Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Top

Chodziłam na studia dzienne i pracowałam. Harmonogram zajęć nie ułatwiał mi chodzenia…

Chodziłam na studia dzienne i pracowałam. Harmonogram zajęć nie ułatwiał mi chodzenia do pracy (często mieliśmy do godziny 18/19, zawsze pięć dni w tygodniu, dwa dni w tygodniu zaczynaliśmy od 12, żeby mieć czas na praktyki). Udało mi się znaleźć miejsce, w którym oferowali umowę zlecenie i chociaż godziny były mniej więcej stałe (na pierwszą zmianę przychodziło się między 8:30 a 10, a kończyło się 15/16:30. Druga zmiana rozpoczynała się 15/16:00, a kończyła 22/23), to często szli nam na rękę, więc mogłam przyjść na drugą zmianę na 17 (więc nie musiałam się nie wiadomo ile urywać z uczelni), albo przyjść 8-11:30, żebym mogła zdążyć na zajęcia. Do tego wszystkie weekendy, często po 12h.

Jako że wiele czasu na naukę nie miałam, spytałam bliskiej mi koleżanki, czy nie chciałaby podzielić się opracowywaniem zagadnień do sesji. Ja jeden przedmiot, ona jeden, a z trzeciego pół na pół. Zgodziła się. Gdy usłyszała o tym inna koleżanka, też chciała od nas opracowane zagadnienia.

Często opuszczałam trzeci przedmiot przez pracę, nie miałam dużo notatek, dlatego powiedziałam, że nie ma problemu z podzieleniem, pod warunkiem, że opracuje trzeci przedmiot i się z nami podzieli.

Usłyszałam, że ona nie ma czasu ,a ja ją wykorzystuję (dziewczyna nie pracowała, rodzice wyręczali ją we wszystkich obowiązkach domowych, o czym wielokrotnie sama nam opowiadała), że gdybym była dobrym człowiekiem i przyjaciółką podzieliłabym się bez żadnych warunków, że zmuszam ją do tak okropnych rzeczy, a przecież to oczywiste, że jej się nie chce pisać na zajęciach, więc nie ma notatek!

Koleżance odpowiedziałam, że to jej wola, czy chce je opracować i dostać nasze, do niczego jej nie zmuszam. Równie dobrze mogę sobie sama to opracować. A to, że to szantaż? Tak. Czemu ja mam coś robić dla kogoś bez obowiązków, gdy nie miałam ani chwili czasu wolnego, skoro ktoś może to zrobić?

W gwoli ścisłości - dziewczyna bardzo chciała, żeby ktoś jej dał te notatki, ponieważ:
- na zajęciach nigdy nie pisała, więc nie miała swoich - wyznawała zasadę, że ktoś zawsze jej da odpisać, a ona w tym czasie może oglądnąć serial
- samej się jej nie chciało robić, o czym mówiła wprost.

by ~Jsisb

Odnośnie historii z głównej o podsłuchanej u weterynarza rozmowie. Moja znajoma bardzo…

Odnośnie historii z głównej o podsłuchanej u weterynarza rozmowie.

Moja znajoma bardzo chciała golden retrievera. Naczytała się o tej rasie, podobała jej się wizualnie. Zdecydowała się więc kupić takiego psa.

Jednak zderzyła się ze ścianą, bo pies z rodowodem ze sprawdzonej hodowli to koszt (podobno- nie weryfikowałam jej słów) min. 3500 zł. Stwierdziła więc że papierów nie potrzebuje, bo nie będzie jeździła na wystawy.

Znalazła ogłoszenie, że ktoś odda psy w typie tej rasy i trzeba zapłacić tylko za smycz 1500 zł (widocznie super specjalistyczna smycz). Z daleka cały interes dla mnie brzmiał jak pseudohodowla, bo szczeniaki były do odbioru już po 10 tygodniach.


Nie znam się na psach, ale koty powinno oddać się gdy skończą 12 tygodni. Znajoma jednak zapewniała, że właściciele już wydawali tak pieski, bo wtedy już nie miały więzi z matką.

I tak oto przyjechała do domu ze szczeniakiem golden retriever bez papierów. Spytałam się jak zachowywała się matka- czy była przyjazna, czy zsocjalizowali te szczeniaki. Ona nie wie, bo dostała tylko jego. I tak u znajomej zamieszkał Burek.

Burek miał być szczepiony i gotowy do wyjść, więc znajoma nie od razu poszła do weterynarza. Szczeniak był bardzo fajny, kulka do przytulenia. Pewnego dnia jednak zaczął się dusić na spacerze. Powiedziałam znajomej, że może to jakaś grypa, bo sąsiadka też ostatnio z swoim psem u weta była z powodu duszności i dostał antybiotyk.

Znajoma zabrała od razu Burka do weterynarza, który nie stwierdził nieprawidłowości. Płuca były czyste, więc podejrzewał robaki. Spytał się też o szczepienia, które powinny być ujęte w książeczce, której znajoma nie dostała. Próbowała zadzwonić do hodowcy i ten już jej numeru nie odebrał. Dopiero gdy zadzwoniła z mojego, dostała informacje, że książeczka jest, tylko zapomniano jej przekazać i wyślą ją pocztą.

Burek dalej jednak się dusił. Był coraz bardziej przygaszony, a lokalny wet rozkładał ręce. W końcu po 3 wizycie kazał jej jechać do klinki do Wrocławia, gdzie był sprzęt na prześwietlenie płuc.


Na miejscu okazało się, że szczeniak ma wadę genetyczną. Nie znam szczegółów, ale z tego co przekazała mi znajoma- jego płuca nie rozwinęły się w sposób prawidłowy i trzeba by było robić mu kosztowną terapię, aby przywrócić je do normalności, bo gdy szczeniak urośnie do swoich normalnych rozmiarów, może umrzeć z niedotlenienia.

Koszt terapii oszacowano na 10 tys. złotych. Znajoma nie mogła sobie na taki wydatek pozwolić od razu, więc zaciągnęła pożyczki u znajomych, które do dzisiaj spłaca stopniowo.


Z Burkiem jest już lepiej, ale próby wyciągnięcia od hodowcy konsekwencji złego stanu psa, są podobno niemożliwe. Na sprzedaż psa, znaczy smyczy, kwitów nie ma, więc znajoma nie chce zgłaszać tego na policję, bo jedyny dowód to wiadomość o uzgodnieniu odbioru zakupionej smyczy. Wszystkie szczegóły co do szczeniaka były ustalane telefonicznie.

I tak znajoma została z Goldenem, który finalnie kosztuje ją więcej niż ten z oficjalnej hodowli.

pies hodowla

by ~Szczeniackiszczeniak

Historia ze studiów. Byłem ja sobie starostą podczas licencjatu, więc kontakt z…

Historia ze studiów.

Byłem ja sobie starostą podczas licencjatu, więc kontakt z wykładowcami itp. należał do moich obowiązków.

Koniec listopada/początek grudnia jeden z profesorów oznajmił, że po świętach czeka nas egzamin. Przy okazji obiecał wysłać mi na maila zagadnienia jakie mieliśmy przerobić, aby się przygotować.

Minęły plus/minus dwa tygodnie, wszyscy już powoli zbierają się do domów a zagadnień brak. Zadzwoniłem do Pana Profesora żeby się przypomnieć.

Nasza rozmowa wyglądała mniej-więcej tak. Nie pamiętam całości dokładnie, ale sens zachowany.

- Dzień dobry Panie Profesorze, z tej strony BornToFeel. Chciałem się przypomnieć w sprawie zagadnień na egzamin, który mamy mieć po świętach z wykładów.
- (Chwila ciszy) Ale na początku grudnia była u mnie w gabinecie Pana Koleżanka i zabrała te zagadnienia. Miała je przekazać reszcie grupy.
- Mhm. Rozumiem. Niestety tak się nie stało, dziękuję za informację, załatwię te sprawę z Koleżanką.

Napisałem do wspomnianej Koleżanki. Nie przepadałem a nią, właśnie przez takie akcje.

Upomniana wrzuciła zagadnienia na fejsbukową grupę naszego rocznika i niby na tym mogłoby się skończyć.

Na kolejnych wykładach Pan Profesor soczyście ochrzanił Koleżankę za nieudostępnienie owych zagadnień całemu rocznikowi.

Później, droga pantoflową, dotarła do mnie informacja (w którą jestem w stanie uwierzyć, patrząc przez pryzmat zachowania Koleżanki na przestrzeni całych studiów), że zagadnienia wysłała tylko swoim "psiapsi" i liczyła, iż to nie wyjdzie na jaw.

studia

by BornToFeel

Ostatnio robiłem badania okresowe i spotkała mnie ciekawa, pazerna piekielność. Koleżanka w…

Ostatnio robiłem badania okresowe i spotkała mnie ciekawa, pazerna piekielność.

Koleżanka w HR podpowiedziała żebym wykonał badania w ABC-med (nazwa zmieniona) – mamy z tą kliniką podpisaną umowę na obsługę. Udałem się tam. Duży, stary budynek z dużą wyraźną tablicą ABC-med. Wchodzę. W okienku rejestracyjnym pytam gdzie mam się udać?
- Proszę na trzecie piętro.

Idę. Znalazłem się w połowie długości korytarza. Żadnych tablic, opisów, wskazówek. Po lewej kolejka około 10 pacjentów stoi przed gabinetem. Po prawej 5 pacjentów siedzi przed innym gabinetem. Idę tam gdzie mniej ludzi i pytam w okienku czy dobrze trafiłem na badania okresowe z mojej firmy „Wujek Czesiek & Company”.
Pani ucieszona mówi, że dobrze i prosi o skierowanie od pracodawcy.
Wypisuje dla mnie skierowania i od razu mówi co, gdzie i kiedy załatwić. Idzie gładko.
Skierowania na psycho testy dla kierowców mi nie wystawi, bo nie mają podpisanej umowy, ale mogę to zorganizować sam na trzy sposoby: w konkurencyjnym centrum medycznym DEF-med 200 metrów dalej za 250 pln, w szkole nauki jazdy za 150 pln lub w pobliskim większym mieście nie wiadomo za ile. Terminy mam sobie ustalić sam telefonicznie.

Pierwsza czerwona lampka mi się zapala.
Mówię:
- Z tego co się orientuję to pani rozlicza się z moją firmą za badania, a dla mnie obsługa jest bezgotówkowa.
- No tak, ale wie pan, taka sytuacja. Ale nie ma problemu – pan przyniesie fakturę do mnie, a przecież pana firma i tak pokryje te koszty.
Druga czerwona lampka, ale może czegoś nie wiem, coś się zmieniło w ustaleniach, może chwilowa awaria systemu.

Dzwonię do DEF-med żeby się umówić na badania psychotechniczne. Pani mocno zdziwiona trzy razy mnie pytała kto mnie do nich skierował, a i tak nie uwierzyła.
Trzecia czerwona lampka.

W końcu zrobiłem te psycho testy w szkole nauki jazdy, wracam z wszystkimi wynikami na wizytę u lekarza. Tu poszło bardzo miło i przyjemnie.
Po wizycie czas na odbiór wyniku badań okresowych.
Pani mówi: 300 PLN, w gotówce.
Wielka czerwona lampa, ale już chyba dużo za późno. Po dyskusji zapłaciłem. Pani pytała jeszcze o dane firmy do faktury – co mnie dodatkowo już bardzo zdziwiło. Mają umowę, a pyta o dane?
- A bo wie pan – taki ruch i gdzieś mi się zawieruszyło.
Dostałem potwierdzenie badań, fakturę i do widzenia.

Przekazałem dokumenty do HR i pytam kiedy mogę liczyć na zwrot płatności?
- Jakich płatności? Przecież my rozliczamy się z ABC-med bezpośrednio.
- A ode mnie zażyczyła sobie płatność gotówką i wystawiła fakturę.
Sprawdzamy dane. Jak byk wypisany wystawca XYZ-med, a nie ABC-med.
- To gdzie ty byłeś na badaniach? Miałeś iść do ABC-med.
- Byłem. Tablica informacyjna była właściwa. Pani z recepcji mnie pokierowała na trzecie piętro. I tam zrobiłem badania.
- No. W gabinecie po lewej stronie?
- Nie. Po prawej. Tam już żadnych opisów nie było.

I tu był pies pogrzebany. Sprytna pani otwarła swoją firmę „medycyna pracy XYZ-med” w placówce innej przychodni nie nagłaśniając różnicy. ABC miał gabinet z lewej, XYZ z prawej, czyli łapała nie swoich pacjentów nie informując ich o tym na początku, a potem już było lekko za późno. U mnie skończyło się na zamieszaniu w firmie, ale inni mogli mieć grubszą aferę o zwrot pieniędzy.

badania okresowe

by kerownik

Znajomy, już trochę po 30, zapaleniec jeśli chodzi o BMX i skatepark,…

Znajomy, już trochę po 30, zapaleniec jeśli chodzi o BMX i skatepark, na części swojego pola wysypał kilka wywrotek ziemi, ubił, wyprofilował i zrobił sobie prywatny skatepark. Przymyka oko gdy okoliczne dzieciaki chcą u niego pojeździć, ale na własną odpowiedzialność o czym informował też rodziców tych pociech.
Wieść gminna się rozniosła więc pojawiły się dzieciaki i nastolatki z dalszych okolic, które chciały przerobić to i owo, pojawił się alkohol i śmieci. A czarę goryczy przelało to, że nie wiedząc, że jest właścicielem kazali mu spier... i wyzywali od pedofili strasząc policją.

Policję to on wezwał, bo większość nieletnich, część po spożyciu alkoholu, więc musieli pofatygować się po nich rodzice.
Pretensje rodziców nie do zachowania dzieciaków, tylko do znajomego, że Policję wzywał. Na nic się zdało tłumaczenie, że tabliczka teren prywatny i większość przyszła tu bez pozwolenia, że na pewne rzeczy przymknąłby oko, ale na to, że ktoś mu każe spier... z jego własności i wyzywa to nie popuści.

by krzychum4

Wakacje to czas obfitujący w piekielności. Każdy chce spokojnie wypocząć i coś…

Wakacje to czas obfitujący w piekielności. Każdy chce spokojnie wypocząć i coś mieć za wydane, ciężko zarobione pieniądze. Ale logiki niektórych ludzi nie rozumiem.

Wynajęliśmy domek letniskowy nad jeziorem. Cały ośrodek miał w ofercie domki letniskowe, domki holenderskie, przyczepy kempingowe oraz pole namiotowe.

Część z domkami letniskowymi reklamowana jako kids-friendly, zrobiony fajny plac zabaw, solidne ogrodzenie itd. Również zaznaczone bardzo wyraźnie na stronie, że w tej części ośrodka nie są akceptowane zwierzęta.

Przyjechaliśmy i dosłownie raj, bo same rodziny z dziećmi, dzieciaki mają towarzystwo do zabawy, plac zabaw, ogrodzenie zamykanie, tak, że nigdzie nie wyjdą, a my chillujemy z resztą wczasowiczów.

Ale jakoś w połowie pobytu, przyjechała para z dwoma psami. Gdy właściciel przyszedł ich przyjąć, zdziwiony zauważył psy i poinformował, że niestety z psami ich nie zakwateruje. Chwilę trwała dyskusja, w której właściciel tłumaczył, że nie ma nic do psów, ale po całym terenie biegają dzieci, a poza tym w ostatnich latach często miał pytania o to, czy w domkach przebywały zwierzęta, bo niektórzy goście mają alergię i postanowił tę część zrobić bezpieczną dla alergików.

Facet był uprzejmy, proponował w zamian domek holenderski w drugiej części ośrodka, ale goście przybrali postawę "ale my chcemy tu i koniec". Gdy zobaczyli, że nic nie ugrają zaproponowali, że psy przypną na werandzie na smyczach. W sensie nie wpuszczą do domu i nie puszczą luzem, żeby za dziećmi nie biegały. I to tak cały czas, poza wypadami poza ośrodek.

Facet skwitował to tak:
- Wiecie co, bierzecie tu te psy na siłę, a teraz chcecie je przypinać na całe dnie na werandzie zamiast przenieść się do drugiej części ośrodka? To taka wasza miłość do zwierząt?
Goście tylko wzruszyli ramionami, że oni chcą mieć komfortowe wakacje, a nie w jakiejś budzie.

Ostatecznie właściciel dogadał się z jakimś innym ośrodkiem, że zamienią się gośćmi, tak, że chyba wilk syty i owca cała, ale goście z psami oczywiście musieli na koniec pogrozić wystawieniem odpowiedniej opinii w internecie.

ośrodek wypoczynkowy

by ~koli

Jestem lekarką i pracuję w dużym szpitalu poza granicami Polski. Nasz szpital…

Jestem lekarką i pracuję w dużym szpitalu poza granicami Polski. Nasz szpital idzie z duchem czasu i zatrudnił ostatnio specjalistkę do spraw PR. Dziewczyna w pierwszej kolejności postanowiła przeprowadzić długie badanie wśród pacjentów i dobrowolnych ankieterów w internecie na ogólny temat szpitala - co fajne, co mniej fajne, na co zwracasz uwagę przy wyborze placówki itp.

Po jakimś czasie, pani specjalistka zaprosiła przedstawicieli każdego oddziału na spotkanie podsumowujące. Z racji bycia oddziałowym szczylem, zostałam wysłana na owe spotkanie.

Doszliśmy do cech szpitala, które są ważne z punktu widzenia pacjentów. Pani specjalistka wskazała, że dla pacjentów bardzo ważny jest m.in. współczynnik umieralności w szpitalu, tzn. ilu pacjentów wychodzi na własnych nogach, a ilu z nogami do przodu. Powiedziała również, że sprawdziła, który oddział zaniża statystyki i spojrzała wymownie w moją stronę (moje miejsce przy stole było podpisane nazwą oddziału, więc wiedziała dokładnie do kogo się zwrócić). Zaproponowano nam szereg szkoleń doszkalających z zakresu EKG, USG, ATLS, bo „umieralność na poziomie 95% na oddziale jest karygodna!” i „trzeba coś z tym zrobić, może nawet przeprowadzić zmiany kadrowe”.

Wszyscy zebrani trzęśli się ze śmiechu, ale nikt nie pęknął.
Podziękowałam pani specjalistce za jej opinię, rady i wypowiedź i grzecznie zasugerowałam, że może sama nie musi udawać się na szkolenie, ale może niech chociaż poudaje, że zna się na charakterystyce swojego miejsca pracy.

Bo uwaga, pracuję na oddziale medycyny paliatywnej. A na studiach nie nauczyli mnie wskrzeszania.

Szpital

by ~TojaLekara

Przypominała mi się historia mojego pierwszego zatrudnienia. W okresie maturalnym uznałam, że…

Przypominała mi się historia mojego pierwszego zatrudnienia. W okresie maturalnym uznałam, że fajnie by było samej coś zarobić i nie musieć prosić rodziców o pieniądze na nową bluzkę czy kawę na mieście. Rozpoczęłam poszukiwania pracy wakacyjnej. Szybko odezwała się do mnie jedna miła Pani z biura pracy tymczasowej, że potrzebują pracowników w drukarni już na teraz. Takiej szybkiej odpowiedzi się nie spodziewałam i miałam w planach jeszcze jeden egzamin maturalny, o czym oczywiście powiedziałam. Miła Pani uznała, ze to nie problem.

Takim oto sposobem dostałam umowę o pracę na 2 dni z wyszczególnieniem dat, pamiętam że był to czwartek i piątek
(te dwa dni zmiana ranna), w poniedziałek miałam mieć egzamin. Zostałam tez poinstruowana, abym w poniedziałek po maturze zgłosiła się do biura w celu podpisania drugiej już dłuższej umowy, oraz abym wcześniej z kierowniczką w drukarni ustaliła sobie zmiany itp. Tyle jeżeli chodzi o wstęp, a teraz sytuacja właściwa.

Czwartek:
Przychodzę, całkiem spoko, robię swoje jest git.
Piątek :
Przed rozpoczęciem zmiany zaczepiam kierowniczkę, ze chciałbym z nią porozmawiać o grafiku na następny tydzień, ta odpowiada, że pomiędzy zmiana ranną, a popołudniową będzie spotkanie odnośnie grafików i że wtedy wszystko się ustali. Mi się już zapala lampka, ale ok niech będzie. Robię swoje. Na koniec zmiany przychodzi do nas kierowniczka i ciągnie za sobą tablice na kółkach z grafikiem. Patrzę i oczywiście jestem wpisana na ten nieszczęsny poniedziałek.

Dialog nie jest słowo w słowo, ale w dużej części zapamiętałam sformułowania które padły z jej ust właśnie ze względu na pierwszą pracę, pierwszy konflikt z kierownikiem, oraz delikatnie mówiąc nieuprzejmość kierowniczki.
( J)- ja, (K)- kierowniczka

(J)- Przepraszam, ale w poniedziałek nie mogę przyjść do pracy.
(K)- Jak, to? Jak ty sobie to wyobrażasz?
(J)- Właśnie rano chciałam z Panią o tym porozmawiać
(K)– Przez Ciebie cała linia nie pójdzie, to nie PRZEDSZKOLE! (dobrze pamiętam ze to słowo było wyraźniej i głośniej powiedziane)
(J)- W ogóle nie wiem dlaczego zostałam wpisana na ten grafik skoro na następny tydzień nie mam umowy.
(K)- Jak nie masz umowy? Przecież wszyscy mają na 3 miesiące, jak w poniedziałek nie przyjdziesz to nic nie zostanie ci zapłacone!
(J)– Umowę ma tylko na dwa dni, wczorajszy i dzisiejszy.
(K)- KŁAMIESZ! Jak w poniedziałek nie przyjdziesz możesz w ogóle już nie przychodzić !!
W tym momencie uznałam że ta rozmowa nie ma sensu, odwróciłam się i wyszłam.

W poniedziałek po południu zadzwoniła do mnie miła Pani z biura pracy tymczasowej z pytaniem o następną umowę do drukarni, odpowiedziałam że jednak nie chce tam pracować, gdyż miałam niemiłą sytuację z kierowniczką. Po namowie miłej Pani streściłam jej przebieg wydarzeń, ta mnie przeprosiła i z westchnieniem powiedziała, że nie jestem pierwszą osobą która skarży się na podobne sytuacje z tą kierowniczką.

Zapłatę za te 2 dni dostałam ;)

Drukarnia pierwsza praca

by Bananananana

Rozsadzałam dziś cukinię i inne ogórki i przypomniało mi się... 3 lata…

Rozsadzałam dziś cukinię i inne ogórki i przypomniało mi się...

3 lata temu przeprowadziłam się na wieś. Bardzo wieś. Pszczelarz niemalże km od nas, Rolnik tuż obok uprawy nawozi.
Znajomych nigdy dużo nie miałam, ale kiedy tylko dowiedzieli się, że mam pokój gościnny i 3000m2 działki, zaczęli walić drzwiami i oknami. Dlaczego ograniczyłam kontakty i pozostała mi 1 przyjaciółka i 2 przyjaciół?

1) Odbieram Człeków z dworca w mieście oddalonym o 10 km, przybywamy do nas. "Ojej, jak pięknie, to kwitnie i to kwitnie i trawnik taki...dlaczego tu nie taki piękny?" Tłumaczę, że tu trawnik dla zapylaczy, bo koniczyna, stokrotki, niezapominajki na rozsiew (lubię), a tu poziomki, koszę tylko kawałkami, w zależności od pory. "No wiesz, ja bym się wstydziła takiego trawnika."

2) "Jak Ty wyglądasz?!!!" Pracuję z ziemią. Dużo. Nie mogę malować paznokci (znaczy, mogę, ale lakier zejdzie po 5h, pomimo rękawic). Paznokcie mam krótko przycięte, nie maluję się prawie wcale, a jeśli już to dla męża, a nie dla gości. I litość nade mną biedną, i polecanie kosmetyczek, które zrobią mi tipsy (w życiu nie miałam). I litość nad moimi siniakami i zadrapaniami, jakby to było coś dyskwalifikującego z życia publicznego.

3) Mówienie do moich Dzieci, jakby moja praca nie była istotna. "Bo mama pójdzie kiedyś do prawdziwej pracy".

4) Napierdzielanie mi radami z internetów. "Bo na kleszcze i komary to lawenda". Już pędzę, lecę, pół działki obsieję.

5) Okradanie mnie. Mam szklarnię. Nie jest duża, 2,5x4m. Pomidory, papryka, ogórki, cukinia...Gości zachęcałam, żeby się częstowali, kiedy są u nas w okresach owocowania. Przyłapałam 2 osoby na wynoszeniu siatek ze WSZYSTKIMI pomidorami, nawet tymi jeszcze zielonymi, bo pozwoliłam na częstowanie się. Na krzaczkach nie został ani jeden!

6) Zabijanie pszczół i trzmieli. Tłumaczyłam, pokazywałam na wejściu różnice pomiędzy zapylaczami, a osami. Tłuką, jak wlezie. Specjalnie polują na to, co bzyczy, bo pewnie chce ich zabić.

7) Chodzenie po miejscach, gdzie poprosiłam nie chodzić. Mam 1 miejsce Święte dla siebie i uprzedzam każdego, że to MOJE i tam nie wolno nic robić, a najlepiej nie wchodzić. Miejsce w metrach 1x1. Ja tam medytuję i lubię znać każdą siewkę. Rozdeptali mi to. Jakby specjalnie tam szli zobaczyć, co jest wyjątkowego. Złamali mi moją brzózkę, która miała dopiero 2 lata. Odżywa, ale powoli.

Wytłumaczyłam zasady dzieciom, wytłumaczyłam psom. Czemu nie potrafię dorosłym ludziom?

by PaniFilifionka

Skoro było o psach zostawionych w samochodzie, to ja opowiem co mi…

Skoro było o psach zostawionych w samochodzie, to ja opowiem co mi się przytrafiło parę lat temu.

Pracowałam wtedy w McDonaldzie. Sobotnie, letnie popołudnie, ludzi od groma. Normalny weekendowy młynek.
Nagle wchodzi jakaś kobieta i pyta czy jest właściciel auta takiego czy takiego, bo w samochodzie zamknięte małe, płaczące dziecko. Na to wstaje kobieta siedząca przy stoliku z facetem, zapewne mężem i odburkuje kobiecie, która pytała, że już idzie. Kobieta mówi do matki, że jak tak można dziecko zostawiać itd, a ta dalej odburkuje, że dziecko spało, a oni tylko na chwilę weszli i o co ta afera.

Za chwilę kobieta wraca do środka bez dziecka i jak gdyby nigdy nic siada z powrotem przy stoliku. Ludzie oczy z orbit, ktoś krzyczy, że dziecko dalej zamknięte w aucie. Do stolika podeszła kierowniczka i zwraca państwu uwagę, żeby wyjęli dziecko z auta albo poszli do samochodu, a oni zaczynają się awanturować, że matka przecież uchyliła okno, od płaczu jeszcze nikt nie umarł, a oni pójdą jak zjedzą. Kierowniczka bez ceregieli zadzwoniła na policję, ale nim przyjechali rodzice pod presją innych klientów odjechali.
Policja przyjechała, kierowniczka przekazała numer rejestracyjny auta. Niestety, nie wiem, czy historia miała jakiś ciąg dalszy.

by ~pippi