Kolejna historia mocno "medyczna".
Tak sobie siedzę przy kompie i wyjątkowo mam ochotę coś napisać, zamiast tylko scrollować historie i komentarze...
Mam depresję, nie wiem skąd się to cholerstwo wzięło, raczej jestem na etapie, że guano mnie to obchodzi (jak wszystko inne). Oprócz depresji (stwierdzonej przez psychiatrę, żeby nie było, że sobie wymyślam) mam kilka innych dolegliwości, zapewne możliwych do zdiagnozowania i wyleczenia, ale...
Potężne bóle pleców. Neurolog, tomograf i rezonans. "Proszę pani, pani ma kręgosłup w doskonałym stanie, pewnie pani nigdy nie pracowała fizycznie?". Ku*wa, moja praca jest też pracą fizyczną, schylanie się, dźwiganie itp. Normalny człowiek zapewne by zapytał, że skoro jest w tak doskonałym stanie, to dlaczego boli??? Ja położyłam uszy po sobie, powiedziałam "dziękuję, do widzenia" i wyszłam. Nie, nie brakuje mi języka w gębie, po prostu nie chciało mi się z nim handryczyć...
Przeziębienie, które niestety "objawiło" się dopiero rano, o godz. 5.00 nie byłam w stanie zwlec się z łóżka, termometr pokazywał radośnie 38,6 *C. Piszę do kierowniczki, że mnie nie będzie, pyta czy biorę L4 czy ma mi UŻ wypisać? Coś mnie tknęło i poprosiłam o UŻ, zaznaczając, że być może to L4 załatwię, to mi to wtedy anuluje tego UŻ-eta. Koło południa dowlokłam się wreszcie do mojej poradni, tylko po to, żeby się dowiedzieć, że dzisiaj na pewno żaden lekarz mnie już nie przyjmie (to była środa), na czwartek i piątek też już ludzie pozapisywanie, to co, chce pani na poniedziałek? L4 można wystawić do trzech dni wstecz, na cholerę mi wizyta w poniedziałek? "Powtórka z rozrywki" jak u neurologa, dziękuję, do widzenia.
Schudłam ok. 5 kg. Moja optymalna waga to 53 kg, poniżej wyglądam jak śmierć na chorągwi - figura jest super (jeśli komuś się podobają wystające kości biodrowe), natomiast mam wtedy "wpadnięte" policzki i czarne cienie pod oczami. Teraz ważę 48. Kurde, naprawdę się nie głodzę, po prostu nie odczuwam łaknienia i nie pamiętam, że powinnam coś zjeść. Już nie mówię, że NIC mi nie smakuje, każdą potrawę odbieram jako "tekturę", bo jeszcze tyle rozsądku mi zostało, żeby jeść - no oczywiście jak mi się przypomni, że należy coś zjeść...
Psychiatra zasugerowała, że bóle pleców mogą być spowodowane problemami psychicznymi. Fajnie, no to wykupię leki i zobaczymy czy pomogą również na plecy. Dzisiaj poszłam sobie odebrać paczkę z paczkomatu. Szłam i utwierdzałam się w przekonaniu, że z tymi plecami to nie jest tak źle, no owszem, odczuwam je, ale bardziej jako taki dyskomfort w dolnej części pleców niż faktyczny ból. Weszłam do sklepu, wzięłam kilka drobiazgów do koszyka, stanęłam w kolejce... Po ok. pół minucie miałam ochotę wyć z bólu. Jak debilka dreptałam dwa kroczki w przód, dwa kroczki w tył, kroczek w bok, bo ból dosłownie rozrywał mi okolicę lędźwiową.
Siedzę teraz przy kompie. Siedzę, chociaż najchętniej bym się zwinęła w mały, ciasny kłębuszek. A nie, w kłębuszek nie, nie dam rady. A, środki przeciwbólowe g*wno dają. Nimesil. Ketonal. Doreta. Nie pomaga.
Psychiatra pytała, czy mam myśli samobójcze. Nie, nie mam. Owszem, bardzo często mam przekonanie, że fajnie by było, gdybym umarła, ale nic nie planuję. Nie chce mi się. Tak po prostu mi się nie chce.
Nie wiem, czy to piekielne. Może piekielna jestem ja, może mój organizm, a może po prostu ta cholerna depresja.
Nie wiem, czy odpiszę na komentarze. Nie wiem, czy mi się będzie chciało.
depresja