Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Top

Po przeczytaniu historii o skradzionych potrawach świątecznych, chciałam podzielić się swoją historią.…

Po przeczytaniu historii o skradzionych potrawach świątecznych, chciałam podzielić się swoją historią.

Nie o kradzieże tu chodzi, ale o balkon.

Otóż swego czasu mieszkałam na parterze, dość niskim. De facto na mój balkon można było wejść z trawnika nawet nie będąc super sprawnym fizycznie. Było to dla mnie mieszkanie przejściowe, nic szczególnie na balkonie nie trzymałam, ale balkon wychodził na podwórko. Takie podwórko, na którym jest trochę trawki i nic poza tym. Głównie wychodzili tam ludzie z psami, dzieciaki pograć w piłkę albo sąsiedzi posiedzieć z piwkiem. Dwie rzeczy mnie nieco zszokowały.

Pierwsza sytuacja - dzieciaki grają w piłkę. Mój balkon wychodził z kuchni i tam też stałam, gdy na balkon wleciała mi piłka. Jako, że w tym konkretnym momencie ugniatałam ciasto, postanowiłam wyjść na balkon i powiedzieć, że zaraz im piłkę podam, jak ręce ogarnę z ciasta. Nim jednak zdążyłam, jedno z dzieci wskoczyło mi na balkon i bezpardonowo piłkę zabrało. Nawet "dzień dobry" nie powiedział ;)

Druga sytuacja. Wieczorem pod moimi oknami siedzieli sąsiedzi, piwkowali, gadali. Jako, że skończyli niedługo po 22 nie przeszkadzało mi to. Nie wiem, czemu ale sąsiedzi postanowili puste puszki i paczki po papierosach zdeponować u mnie na balkonie. Widocznie do śmietnika czy to w mieszkaniu czy po drugiej stronie kamienicy było im za daleko, a przecież na trawniku śmiecić nie będą

sąsiedzi blok balkon

by ~missmiss

Tytułem nakreślenia tła: Mieszkamy w małym miasteczku 30 km od stolicy. Wtorek…

Tytułem nakreślenia tła:

Mieszkamy w małym miasteczku 30 km od stolicy. Wtorek po południu. Muszę pojechać do Warszawy załatwić parę spraw. Mój młodszy syn (16 lat) musi podjechać do sąsiedniego miasteczka (w tę samą stronę). Wsiadamy razem do pociągu. On jedzie jedną stację (4 minuty), ja do Warszawy (+/- 35 minut).

Ja kupiłem wcześniej bilet. Syn powiedział, że kupi sobie przez telefon (zwykle tak robi). Wsiadamy do pociągu. Planowy odjazd 15:37. Jest 15:36, minuta do odjazdu - ale strona www kolei mazowieckich informuje mojego syna, że nie może kupić biletu na ten pociąg, bo "jest już po godzinie odjazdu" (czy jakoś tak). Cóż - widocznie strona stoi na serwerze w innej strefie czasowej (różniącej się o minutę czy dwie). PKP, nie przeskoczysz.

Oczywiście jest już za późno, żeby biec do kasy (pociąg rusza), ale proszę, właśnie idzie pan konduktor. Podchodzimy zatem od razu do niego (widać, że nie czekamy, tylko aktywnie idziemy w jego stronę), żeby kupić bilet. Mówię, o co chodzi - a pan konduktor (PK) z oburzeniem, że "teraz to będzie kosztowało 150 złotych!"

Że słucham? A z jakiej niby racji?

[PK] Bo nie masz biletu!

Syna nieco zatkało. Mnie rzadko zatyka, więc powtarzam panu spokojnie, że syn chciał właśnie kupić bilet (syn na dowód pokazuje na telefonie wciąż otwartą stronę Kolei Mazowieckich), ale z powodów OD NAS NIEZALEŻNYCH nie było to możliwe. A przecież w takiej sytuacji MOŻNA kupić bilet u konduktora.

Ale PK - bardzo nieprzyjemnym tonem mówi, że TO SIĘ ROBI INACZEJ - i pokazuje karteczkę nad drzwiami, że jak się nie ma biletu, to trzeba iść na przód pociągu etc.

– Proszę pana - mówię, jeszcze dość spokojnie. – Przecież widzi pan, że ten brak biletu nie jest naszą winą, a mój syn oczywiście może, jeśli pan sobie życzy, udać się na przód składu i tam na pana poczekać. Tyle, że jesteśmy prawie na końcu pociągu, więc zanim tam dojdzie, będziemy już na następnej stacji, w M., gdzie wysiada. Więc może przestanie pan robić problemy pasażerowi, który mógłby spokojnie zgodnie z przepisami "iść na przód składu" i w efekcie wysiąść bez płacenia za bilet, ale jest uczciwym człowiekiem i chce ten bilet kupić?!

Pan chyba załapał, że mu się to nie upiecze, więc z miną męczennika wyciągnął bloczek i wypisał bilet, cały czas narzekając, że ma przez nas więcej roboty. Syn zapłacił, wziął od niego bilet i wysiadł.

Ech.

PKP

by janhalb

Odebrałam telefon z nieznanego mi numeru stacjonarnego. Przemiła pani przedstawiła się jako…

Odebrałam telefon z nieznanego mi numeru stacjonarnego. Przemiła pani przedstawiła się jako pracownica iPKO i zapytała, czy potwierdzam chęć wzięcia kredytu w ich banku, ponieważ otrzymali taki wniosek. Nie potwierdziłam, ponieważ nie składałam żadnego wniosku. Pani wypytała mnie, czy nie zgubiłam dokumentów, albo czy nie byłam w Gdańsku, bo właśnie z Gdańska ten wniosek wpłynął. Oczywiście nie. Pani poinformowała mnie, że w takim razie zgłosi to na policję, a je swojej strony też powinnam jechać na posterunek złożyć zeznania. A dodatkowo przekaże info do mojego banku i najlepiej żebym też się tam udała celem złożenia wyjaśnień. Zapytałam, do której placówki konkretnie, bo mam trzy w okolicy, w podobnej odległości od domu. Ulica Piekielną? Piekielkowa? Pieklowskiego? Pani odpowiedziała enigmatycznie "tak, właśnie tam", po czym życzyła mi miłego dnia i się rozłączyła.

Już po trzecim zdaniu tej pani miałam poczucie, że coś tu nieświeżo pachnie. A po zakończeniu rozmowy ewidentnie poczułam smród przekrętu.

Zadzwoniłam do swojego banku, powiedzieli mi, że mają masę zgłoszeń tego typu i że najprawdopodobniej zadzwoni do mnie za chwilę ktoś inny podając się za pracownika mojego banku i poprosi o kod blik celem "zabezpieczenia" moich pieniędzy przed kradzieżą. Albo każe mi zainstalować "antywirusa do obrony przed oszustami" z linku z smsa. Zapytałam, czy mam to gdzieś zgłosić. Poradził CERT, bo policja się tym nie zajmie, dopóki nie dojdzie do faktycznej kradzieży, bo mają za dużo tego typu zgłoszeń i nie wyrabiają.

Zadzwoniłam też do PKO z pytaniem, czy numer, z którego do mnie dzwoniono, należy do nich. Oczywiście nie należy, ale też mają dużo zgłoszeń od klientów, że się oszuści pod nich podszywają, także pani dziękuję mi za informację i tyle.

Dowiedziałam się też, że oszuści mają najczęściej tylko numer telefonu i nazwisko (na przykład z wycieku danych z firmy kurierskiej bądź sklepu internetowego), a potem manipulując emocjami, wzbudzając strach i tworząc atmosferę konieczności natychmiastowego działania wyciągają wrażliwe dane, kody blik itp.

CERT odpisał w podobnym tonie, że dziękują za zgłoszenie i że najprawdopodobniej była to próba oszustwa, ale że nie mają uprawnień do ścigania przestępców, to radzą się skontaktować z policją. A oni sami nie mogą tego przesłać? Przecież wyraziłam wszystkie zgody na przetwarzanie danych.

Czyli jak to często w Polsce bywa, spychologia stosowana w praktyce. Nie wiem, kto jest piekielny, czy to kwestia braku odpowiednich rozwiązań prawnych, braku chęci ludzkich, braku pieniędzy czy jeszcze czegoś innego, ale mam wrażenie, że w złą stronę to idzie.

Podałam numer telefonu, z którego dzwoniono. Można go namierzyć. Nawet jeśli jest już nieaktywny, można sprawdzić, gdzie był ostatnio zalogowany. Można pobrać billing, sprawdzić, do kogo jeszcze dzwonili i ostrzec. Ale po co, skoro nic się nie stało, prawda?

Do mnie drugi raz nie zadzwonili. Być może już po pierwszej rozmowie wyczuli, że się nie dam podejść.

Rozważam pójście na policję, ale nie wiem, czy na to sens. Stracę parę godzin, zgłoszenie przyjmą, bo muszą, a potem i tak trafi na stos makulatury. Tak przynajmniej twierdzą pracownicy banków, z którymi rozmawiałam. A trop i tak już zdążył przestygnąć.

oszustwo bank policja

by Absurdarium

W sumie to będzie o problemie alkoholowym wśród rodaków, choć od dość…

W sumie to będzie o problemie alkoholowym wśród rodaków, choć od dość nietypowej strony.

Jak część z was wie, mieszkam w Irlandii. Tak wyszło, że jakiś czas temu musiałem się wyprowadzić i szukać nowej chaty. Kto wie, jakie obecnie są realia w tym kraju, zdaje sobie sprawę, że znalezienie czegokolwiek jest bardzo trudne i właściwie konieczność przeprowadzki grozi wręcz bezdomnością. Naprawdę. Tak mało jest mieszkań czy pokojów do wynajęcia, że ciężko znaleźć cokolwiek. Znam sytuacje, gdzie ludzie wynajmują pokoje w domach, gdzie nie znoszą swoich współlokatorów, ale nie wyprowadzą się, bo nie mogą nic znaleźć.

Na szczęście udało mi się znaleźć pokój do wynajęcia i z warunków jestem bardzo zadowolony. Zwłaszcza jak na irlandzkie realia, to dom o wysokim standardzie, przede wszystkim ciepły. Ale wynająłem pokój przez agencję. I jedną z zasad wynajmu wg regulaminu jest zakaz picia alkoholu w domu. I tu się objawia problem alkoholowy niektórych rodaków. Jak im powiedziałem o tej zasadzie, to nie mogli tego przetrawić i nawet zaczęli mi doradzać, jak powinienem pić, żeby właścicielka domu się nie zorientowała (czasami nocuje w tym domu, jak ma coś do załatwienia w mieście; normalnie mieszka gdzie indziej).

Tak. W sytuacji, gdzie znalezienie jakiegokolwiek lokum graniczy z cudem, czynsze są bardzo wysokie, a konieczność wyprowadzki naprawdę grozi bezdomnością z powodu braku miejsc do wynajęcia, życzliwi rodacy radzili mi, jak pić alkohol w domu po kryjomu, choć regulamin agencji wyraźnie tego zabrania i złamanie warunków wynajmu grozi natychmiastową eksmisją. I w takiej sytuacji radzili mi, jak pić, żeby nikt się nie domyślił. I to nie jacyś żule, którzy muszę się napić, tylko wydawałoby się, że normalni ludzie. Nie oburzyło ich, że tak ciężko jest znaleźć coś nowego, że czynsz jest tak drogi (jak na obecne realia w normie), tylko że wg regulaminu nie można pić alkoholu. Czasami mam wrażenie, że w tym narodzie naprawdę potrzebna jest jakaś zbiorowa terapia alkoholowa, skoro ludzie mają takie priorytety.

P.S. Okazało się, że właścicielka domu w zasadzie nie przejmuje się regulaminem agencji, więc można się w domu napić, o ile będzie spokój, ale to już inna historia.

by pasjonatpl

Pracuję jako opiekunka osób starszych w domu opieki oraz jako asystent osoby…

Pracuję jako opiekunka osób starszych w domu opieki oraz jako asystent osoby niepełnosprawnej na umowę-zlecenie, od chyba dwóch czy trzech lat moim zleceniodawcą jest MOPS. Wymaganie MOPS-u wobec asystentów są dosyć duże (chociaż jak dla mnie logiczne), no ale ostatnio dołączyło do nich chyba jeszcze jedno, którego nie jestem w stanie spełnić, a mianowicie zdolności telepatyczne jako forma komunikacji ze zleceniodawcą...

Piątek 29 listopada. Mam dniówkę W DPS-ie (7.00-19.00), koło południa dostaję wiadomość na messengera. Od koleżanki, która również pracuje jako asystent. Zdjęcie karteczki wystawionej w MOPS-ie o treści "karty pracy za listopad oddajemy do 29 listopada". Nosz kurrrr...tyna wodna, chyba ich pomigotało!

Po pierwsze - to umowa-zlecenie, realizowana w domach podopiecznych, w odpowiedniej placówce MOPS-u bywamy raz w miesiącu, właśnie oddając karty pracy, będące podstawą rozliczenia danego miesiąca.

Po drugie - w umowie jest zapis, że karty pracy oddajemy w ciągu pierwszych trzech dni roboczych miesiąca następującego po miesiącu rozliczeniowym.

Po trzecie - MOPS ma zarówno nasze adresy mailowe ("kwitki" z wypłaty nam wysyłają) jak i numery telefonów ("pani Xynthio, proszę podejść do nas, źle pani godziny policzyła").

Po czwarte - byłam tam (tzn. w tej placówce MOPS-u) jakieś półtora tygodnia temu, podopieczna mnie prosiła o załatwienie pewnej sprawy i głowę dam sobie uciąć, że żadna taka karteczka tam jeszcze nie wisiała, nie mówiąc już o tym, że żadna z trzech osób, z którymi tego dnia rozmawiałam, nic nie wspominała o konieczności wcześniejszego oddania kart pracy.

No cóż, będę tam w poniedziałek i naprawdę nie chciałabym usłyszeć, że się spóźniłam z oddaniem kart pracy za listopad, bo nie ręczę za siebie...


EDIT - aktualizacja z dzisiaj (poniedziałek 02.12):

- godz. 9.10 sms "Dzień dobry, bardzo proszę o oddanie kart pracy za listopad w dniu dzisiejszym", podpisany ładnie imieniem i nazwiskiem pani z MOPS-u;

- godz. 13.20 drugi sms (szłam już do nich po schodach) "Pani Xynthio, karty za grudzień max do 13-go grudnia".

Nawet się nie zdążyłam zdenerwować, bo jak tam weszłam, to pani była bardzo miła i uprzejma, jak tylko coś wspomniałam o tym terminie 29.11, to stwierdziła, że no tak, ona rozumie, że ja nie wiedziałam, bo ona nie miała jak mnie zawiadomić... Osoba, od której dostałam tego dnia dwa sms-y (w tym jednego dosłownie przed chwilą), mówi, że nie miała mnie jak zawiadomić. System mi się zawiesił i nijak tego nie skomentowałam.

praca

by Xynthia