Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Top

Szukamy z mężem mieszkania własnościowego. Mamy dwójkę dzieci i jedno wymaganie: metraż…

Szukamy z mężem mieszkania własnościowego. Mamy dwójkę dzieci i jedno wymaganie: metraż ok. 50 m2 lub inaczej trzy pokoje, gdyż marzy nam się własna sypialnia.

I znaleźliśmy ciekawą ofertę, trzy pokoje, blok już z tych nowszych (95 r.), cena atrakcyjna i mieszkanie do remontu. Ok, oglądamy, ogłoszenie jest przez biuro nieruchomości. Mieszkanie mam się podoba, ponieważ jest spore. Mąż jest bardzo zainteresowany kupnem, lecz ja mam złe przeczucia i studzę jego zapał.

Z pobieżnych informacji, których udzieliła nam agentka dowiedziałam się, że na mieszkaniu ciąży hipoteka. Pierwsza kontrolka mi się zaświeciła. Pytam o sytuację prawną, ilu właścicieli - no małżeństwo.

Chce obejrzeć piwnicę - UPS, jest problem, ona nie ma kluczy. Druga kontrolka.

Pytam o sąsiadów, bo na korytarzu bajzel niesamowity - ucięła temat. Trzecia kontrolka.

Mamy trudną sytuację mieszkaniową i chcielibyśmy się wyprowadzić w ciągu kilku miesięcy, więc mąż naciska na kupno tego mieszkania, a mi w głowie migają kontrolki - nie, coś mi tu nie gra.

Wystawiłam mojego tatę, żeby dokładnie wybadał nam sytuację z tym mieszkaniem - jako kolejny klient.
Mój tata jest, jak to mówią, nie w ciemię bity i potrafi podejść człowieka, poza tym wie, na co zwracać uwagę fachowym okiem prawnie i technicznie.

Tata umówił się i razem z mamą pojechał na spotkanie.

Nie przytoczę słowo w słowo tego, co tam było powiedziane, ale sytuacja wygląda tak:
- mieszkanie nie jest własnościowe, a jedynie z prawem do mieszkania, właścicielem jest deweloper, który wybudował to osiedle;
- mieszkanie jest zadłużone na - jak określiła agentka - śmieszną kwotę - półtora miliona;
- mieszkanie stoi puste od 2015 r.

Uważajcie, co kupujecie, łatwo wpakować się w szambo. Dlatego podaję lokalizację, bez trudu można je znaleźć na olx (cena mieszkania 122 tys. za 56 m2, w Rydułtowach na Śląsku).

Jestem przerażona tym, w jakie szambo byśmy weszli. Aha, hipoteka z tego mieszkania wcale się nie „zeruje", przechodzi na nabywcę, więc ktoś będzie miał automatycznie półtora miliona długu.

Temat dla Uwagi normalnie.

Biuronieruchomosci

by ~Zycienakredycie

Trochę o gościach, trochę o dzieciach... Jestem w takim wieku, że większość…

Trochę o gościach, trochę o dzieciach...

Jestem w takim wieku, że większość moich znajomych ma kilkuletnie dzieci. Jeśli kogoś zapraszam na kawę/ciasto/pogaduchy, zrozumiałym jest, że przyjdzie z dziećmi. Kompletnie nie rozumiem natomiast, co mają w głowie znajomi, którzy doskonale wiedząc, że ja dzieci nie posiadam, przyprowadzają swoje bez żadnych zabawek. Przychodzi np. szwagier z żoną i dwulatkiem. Dzieciak po 15 minutach zaczyna marudzić (w sumie nic dziwnego), więc pytam:

- Macie coś, czym można go zająć?
- Eeee, no nie bardzo... A ty czegoś nie masz?
- No nie bardzo, mogę co najwyżej bajkę w TV włączyć.
- A nie, nie, bajek nie oglądamy...
I tak dzieciak jęczy przez kolejną godzinę, aż wykończeni rodzice poddają się i wychodzą.

Hitem są osoby, które domagają się przyniesienia mojego kota w charakterze zabawki (!!!) - nawiasem mówiąc kot boi się obcych i chowa się jak tylko ktoś wchodzi do mieszkania.

Z drugiej strony mam normalnych znajomych, którzy na wizytę przynoszą torbę/plecak, pełen zabawek, kredek czy książeczek.
I okazuje się, że można 2-3 godziny spokojnie porozmawiać, bo ich dziecko ma się czym zająć.

by Librariana

Niedawno byliśmy na urodzinach mamy mojego narzeczonego. Kilkanaście osób, trójka dzieci, w…

Niedawno byliśmy na urodzinach mamy mojego narzeczonego. Kilkanaście osób, trójka dzieci, w tym jedno nasze.

Po zjedzeniu tortu przyszedł czas na "coś mocniejszego". Ja alkoholu nie piję - nie lubię tego smaku i zwyczajnie nie odpowiada mi to, jak się po spożyciu czuję.

Niektórzy pili drinki, panie głównie wino. Ja grzecznie odmówiłam i poprosiłam o herbatę. Co usłyszałam? Że jak to tak bez kieliszka, że rozluźnię się, a po kolejnych odmowach padło pytanie o to, czy jestem w ciąży.

Nie wiem, jak dla Was, ale dla mnie to trochę przykre, że dorośli ludzie nie potrafią uszanować czyjejś decyzji, a spotkania towarzyskie według nich muszą być okraszone alkoholem.
PS Dodatkowo jestem zdania, że jeśli rodzice mają pod opieką dziecko to minimum jedno z nich musi być trzeźwe, żeby w razie co móc np. jechać z dzieckiem do szpitala.

urodziny

by RedWolf

Przesadziłem? Może, oceńcie sami. Zacznijmy od tego, że nie przepadam za osobami…

Przesadziłem? Może, oceńcie sami.

Zacznijmy od tego, że nie przepadam za osobami gadatliwymi i już w tym punkcie opisana niżej koleżanka z pracy jest piekielna, bo gada bardzo dużo tak w czasie pracy (pracujemy w tym samym pokoju), jak i w czasie przerw, nierzadko umilając swoim trajkotaniem człowiekowi posiłek czy przerwę na kawę.

Po drugie nie cierpię ludzi zasypujących innych swoimi przekonaniami. Na dyskusje światopoglądowe jest moim zdaniem innych czas i miejsce niż praca, po drugie należałoby uszanować, że ta czy inna osoba nie ma ochoty na taką dyskusję.
Ale nie, ta koleżanka, żeby było łatwiej nazwę ją Kasią, ma swoje dość ekstremalne przekonania, które na każdym kroku wciska każdemu.

Nie to, że mam coś do ludzi o takich czy innych poglądach, ba, w niektórych kwestiach się z nią zgadzam, ale ta jej nachalność, natarczywość i agresja w wyrażaniu swojego zdania jest dla mnie piekielna.

Koleżanki chętniej niż koledzy z nią dyskutują. Nieraz prowadziło to do kłótni i przepychanek słownych, bo sposobem Kasi na przekazanie swoich racji jest najlepiej krzyczenie i nie pozwolenie na dojście komuś do słowa.

Anyway, ostatnio koleżanki zaczęły dyskutować o w sumie nie wiadomo o czym, w każdym razie Kasia w pewnym momencie zaczęła przekonywać, że jedynie bycie hedonistą ma w życiu sens, bo trzeba dbać o swoje interesy i potrzeby, a nie interesy społeczeństwa czy innych ludzi.

Chwilę się przysłuchiwałem nie komentując, ale w końcu zapytałem Kasi czy chciałaby żyć w społeczeństwie złożonych z samych hedonistów, Kaśka odparła, że oczywiście, że tak, bo wtedy ludzie byliby wszyscy szczęśliwi.

W sumie nie przywiązałem do tych słów większej uwagi, dopóki kilka dni później Kasia nie przydybiła mnie na przerwie obiadowej i zapytała czy przejąłbym od niej jednego klienta. Wiedziałem o kogo chodzi, facet faktycznie nieprzyjemny i nikt specjalnie nie chciał go obsługiwać, ale mnie zdaje się, że nawet lubił, bo dość się dogadywaliśmy.

Już miałem przytaknąć, ale... stwierdziłem, że mi też obsługa tego gościa nie sprawia przyjemności. Odparłem więc, że nie. Kasia się nieco zdziwiła, zamrugała oczami i zapytała, dlaczego. Odparłem spokojnie, że też gościa nie lubię. Ona znów zrobiła zdziwioną minę i powiedziała, że przecież ja się z nim najlepiej dogaduję.
- I co z tego? Nie lubię gościa, a stary go tobie przydzielił. Nie mój problem
- Pfff, no wiesz... - wyszła z socjalnego.

Opowiedziałem o sytuacji koledze - inni podchwycili temat.

Kasia potrzebuje podwózki do centrum? No, niestety, koledze, który zawsze ją podwoził nadkładając trochę drogi, nie chce się już tego robić. Koleżanka idzie do baru obok po obiad, więc czy Kasi też może przynieść? Koleżance nie chce się tyle nosić. Kasi zawiesiło się coś w komputerze, czy kolega może zerknąć? Nie, bo ma swoją pracę. Kasia zapomniała o wizycie u dentysty, czy ktoś może przejąć od niej zaplanowaną rozmowę z klientem? Nie, bo nikomu nie uśmiecha zostawać po godzinach.

Kasia po jakimś tygodniu takiego traktowania postanowiła poskarżyć się szefowi. Ten oczywiście nie wiedział, co mam jej powiedzieć, w końcu Kasia nie przedstawiła żadnych konkretnych zarzutów. Miała po prostu dość tego, że koledzy są niepomocni.

Po skardze do szefa Kasia miała jeszcze czelność następnego dnia oznajmić mi, że ponieważ uważa, że całą akcję mobbingowania jej zacząłem ja, to zgłosi mnie POLICJĘ, po czym rzuciła mi na biurko jakieś papiery, mówiąc, że mogę się odkupić pisząc za nią raport.

Z początku ją wyśmiałem i życzyłem powodzenia na policji. Ta jednak zamiast sobie pójść, podniosła plik papierów i walnęła nim o moje biurko. W odpowiedzi wziąłem te papiery i wywaliłem do kosza.

Powiedziałem, że jak chce wykonać swoją robotę to może zanurkować do śmieci.

Od tego czasu w biurze jest względny spokój.

by ~krupa

Ponad 9 lat temu zmarła moja mam. Cóż rak płuc wygrał. Choć…

Ponad 9 lat temu zmarła moja mam. Cóż rak płuc wygrał.
Choć moja mama dzielnie walczyła, to przeciwnik nie dał jej żadnych szans. Mama swoje ostatnie chwile spędziła w domu wśród najbliższych czyli mojego ojca i mnie.

W chwilach przytomności umysłu nie życzyła sobie, aby odwiedzali ją znajomi czy krewni bo nie chciała, aby oglądano ją w takim stanie. A ciekawie nie było...
Tego stanu rzeczy nie mogła lub też nie chciała zrozumieć moja ciotka, a jej siostra.

Ciotka- osoba już po siedemdziesiątce odstawiała takie szopki, że aż wściekłość brała.

1) Wydzwaniała kilka razy dziennie, bo niby chciała pogadać z mamą. A porozmawiać z mamą się nie dało, bo bywała nielogiczna, bełkotała -mnogie przerzuty do mózgu, móżdżku i pnia.
Ciotka darła się na mamę za to, że ta bełkocze...

2) Gdy przestaliśmy odbierać od ciotki telefony, ta wielce oburzona wsiadła w pociąg- a mieszka na drugim końcu Polski- i zwaliła się nam na głowę. Ot tak sobie wzięła i przyjechała. Nie ważne, że nie miała wiktu i opierunku, nie ważne, że rytm życia i warunki w domu dostosowane były do potrzeb mojej mamy. Nieważne...

3) Kilka razy wzywała pogotowie ratunkowe do mojej mamy, bo cyt. "zatacza się, bełkocze" No tak, mama zataczała się, bełkotała, i bywała nielogiczna.

4) "Wy ją głodzicie!!!"
Mamę wyniszczał rak. Nie dawała rady jeść wszystkiego. Spożywała pokarmy płynne i papki.

5)W końcu u kresu wytrzymałości spakowałam ciotkę i wystawiłam ją i jej walizki za drzwi. Wezwała policję...Funkcjonariusze ze zrozumieniem podeszli do sytuacji i odeskortowali ciotunię do najbliższego hotelu.

6)W końcu mama zmarła. Ot, zgubiła oddech. Poinformowałam o tym lekarza, który pełnił dyżur w hospicjum domowym. Lekarz przyjechał, stwierdził zgon, wypisał kartę zgonu.
Ale ciotunia... W całym zamieszaniu nie zauważyłam jak i kiedy wlazła do mieszkania. No piekło i szatani. Tym razem policję wzywał lekarz.

7)Pogrzeb. Ciotka awanturowała się o:
- kolor trumny,
- miejsce pochówku,
- rodzaj pochówku(ceremonia miała świecki charakter),
- brak stypy.

8)Mama zmarła na miesiąc przed moim czepkowaniem (jestem pielęgniarką). Ciotka awanturowała się, że w ogóle przystąpiłam do tej uroczystości, że przecież jestem w żałobie, że nie mam prawa! świętować...

Od tamtego czasu ciotka usiłuje podtrzymywać kontakt. Zdarza się, że przyjedzie znienacka, siedzi pod drzwiami do mieszkania. No cóż...

Rodzina...

by Migrenqa84

Powiedzcie mi co trzeba mieć w głowie aby niespełna rocznego malucha zabrać…

Powiedzcie mi co trzeba mieć w głowie aby niespełna rocznego malucha zabrać do Egiptu? Bo ja nie wiem.

Kilka dni temu leciałam samolotem z Egiptu, sam lot trwał prawie 5 godzin. W rzędzie za mną siedziała rodzinka z małym dzieckiem, chłopiec jeszcze sam nie chodził wiec jego wiek oceniam na niespełna rok. Przez 5 godzin cały samolot słuchał dzikich ryków, takich jakby ktoś to dziecko ze skóry obdzierał a nie zwykłego dziecięcego marudzenia. Ryki co jakiś czas cichły bo młody rzygał, a jak nie rzygał to robił kupę. Większość współpasażerów od samych zapachów była zielona. Wszyscy dookoła byli wkurzeni bo podróż zrobiła się bardzo męcząca, matka dziecka była również umęczona. Jedynie szanowny pan tata miał wszystko w dupie i cały czas sobie coś pykał w telefonie.

Odnośnie dzieci w samolotach powiedziano już wiele. Osoby, które latają wiedzą jakie dzieci potrafią być uciążliwe dla innych współpasażerów ale to co się działo w tym samolocie to było jakieś apogeum! Wyobraźcie sobie siedzenie prawie 5 h w zamkniętej puszce, w której oddychacie jedynie zapachem rzygów i gówna. Niezapomniane doznania.

Ja wiem, że teraz jest moda na twierdzenie, że rodzicielstwo nie ogranicza, że z dzieckiem można robić to samo co bez dziecka ale no kurde nie! Ktoś miał fantazje mieć urlop w Egipcie z tak małym dzieckiem i umilił życie współpasażerom. I tak sobie myślę, że można być egoistą i można mieć gdzieś tych współpasażerów tak nie wiem jak można mieć gdzieś swoje dziecko. Nie trzeba być geniuszem aby wiedzieć, że w tego typu kraju jest inna flora bakteryjna. Klątwa faraona potrafi zepsuć urlop osobie dorosłej. Jakim cudem więc ktoś uznaje, że zabranie małego dziecka w takie miejsce jest super pomysłem? Przecież dzieciak wszystko dotyka rączkami, bierze je do buzi, nie ma opcji aby się nie rozchorował. Tacy rodzice zgotowali synkowi wakacje życia. Młody był równie umęczony co reszta współpasażerów. Według mnie to podchodzi pod znęcanie się nad dzieckiem.

Drodzy rodzice, myślcie czasami o swoich dzieciach. I tak, dzieci ograniczają. Tego nie da się uniknąć.

samolot

by pomarina

Poczułam się trochę wywołana do odpowiedzi wpisem #90566 o wiązaniu się z…

Poczułam się trochę wywołana do odpowiedzi wpisem #90566 o wiązaniu się z ludźmi z problemami psychicznymi.
Mając 20 lat związałam się z facetem starszym o 15 lat. Może ma to znaczenie, a może nie, w każdym razie w ciągu 4 lat związku doświadczyłam w jego strony przemocy psychicznej i fizycznej, manipulacji, prania mózgu.

Niestety, byłam na to podatna, pochodzę z rozbitej rodziny i bardzo marzyłam o założeniu pełnej, normalnej rodziny, co były z początku mi obiecywał, a jedną z jego ulubionych technik manipulacji było mówienie podczas kłótni, że jestem histeryczką, która nie nadaje się na żonę i matkę.

Udało mi się z tego wyjść, ale byłam wrakiem psychicznym, najpierw usilnie próbowałam znaleźć kolejnego partnera, po kilku nieudanych znajomościach kompletnie zrezygnowałam z życia uczuciowego. Po kilku latach i namowach znajomych udałam się na terapię. Po dwóch latach bardzo się zmieniłam, zmieniłam swój sposób myślenia o sobie, o mężczyznach, o związkach, miłości. Powoli czułam się gotowa do wejścia na nowy etap. Wtedy też poznałam Pawła. Niełatwo było mi w praktyce odciąć się od dawnych schematów, kontrolowałam wszystko co mówię i robię na spotkaniach aby znajomość przebiegała, że tak powiem, poprawnie. Oczywiście, rozmawialiśmy o naszej przeszłości, ale nie chciałam od razu odkrywać wszystkich kart, postanowiłam to robić stopniowo, po kilku randkach zbobyłam się na to, aby powiedzieć, że jako młoda dziewczyna byłam w trudnym związku, który mocno mnie obciążył psychicznie. Paweł był wyrozumiały, ciepły, nie naciskał na opowiedzenie szczegółów. Po mniej więcej trzech miesiącach spotykania się i opowiedziałam mu o największej krzywdzie, jaką były mi wyrządził, czyli wmawianiu mi, że nie nadaję się na poważną partnerkę i matkę, bo celował tym w bardzo czuły punkt. Opowiedziałam też, że skutkiem tego była konieczność zwrócenia się o pomoc do specjalisty po traumie, jaką mi zafundował. Paweł pocieszył, wsparł i początkowo cieszyłam się, że to z siebie wyrzuciłam. Ale już po paru dniach zauważyłam zmianę w zachowaniu Pawła. Był zdystansowany, jakby nagle chciał zwolnić tempo znajomości - pomyślałam, że to jeszcze nic takiego. Z czasem byłam przekonana, że jednak to nie tylko troska o mój komfort psychiczny albo lekka rezerwa.

Poszliśmy kiedyś na imprezę do jego znajomych. Tam, niestety, przypadkiem podsłuchałam, jak Paweł konspiracyjnym szeptem opowiadał koledze, że musi mnie spławić, bo jestem jakąś wariatką, co nawet się u psychologa leczyła. Pod byle pretekstem poszłam do domu i przeryczałam pół nocy. Gdy jednak wstałam rano stwierdziłam, że tym razem nie pozwolę, aby ktoś znowu sprawił, że się załamię. Uznałam, że jedynym wyjściem jest zerwanie z Pawłem. Był on tym bardzo zdziwiony, a ja stwierdziłam, że nie będę przed nim ukrywać powodu. Reakcja Pawła... różnej się spodziewałam, ale usłyszałam:
- Ja nie wiem, może się nie znam, ale moim zdaniem to ty z normalnymi facetami nie powinnaś się umawiać. Wiesz o co mi chodzi, po terapiach chodziłaś itd, downy też się wiążą z downami, a nie z normalnymi. - Paweł, lat 32, magister farmacji.

Nie uważam, aby terapia była powodem do wstydu, ale zastanawiam się, czy na logikę nie powinna to świadczyć o tym, że człowiek poważnie traktuje swoje problemy ze zdrowiem psychicznym? Znam wiele osób wypierających swoje problemy psychiczne, powielających patologiczne schematy - bo przecież z nimi jest wszystko ok, przecież nie są wariatami...

terapia problemy psychiczne zwiazki

by ~quandoquando

Około tydzień temu mój mąż miał wypadek. Był na spacerze w lesie…

Około tydzień temu mój mąż miał wypadek. Był na spacerze w lesie z psami, schodził akurat z górki, kiedy psy rzuciły się za jakimś zwierzakiem, a że akurat stało się to idealnie w momencie, kiedy stawiał krok, to udało im się go przewrócić. Upadł bardzo niefortunnie, bo wskutek upadku ma odłupany kawałek rzepki, naderwane więzadła w kolanie, stłuczony nadgarstek i dwa złamania w obrębie łokcia. Zdarł sobie też poważnie skórę z wierzchu dłoni. Opisuję to, żeby dać obraz w jakim stanie był tuż po tym upadku.

Jakoś udało mu się przemieścić na pobocze drogi, jednak jego okulary wylądowały po przeciwnej stronie, ciężko więc było choćby wybrać numer w telefonie...

Chwilę później tą samą drogą przejechała wycieczka rowerowa w składzie (prawdopodobnie) ojciec z dwoma dzieciakami w nieokreślonym wieku. Mój mąż, nie za dobrze widząc, zawołał coś w stylu: Halo! Halo, przepraszam!
Co zrobił ojciec rodziny widząc człowieka, który leży na poboczu, ma zakrwawioną rękę, ubranie w piachu, widać, że nie może się ruszać?
Poinstruował swoje pociechy, żeby ominęły tego człowieka bokiem, zignorował wołanie i odjechał w siną dal.

Wiem, że prawdopodobieństwo, że poniższe słowa trafią do właściwego adresata jest nikłe, ale jednak.
Z tego miejsca chciałabym złożyć temu panu na rowerze serdeczne życzenia długiego życia.
Tak długiego, żeby pod jego koniec leżał niedołężny i zdany na innych ludzi, może w pokoiku, gdzie nikt nie zagląda, a może w domu opieki, a jego dzieci robiły dokładnie to, czego je nauczył: omijały go szerokim łukiem.

W lesie

by Poecilotheria

Mąż podesłał mi dzisiaj ten oto obrazek https://kwejk.pl/zobacz/4048422/szacunek-do-preferencji-i-przyzwyczajen-innych-ludzi.html i zapytał czy z…

Mąż podesłał mi dzisiaj ten oto obrazek
https://kwejk.pl/zobacz/4048422/szacunek-do-preferencji-i-przyzwyczajen-innych-ludzi.html

i zapytał czy z czymś mi się to kojarzy.
Ano kojarzy. Ale po kolei.

Mam siostrę. Wychowywałyśmy się raczej w skromnych warunkach. Nasza mama pracowała na cały etat, tata pracował sporo za granicą, mama choć się starała, to nie miała w sobie nigdy żyłki gospodyni domowej - jeśli chodzi o gotowanie to gotowała i gotuje raczej kilka prostych potraw na krzyż, ale ciepły i pożywny obiad zawsze na stole był.
Siostra wyszła za mąż, więc dorobiła się też teściów. Teściowa siostry to perfekcyjna pani domu, kobieta, która nigdy nie pracowała zawodowo, teść dorobił się na własnym biznesie, a teściowa uwielbiałą rolę matki, żony i gosposi domowej. Jest kobietą, która wyczaruje każdą potrawę, uwielbia gotować i rozpieszczać wszystkich kuchennymi cudami.
Nasza mama oczywiście jako kucharka w jej cieniu wypada blado. Niestety, od kiedy siostra weszła w tamtą rodzinę bardzo chętnie to mamie wypomina - bo u mamy to zawsze tylko schabowy i rosół, a teściowa raz polędwiczki wołowe, raz orientalny kurczak, kotleciki jaglane, schab ze śliwką. Jak zaprasza to nie tylko na obiad, ale i przystawki, zupę i wykwintny deser.
Jeśli to wypominanie jest mało piekielne to słuchajcie dalej. Podam Wam przykład z ostatniej Wielkanocy, kiedy moja siostra zachowała się typowo w swoim stylu.
Po pierwsze obie mamy do rodziców jakieś 100km. Ja przyjeżdżam przed Świętami zawsze parę dni wcześniej, pomagam mamie robić zakupy, gotować, posprzątać. Dodam, że z rodzicami mieszka moja babcia, mama taty, która choć nie jest całkowicie niepełnosprawna, to wymaga pewnej pomocy w codziennych czynnościach, a mama nadal pracuje, choć teraz już na pół etatu. Tata też ma problemy zdrowotne, stara się wykonywać pewne czynności w domu, ale wiele rzeczy przychodzi mu z trudnością.
Staram się, aby mama, która chętnie spotyka się i z nami (mój mąż i dzieci) i z siostrą i z ciociami i wujkami miała ode mnie jak największej pomocy, aby mogła sie tymi spotkaniami cieszyć.
Moja siostra podchodzi do tego zupełnie inaczej. Przyjeżdża z mężem i synem zawsze na gotowe - ale ok, nie ma obowiązku pomagać, szczególnie, że część Świąt zawsze spędzają u jej teściów. Jednak siostra i mąż nigdy nic ze sobą nie przywożą - ani sałatki ani ciasta ani chociażby jakichś napojów. Nadal mało piekielne? Być może, ale to nie koniec.
Najgorsze jest to, że moja siostra od progu narzeka, że u mamy jest stół skromnie zastawiony - bo jest tylko jedna sałatka i jeden rodzaj dania głównego, bo tylko trzy ciasta, nie ma nic dietetycznego, nie ma jakichś przystawek, koreczków itd
Potem zaczyna zaliczać co było u teściowej, że wszystko do wyboru do koloru w ilościach, których nie da się przejeść.
A jeszcze bardziej przykra sprawa jest z synem mojej siostry. Otóż siostrzeniec ma 6 lat i bardzo wybredny. W domu je tylko kotlety z kurczaka i rosół. Kotlety same, bez żadnych dodatków, rosół koniecznie z samym makaronem bez żadnych warzyw. Co ciekawe, w przedszkolu je wszystko - siostra załamuje ręce, czemu w domu taki wybredny, a w przedszkolu nie.
W te Święta wyglądało to tak - siostra i mąż przyjechali do mamy w poniedziałek. Mama miała przygotowany obiad - specjalnie pod wnuka kotlety z kurczaka. Od progu pretensje od siostry, że czemu nie ma rosołku. Mama odparła, że jest żurek ze wczoraj i nie wiedziała, że skoro jest obiad (kotlety) to ktoś będzie chciał jest rosół. Młody wtrząchnął kotleta - mama zapytała, czy na pewno nie zje ziemniaków czy surówki, a siostra do niej z japą, żeby dała dziecku spokój, on tak je i koniec! Temat rosołu, którego nie było i przez to dziecko jest głodne przywoływała jeszcze chyba z 3 razy. Potem zaczęła się wyliczanka, co tam było u teściowej, że teściowa specjalnie dla wnuka ugotowała obok żurku rosołek na śniadanie wielkanocne, a poza tym było 5 rodzajów mięs, 10 ciast i platery z finger food. Potem zawodzenie typu
- no, tu to jednak skromnie
- no, tu to się nie najemy
- chyba do maca jeszcze podjedziemy
- żurek pewnie z torebki
- sernik taki opadnięty
- co, synuś, głodny jesteś, co?
Niestety, w końcu nie wytrzymałam, zapytałam się siostry, dlaczego sama czegoś nie przyniesie skoro wie, że u mamy tak skromnie, mogłaby trochę ubogacić stół. Siostra nieee, bo przecież ona jest gościem, więc zaproponowałam aby następnym razem ona rodziców ugościła i pokazała co potrafi w kuchnii. Siostra nieeee, bo oni nie mają warunków. Trochę się poprztykałyśmy i atmosfera trochę siadła i miałam trochę wyrzuty sumienia wobec rodziców, więc, aby rozluźnić atmosferę zaczęłam pytać siostrzeńca, co tam w przedszkolu słychać. Siostrzeniec rozjazgotał się w typowo dziecięcy sposób i nagle jak nie wypali:
- Babcia, a ty wiesz, że ja już tu więcj nie przyjadę?
- No co ty mówisz, dziecko? - pytające spojrzenie mamy w stronę siostry
Siostra:
- No tak rozważamy, czy tu jeszcze przyjeżdżać na Święta następne, bo Ty niedobre jedzenie robisz. Jasiu (siostrzeniec) woli drugą babcię, bo ona mu zawsze robi do jedzenia co chce i nam zresztą też, a ty się nigdy nawet nie zapytasz co byśmy chcieli. Trochę żenada nie?
Żenadą było to, że siostra do dziś uważa, że zachowała się wielce na miejscu, bo ma się za wielką damę z wyższych sfer. Jej zdaniem nie ma obowiązku mamy odwiedzać, skoro mama nie chce jej ugościć jak się należy. Ech...

by ~siostra

Kupiłem sobie jakiś czas temu raspberry pi, które niestety przyszło do mnie…

Kupiłem sobie jakiś czas temu raspberry pi, które niestety przyszło do mnie uszkodzone. Naderwany port USB i przerwane dwie linie na płytce. Nic czego nie mógłbym naprawić sam, ale wychodzę z założenia, że jak kupuję jakiś produkt to nie mam zamiaru go na starcie naprawiać, aby w ogóle móc z niego skorzystać. Moja wina, że nie sprawdziłem towaru przy kurierze, przez to musiałem bawić się w reklamowanie produktu.

Zacząłem od telefonu do sklepu. Po wyłożeniu sprawy miła pani poprosiła mnie o wysłanie do nich sprzętu na ich koszt. Tak zrobiłem i zapomniałem o sprawie na o wiele dłużej niż 14 dni roboczych ustawowo przeznaczonych na odpowiedź. Po około dwóch miesiącach przypomniałem sobie o nieszczęsnej malince i postanowiłem sprawdzić skrzynkę mailową czy nie dostałem jakiejś odpowiedzi. No i okazało się, że nic nie mam.

Postanowiłem po raz kolejny zadzwonić do sklepu. Odebrała ta sama miła pani i poinformowała mnie entuzjastycznie, że reklamacja nie została uznana ze względu na uszkodzenia mechaniczne. Fakt takie uszkodzenia były i z tego co się orientuję mogą mi z tego powodu uwalić reklamację, ale miałem asa w rękawie. Otóż minęło o wiele więcej niż 14 dni roboczych od wniesienia reklamacji i według ustawy oznacza to, że reklamacja jest w takim przypadku uznawana za przyjętą i muszą albo naprawić albo wymienić płytkę. Poinformowałem o tym fakcie miłą panią, która o dziwo nagle przestała być taka miła i sympatyczna. Poinformowała mnie, że nie mam racji, że w systemie jest reklamacja nieuznana i najlepiej gdybym nie przeszkadzał jej więcej w reflektowaniu własnej egzystencji. Jedną burzliwą wymianę argumentów, rozmowę z kierownikiem i straszenie rzecznikiem praw konsumenta później okazało się, że jak najbardziej mam rację i sprzęt zostanie wymieniony i przyjdzie do mnie za maksymalnie 4 dni robocze.

Dni od ostatniej rozmowy minęło nie 4 a 10 a ja nadal nie miałem mojej upragnionej maliny, więc odbyłem kolejną rozmowę telefoniczną z bardzo miłą panią, której pozwolę sobie nie opisywać gdyż jej przebieg był prawie identyczny jak za pierwszym razem.

Jednak tym razem udało się. W końcu kurier dostarczył moją płytkę. Nauczony doświadczeniem postanowiłem komisyjnie sprawdzić sprzęt przy dostawcy i co? I dupa... Odesłano do mnie dokładnie tą samą płytkę bez dokonania jakichkolwiek napraw. Port USB jak był naderwany tak jest nadal, ścieżki jak były przerwane tak są nadal. Paczki nie przyjąłem i wykonałem telefon numer 4, który odebrała dobrze nam znana miła pani, która po usłyszeniu mojego głosu z automatu przestała być taka miła. Po wyłożeniu powodu mojego kontaktu, pani się oburzyła i stwierdziła, że to niemożliwe bo ona osobiście pakowała nowy egzemplarz, który miał zostać do mnie wysłany. Po kolejnej wymianie argumentów i jednym małym straszaku w postaci rzecznika praw konsumenta, pani zgodziła się sprawdzić paczkę jak tylko do nich dotrze i niezwłocznie powiadomić mnie, że wszystko jest dobrze i zawracam im tylko gitarę.

Więc poczekałem tydzień i gdy byłem pewien, że paczka na bank już jest u nich, wykonałem telefon numer 5. Bardzo miła pani, która z jakiegoś niezrozumiałego powodu nie była już taka miła stwierdziła, że jestem niepoważny gdyż ona ma paczkę zaraz koło siebie i widzi, że z malinką jest wszystko ok. Gdy poprosiłem ją by zrobiła zdjęcia tej płytki i przesłała je do mnie, stwierdziła, że to niemożliwe. Za to ona pakuje płytkę i wysyła ją do mnie w trybie now. I mam się cieszyć, że nie obciążają mnie kosztami wysyłki. Łudziłem się, że tym razem uda im się wysłać sprawną malinkę...

Przed chwilą był u mnie kurier. Jak już się pewnie domyślacie, w paczce przyszła do mnie po raz kolejny dokładnie ta sama płytka z uszkodzonym gniazdem USB i zerwanymi ścieżkami. To już nie jest ani odrobinę zabawne. Przed chwilą zebrałem paczkę z całą korespondencją mailową, nagranymi rozmowami i zdjęciami płytki po każdym jej odebraniu i przed każdym wysłaniem. Nie mam zamiaru bawić się w kolejną rozmowę z bardzo miłą panią zamiast tego utnę sobie pogawędkę z rzecznikiem praw konsumenta.

A ja chciałem tylko dokończyć moją retro konsolę...

sklepy_internetowe

by Satsu