Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Top

Mąż podesłał mi dzisiaj ten oto obrazek https://kwejk.pl/zobacz/4048422/szacunek-do-preferencji-i-przyzwyczajen-innych-ludzi.html i zapytał czy z…

Mąż podesłał mi dzisiaj ten oto obrazek
https://kwejk.pl/zobacz/4048422/szacunek-do-preferencji-i-przyzwyczajen-innych-ludzi.html

i zapytał czy z czymś mi się to kojarzy.
Ano kojarzy. Ale po kolei.

Mam siostrę. Wychowywałyśmy się raczej w skromnych warunkach. Nasza mama pracowała na cały etat, tata pracował sporo za granicą, mama choć się starała, to nie miała w sobie nigdy żyłki gospodyni domowej - jeśli chodzi o gotowanie to gotowała i gotuje raczej kilka prostych potraw na krzyż, ale ciepły i pożywny obiad zawsze na stole był.
Siostra wyszła za mąż, więc dorobiła się też teściów. Teściowa siostry to perfekcyjna pani domu, kobieta, która nigdy nie pracowała zawodowo, teść dorobił się na własnym biznesie, a teściowa uwielbiałą rolę matki, żony i gosposi domowej. Jest kobietą, która wyczaruje każdą potrawę, uwielbia gotować i rozpieszczać wszystkich kuchennymi cudami.
Nasza mama oczywiście jako kucharka w jej cieniu wypada blado. Niestety, od kiedy siostra weszła w tamtą rodzinę bardzo chętnie to mamie wypomina - bo u mamy to zawsze tylko schabowy i rosół, a teściowa raz polędwiczki wołowe, raz orientalny kurczak, kotleciki jaglane, schab ze śliwką. Jak zaprasza to nie tylko na obiad, ale i przystawki, zupę i wykwintny deser.
Jeśli to wypominanie jest mało piekielne to słuchajcie dalej. Podam Wam przykład z ostatniej Wielkanocy, kiedy moja siostra zachowała się typowo w swoim stylu.
Po pierwsze obie mamy do rodziców jakieś 100km. Ja przyjeżdżam przed Świętami zawsze parę dni wcześniej, pomagam mamie robić zakupy, gotować, posprzątać. Dodam, że z rodzicami mieszka moja babcia, mama taty, która choć nie jest całkowicie niepełnosprawna, to wymaga pewnej pomocy w codziennych czynnościach, a mama nadal pracuje, choć teraz już na pół etatu. Tata też ma problemy zdrowotne, stara się wykonywać pewne czynności w domu, ale wiele rzeczy przychodzi mu z trudnością.
Staram się, aby mama, która chętnie spotyka się i z nami (mój mąż i dzieci) i z siostrą i z ciociami i wujkami miała ode mnie jak największej pomocy, aby mogła sie tymi spotkaniami cieszyć.
Moja siostra podchodzi do tego zupełnie inaczej. Przyjeżdża z mężem i synem zawsze na gotowe - ale ok, nie ma obowiązku pomagać, szczególnie, że część Świąt zawsze spędzają u jej teściów. Jednak siostra i mąż nigdy nic ze sobą nie przywożą - ani sałatki ani ciasta ani chociażby jakichś napojów. Nadal mało piekielne? Być może, ale to nie koniec.
Najgorsze jest to, że moja siostra od progu narzeka, że u mamy jest stół skromnie zastawiony - bo jest tylko jedna sałatka i jeden rodzaj dania głównego, bo tylko trzy ciasta, nie ma nic dietetycznego, nie ma jakichś przystawek, koreczków itd
Potem zaczyna zaliczać co było u teściowej, że wszystko do wyboru do koloru w ilościach, których nie da się przejeść.
A jeszcze bardziej przykra sprawa jest z synem mojej siostry. Otóż siostrzeniec ma 6 lat i bardzo wybredny. W domu je tylko kotlety z kurczaka i rosół. Kotlety same, bez żadnych dodatków, rosół koniecznie z samym makaronem bez żadnych warzyw. Co ciekawe, w przedszkolu je wszystko - siostra załamuje ręce, czemu w domu taki wybredny, a w przedszkolu nie.
W te Święta wyglądało to tak - siostra i mąż przyjechali do mamy w poniedziałek. Mama miała przygotowany obiad - specjalnie pod wnuka kotlety z kurczaka. Od progu pretensje od siostry, że czemu nie ma rosołku. Mama odparła, że jest żurek ze wczoraj i nie wiedziała, że skoro jest obiad (kotlety) to ktoś będzie chciał jest rosół. Młody wtrząchnął kotleta - mama zapytała, czy na pewno nie zje ziemniaków czy surówki, a siostra do niej z japą, żeby dała dziecku spokój, on tak je i koniec! Temat rosołu, którego nie było i przez to dziecko jest głodne przywoływała jeszcze chyba z 3 razy. Potem zaczęła się wyliczanka, co tam było u teściowej, że teściowa specjalnie dla wnuka ugotowała obok żurku rosołek na śniadanie wielkanocne, a poza tym było 5 rodzajów mięs, 10 ciast i platery z finger food. Potem zawodzenie typu
- no, tu to jednak skromnie
- no, tu to się nie najemy
- chyba do maca jeszcze podjedziemy
- żurek pewnie z torebki
- sernik taki opadnięty
- co, synuś, głodny jesteś, co?
Niestety, w końcu nie wytrzymałam, zapytałam się siostry, dlaczego sama czegoś nie przyniesie skoro wie, że u mamy tak skromnie, mogłaby trochę ubogacić stół. Siostra nieee, bo przecież ona jest gościem, więc zaproponowałam aby następnym razem ona rodziców ugościła i pokazała co potrafi w kuchnii. Siostra nieeee, bo oni nie mają warunków. Trochę się poprztykałyśmy i atmosfera trochę siadła i miałam trochę wyrzuty sumienia wobec rodziców, więc, aby rozluźnić atmosferę zaczęłam pytać siostrzeńca, co tam w przedszkolu słychać. Siostrzeniec rozjazgotał się w typowo dziecięcy sposób i nagle jak nie wypali:
- Babcia, a ty wiesz, że ja już tu więcj nie przyjadę?
- No co ty mówisz, dziecko? - pytające spojrzenie mamy w stronę siostry
Siostra:
- No tak rozważamy, czy tu jeszcze przyjeżdżać na Święta następne, bo Ty niedobre jedzenie robisz. Jasiu (siostrzeniec) woli drugą babcię, bo ona mu zawsze robi do jedzenia co chce i nam zresztą też, a ty się nigdy nawet nie zapytasz co byśmy chcieli. Trochę żenada nie?
Żenadą było to, że siostra do dziś uważa, że zachowała się wielce na miejscu, bo ma się za wielką damę z wyższych sfer. Jej zdaniem nie ma obowiązku mamy odwiedzać, skoro mama nie chce jej ugościć jak się należy. Ech...

by ~siostra

Kupiłem sobie jakiś czas temu raspberry pi, które niestety przyszło do mnie…

Kupiłem sobie jakiś czas temu raspberry pi, które niestety przyszło do mnie uszkodzone. Naderwany port USB i przerwane dwie linie na płytce. Nic czego nie mógłbym naprawić sam, ale wychodzę z założenia, że jak kupuję jakiś produkt to nie mam zamiaru go na starcie naprawiać, aby w ogóle móc z niego skorzystać. Moja wina, że nie sprawdziłem towaru przy kurierze, przez to musiałem bawić się w reklamowanie produktu.

Zacząłem od telefonu do sklepu. Po wyłożeniu sprawy miła pani poprosiła mnie o wysłanie do nich sprzętu na ich koszt. Tak zrobiłem i zapomniałem o sprawie na o wiele dłużej niż 14 dni roboczych ustawowo przeznaczonych na odpowiedź. Po około dwóch miesiącach przypomniałem sobie o nieszczęsnej malince i postanowiłem sprawdzić skrzynkę mailową czy nie dostałem jakiejś odpowiedzi. No i okazało się, że nic nie mam.

Postanowiłem po raz kolejny zadzwonić do sklepu. Odebrała ta sama miła pani i poinformowała mnie entuzjastycznie, że reklamacja nie została uznana ze względu na uszkodzenia mechaniczne. Fakt takie uszkodzenia były i z tego co się orientuję mogą mi z tego powodu uwalić reklamację, ale miałem asa w rękawie. Otóż minęło o wiele więcej niż 14 dni roboczych od wniesienia reklamacji i według ustawy oznacza to, że reklamacja jest w takim przypadku uznawana za przyjętą i muszą albo naprawić albo wymienić płytkę. Poinformowałem o tym fakcie miłą panią, która o dziwo nagle przestała być taka miła i sympatyczna. Poinformowała mnie, że nie mam racji, że w systemie jest reklamacja nieuznana i najlepiej gdybym nie przeszkadzał jej więcej w reflektowaniu własnej egzystencji. Jedną burzliwą wymianę argumentów, rozmowę z kierownikiem i straszenie rzecznikiem praw konsumenta później okazało się, że jak najbardziej mam rację i sprzęt zostanie wymieniony i przyjdzie do mnie za maksymalnie 4 dni robocze.

Dni od ostatniej rozmowy minęło nie 4 a 10 a ja nadal nie miałem mojej upragnionej maliny, więc odbyłem kolejną rozmowę telefoniczną z bardzo miłą panią, której pozwolę sobie nie opisywać gdyż jej przebieg był prawie identyczny jak za pierwszym razem.

Jednak tym razem udało się. W końcu kurier dostarczył moją płytkę. Nauczony doświadczeniem postanowiłem komisyjnie sprawdzić sprzęt przy dostawcy i co? I dupa... Odesłano do mnie dokładnie tą samą płytkę bez dokonania jakichkolwiek napraw. Port USB jak był naderwany tak jest nadal, ścieżki jak były przerwane tak są nadal. Paczki nie przyjąłem i wykonałem telefon numer 4, który odebrała dobrze nam znana miła pani, która po usłyszeniu mojego głosu z automatu przestała być taka miła. Po wyłożeniu powodu mojego kontaktu, pani się oburzyła i stwierdziła, że to niemożliwe bo ona osobiście pakowała nowy egzemplarz, który miał zostać do mnie wysłany. Po kolejnej wymianie argumentów i jednym małym straszaku w postaci rzecznika praw konsumenta, pani zgodziła się sprawdzić paczkę jak tylko do nich dotrze i niezwłocznie powiadomić mnie, że wszystko jest dobrze i zawracam im tylko gitarę.

Więc poczekałem tydzień i gdy byłem pewien, że paczka na bank już jest u nich, wykonałem telefon numer 5. Bardzo miła pani, która z jakiegoś niezrozumiałego powodu nie była już taka miła stwierdziła, że jestem niepoważny gdyż ona ma paczkę zaraz koło siebie i widzi, że z malinką jest wszystko ok. Gdy poprosiłem ją by zrobiła zdjęcia tej płytki i przesłała je do mnie, stwierdziła, że to niemożliwe. Za to ona pakuje płytkę i wysyła ją do mnie w trybie now. I mam się cieszyć, że nie obciążają mnie kosztami wysyłki. Łudziłem się, że tym razem uda im się wysłać sprawną malinkę...

Przed chwilą był u mnie kurier. Jak już się pewnie domyślacie, w paczce przyszła do mnie po raz kolejny dokładnie ta sama płytka z uszkodzonym gniazdem USB i zerwanymi ścieżkami. To już nie jest ani odrobinę zabawne. Przed chwilą zebrałem paczkę z całą korespondencją mailową, nagranymi rozmowami i zdjęciami płytki po każdym jej odebraniu i przed każdym wysłaniem. Nie mam zamiaru bawić się w kolejną rozmowę z bardzo miłą panią zamiast tego utnę sobie pogawędkę z rzecznikiem praw konsumenta.

A ja chciałem tylko dokończyć moją retro konsolę...

sklepy_internetowe

by Satsu

Będzie krótko, bo aż nie wiem jak to skomentować. Opowieść z drugiej…

Będzie krótko, bo aż nie wiem jak to skomentować. Opowieść z drugiej ręki, więc nie znam wszystkich szczegółów, ale wydaje się… absurdalna.
Koleżanka chyba właśnie została singielką. A o co poszło? O nazwisko. Koleżanka ma już na koncie kilka prac naukowych i w związku z tym postanowiła po ślubie zostać przy swoim nazwisku. Jej narzeczony odebrał to chyba jako zamach na jego męskość, bo postawił jej ultimatum, albo bierze jego i jego nazwisko, albo żadnego ślubu nie będzie. Na próby uspokojenia emocji i powrotu do dyskusji później, wyszedł trzaskając drzwiami i jeszcze nie wrócił.

Związki

by Brzeginka

Piekielna kuzynka, a może ja? Wychodzę za mąż w sierpniu. Z racji…

Piekielna kuzynka, a może ja?

Wychodzę za mąż w sierpniu. Z racji tego, aby goście mogli się przygotować, oznajmiłam zaproszonym ten fakt już na początku roku. Teraz przechodzimy do formalności, czyli wręczania zaproszeń. Już w styczniu informowaliśmy, że wesele odbędzie się bez dzieci. Robimy małą uroczystość w restauracji, gdzie nie przewidujemy menu dziecięcego (restauracja go nie posiada normalnie, a i jej targetem nie są rodziny z dziećmi), a rozrywki tylko dla dorosłych (testing whisky, win). Zdecydowaliśmy się na taką formę z dwóch względów - większość sal z okolicy za sam najem liczyła sobie około 15 tysięcy. Do tego talerzyk 300 zł/os. Po naszym obliczeniu tradycyjnego wesela, wyszło nam, że zamykali byśmy się w kwocie blisko 60 tysięcy złotych. Znacznie przekraczało to nasz budżet. Drugim względem była nierówność w liczbie naszych gości. Narzeczony ma ogromną rodzinę (jego mama miała 4 rodzeństwa, ojciec 3). Wszyscy posiadali już dzieci, a nawet wnuki. Nie wszystkich też chcieliśmy mieć w tym dniu obok siebie, mimo że do najbliższej rodziny należą (np. wujek alkoholik mojego narzeczonego, który pobił jego ojca, bo nie chciał mu pożyczyć pieniędzy lub siostra teścia, która od początku nam źle życzy, bo nie spełniamy jako para jej standardów, czyli narzeczony mieszka w moim mieszkaniu, a ja pracuję, zamiast mieszkać u niego i być tradycyjna żona). Narzeczony nie ma mieszkania, ja moje odziedziczyłam po babci za dożywotnią opiekę nad nią.

Wydawać by się mogło, że większość gości zrozumiała nasze motywacje, czyli koszt wesela przy wariancie zapraszamy całe rodziny był dla nas nie do udźwignięcia i raczej są w stanie zorganizować opiekę nad dzieciakami nad ten czas, tym bardziej, że uroczystość zaplanowaliśmy od około 16 do 1 w nocy.

No i doszło do zapraszania mojej kuzynki- Lucyny. Lucyna ma trójkę pociech, ponownie wyszła za mąż,stąd 1 ma innego tatę niż reszta. Najstarszy ma 5 lat, najmłodsze ponad 2. Miałam z nią dość normalny kontakt, ale gdy usłyszała o moim weselu bez dzieci, jakby odpalił się jej demon. Najpierw powiedziała, że nie będzie problemu i zostawi dzieci u teściów, a gdy pojechaliśmy wręczyć zaproszenie, dosłownie skrzyczała nas, że wesele to impreza rodzinna i ona bez dzieci się nie ruszy. Próbowałam ją uświadomić, że źle by to wyglądało bo pozostałe osoby z dziećmi (czyli około 10 par) zgodziło się przyjść bez potomstwa, a więc postawiłbym ich w niekomfortowym położeniu, gdybym pozwoliła nagle na 3 maluchów.

Podkreśliłam charakter przyjęcia- nie jest to normalne wesele, bardziej kolacja z degustacją alkoholi i późniejszą zimną płytą z różnymi daniami (od tradycyjnych po wegańskie) ale żadne z nich to menu dziecięce. To, że sala nie ma miejsca na żaden kącik dla dzieci, czy nawet salki do przebrania, gdyby dzieciaczki się pobrudziły albo oblały.

Do Lucyny to nie dotarło. Wyrzuciła mi, że ja na jej drugie wesele byłam proszona i to nawet z "nim" (wskazała na narzeczonego). Nic dziwnego skoro jesteśmy w związku od 10 lat, gdzie podkreślałam jej, że nie muszę być zaproszona, a wystarczy mi potem kawa na mieście albo kolacja. Jednak kuzynka zdecydowała się na organizację wesela na ponad 120 osób. Pierwsze było skromne, więc drugie chciała na wypasie.

Zagroziła mi, że nie przyjdzie, a jak przyjdzie to cała jej rodzina, bo nikogo wykluczać nie będzie. Jeszcze raz poprosiłam o przemyślenie sprawy, bo nie chcę kłócić się o taką rzecz, która już ustalona była w styczniu i wtedy jej wersja była inna. Podkreśliłam, że jeśli nie może znaleźć opieki nad dziećmi, to możemy w późniejszym terminie pójść na kolację w miejsce dzieciolubne, abyśmy mieli czas dla siebie, a dzieci się nie nudziły. Odrzuciła tę propozycję, bo skoro my jesteśmy tak biedni, że nie stać nas na normalne wesele, to ona w półśrodki nie będzie się bawić.

Po raz ostatni podkreśliłam jej, że gdybyśmy mieli zapraszać wszystkie dzieci, to ich sama ilość wynosiła by około 20 osób, a praktycznie żadna z sal, z której mieliśmy oferty, nie przewidywała mniejszej ceny talerzyka lub była ona kwotą symboliczną mniejsza od normalnej (zwykle 20-40 zł mniej), za dziecko.

Dałam jej czas do namysłu i wyszłam, czując się bardzo źle. Szczególnie, gdyby powiedziała mi o tym w styczniu, to może wymyśliłabym jak pogodzić jej chęć bycia z dziećmi, z poszanowaniem całej reszty gości. Teraz postawiła mnie pod ścianą i dziwię się temu, bo zawsze miałyśmy dobre kontakty. Jest mi zwyczajnie przykro.

by ~Anita96

Cześć, chciałbym się podzielić Wami moją piekielną pracą. Jakieś dwa lata temu…

Cześć, chciałbym się podzielić Wami moją piekielną pracą.

Jakieś dwa lata temu zrezygnowałem z dobrze płatnej pracy z powodu całotygodniowych delegacji. Trafiłem do firmy z tej samej branży, więc spoko dla mnie.

W nowej pracy miałem się zajmować przeglądem ofert przetargowych, uzupełnianiem dokumentów do nich oraz ich złożenie. Ogólnie dużo czytania, później dopasowanie odpowiednich komponentów, wycena i złożenie oferty. Na rozmowie kwalifikacyjnej podałem wynagrodzenie, które chciałbym dostawać i spotkałem się z odpowiedzią, że na okres próbny (3 miesiące) mogą mi zaproponować najniższą krajową, ale po okresie próbnym spełnią moje oczekiwania co do wynagrodzenia. Pomyślałem, że spoko. Zabezpieczyliśmy się wcześniej z żoną finansowo, więc stwierdziliśmy, że 3 miesiące z najniższą krajową bardzo nas nie zaboli. Atmosfera w firmie fajna, młodzi ludzie z którymi można porozmawiać oraz współpracować. Byłem zadowolony.
W okresie próbnym udało mi się wygrać jeden przetarg, który firmie przyniósł zysk około 25 tysięcy.

Pod koniec umowy próbnej czekałem na jakąś rozmowę z szefem (bo nie wiedziałem czy chce ze mną podpisać umowę czy nie ;P). Minął ostatni dzień mojej pracy i nikt się nie odzywa, więc poszedłem do szefa (SZ1) i powiedziałem, że dzisiaj umowa mi się kończy i czy chciałby podpisać nową czy mam się spakować. Powiedział, że przygotuje umowę jutro. Następnego dnia szefa w pracy nie było, bo jakieś ważne spotkania. Ok, coś tu nie pasuje. Poszedłem do szefowej (SZ2). Powiedziała, że ona o żadnej umowie nie wie i porozmawia z SZ1. W kolejnym dopiero tygodniu przyszła SZ1 i przyniosła mi umowę do podpisania. Co się okazało? Otóż, SZ1 chyba zapomniał o naszej rozmowie kwalifikacyjnej i na umowie widniała najniższa krajowa xD. Zaśmiałem się, podpisałem umowę (ponieważ chciałem mieć ciągłość zatrudnienia) i odnosząc ją do SZ2 (bo SZ1 oczywiście bardzo zajęty i go nie ma) powiedziałem, że umowę podpisałem, ale z końcem miesiąca proszę się spodziewać wypowiedzenia, ponieważ nie na to się umawiałem z SZ1 na rozmowie kwalifikacyjnej. SZ2 zszokowana, powiedziała, że ona o tym nie wiedziała i żebym nie składał wypowiedzenia, Ona porozmawia z SZ1 (bo ja nie miałem okazji z nim rozmawiać, miałem wrażenie, że mnie unikał ;p). W kolejnym tygodniu SZ1 zaprosił mnie do siebie. Powiedział mi, że on myślał, że ta kwota, którą powiedziałem na rozmowie tyczy się wynagrodzenia podstawowego + prowizji. Może mi zaproponować więcej niż najniższa krajowa ale nie tyle, co zaproponowałem na rozmowie. Zgodziłem się, ponieważ miałem właśnie dziecko w drodze. Aczkolwiek z tyłu głowy miałem myśl, żeby w wolnej chwili szukać po prostu lepiej płatnej pracy ;)

Jakieś 2 tygodnie po podpisaniu umowy szef zaczął zrzucać na mnie kolejne obowiązki, chociaż w umowie tego nie było. Miałem zajmować się tylko tym, do czego on mnie zatrudnił- przetargi. Pod dwóch miesiącach zajmowałem się przetargami, prowadzeniem biura, zamawianiem komponentów, kontakt z klientami, wypełnianie wniosków do dofinansowań, sprawdzanie faktur, a nawet szef zrzucił na mnie serwisy u klientów. Ogólnie rzecz biorąc- dużo jak dla mnie, ale dawałem radę. Do momentu, aż SZ1 zaczął mieć pretensje do mnie o to, że przetargi nie idą. Siadł na mnie, że nie wypełniam swoich obowiązków, więc mu powiedziałem, że zajmuję się wszystkim, więc nie bardzo mam czas. Chyba nie zrozumiał.

W kolejnym miesiącu odezwał się klient, który zgłaszał problem już rok wcześniej, czyli jak mnie jeszcze w pracy nie było. Przekazałem to SZ1 to mi powiedział, że to ja się tym zajmuje i że to ja mam znaleźć rozwiązanie. Musiałem dostać więcej informacji, żeby zdecydować, więc pojechałem na wizję do klienta, zrobiłem zdjęcia i napisałem do SZ1 maila (był moim bezpośrednim przełożonym). SZ1 się zagotował, że jak ja mogę jeździć jak w pracy jestem i powinienem w biurze siedzieć. Jak dla mnie - dziwne.

W międzyczasie miałem zaplanowany niewielki zabieg. Zadzwonił do mnie lekarz, że termin się zwolnił i można to zrobić za 3 dni. Stwierdziłem, że spoko informuję szefa. SZ1 powiedział mi przez telefon (bo nie było go w biurze, żebym mógł z nim porozmawiać), że późno daję znać o tym, ale ok. Czas rekonwalescencji po zabiegu - 2 tygodnie. Zwolnienie dostałem od lekarza, szef poinformowany o tym. Po moim powrocie zaległości. Spoko, ogarnie się to. SZ1 zaprasza mnie do siebie. Na rozmowie dowiaduję się, że tak się nie robi, tak nie powinno być, że idę na L4 z dnia na dzień xDD. Ogólnie niefajnie się zachował według mnie.

Jako, że obowiązków miałem dużo, to poszedłem do szefa z prośbą o podwyżkę. Powiedział, że nie ma szans, więc napisałem wypowiedzenie, zaniosłem SZ2 (bo SZ1 już nie było w biurze). Pracowałem tam do końca mojego wypowiedzenia. Ogólnie szkoda mi było zostawiać kolegów z pracy z tym wszystkim, więc zrobiłem im notatki z pracy, dałem kontakty, żeby później nie spadło to wszystko na nich znienacka ;P (mam chyba za dobre serducho ;P).

Znalazłem inną pracę w tej samej branży. W ciągu miesiąca od mojego odejścia SZ1 oraz nowi pracownicy dzwonili do mnie około 10 razy, żebym udzielił im informacji odnośnie klientów ;P Jako że z natury jestem miły to nie odmówiłem im. Dowiedziałem się również, że SZ1 na moje miejsce zatrudnił 3 osoby do biura. Mam nadzieję, że dobrze im się pracuje, chociaż ciężko się patrzy na to, że wolał zatrudnić 3 osoby, niż dać mi podwyżkę.

Ostatnio zauważyłem, że pojawiła się oferta pracy na tym stanowisku i zastanawiam się czy nie aplikować i jeżeli bym został zaproszony na rozmowę, to nie powiedzieć o swoich wymaganiach, ale dwukrotnie wyższych niż teraz mam. Co wy na to? :D

Praca

by ~Anonimowy96

Do i z pracy w wielkim mieście jeżdżę albo busami, albo prywatnym…

Do i z pracy w wielkim mieście jeżdżę albo busami, albo prywatnym samochodem. W moim miasteczku jest też stacja kolejowa, ale z usług PKP korzystam sporadycznie (powody nie są ważne dla niniejszej opowieści). W ostatni piątek musiałem jednak skorzystać z usług kolei. W pracy było spotkanie z ważnymi klientami, które jak to bywa przeciągnęło się, a potem musiałem w wielkim mieście załatwić kilka zaplanowanych spraw. Zanim w telefonie padła mi bateria, zdążyłem wysłać sms-a do żony, że będę wracał ostatnim pociągiem jadącym do naszego małego miasteczka, co w praktyce oznacza, że do domu dotrę ok 24:00.

W tym miejscu wypada wyjaśnić, że wspomniany pociąg owiany jest ponurą sławą. Często dochodzi w nim do bójek i kradzieży. Co tu ukrywać, poza pracownikami drugiej zmiany, wracają nim do pobliskich miejscowości osoby, które zabalowały w wielkim mieście. Niektórzy nazywają go „pijaną kolejką”. Inaczej mówiąc bezpiecznie tam nie jest.

Czekam sobie zatem na „pijaną kolejkę’, gdy na peron wtacza się kompletnie nawalony facet. Pewnie bym na niego nie zwrócił uwagi, gdyby nie to, że drze się niesamowicie tzn. śpiewa pieśń na cześć miejscowego klubu piłkarskiego. W śpiewaku rozpoznaję Marcina. Powiedzieć o Marcinie, że jest moim znajomym byłoby nadużyciem. W moim miasteczku zamieszkał ze 4 lata temu, a znam go dlatego, że ożenił się z najlepszą przyjaciółka jednej z moich kuzynek. Nasze dotychczasowe kontakty ograniczyły się do kilku rozmów o przysłowiowej pogodzie. Dziwnym trafem – biorąc pod uwagę jego stan upojenia – Marcin rozpoznaje moją skromną osobę i nie przestając się drzeć, zwraca się do mnie w ten sposób:
- DonDiego!!! Co za spotkanie!!! Idziemy na wódkę!!! Ja stawiam!!! Skończyliśmy dziś robotę, mam od cholery kasy!!! (tekst wypowiedzi ocenzurowałem). I żeby było ciekawiej zza pazuchy wyciąga gruby zwitek banknotów i nim wymachuje.

Zauważam, że przykuliśmy uwagę wielu różnych osób czekających na peronie. Nic dziwnego. Z jednej strony facet w eleganckim garniturze i płaszczyku (przypominam, ze miałem spotkanie z ważnym klientem), a z drugiej strony kompletnie pijany facet wymachujący zwitkiem banknotów. Dla mnie sprawa jest dość prosta, a mianowicie jeżeli zostawię Marcina samego, to na 99% on tych pieniędzy do domu nie dowiezie. Chcąc nie chcąc muszę go pilnować w pociągu, a potem odprowadzić do domu, choć nie jest mi po drodze. Rzecz bowiem w tym, że pod dworcem jest spory park przez który trzeba przejść. Wieczorami park jest miejscem libacji alkoholowych. Ja od pokoleń mieszkam w naszym miasteczku i mnie tam nikt nie zaczepi (z różnych powodów), ale Marcina bywalcy parku nie znają. Nie jestem zachwycony całą sytuacją, ale z drugiej strony Marcin choć strasznie pijany, jest na chodzie, więc pocieszam się, że będzie dobrze. Mój optymizm okazał się przedwczesny. Stukot kół pociągu, bardzo skutecznie uśpił Marcina.

Do naszego miasteczka dojechaliśmy bez żadnych przygód. Schody zaczęły się na peronie i to nie w potocznym tego słowa znaczeniu, gdyż piszę o wysokich schodach nad peronami. Marcin jest niższy ode mnie, ale waży tyle samo (tak „na oko” licząc) co ja. Taszczenie po schodach 80-cio kilogramowego faceta, do łatwych nie należy, a w perspektywie mam do przejścia jeszcze ponad kilometr. Jedyne co mi przychodzi do głowy, to zadzwonić do brata, żeby po mnie przyjechał samochodem. Jak wspomniałem mój telefon padł, ale przecież Marcin musi mieć swój. Sadzam go więc na ławce przed dworcem i zaczynam przeszukiwać kieszenie jego kurtki i plecaka. Telefonu nie znajduję, ale Marcin się ocknął i pyta się co robię. Wykorzystując jego oprzytomnienie ruszamy w drogę.

Po ok. 30 minutach, niemal skrajnie wyczerpany, staję przed domem Marcina. Dom jest w starej części miasteczka i drzwi wejściowe wychodzą po prostu na chodnik. Opieram Marcina o ścianę i dzwonię do drzwi, choć chyba nie muszę, gdyż Marcin znów zaczął śpiewać i lokatorzy nie tylko tego, ale i innych domów z pewnością go słyszeli. Widzę, że w oknie pojawiła się czyjaś sylwetka. Za chwilę drzwi otwierają się z impetem, a na mojej głowie ląduje mokra, brudna i śmierdząca szmata. Agresorka w osobie starszej pani będącej teściową Marcina, ponawia atak. Już widzę, że zostałem zaatakowany mopem. Unikam drugiego uderzenia, a jego impet powoduje, że agresorka upada na chodnik i zaczyna wrzeszczeć, że ją pobiłem, a tak w ogóle to mnie zna i ja jestem bratankiem Jadźki i nie ujdzie mi to na sucho. Nie czekam na rozwój sytuacji, tylko biorę nogi za pas.

Po ok. 15 minutach jestem u siebie w domu, a tam lekkie zdziwienie, gdyż moja żona czeka na mnie z żądaniem wyjaśnień co też nawywijałem (dodam, że zainteresowała się też tym czy garnitur, koszula i krawat dadzą się uratować). Okazało się, że teściowa Marcina zadzwoniła do mojej ciotki, a z kolei ta nie mogąc dodzwonić się do mnie, zadzwoniła do mojej mamy, a mama do mojej żony. W skrócie, moja rodzina otrzymała informację, że DonDiego upił Marcina do nieprzytomności, a następnie pobił jego teściową. Na szczęście nikt w to nie uwierzył, ale musiałem i tak pomimo środka już nocy, zadzwonić do ciotki i mamy i opowiedzieć całą sytuację. Sprawę uznałem za zamkniętą, ale okazało się, że przedwcześnie.

Po takiej wesołej nocce budzę się (jak na siebie) późno, tj. koło 09:00 i okazuje się, że żona już od 2 godzin nie robi nic innego, tylko gada przez telefon z członkami naszej rodziny. Ja zapomniałem podłączyć swojego telefonu do ładowarki, a żona po tych przejściach nie chciała mnie budzić. Okazuje się, że przebieg nocnych wydarzeń nabrał swoistych rumieńców. Do wersji upicia Marcina i pobicia jego teściowej, dochodzi jeszcze kradzież nowego telefonu Marcina i jakiejś części jego wypłaty. Padają słowa takie jak – policja, obdukcja, sąd, adwokat, odszkodowanie, jakieś astronomiczne kwoty itp. No po prostu armagedon.

Proszę żonę żeby wyłączyła telefon, aby nikt nam nie przeszkadzał. Siadamy w salonie i na spokojnie przedstawiam jej swoje stanowisko. Marcin pracuje w wykończeniówce. Jeśli skończyli jakąś dużą robotę i zainkasowali spore pieniądze, to z ekipą na 110% postanowili to uczcić, szczególnie że to był piątek. Jeżeli wpadli na pomysł odwiedzenia jakiegoś lepszego lokalu, a nie picia pod chmurką, to na alkohol mogli tam wydać nawet kilkaset złotych. W wielkim mieście lokali, w których jeden drink kosztuje więcej niż flaszka w monopolowym, jest bez liku. Jeśli oprócz picia zamawiali jedzenie, to można do rachunku doliczyć spokojnie stówkę, dwie albo i więcej. Jeżeli koledzy Marcina byli w podobnym stanie jak on, to w wielu lokalach można trafić na personel, który jak się zwykło mawiać, nawet datę bitwy pod Grunwaldem jest w stanie dopisać do rachunku. Telefon mógł zgubić, albo ktoś mu ukradł. Jednocześnie ocknął się na dworcu, gdy przeszukiwałem mu kieszenie i plecak i pewnie gdzieś w podświadomości zarejestrował ten fakt. Żona następnego dnia policzyła wypłatę i okazało się, że coś za mało jest pieniążków, a Marcin świadomie lub nie, wrobił mnie w całą sytuację.

I w tym momencie u mojej ślubnej zapaliła się lampka (ach ta kobieca intuicja) i zadała mi pytanie co z żoną Marcina? Na miejscu widziałem tylko jego teściową, a we wszystkich rozmowach telefonicznych z rodziną, mówiono tylko o teściowej. Jak wspomniałem, żona Marcina to najlepsza przyjaciółka jednej z moich kuzynek. Telefonujemy do kuzynki, która odbierając telefon od razu mówi, że właśnie miała do nas dzwonić. Okazuje się, że żona Marcina wyjechała gdzieś do rodziny, ale ze względu na sytuację już wraca do domu. Kuzynka zaznaczyła też, że żona Marcina ma zamiar poważnie porozmawiać z mężem i nie wierzy w jego opowieści, a tym samym przypisywane mi czyny.

Finał sprawy okazał się następujący. Żona Marcina porozmawiała nie tylko z nim, ale i kolegami z jego ekipy budowlanej. Scenariusz, który przedstawiłem swojej żonie, niewiele odbiegał od rzeczywistych zdarzeń. Otóż ekipa postanowiła oczywiście uczcić zakończenie roboty i otrzymanie sowitej wypłaty, ale zaczęli od picia pod chmurką. Tyle, że już dość mocno wstawieni, postanowili odwiedzić klub dla panów i tam zamawiali sobie tancerki do stolika, jednocześnie dalej pijąc. Marcin nie pamiętał co się stało z telefonem, ani jaki rachunek zapłacili w klubie, ale skojarzył że przeszukiwałem mu kieszenie i plecak. Rachunek musiał być naprawdę wysoki, skoro teściowa zorientowała się, że zięć coś mało pieniędzy do domu przyniósł. Resztę sama sobie dopowiedziała.

Za sytuację zostałem przeproszony! Przeproszony przez żonę Marcina!
PS. A do niedawna śmiałem się z powiedzenia, że każdy dobry uczynek musi być przykładnie ukarany.

by DonDiego

Wszystkie historie typu "dej na horom curke" przestały mnie śmieszyć. Właśnie doświadczyłam…

Wszystkie historie typu "dej na horom curke" przestały mnie śmieszyć.
Właśnie doświadczyłam nachalnego "dej bo masz".

Wynajmuję mieszkanie, którego jest przypisane miejsce parkingowe. Auta nie mam, więc nie korzystam.

Zarys sytuacji: z właścicielem dogadane, mam pozwolenie żeby wynająć parking na czas trwania mojej umowy na wynajem mieszkania. Na parking można wjechać kilkoma wjazdami gdzie każdy ma bramę otwieraną na pilota oraz furtkę otwieraną na magnetycznego foba. Rzecz się dzieje za granicą, więc ogródki piwne od miesiąca są otwarte.

Mam też koleżankę, która mieszka w tej samej dzielnicy. Koleżanka ma samochód, ale parkuje na ulicy, równolegle do chodnika. Co miesiąc musi uiszczać drobną opłatę do zarządcy drogi aby dostać pozwolenie na parking.

Wystawiłam ogłoszenie na wynajem parkingu, odzew spory.
Przy wyjściu na piwko ze znajomymi, dostałam telefon w sprawie ogłoszenia. Koleżanka usłyszała rozmowę i dopytuje a co a jak a gdzie.

Koleżanka: Hej czemu nie mówiłaś, ja chętnie wezmę od ciebie to miejsce, nie będziesz się użerać z telefonami
Ja: Ok, dogadamy się co do ceny i możemy podpisać umowę, dam Ci pilot i możesz parkować.
K: Ale jaka cena, hehe przecież mówię, że mogę wziąć jak masz na zbyciu.
J: No nie mam na zbyciu, ale mam do wynajęcia. Ogłoszenie jest wystawione za 100zł/MSC (cena oczywiście inna), więc Tobie mogę odstąpić za 80zł. Jest to dla mnie dodatkowy budżet, który chciałam przeznaczyć na moje bilety miesięczne.

Wówczas nastąpiła obraza majestatu. Bo jak to płacić. Ja jestem jak pies ogrodnika bo mam i innemu nie dam, a sama nie korzystam. A ona nie ma i jej lusterko ktoś urwał i to niebezpieczne tak auto przy ulicy zostawiać itd. FOCH.

Piwko w barze się skończyło, wróciliśmy do domu. Koleżanka wypisywała jeszcze kilka dni w podobnym tonie "dej bo ja nie mam, a ty masz i mnie też się należy".
Myślałam że się uspokoiła, ale w kolejny weekend po godzinie 23:00 dobija się domofonem przy bramie i krzyczy do mnie "otwórz bramę bo ja muszę zaparkować". Totalne WTF.
Bo ona wróciła późno dziś i ktoś zajął "jej" miejsce przy ulicy i ona musi zaparkować u mnie, bo przecież jest gdzie.
Zablokowałam domofon i poszłam spać. Oczywiście 50 połączeń od Koleżanki, kilka wiadomości głosowych od "otwórz proszę," po "jesteś (cenzura)" (uwielbiam nocny tryb nie przeszkadzać w telefonie :) )

Żeby nie było, że koleżankę nie stać. Nikomu do portfela nie zaglądam, ale od lat pracuje na stanowisku kierowniczym w średniej agencji nieruchomości, więc nie jest to ktoś komu brakuje pieniędzy każdego miesiąca.

Koniec końców wynajęłam parking sąsiadowi z bloku, który potrzebował miejsca na drugi samochód.

A koleżanka zaprasza na piwko w weekend...

Parking

by Nieswiadoma

Takie trzy obrazki. Lata osiemdziesiąte ubiegłego wieku. Mknę z rodziną z Augustowa…

Takie trzy obrazki.

Lata osiemdziesiąte ubiegłego wieku. Mknę z rodziną z Augustowa do Warszawy Syreną 105 Lux. Wieczór, więc jak to późną jesienią ciemnawo, nad asfaltem lekka mgiełka. Na liczniku 95. Z tyłu dwójka małoletnich silnie, prowadzi koleżanka małżonka, a ja sobie przysypiam. Nagle wrzask hamulców (taki był efekt pełnego hamowania w skarpecie), straszny ból kolana, którym pieprznąłem o coś tam, gwałtowny poślizg i zmaza faceta tuż przed zderzakiem. Ja nie mogłem, przez kolano wysiąść, a facet narąbany jak fretka tłumaczy żonie " bo ja sobie tak szedłem boczkiem, boczkiem". A to był środek drogi. Żona po tym incydencie niechętnie prowadziła przez czas dłuższy.

Obrazek drugi. Późne lata dziewięćdziesiąte. Też pomykam tak zwaną beczką (W123) od strony Wizny do Osowca. Niskie słońce w oczy, więc na liczniku 50. Nagle po wyjściu z zakrętu coś mi mignęło na drodze. Na wszelki wypadek po hamulcach. I dobrze, bo na asfalcie leżał gość dosłownie zespolony z rowerem. Myślałem, że może jakiś, nie daj Boże, udar albo zawał, ale gościu mógłby samym swoim oddechem obsłużyć sporą elektrownię. Czyli gościa wraz z rowerem na pobocze i dalej jazda. A gdybym jechał dychę szybciej, albo rozmawiał w tym momencie z żoną?

Nie tak dawno temu. Jedziemy spokojnie mietkiem, ale innym, autostradą. Wieczór, więc ciemno, a i pogoda trochę deszczowa. Trzeba trzymać bezpieczny odstęp - dla mnie to około 200 m przy stówie na zegarze. Nagle ktoś mnie wyprzedza i wbija się w kufer samochodu jadącego przede mną, który hamował awaryjnie. Czemu? Bo narąbany pieszy postanowił przejść się autostradą (środkowym pasem!).

Trzy obrazki. Czas mija, a nic się nie zmienia.

by jotem02

Pracowałam kiedyś jako sprzątaczka kibli zarówno w publicznych budynkach na przykład basenach,…

Pracowałam kiedyś jako sprzątaczka kibli zarówno w publicznych budynkach na przykład basenach, szkołach, a także jako pokojówka w luksusowych hotelach. Moim zadaniem było mycie łazienek i wiadomo kibli.

W szkołach to najgorsze były chłopięce toalety, bo śmierdziało moczem i papierosami. Muszle były natomiast zawsze czyste. W dziewczęcych też było ok. Na basenach prawie zawsze czysto w obu łazienkach. Natomiast załapałam się na mycie toalet po gościach hotelowych w drogim hotelach nad Bałtykiem, ceny za nocleg to 300-600zł. W większości były to pokoje gdzie mieszkały pary, zadbana kobieta i mężczyzna. Kible w takich hotelach były zawsze w najgorszym stanie. W restauracji hotelowej siedziały zawsze wystrojone pary i jadły drogie posiłki, natomiast toalety zostawiali w makabrycznym stanie. Brudne muszle, lustro. Jak to skomentujecie? Słyszałam kiedyś, że im bogatsza panienka to większy syf w toalecie zostawia po sobie.

Gdańsk

by Anka1992a

Parkowanie, dwie historie z dzisiaj. EDIT: Co do komentarzy. Naprawdę uważacie, że…

Parkowanie, dwie historie z dzisiaj.

EDIT: Co do komentarzy. Naprawdę uważacie, że potencjalna próba wymuszenia odszkodowania w 2. nie jest piekielna? Aż tak piekielni upadli na psy?

1. Jak wiadomo, parking pod Dino jest w kształcie litery L, można powiedzieć, że dwuczęściowy. Pojechałam tam na rowerze i zaparkowałam na miejscu dla rowerów, zrobiłam na spokojnie zakupy. Gdy wychodziłam i odpinałam rower, jakiś facet po czterdziestce zaparkował równolegle do drzwi obok nich, blokując jedną z połówek parkingu. Podobnie do szarego samochodu z tego zdjęcia https://demotywatory.pl/5206064/Tak-pewna-baba-postanowila-zaparkowac-przed-Lidlem-w-Toruniu-. Przez chwilę patrzyłam, co ten facet robi, a on po prostu wszedł do sklepu. Parkingi pod Dino są węższe niż pod Lidlem, gdybym była samochodem a nie rowerem, to bym nie wyjechała. Ktoś powie, że może miał niepełnosprawność niewidoczną (bo kul ani wózka nie używał). Możliwe, ale parking był prawie pusty i były miejsca blisko wyjścia, nawet koperta była wolna. Może powinnam była zareagować, ale zanim straż miejska by dojechała, to typ by już odjechał.

2. Jedziemy ze znajomymi do galerii, parking prawie pusty, zaparkowaliśmy daleko od wejścia. Załatwiam sprawy, wracamy, a tam jakiś typ zaparkował tak blisko od strony kierowcy, że lusterka prawie się stykały. Naprawdę, było może ze 2 centymetry różnicy. Jakoś wyjechaliśmy bez uszkadzania go, a zaraz jak odjechaliśmy, to podbiegł, wsiadł do auta i jeszcze oglądał, czy go nie uszkodziliśmy. Potem jak razem wyjeżdżaliśmy (wyjazd z parkingu był dość daleko), to jeszcze się nam odgrażał. Może był chwilowy szturm na galerię i parking się na krótką chwilę zapełnił, w co wątpię, ale dlaczego w takim razie się odgrażał, zamiast przeprosić? Poza tym były tam kamery. Gdybyśmy go stuknęli, byłaby to jego wina.

Powiedzcie, skąd się biorą tacy debile. W żadnym z tych przypadków nic nie zyskali, a mocno podnieśli ciśnienie.

parking

by konto usunięte