Musiałem pójść do lekarza specjalisty. U mnie (30 km od Warszawy) - najbliższy termin za 3 miesiące. Jeśli masz skierowanie na cito. Jak nie, to za 5.
W Warszawie da się znaleźć nieco szybciej. Ale wszedłem w wyszukiwarkę NFZ i wyszło mi, że w innym niewielkim miasteczku kawałek ode mnie (30 min samochodem) mogę się zapisać na za trzy tygodnie. No i świetnie - pracuję w domu, nie jest dla mnie problemem pojechać. Zadzwoniłem, zapisałem się.
Minęły trzy tygodnie. Dziś rano pojechałem. Miasto, w którym byłem może 3 razy w życiu, przychodnia, w której nie byłem nigdy. Nieco źle obliczyłem dojazd, więc wpadłem na ostatnią chwilę: wizytę miałem wyznaczoną na 9:40, pod gabinetem byłem - lekko zasapany - o 9:39.
W poczekalni kilka osób, pytam, kto z państwa do gabinetu numer 5. Jedna pani - na oko w moim wieku (czyli 50+). No super. Pytam panią zatem, na którą ma wizytę (nie zdziwiłbym się, gdyby była przede mną, wiadomo, że opóźnienia się zdarzają). Ale pani robi wielkie oczy: Jak to "na którą"? Paaanie, tu nie ma na godziny czy numerki, tu się wchodzi w takiej kolejności, jak kto przyszedł! (wszystko powiedziane tonem protekcjonalnym, z wyższością w głosie, trochę w klimacie "trzeba głupkowi wytłumaczyć, jak świat działa").
Zdziwiłem się - myślałem, że już takich atrakcji nigdzie nie ma - ale OK, przychodni nie znam, widać tak tu mają. Zresztą pani przede mną jest tylko jedna, więc i tak długo nie poczekam.
Minęły może trzy minuty, z gabinetu nie wyszedł jeszcze poprzedni pacjent, kiedy zjawiła się kolejna osoba. Mocno starsza pani, z laseczką.
– Państwo do gabinetu numer 5?
Potwierdziliśmy. Na co starsza pani pyta mnie na którą mam wizytę. Mówię, lekko zdziwiony, że na 9:40 - i czekam na rozwój wypadków.
Starsza pani zawraca się do tej pani, co przyszła przede mną, pytając o to samo. W odpowiedzi słyszy to samo, co ja usłyszałem - że nie ma "na godzinę", tylko w kolejności przyjścia.
I tu wydarzyła się rzecz nieoczekiwana. Starsza pani wzięła się pod boki, spojrzała na rozmówczynię z politowaniem i powiedziała:
- A niby od kiedy tak jest? Pani kochana, leczę się w tej przychodni od piętnastu lat i ZAWSZE wchodziło się według godzin zapisów. Kto pani takich głupot nagadał?
Pani się zaczerwieniła, ale idzie w zaparte: – Tak mi powiedzieli przy rejestracji.
- A kiedy się pani rejestrowała? - docieka staruszka.
- No przed chwilą…
- Czy pani się dobrze czuje?! - zagotowała się starsza pani.
– Do XXX (tu nazwa specjalizacji) czeka się tygodniami, czasami miesiącami! Jak pani się PRZED CHWILĄ zarejestrowała, to znaczy, że pan doktor zgodził się przyjąć panią DODATKOWO. Czyli czeka pani grzecznie, aż zrobi się "okienko" albo wchodzi na końcu godzin przyjmowania. Jak ten pan (wskazała na mnie) ma na 9:40, to teraz on wchodzi. Bo ja mam na 10:00, czyli wchodzę po nim.
Wszystko to było powiedziane takim tonem, że "sprytna" pani już nawet buzi nie otworzyła. Chwilę później wyszedł poprzedni pacjent i wszedłem do gabinetu.
To, że ktoś próbuje się wepchnąć bez kolejki, nie podoba mi się - ale jestem w stanie zrozumieć. Ale takiego śliskiego cwaniactwa po prostu nie znoszę: kłamać w żywe oczy w sytuacji, kiedy i tak ktoś robi uprzejmość, że cię przyjmuje…
słuzba_zdrowia