Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Dziś chwila refleksji nad życiem i tym, czy warto być dobrym człowiekiem.…

Dziś chwila refleksji nad życiem i tym, czy warto być dobrym człowiekiem.

Parę słów wstępu. Mieszkam w dość małej miejscowości gdzie każdy, każdego zna, lepiej bądź gorzej. Poniższa historia będzie dotyczyć mojej mamy i naszych losów jako rodziny.

Mama - osoba od zawsze zaangażowana w życie naszej małej ojczyzny, pomocna, przyjazna, dusza towarzystwa, która nigdy, nikomu nie odmówiła pomocy. Poniżej, aby dać zarys sytuacji opiszę tylko kilka przypadków. Woziła przyjaciółkę na chemię trzymając ją za rękę pomimo, że ta posiadała trójkę dzieci (wtedy dorosłych, ale bez rodzin), a to w środku nocy pojechała na szpital z gorączkującą córką sąsiadów, bo ojciec dziecka nie mógł gdyż wcześniej wypił "kilka" piw. Miała kilka przyjaciółek "od serca" w tym tę wspomnianą powyżej. Wspierała finansowo uboższe rodziny, działała na ich rzecz. Organizowała lokalne imprezy i aktywnie w nich uczestniczyła. Mogłabym tak pisać bez końca, ale przechodząc do sedna...

Już jakoś czas temu mama zaczęła się fatalnie czuć. Najpierw oczywiście próba leczenia antybiotykami, chybione diagnozy itd. W końcu zlecono kompleksowe badania. Gdy Panie z laboratorium, dwie godziny po pobraniu krwi, zadzwoniły żeby natychmiast skonsultować się z lekarzem, już wiedziałam, że jest bardzo źle.

Diagnoza spadła na nas jak grom z jasnego nieba: ostra białaczka. Szansę na wyleczenie niewielkie. Dużo chorób współistniejących, brak możliwości ewentualnego przeszczepu, agresywna chemia. Po pierwszym cyklu chemii kolejny cios. Komórki nowotworowe się cofają, ale chemia uszkodziła układ nerwowy. Mama staje się osobą niepełnosprawną, bez możliwości kontynuacji leczenia (kolejny cykl chemii by ją albo zabił albo pozostawił w stanie wegetatywnym). Zostaje wypisana do domu, w którym mieszkam ja z mężem i dwójką dzieci w tym noworodek (dowiedzieliśmy się o chorobie mamy pod koniec mojej ciąży). Nie piszę tego by się żalić, nie oczekuje współczucia. Sytuację opisuje aby dać państwu zarys w jakiej sytuacji znalazła się moja rodzina.

Teraz wracamy do akcji właściwej.
Mama od kilku miesięcy jest w domu. Wymaga całkowitej opieki, oczywiście wszyscy wiedzą, bo wieść po mieście rozeszła się szybko. Proszę zgadnąć, ile osób, którym pomogła, ile przyjaciółek ją odwiedziło bądź w jakikolwiek sposób pomogło? ZERO. Żadnych telefonów, odwiedzin czy jakiegokolwiek zainteresowania. Czasem, gdy jestem na spacerze z dziećmi, ktoś mnie "zaczepi", zapyta jak mama, pokiwa ze współczuciem głową i tyle.

Proszę mnie źle nie zrozumieć.
Znam swoje obowiązki i zobowiązania względem mamy i opieki nad nią, ale czuję gorycz rozczarowania i mam do tego prawo. Codziennie wieczorem zastanawiam się, jaki sens ma niesienie pomoc innym, skoro nie możemy jej otrzymać w zamian gdy my jej potrzebujemy. Dodam, że mamy umysł jest na tyle sprawny (jeszcze), że nie raz wspomina kobiety, które były jej przyjaciółkami, a ja mówiłam do nich "Ciociu". Dziś, te same kobiety, są dla nas obcymi ludźmi, a i nie wiem czy nawet tak je nazwać można, bo czasem człowiek i nad obcym w potrzebie się pochyli...

ToTylkoŻycie

by ~PoProstuJa330
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar Gelata
3 5

Proste pytanie: Poprosiliście? Ludzie mogą myśleć, że ostatnie na co macie w tej chwili ochotę to odwiedziny sąsiadów

Odpowiedz
avatar PoProstuJanka
2 2

@Gelata oczywiście, że prosiliśmy. Sama osobiście niekiedy dzwoniłam gdyż obecny stan mamy coraz częściej pozbawia ją umiejętności logicznego myślenia i zwykła rozmowa przez telefon w sposób racjonalny już jest dla niej wyzwaniem.

Odpowiedz
avatar Honkastonka
6 6

@Gelata A nie można zapytać, czy przyda się jakaś pomoc? Kto nie był w tej sytuacji (opieka nad osobą chorą, leżącą i niesamodzielną), ten tego nie zrozumie. Na nas też ciotki się wypięły i nie zapytały, czy potrzeba pomocy. Po prostu kontakt się urwał, cisza. A po 9 miesiącach obraza majestatu. Ja wiem, że teraz takie są czasy, że o wszystko trzeba się prosić, „zdrowy egoizm” i mamtowdupizm, ale naprawdę nie trzeba być geniuszem, żeby się zainteresować ponoć bliską osobą w bardzo trudnej sytuacji. Jak Ci ktoś umiera pod nosem i musisz się opiekować całodobowo, to nie masz głowy do tego, żeby pisać i prosić o pomoc. Takie rzeczy powinny być naturalne.

Odpowiedz
avatar Balbina
1 3

@Honkastonka: Mój ojciec leżał u mnie trzy lata, wnukowie od strony brata byli u niego dwa razy w roku. I to by było na tyle. Kawka zrobiona przeze mnie, pół godziny i z głowy. Tyle ile dobroci dostali od niego i babci nie miało wpływu, żadnej pomocy.(ale pytanie o zachowek a i owszem było)

Odpowiedz
avatar exeQtor
6 6

Stare porzekadło że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie jest zawsze na czasie. Podobna sytuacja była z moim ojcem, po chorobie onkologicznej większość kolegów o nim zapomniała. Nie chodzi o jakąś pomoc z ich strony ale o zwykłe odwiedziny których nigdy nie było.

Odpowiedz
avatar aaaaglucha
3 5

Słabe to wytłumaczenie, ale może część z tych osób po prostu się boi do Was przyjść. Boi się, że nie będzie wiedziała co powiedzieć, jak się zachować albo że przerazi ich widok stanu Twojej mamy.

Odpowiedz
avatar szafa
2 4

Tak to właśnie działa niestety. Dlatego ja działam w drugą stronę - konkretniej pomagam tylko tym, którzy mi pomogli. Innym owszem też, ale nigdy w jakoś specjalnie obciążający mnie sposób, szkoda mi na to czasu, wysiłku i pieniędzy.

Odpowiedz
Udostępnij