Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Pracuję na SORze. Tym razem nie o pacjentach, a o kolegach. W…

Pracuję na SORze.

Tym razem nie o pacjentach, a o kolegach.

W pracy mamy niewielkie pomieszczenie z aneksem kuchennym i naszymi szafkami służbowymi miniaturowych wymiarów. W mojej zmieszczę tylko torebkę, kubek I moją ogromną książkę, na którą wydałam 500 zł i wolę, by nie zniknęła pożyczona na jakimś innym oddziale.

Z pomieszczenia korzystają osoby pełniące tam dyżur. Lekarze, pielęgniarki, rejestratorki i ja jedyny ratownik medyczny w tej grupie fartuchów.

Mamy tam wspólną lodówkę i szafkę na kawę, mleko i wspólne słodycze.

Z racji braku miejsca w naszych prywatnych szafkach przechowujemy też tam nasze podpisane produkty spożywcze jak chlebek, płatki śniadaniowe, jakieś przekąski.

Tam też trzymam moje Müsli. Karton podpisany grubym markerem moim imieniem prawie z każdej strony.

Otóż kogoś nie zraża fakt, że to własność prywatna, a nie wspólna...

Ostatnio kiedy wkładałam moje pudełko do szafki było jeszcze 3/4 opakowania.

Podczas ostatniej nocki chciałam zjeść mój jogurt z Müsli.

Ktoś był na tyle bezczelny, że wyżarł mi je, odstawił puste opakowanie z resztkami, które dosłownie zmieściły się na stołowej łyżce.

Żyłka zaczęła mi pulsować, nic nikomu nie powiedziałam, ale już miałam dość złodzieja.

Pora na zemstę...

Otrucie złodziejaszka środkiem przeczyszczającym nie wchodzi w grę. To SOR i na miejscu jest pomoc. Ale lekarz lub pielęgniarz z sraczką może nie udzielić należytej pomocy pacjentowi a z pozycji tronu porcelanowego jest niezdatny do pracy, a reszta ekipy będzie przez to ponosić konsekwencje w postaci jeszcze większej ilości roboty.

Super ostre chilli może być niebezpieczne dla zdrowia. Nie chcę dokładać sobie roboty pacjentem.

Poza tym w najgorszym przypadku jeśli złodziej będzie na tyle bezczelny I zgłosi to, będę mogła ponieść nie tylko konsekwencje dyscyplinarne, ale i prawne.
Wybrałam taki zawód, bo chcę pomagać a nie szkodzić.

Po dłuższym namyśle wpadłam na pomysł...
Pułapka na złodzieja jest nieszkodliwa. a zemsta będzie słodka.
Dosłownie słodka.

Zamówiłam karmelizowane w cukrze z cynamonem świerszcze i postanowiłam podrasować moje Müsli tym słodkim wysokoproteinowym dodatkiem.
Może jak ten kleptoman spożywczy zauważy insekty w śniadaniu, które komuś ukradł to się oduczy raz, a porządnie ruszać cudze żarcie.

Mam tylko nadzieję, że będzie to zauważone już w trakcie konsumowania i dopiero jak taki insekt trafi już do tej złodziejskiej mordy na łyżce.

Wątpię, by zebrał się na przeprosiny. Ale mam nadzieję, żeby nie był na tyle bezczelny, żeby mi powiedział "oddaj fartucha".

Szkoda tylko, że nie będę mogła widzieć jego reakcji na niespodziankę.

SORowy klepotoman spożywczy.

by Carrotka

Czasem trzeba kogoś sprowadzić na ziemię. Urodziłem się na wsi i mieszkam…

Czasem trzeba kogoś sprowadzić na ziemię.

Urodziłem się na wsi i mieszkam tam całe życie. Wszyscy w moim wieku, jak tylko osiągnęli pełnoletność, powyjeżdżali do miast. Ja zostałem i rozwijam rodzinną gospodarkę. Zdobyłem wykształcenie w tym kierunku, znam się na tym co robię i dobrze mi się powodzi. Prowadzenie gospodarstwa jest właściwie jak prowadzenie firmy.

Niesamowicie irytuje mnie mój kuzyn, który zaraz po 18-tce wyjechał do Warszawy. Przyjeżdża do wioski regularnie, wymienia puste słoiki na pełne, słowo "Warszawa" pojawia się w każdym wypowiadanym przez niego zdaniu, wywyższa jaki to on jest miastowy i wyśmiewa się z mieszkańców wsi.

Ostatnio "kupił" sobie tam mieszkanie, przyjechał i chwali się całej wsi. Jak już opowiedział o tym każdemu z niecałej setki mieszkańców, to zmienił repertuar. Zaczęło się wychwalanie miejskiego życia i wyśmiewanie życia wiejskiego. Podczas rodzinnego obiadu to samo, lecz tym razem zaatakował mnie osobiście.

- Jak wy możecie tak żyć? Twoich rodziców rozumiem, bo są starzy, ale ty jesteś młody i nie szkoda ci życia na robienie w polu?

Nawet mi się nie chciało idiocie tłumaczyć, że nie "robię w polu", przynajmniej nie w sposób w jaki on sobie tę pracę wyobraża, ale odpowiedziałem mu dobitnie.

- A jak ty możesz tak żyć? Moja szopa na narzędzia ma większy metraż niż to twoje warszawskie mieszkanie, które będziesz do końca życia spłacał, a w moim domu zmieściłoby się 10 twoich mieszkań.

Zmienił mu się wyraz twarzy i patrzy na mnie spode łba, a ja kontynuuję:

- Ile tam w swoim korpo zarabiasz? Bo ja ze swoich zarobków tutaj wybudowałem dom, rozbudowuję gospodarkę, kupuję maszyny, itd. Ty masz na ratę kredytu i na niezdechnięcie z głodu przed kolejną wypłatą, choć to drugie to w dużej mierze zasługa ciotkowych słoików.

Zrobił się czerwony i zaczął mnie wyzywać.

- Uspokój się, bo powiem ciotce żeby przestała ci dawać te słoiki.

Aż walnął widelcem o stół i wyszedł, ucinając temat. Przy następnej wizycie wykazywał już więcej pokory.

wieś miasto

by ~rancher

Mam dzieci w przedszkolu. Panie bardzo dbają o różnorodność zajęć, rozrywki, dni…

Mam dzieci w przedszkolu. Panie bardzo dbają o różnorodność zajęć, rozrywki, dni tego i tamtego, co jest ogromnym plusem. Mam tylko jedno "ale", otóż często informacje o zapotrzebowaniu na różne rzeczy dostajemy przez grupę na messengerze w ostatniej chwili. Ja wiem, każdemu zdarzy się zapomnieć, ale jak sytuacja się powtarza, to jest to naprawdę irytujące.

Przykłady:
1. Dzień zebry i ochrony przyrody. Przy odbieraniu dzieci z przedszkola dostaję info, że na jutro potrzebna bluzka w paski, najlepiej motyw zebry, ale zwykłe paski też mogą być. Mieszkam na wsi, do najbliższego sklepu z odzieżą dziecięcą mam 15 km, a i tak nie ma gwarancji, że będą mieli bluzkę w paski w potrzebnym rozmiarze. Nie można było takiej informacji dać kilka dni wcześniej? Zamówiłabym przez internet i po problemie.

2. Wiadomość o 20:20: "przepraszam, że tak późno, ale proszę żeby każde dziecko miało na jutro agrafkę, bo na obchodach 11 listopada będziemy przypinać kotyliony". Trzy dni wcześniej dali znać, że mają być stroje galowe. I super. Tylko o tych agrafkach jakoś zapomnieli. Przeszukałam szuflady, jak na złość nie znalazłam. Zadzwoniłam do babci, miała, więc pojechałam. Największy wk* następnego dnia, bo pani stwierdziła, że jednak niepotrzebne, bo druga pani przyniosła.

3. Dzień pszczółki. Ubrać na żółto. Wiadomość analogicznie jak w punkcie pierwszym.

4. Dzień kolorów. Ubrać jutro na czerwono. Wiadomość na messengerze o 18:30,napisana przez jedną z matek z pytaniem, czy to prawda, bo syn tak mówił. Pani potwierdza. Przedszkolakom powiedziała, rodzicom tylko niektórym przy odbieraniu dzieci, bo dużo było odbieranych o tej samej godzinie i się zamieszanie zrobiło.

5. Dzień instrumentów muzycznych, na jutro przynieść pudełka po jogurtach. Śmieci wyrzuciłam, jogurtów w lodówce nie ma, planowałam zakupy następnego dnia. Ale ok, w trybie pilnym do sklepu, dzieci nie miały ochoty na jogurt, więc ja musiałam zjeść (tak, mogłam po prostu wywalić, ale nie lubię marnowania jedzenia). Następnego dnia pytam dzieci, co robiły z tych pudełek. Okazało się że nic, bo poszli na plac zabaw. Grzechotki z tych pudełek robili dwa dni później.

Dlaczego to dla mnie piekielne? Pracuję, zajmuję się domem, ogrodem i trójką dzieci, z czego dwoje przedszkolaków. Kluczem do skutecznego ogarnięcia tego jest dobre planowanie, tak, żeby mieć czas i na sprzątanie, i na wspólne czytanie bajek, i żeby obiad był, i żebyśmy też poszli na spacer, porozmawiali. Kiedy jadę na zakupy, mogę po drodze zajrzeć do sklepu odzieżowego albo zamówić rzeczy przez internet, co zajmuje może 10 minut. Kiedy muszę specjalnie jechać po bluzkę w jakimś kolorze, tracę co najmniej półtorej godziny, a do tego muszę przeorganizować całe popołudnie.

przedszkole

by ~vecvec

Wiecie co, mnie już szlag jasny trafia i krew nagła zalewa jak…

Wiecie co, mnie już szlag jasny trafia i krew nagła zalewa jak czytam w internecie pod różnymi postami okołzwierzowymi durne komentarze.

Jestem miłośniczką psów. Zęby zjadłam na szukaniu domów dla bezdomniaków, przez kilka lat byłam domem tymczasowym i naprawdę znam wiele sytuacji, gdy wzorowi kandydaci oddawali psy po dwóch dniach, miesiącu, roku... Niestety, jakby się fundacje, schroniska, wolontariusze nie starali, nie jesteśmy w stanie przewidzieć, czy ta cudowna osoba, para, rodzina z sercem na dłoni okaże się być dobrymi opiekunami.
Od paru lat ze względu na brak czasu angażuję się trochę mniej, ale... nie żałuję. Odnoszę wrażenie, że ludzie, którzy niby angażują się w pomoc są coraz bardziej toksyczni.
Wyobraźcie sobie... Jest grupa z ogłoszenia o psach do adopcji. Często ludzie też szukają psów, podają swoje preferencje, lokalizację itd. I prawie zawsze pojawiają się złośliwe komentarze w stylu " A może frytki do tego?"

Ostatnio pojawił się post jakiejś kobiety. Napisała, że szuka psa, niedużego, bardzo chętnie spokojnego seniora, ponieważ pracuje w domu, piesek zawsze miałby towarzystwo, nieduży, bo mieszka w bloku, a gdyby trzeba było nosić po schodach, to nie udźwignie więcej niż 7-8kg kilka razy dziennie w tę i z powrotem, dodała, że ma 10-letniego syna, więc zależy jej, aby pies był spokojny, żeby dziecko spokojnie nad nim zapanowało, prowadząc go na smyczy, dodała, że może być pies ze schorzeniami, bo stać ją na leczenie, tylko chce uczciwej informacji, jakie problemy zdrowotne ma pies w tym momencie, aby się odpowiednio przygotować oraz, że w grę nie wchodzi młody i energiczny pies, bo nie ma czasu codziennie poświęcać 3-4 godzin na spacery, aby psu zapewnić odpowiednią dawkę ruchu Jak dla mnie brzmi to jak dość dobrze przemyślana sprawa.

Ale jak zwykle...
"Nie masz czasu, to po co Ci pies?"
"Taaa, dzieciakowi się znudzi i pies wróci, tak szybko jak wyjedzie"
"Kto normalny bierze tak chętnie chorego psa? Śmierdzi scamem"
"Senior w bloku, po schodach? Nie no, genialne"
"Kobieto, psa się nigdy nie puszcza samego z dzieckiem, zawsze z osobą dorosłą!!!"

Wiecie co? Mi ręce opadają. Wiecie dlaczego? Chore, stare psy to psy, których nikt nie chce. Takie są fakty. 1 na 20 trafi na kogoś o dobrym sercu, kto poświęci się, aby zapewnić mu godną starość, nie bacząc na niedogodności. Reszta umiera w schroniskach, mijana obojętnie przez ludzi szukających słodkiego, młodego pieska. To psy, które często nie doświadczyły nigdy miłości. To psy, które nie potrzebują luksusów, jadły często śmieci na łańcuchu, zlewki w schronisku, doświadczyły przemocy, nie wiedzą, co to ciepły kąt, zabawka, głaski i przytulaski, a tylko tego pragną. Ale nie, bo jak ktoś chce takiego psa to trzeba się za przeproszeniem przypierniczyć, bo nie ma czasu spędzać pół dnia na spacerze, bo chce dziecko uczyć odpowiedzialności za zwierzę, a wie, 10-latek może nie zapanować nad młodym, energicznym psem, którego trzeba najpierw wychować. Bo mieszka w bloku.

Bo jak się okazuje, moi drodzy, jeśli chcecie psa, musicie mieć dom z ogrodem, nie mieć pracy, nie mieć dzieci, bo przecież na pewno jak dziecko straci zainteresowanie psem, a wtedy pies wyleci na kopach. Jednocześnie musicie mieć kupę kasy na weterynarza i dobrą karmę, ale jak te pieniądze macie, to możecie chcieć tylko pięknego, młodego rasowca, bo inaczej to scam.

Ludzie, nie uwierzycie, jaka ogarnia mnie wściekłość. Ja większość z tych ludzi kojarzę, a nawet znam osobiście. Większość z nich ma piękne, rasowe psy z hodowli, a udzielanie się na grupie traktują jak okazję do wymądrzania się.
Napisałam dziś do admina, że na grupie jest SZAMBO i poprosiłam o usuwanie ludzi, którzy jedyne co wnoszą do grupy to złośliwe komentarze.

Czekam... Jeśli grupa się nie oczyści to się z niej wynoszę, bo to nie na moje nerwy...

ludzie na fb pies

by ~psiajuchatwojamac

Będzie krótko. Mój promotor na studiach inżynierskich odmówił przeczytania mojej pracy, bo…

Będzie krótko.
Mój promotor na studiach inżynierskich odmówił przeczytania mojej pracy, bo "nie od tego on jest".

Politechnika

by kedzior321

Po przeczytaniu historii #35436 postanowiłem, że podzielę się tym, co przytrafiło się…

Po przeczytaniu historii #35436 postanowiłem, że podzielę się tym, co przytrafiło się mojej żonie parę lat temu. Nie wiem, czy może być coś bardziej piekielnego.

Od dawna żona posiadała konto w banku "Całkowicie Abstrakcyjnym". Z racji tego, że się pobraliśmy, jej zmiany nazwiska trzeba było zaktualizować dane w różnych miejscach, w tym i bankach.

Udaliśmy się oboje do placówki banku w celu dokonania tej czynności. Obsługująca nas pani wręczyła wniosek zmiany danych osobowych i pokrótce wyjaśniła, co i gdzie należy wpisać. Niestety, jak się to czasami zdarza, żona, wypisując wniosek, pomyliła tabelki i wpisała dane nie do tej tabelki, co trzeba, ale wyszło to dopiero po wypełnieniu całego wniosku. No cóż... bywa. Trzeba wypełnić od nowa, więc obsługująca nas pani wręczyła czysty wniosek, a ten błędny zabrała. Drugi raz już wszystko cacy i pozałatwiane. Gdzie tutaj piekielność zapytacie?

Parę dni później odpoczywamy sobie z żoną w sobotę, gdy nagle dzwoni do niej ktoś z nieznanego numeru i po paru chwilach rozmowy zonie dosłownie odpłynęła cała krew z twarzy. Okazało się, że pan, pracujący w tym samym budynku co oddział banku, wyrzucając śmieci do wspólnego kosza, znalazł obok śmietnika ten błędnie wypełniony przez żonę wniosek z dosłownie WSZYSTKIMI jej danymi, nie wyłączając serii i numeru dowodu, jak i nawet panieńskiego nazwiska jej mamy. Byliśmy w takim szoku, że nawet nie wiedzieliśmy, co i jak z tym począć, bo posiadając takie dane można człowieka zniszczyć.

Na szczęście pan, który znalazł żony formularz, okazał się uczciwy i sam podsunął pomysł, żeby zadzwonić na policję i z nimi do niego przyjechać, to on od razu złoży zeznania w tej sprawie, ale i tak żona, jak najszybciej zmieniła dowód osobisty, żeby mogła spać w nocy spokojnie, ale tyle nerwów co nas to kosztowało, to szkoda gadać.

Banki

by Musashi

W 2019 urodziłam syna w renomowanym szpitalu przy ulicy słynnego pisarza i…

W 2019 urodziłam syna w renomowanym szpitalu przy ulicy słynnego pisarza i polityka z okresu Księstwa Warszawskiego o inicjałach S.S., w mieście wojewódzkim na wschodzie kraju.

Chciałam naturalnie. Niestety przechodziłam termin o tydzień, więc lekarze zdecydowali, że poród trzeba wywołać. Podwójne niestety, bo wypadło to w weekend. Dostałam pompę z oksytocyną, bolało tak bardzo, że mój umysł się wyłączał, nie rejestrowałam niczego, co działo się pomiędzy skurczami. Tak, krzyczałam, bo takiego bólu nigdy w życiu nie czułam, a mam tak wysoki próg bólu, że leczę zęby bez znieczulenia. Naturalnie poziom oksytocyny podnosi się powoli, ja dostałam 7 jednostek od razu. Co jakiś czas położna sprawdzała rozwarcie i mówiła, że idzie powoli, ale dobrze.

Po kilku godzinach młody lekarz przyszedł zapytać o ruchy dziecka. Powiedziałam, że jest ich dużo mniej niż wcześniej, słabo je czuję. Na co pan doktor z wyższością w głosie powiedział "niech się pani nie obrazi, ale pani jest gruba, a grube kobiety gorzej odczuwają ruchy dziecka." Położna, która mi pomagała, jedynie spuściła głowę. Pan doktor rzucił jeszcze ironicznie, że cięcia nie będzie i sobie poszedł.

Riposta przyszła mi do głowy niestety za późno, cham już zakończył obchód. Niech pan doktor się też nie obrazi, ale ja nie przytyłam w jeden dzień. Wczoraj byłam tak samo gruba, a ruchów czułam dwa razy więcej.

Znowu podłączyli mi oksytocynę, znów odleciałam. Jakiś czas później wszyscy spanikowani zaczęli koło mnie latać. Okazało się, że ktg pokazuje spadki tętna do 40 (powinno być 180-200). Położne wzięły mnie pod ręce i zaprowadziły na salę operacyjną. Podwinęła mi się koszula szpitalna, szłam półprzytomna ze strachu o dziecko, świecąc gołą pi**, a korytarz pełen był matek z noworodkami oraz ludzi, którzy ich odwiedzali. Lekarz cham już na stole operacyjnym kazał mi podpisywać zgodę. Anestezjolog go opier*, że nie ma czasu. Dostałam pełne znieczulenie. Bliznę mam krzywą, widać "dochturowi" ręka zadrżała dość mocno.

Syn- wrodzone zapalenie płuc. Znajoma położna powiedziała mi nieoficjalnie, że nic na sali nie było przygotowane, dziecko powinno od razu trafić do takiego łóżeczka z lampą, która by go ogrzała, a tymczasem dopiero kompletowali sprzęt i szukali neonatologa. Syn był owinięty dwa razy pępowiną, miał węzeł prawdziwy. Naturalnego porodu by nie przeżył.

Wszystko skończyło się dobrze, syn nie wykazuje jak dotąd objawów niedotlenienia, rośnie i rozwija się dobrze. Tylko we mnie jest żal, jak można traktować kogoś tak bardzo "z góry". Ja naprawdę nie marzyłam o cięciu i bliźnie. Przed ciążą ważyłam 72 kg przy wzroście 161 cm. Nosiłam rozmiar 40. W ciąży przytyłam 13,5 kg. Tak wiem, że BMI za duże, że we wszystkich podręcznikach ginekologicznych piszą, że kobiety otyłe słabiej czują ruchy dziecka, ale ja naprawdę nie mam pojęcia jak czują inne osoby. Mogę jedynie porównywać siebie do siebie, to co czułam wczoraj czy tydzień temu do tego, co czuje dziś.

Minęło pięć i pół roku, a ilekroć sobie przypomnę tamtą sytuację, odczuwam żal i dyskomfort. Wtedy, gdy byłam najbardziej bezbronna i najbardziej potrzebowałam wsparcia i dobrego słowa, dostałam drwiny i poniżanie, bo nie wyglądałam jak modelka i ośmieliłam się krzyczeć z bólu. No i nie było "mojego" ginekologa prowadzącego ciążę. Czy gdybym była chuda, lekarz nie zignorowałby informacji o słabych ruchach dziecka? Czy może po prostu był zły, że inni mają długi weekend, a on musi być w pracy i sobie odreagował? Ne mam pojęcia. Ale dla mnie to była jedna z najbardziej piekielnych sytuacji w życiu.

szpital

by ~maddka

Https://piekielni.pl/92069 Dziękuję za komentarze. Ewusia jest pod opieką MOPS-u, regularnie odwiedzają ją…

https://piekielni.pl/92069

Dziękuję za komentarze.

Ewusia jest pod opieką MOPS-u, regularnie odwiedzają ją dwie panie. Dzieci nie są bite, w lodówce jedzenie jest, więc nic dalej nie robią, poza pisaniem protokołów i przyznawaniem kolejnych paczek. A to, że dzieci są emocjonalnie zaniedbane to już inna bajka.

Ewusia jest wiecznie zmęczona, bo ma dzieci. Zorganizowała im kojec na podwórku, do którego narzucała zabawek, wsadziła je tam, a sama siedziała na ławeczce parę metrów dalej i grzebała w telefonie. Dzieci godzinami zajmowały się sobą same (mam tu na myśli wiek gdzieś do trzech - czterech lat, bo potem były puszczane samopas po ogródku). Jedno z nich w wieku pięciu lat nadal było w pielusze, dopiero pani przedszkolanka nauczyła korzystać z toalety. Argumenty Ewusi "bo bez pieluchy się nie załatwi, a wstrzymywanie jest niezdrowe" oraz "bo woda jest droga i taniej wychodzi wymienić pieluchę niż prać ubrania". To wiem od woźnej, która też była bardzo oburzona, że opieka społeczna nic z tym nie robi i próbowała się czegoś dowiedzieć ode mnie, jako że jesteśmy sąsiadami.

Odnośnie pomysłu, żeby cały dzień siedzieć u niej - nie przejdzie. Ewusia nie ma czasu sprzątać, bo ma dwoje dzieci. Kiedyś byłam u niej służbowo (pani z przedszkola prosiła o podanie kartki o wycieczce), to miała ogarnięty cokolwiek środek domu, a po kątach dramat. Czternaście lat temu mieli też prusaki (nie wiem jak jest teraz i nie mam ochoty sprawdzać). Jeśli siedzielibyśmy u nich na podwórku, to najprawdopodobniej o głodzie. Za dawnych czasów baaaardzo rzadko czymkolwiek częstowali, a nawet jeśli coś dali, to bałam się jeść ze względu na bałagan i prusaki.

Ewusia bardzo często narzeka na brak pieniędzy, robi to publicznie, na przykład wśród rodziców dzieci przedszkolnych na zebraniu. Sęk w tym, że ona niewiele gotuje, za to często korzysta z gotowych pulpetów w słoiku itd. Po wypłacie męża kurierzy z różnych firm są u nich po kilka razy dziennie. A potem dramat, bo brakuje kasy. Ewusia do pracy nie pójdzie, bo ma dzieci (6 i 4 lata obecnie, młodsze też chodzi do przedszkola), bo nie ma prawa jazdy (a busem przecież jeździć nie będzie), a poza tym w okolicy nie ma dobrej pracy dla osoby z jej wykształceniem (zawodówka gastronomiczna plus kursy malowania paznokci). W okolicznych lokalach bardzo poszukują kelnerów, zwłaszcza teraz, w sezonie komunijno -weselnym, ale ona dzieci nie zostawi, bo są z nią baaaardzo związane i będą płakać.

Dodam jeszcze, że w tym domu mieszka z nią babka mająca emeryturę po mężu, matka nie mająca dochodu (bo całe życie na garnuszku MOPS-u, a mąż praca na czarno przez ostatnie kilka lat życia, tak że po jego śmierci renta rodzinna się nie należała), oraz brat, który pracuje. No i oczywiście ojciec dzieci, który też pracuje. A posprzątać nie ma kto. Ciągle tylko narzekania jak jest ciężko i źle, jaka drożyzna, jak zdrowie szwankuje, jakie zmęczenie...

sąsiedzi

by ~Miffi

Mamy patologicznych sąsiadów. Kiedy byłam dzieckiem, sąsiadka też miała dzieci, młodsze ode…

Mamy patologicznych sąsiadów. Kiedy byłam dzieckiem, sąsiadka też miała dzieci, młodsze ode mnie o kilka lat. Rano przyprowadzała je (albo tylko przepychała za furtkę, nawet nie pytając czy się zajmiemy), siedziały u nas po 12 godzin. Oczywiście trzeba je było nakarmić, nos wytrzeć, zabawić itp. itd. Nawet jeśli ich odprowadziłam, to za pół godziny byli u nas ponownie. Była to jakaś tam rodzina, wspólna prababka. A do tego moja matka próbowała być "kulturalna", więc ich zawsze ugościła, ogarnęła, nawet ubrania uprała, jak się u nas czym zalali, i dała za małe po mnie (oczywiście te ubrania nigdy do nas nie wróciły). Matka ciągle gadała, że to tylko dzieci, że nie ich wina, że mają nieporadną matkę, która nie umie się nimi zająć, nakarmić itd. Mieliśmy więc na utrzymaniu dodatkowo dwoje dzieci (a często i ich rodziców, bo potrafili razem przyjść w porze obiadu, a według matki nie wypadało nie poczęstować) i wieczne awantury o pieniądze, bo ciągle ich brakowało.

Kiedy dorosły, pojawił się konflikt między moja matką a ich matką (miedzy innymi w końcu do niej dotarło, że jest wykorzystywana, że nasi sąsiedzi uprawiają tzw."wyuczoną bezradność", bo pieniędzy mają więcej niż my, tylko tego nie okazują). Ich córka Ewusia zaczęła puszczać "strzałki" do mojej matki nocami, pisać obraźliwe SMS-y z anonimowych numerów. Taka wdzięczność za opiekę, karmienie i zabawianie. W końcu po grubych awanturach kontakty zostały ograniczone do "dzień dobry", kiedy się spotkaliśmy na ulicy.

Minęło czternaście lat. Ja mam dzieci w wieku przedszkolnym, Ewusia też. Nadal mieszkamy po sąsiedzku, więc nasze dzieci chodzą do tej samej grupy przedszkolnej. Ewusia zaczęła zagadywać do mnie i się przymilać. Ja nie chcę utrzymywać z nimi kontaktu, ponieważ ich mentalność się nie zmieniła. Ewusia znalazła sobie koleżankę (dziewczyna przyjezdna, nie znała ich, więc dała się wkręcić), u której zaczęła przesiadywać po kilka godzin dziennie codziennie, przychodzić w porze obiadu i czekać na poczęstunek, wychodzić po kolacji. W końcu teściowa tamtej dziewczyny ją pogoniła. A Ewusia nadal uważa, że jej się wszystko należy, bo jest biedna, ma dwoje dzieci na utrzymaniu i tylko jej mąż pracuje.

Wracając do meritum, kilka dni temu odwiedził nas kolega dzieci z przedszkola z rodzicami. Jak tylko dzieci Ewusi się zorientowały, że mamy gości, to natychmiast zaczęły "wisieć" na płocie, zagadywać, a w końcu płakać. Ewusia zamiast ich zabrać i zabawić, poszła grzebać w telefonie. Z jednej strony było mi szkoda tych dzieci, z drugiej miałam poczucie, że to z jej strony manipulacja, żeby tylko się wepchać w nasze towarzystwo. Wahałam się, czy ich nie zaprosić, bo szkoda mi było płaczu dzieci, ale z drugiej strony nie chciałam zawierać z nimi bliższej znajomości i czułam, że to manipulacja z wykorzystaniem dzieci przez Ewusię. Niestety wtrąciła się moja matka, która podeszła do płotu i ich zaprosiła. Ewusia złapała dzieci, natychmiast przyszła na nasze podwórko i wszyscy zaczęli się zachowywać jakby byli u siebie. Jakąś godzinę później nasi goście pojechali do domu. Ewusia siedziała u nas jeszcze ponad godzinę po ich wyjściu, ignorując moje komentarze, że czas iść na kąpiel i kolację. Chyba liczyła, że ich zaproszę na posiłek. W końcu udało mi się ich pozbyć.

Moja mamusia uważa, że dobrze zrobiła, bo żal jej było dzieci, ale "nie spodziewała się", że Ewusia się u nas zasiedzi i nie będzie chciała wyjść. Sęk w tym, że mamusia ich zaprosiła, a potem poszła do siebie. Mamy wspólne podwórko i uważam, że skoro ona ich zaprosiła, to ona powinna się nimi zająć, a potem dopilnować, żeby sobie poszli. Chce być "kulturalna,", to niech będzie, ale nie moim kosztem. Syn Ewusi napluł mojemu w twarz i do otwartych ust. Młody mało się nie porzygał. Komentarz Ewusi "to tylko dzieci". Ok, czyli jak dzieci to mogą wszystko i nie trzeba im zwracać uwagi?

Nienawidzę manipulantów, nie lubię być wykorzystywana. Owszem, szkoda mi tych dzieci, ale naprawdę nie chce się z nimi zaprzyjaźniać. Nie chcę, żeby powtórzyło się to samo, co było trzydzieści lat temu, że będę robić za kucharkę, służącą, opiekunkę i sponsorkę po kilkanaście godzin dziennie, jak kiedyś moja matka.

sąsiedzi

by ~miffi

W nawiązaniu do ostatnich historii o portalach randkowym i ludziach tam poznanych,…

W nawiązaniu do ostatnich historii o portalach randkowym i ludziach tam poznanych, opowiem swoją.

Poznałem kobietę, 35 lat, dwoje dzieci (ja 37, bez dzieci) i zaczęliśmy się spotykać. Po kilku tygodniach znajomości doszło do pierwszego zbliżenia, a kilka dni później ona mi mówi, że teraz jesteśmy w związku, że opowiedziała już o mnie całej rodzinie i znajomym i że niedługo poznam jej dzieci.

Hola, hola! To, że cię raz puknąłem nie oznacza jeszcze, że jesteśmy parą i byłoby miło gdybyś przed ogłoszeniem całemu światu naszego związku, ustaliła to najpierw ze mną.

Tak jej powiedziałem, tylko że bardziej dyplomatycznie. Zapytała:
- Ale to nie chcesz być ze mną?
- Chcę, ale zanim zacznę poznawać twoją rodzinę i znajomych to chciałbym żebyśmy najpierw sami poznali siebie nawzajem.

Nie spodobało jej się to, ale w końcu się ze mną zgodziła. Po jakimś czasie nastąpiła druga akcja.

Oznajmiła mi, że w weekend dzieci jadą do ojca, będzie wolna i pojedziemy gdzieś razem. Zaznaczam, że oznajmiła, a nie zapytała, bo zdążyłem już zauważyć, że jak sobie coś wymyśli to tak ma być, a moje zdanie nie ma tu znaczenia.

Tak się akurat złożyło, że na ten weekend byłem już umówiony na wyjazd w góry z kolegami, który zaplanowaliśmy kilka tygodni wcześniej.

- No i co z tego? To odwołaj.
- Nie odwołam, bo chcę tam jechać, wszystko jest już przygotowane i byliśmy na ten wyjazd umówieni już od dawna.
- Aha, czyli koledzy są ważniejsi ode mnie?
- Nie są ważniejsi. Jakbym był wcześniej umówiony z tobą, a koledzy by chcieli żebym z nimi pojechał, to też bym im odmówił.

Przyjęła do wiadomości moje argumenty, choć z wielkim fochem. Po jakimś czasie nastąpiła trzecia i ostatnia akcja.

Wymyśliła sobie, że chce poznać moich rodziców. Mówię:

- Na to jest jeszcze za wcześnie. Spotykamy się dwa miesiące z hakiem. Po co tak gonić?
- Nie traktujesz mnie poważnie.
- Chcę traktować cię poważnie, ale to co robisz jest niepoważne.

Dalej były szantaże emocjonalne, że jeśli nie zacznę jej traktować poważnie, to będzie koniec. Ja na to, że jeśli nie zacznie zachowywać się poważnie, to faktycznie będzie koniec.

No i tak też nastąpił koniec.

Taka narwana, wszystko na już chciała i tak jak ona sobie wymyśli.

randka portal

by mofayar
Następna strona