Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Dobiegam 35tki i mam aparat na zęby. Znaczna część znajomych robiła sobie…

Dobiegam 35tki i mam aparat na zęby. Znaczna część znajomych robiła sobie aparat jakoś po 25 roku życia i ja miałabym szansę mieć aparat dużo szybciej, gdyby nie dentystka.

Gdy miałam 20 lat, spytałam dentystkę, czy przydałby się aparat. Miałam raczej proste zęby i niewielką (niewidoczną wadę zgryzu). Dentystka odpowiedziała, że już za późno, że to niewiele mi da i będzie "drogo".

Rok temu poszłam do nowej dentystki, która lecząc mi zęby, spytała czy nie myślałam o aparacie. Odpowiedziałam uczciwie, że pewna dentystka powiedziała mi że nie jest mi potrzebny i mi nie pomoże. Reakcja mojej nowej dentystki (utajona wściekłość), sprawiła że zaniemówiłam na cały zabieg, nie tylko z powodu ciągle otwartych ust, ale tak ogólnie, bo tak wściekłego lekarza, nie widziałam od dawna.

Zachęcona poszłam do ortodonty i okazało się, że aparat jak najbardziej mi się przyda, gdyż mój nieprawidłowy zgryz sprawił, że zęby są dużo bardziej starte niż powinny (mając 35 lat, mam zęby starte jak u 45 latki), i za jakiś czas mogłoby się to skończyć koronami i innymi cudami.

Więc od 2 miesięcy, mam żelastwo ma zębach i jest to zdecydowanie droższa opcja niż te 15 lat temu.

Piszę to właściwie, może ku jakieś przestrodze - jeśli macie możliwość zrobić sobie zabieg, który poprawi Wam życie/zdrowie, i ktoś Wam powie "Nie, bo za późno/ nie ma sensu" - spytajcie innego lekarza o drugą opinię. Możecie się zaskoczyć.

Dentysta

by ~Soracha

Długa historia o tym, jak prawo działa równo i dla wszystkich. Mieszkam…

Długa historia o tym, jak prawo działa równo i dla wszystkich.

Mieszkam w niewielkiej miejscowości na Śląsku, na osiedlu domków jednorodzinnych. W prawie każdym domu, ktoś ma zwierzaki: psy, koty i inne żyjątka. Jedna z sąsiadek posiada w swoim inwentarzu ok 3 kotów, które notorycznie wypuszcza na długie godziny bez opieki, mimo iż niedaleko znajduje się dość ruchliwa droga.

Ogólnie miałabym to szeroko, daleko i głęboko gdyby nie jeden fakt: powyższe szkodniki urządzają sobie dzień w dzień plac zabaw na moim samochodzie. Wkurza mnie to o tyle, że auto nowe i dość wysokiej klasy. O ile zabrudzenia są dla mnie jedynie drażniące (kto ma ochotę rano jechać do pracy z autem ubrudzonym i ubłoconym?), o tyle koteczki powodują fale zniszczeń w postaci dość poważnych zarysowań lakieru maski, dachu, i boku auta, po którym się wdrapują.

Postanowiłam w związku z powyższym z panią sąsiadką porozmawiać, niestety jest to rozmowa jak ze ślepym o kolorach, więc usłyszałam argumenty w stylu:
- "ale ja nie mogę upilnować kotów!" (no jasne, przecież kto by spróbował zabezpieczyć swoją posesję by koty nie uciekały, z drugiej strony - nie umiesz upilnować, nie wypuszczaj i nie bierz kolejnych do domu).
-"możesz parkować sobie gdzie indziej" (oczywiście, bardzo chętnie będę szukać parkingu i go sobie opłacać mimo wiaty garażowej w domu, a przy tym codziennie gonić z buta ileś czasu żeby czyjeś koty mogły sobie pohasać)
- "sąsiadce obok ciebie to nie przeszkadza!" (jak ktoś lubi brudne i obdrapane auto to jego sprawa, ja nie lubię).

Moje nerwy sięgnęły apogeum, więc sprawa zgłoszona do naszych cudownych, wspaniałych i jakże użytecznych mundurowych. Na takie działania są akty prawne,(dla ciekawskich, Art. 77. - [Niezachowanie ostrożności przy trzymaniu zwierzęcia] - Kodeks wykroczeń.). Cóż się dowiedziałam od miłych panów niebieskich? Ano takie prawo jest, ale nie dotyczy ono właścicieli kotów. Pytam zatem, aby Pan wskazał, w którym miejscu koty są z aktu prawnego wykluczone - niestety nie umiał. Zapytałam zatem, (sarkastycznie), czy jak kupię sobie tygrysa (toć wielki kot), też mogę go puszczać wolno? Na to Pan mundurowy się mocno oburzył. Puszczanie natomiast wolno psa jest obwarowane karami i finansowymi, a nawet pozbawienia wolności.

Tutaj na pewno odezwą się obrońcy praw kotów i ich miłośnicy - nie przeszkadza mi, co kto trzyma w domu, serio. Ja tylko nie chcę, by czyjeś zwierzę, które właściciel wypuszcza na co najmniej 10-11 godzin na dobę nie niszczyło mojej własności i wkurza mnie bezkarność właścicieli kotów i "nieporadność" (żeby nie nazwać tego po imieniu) polskiej policji, gdyż mimo wyraźnych zapisków w prawie nie mają zamiaru tematu tknąć.

Dla mnie, to straty rzędu dziesiątek tysięcy złotych na wymianę elementów w ASO i znaczne obniżenie wartości auta przy późniejszej sprzedaży.

Kto jest piekielny w tej sytuacji? Wg policji i sąsiadki ja, bo przecież wredne babsko się uwzięło na biedną sąsiadkę i jej kotki.

policja koty

by ~Lena910529

W końcu, po trzech latach narzeczeństwa, zdecydowaliśmy się z narzeczonym, że chcemy…

W końcu, po trzech latach narzeczeństwa, zdecydowaliśmy się z narzeczonym, że chcemy wziąć ślub. Co ważne ślub cywilny, plenerowy w małym gronie najbliższych. Oszczędziliśmy sporo, jednak nie chcemy wszystkiego wydawać na tę jedną okazję, a również na wycieczkę poślubną.

Całą imprezę chcieliśmy zaplanować w naszych rodzinnych stronach, ze względu na słuszny wiek dziadków narzeczonego (83 i 85 lat) na przyszły rok. Do terminów byliśmy elastyczni. W grę wchodził każdy weekend od maja do końca września. Co ważne, musieliśmy brać pod uwagę tylko miejsca, które mają toalety dla osób niepełnosprawnych i niedołężnych, bo jeden z naszych gości porusza się na wózku, a same dziadki, już też lepiej aby po schodach nie skakali. Jaka piekielność spotkała nas na "Dzień dobry"?

Na ten moment na liście gości mamy 55 osób. Każda z sal weselnych w naszej okolicy odmawiała nam z tego powodu imprezy. W jednej limit minimalny gości to 120 osób. Tłumaczyliśmy, że nie zależy nam na imprezie w sezonie, bo rozumiemy, że bardziej im się opłaca większe wesele, jednak i tu nie znaleźliśmy zrozumienia.

Jedynie pałacyk 40 km od mojej rodzinnej miejscowości powiedział, że może nam zorganizować wesele ale jedynie w kwietniu lub październiku, a minimum osób to 60.

Stwierdziliśmy, że zaczynamy szukać czegoś dalej. Menagerka prestiżowego obiektu (dalej MPO) dosłownej zwaliła nas z nóg.

Zadzwoniłam tam i od razu opisałam sytuację. Wesele małe, zależy nam na terenach zielonych, aby móc zrobić ceremonię na zewnątrz. Zaproszono nas na spotkanie osobiste. Poprosiłam o potwierdzenie mailowe, że takie wesela są u nich akceptowalne i go otrzymałam. Wsiedliśmy więc w auto i pojechaliśmy 100 km w jedną stronę, aby zobaczyć to prestiżowe miejsce.

Co się okazało na miejscu? Zdjęcia na stronie nie były aktualne. Teren zielony, który był pięknie wyeksponowany, teraz był obudowany domkami letniskowymi. Zapewniono nas jednak, że to żaden problem, bo możemy je sobie zasłonić. MPO, która nas oprowadzała po obiekcie zachwycała się niesamowitymi możliwościami sali, po czym gdy usłyszała o liczbie gości, stanęła jak wryta i powiedziała, że na taką liczbę osób to oni mają specjalną małą salę.

Mała sala to była stodoła. I o ile komuś może się ten klimat podobać, tak my musieliśmy brać na względzie to, że wśród naszych gości jest osoba, która porusza się na wózku, a do stodoły prowadził próg na wysokość ok. 5 cm, a toalety pod osobę niepełnosprawną nie było. Na co MPO stwierdziła, że to żadna przeszkoda, bo przez próg to inni goście mogą wózek przenieść, a toaleta dla niepełnosprawnych jest w restauracji. Pytamy się więc jak to widzi, skoro restauracja jest zamykana o 22. Już tego się nie dowiedzieliśmy, bo MPO zmieniła temat na cenę.

Już na miejscu dowiedzieliśmy się, że przez to, że wynajmujemy małą salę i mamy małą ilość gości, cena talerzyka musi być większa. I tak z talerzyka za 350 zł/os (jak podawano nam przez telefon) zrobiło się 400 zł/os. Do tego dopiero w rozmowie z nią dowiedzieliśmy się, że obowiązkowo u nich zakupuje się 20 butelek wódki lub wina (do wyboru). Cena za butelkę miała być nam podana do 3 miesięcy przed terminem.

Wróciliśmy do domu zniesmaczeni. Odpisaliśmy na maila, że dziękujemy za oprowadzenie po obiekcie, ale ze względu na brak toalety dla niepełnosprawnych oraz domki na terenach zielonych, podziękujemy. MPO odpisała nam, że od razu wiedziałam, że nas nie stać, po tym jak powiedzieliśmy o małym weselu i że tylko zmarnowała na nas popołudnie. Już się wyjaśniło dlaczego to miejsce miało jedynie swoją stronę www bez wizytówki w Google.

Gdy w końcu udało nam się znaleźć salę, okazało się, że jest blisko 150 km od naszego rodzinnego miasta. Zapytaliśmy dziadków i ciocię na wózku, czy dadzą radę tyle przejechać. Oczywiście nocleg będzie na nasz koszt i dojazd autokarem. Nie mieli oni z tym problemu, a problem miała moja kuzynka.

Powiedziała mi, gdy już ją zapraszałam (jeszcze nieoficjalnie ale chciałam aby wszyscy wiedzieli z prawie rocznym wyprzedzeniem), że to za daleko dla niej i dwójki dzieci. Po pierwsze wesele miało być bez dzieci i ona sama takie organizowała wcześniej, chwaląc taką stylistykę imprezy dla dorosłych. Teraz gdy sama miałaby zostawić dzieci u dziadków albo zabrać dziadków ze sobą, aby mieli dzieci na oku, miała już problem.

Powiedziałam jej, że przecież rozmawialiśmy o tym i przez to, iż w mojej rodzinie wychodziła dysproporcja (dosłownie jedyne dzieci to dzieci tej kuzynki), tak po stronie narzeczonego tych dzieci z najbliżej rodziny byłoby prawie 30 (brat narzeczonego ma 3, siostra 2, kuzynka, będąca świadkową 4, a wujek, który ponownie się ożenił po rozwodzie- 2 z pierwszego związku i 2 z kolejnego, do tego dzieci jego znajomych), to zdecydowaliśmy się na wesele bez dzieciaków. Moja kuzynka stwierdziła, że w takim razie nie przyjdzie. Jej mąż za to, że dawno nie mieli okazji żeby pójść poszaleć bez dzieciaków i oni jeszcze to przedyskutują.

A jeszcze oficjalnych zaproszeń nie wręczyłam.

wesele

by ~Mayathis96

Historia o samosądzie, do którego doszło z desperacji i bezsilności. Działo się…

Historia o samosądzie, do którego doszło z desperacji i bezsilności.

Działo się to na wsi w latach przemian ustrojowych w Polsce. Był jeden niezwykle nieznośny dzieciak, który terroryzował całą wieś. Dopóki był mały, robił niewinne psikusy. Później zaczął wybijać kamieniami okna. Wchodził też ludziom na posesje i kradł wszystko, co wpadło mu w ręce, a jak nie dało się czegoś ukraść, to to niszczył. Kilka razy został złapany i przyprowadzony do rodziców, ale ci nic sobie z tego nie robili.

Gdy jeszcze trochę podrósł, oprócz zwykłych kradzieży i wandalizmu zaczął też porywać i zabijać zwierzęta. Ludzie znajdowali swoje kury, koty, a nawet mniejsze psy gdzieś na polach, okrutnie zmasakrowane. W tym momencie została powiadomiona policja. Niestety, jak wspomniałem było to zaraz po zmianie ustroju i miejscowi policjanci, wywodzący się z milicji, byli poukładani z "prominentami", do których należeli rodzice tego małego potwora. Tak też nic to nie dało. Raz czy dwa przyszedł jakiś aspirancik, pogadał z nimi i na tym się skończyło.

Ludzie zaczęli zamykać bramy swoich posesji, nie zostawiali na widoku żadnych rzeczy, zamykali wszystkie budynki gospodarcze i urządzali regularne patrole. Wydawało się, że gorzej być nie może, ale jednak...

Chłopak wszedł w wiek dojrzewania i zaczął interesować się dziewczynami i kobietami. Zainteresowanie to objawiało się w ten sposób, że atakował znienacka wszystkie ładniejsze dziewczyny i młodsze kobiety, dotykał w miejsca intymne, próbował całować, a nawet gryzł. Kolejne wizyty na policji nie przyniosły oczywiście żadnego skutku, a rodzice małego zwyrodnialca nie chcieli nawet z nikim rozmawiać. Dopóki był mały, to kobiety były w stanie się bronić, ale była to tylko kwestia czasu aż którąś zgwałci, kiedy jeszcze podrośnie i będzie silniejszy. Kobiety przestały chodzić po wsi same, zaczęły chodzić grupami albo w towarzystwie mężczyzny.

Wtedy ktoś powiedział "basta". Pewnego dnia nieznani sprawcy dopadli chłopaka i tak go urządzili, że przez miesiąc leżał w szpitalu. Wśród licznych obrażeń można wymienić złamane obie nogi i jedną rękę.

Dopiero wtedy nasza mała wioska zasłużyła sobie na zainteresowanie policji. Przyjechał chyba cały komisariat! Wraz z rodzicami potwora chodzili od domu do domu, przesłuchiwali, wypytywali i stosowali zawoalowane groźby. Niestety nikt nic nie widział, nie słyszał, o niczym nie wiedział. Sam poszkodowany nawet nie wiedział ilu było sprawców, bo zarzucili mu od tyłu worek na głowę i nic nie widział.

Rodzice złodzieja, wandala, zboczeńca i niedoszłego gwałciciela też nagle się otworzyli i codziennie chodzili od domu do domu, prosili o pomoc i obiecywali pieniądze za informację o sprawcach.

Chłopak wyszedł ze szpitala całkowicie odmieniony. Przestał napadać, kraść i niszczyć. Stał się zupełnie innym człowiekiem. Gdy dorósł, wyjechał ze wsi i nigdy już o nim nie słyszałem.

Zapewne ciekawi was, czy ktoś wiedział, kim byli sprawcy. Ja nie wiedziałem i nie wiem do teraz. Nikt z mojej rodziny również nie wie. Ale wszyscy wiedzą, że są we wsi tacy, którzy wiedzą. Nikt jednak o to nie pyta, nikt nie drąży. Wszyscy są wdzięczni.

wieś samosąd

by ~asnaeb

Będąc na wakacjach, odwiedziłam kocią kawiarnię. Jak inne tego typu miejsca, kawiarnia…

Będąc na wakacjach, odwiedziłam kocią kawiarnię.

Jak inne tego typu miejsca, kawiarnia ta miała osiatkowany przedsionek, w którym należało czekać na obsługę, oraz zakaz wstępu dla dzieci poniżej 10 roku życia. I właśnie czekając na wejście zauważyłam, że w przedsionku stoi dziewczynka, na oko 6 czy 7 lat. Kiedy jedna z kelnerek zaprosiła nas do środka i zauważyła dziecko, zapytała "Co ty tu robisz, skarbie, w dodatku sama?" dziewczynka speszyła się, chciała wyjść, ale w tym momencie jakaś babka z głębi sali krzyknęła coś w stylu "Ona jest z nami, ma tam czekać, bo nie chcieliście jej wpuścić!".

Najwyraźniej mama przyszła z dwiema córkami do kociej kawiarni, a kiedy okazało się, że młodsza nie może wejść, mama razem ze starszą siadły przy napojach i ciastkach, a jej kazały czekać w przedsionku.

Zaznaczę, że kawiarnia była dość spora, koty pochowane po kątach, a mama ze starszą córką w ogóle nie wykazywały zainteresowania zwierzakami, więc spędzenie czasu akurat tam nie było chyba ich marzeniem i wyczekiwanym przeżyciem.
Może to nic takiego, ale szkoda mi było tej małej. Zwłaszcza, że w centrum mocno turystycznego miasta kawiarnie są na każdym rogu, więc naprawdę można wybrać miejsce, gdzie nie ma ograniczeń wiekowych i posiedzieć tam razem.

kocia kawiarnia

by Librariana

O piekielnych sprzedawcach i firmach cukierniczych. Naprawdę nie wiem czy przeniosłam się…

O piekielnych sprzedawcach i firmach cukierniczych.

Naprawdę nie wiem czy przeniosłam się na chwilę na plan filmu "Miś" czy naprawdę niektórych film tak inspiruje.

Nakreślę sytuację: za miesiąc wychodzę za mąż, i wraz z narzeczonym wymyśliliśmy sobie zamiast tortu weselnego wielki sękacz. W tym celu poszukaliśmy w internecie firm które taki sękacz wykonują. I jest! Sękacz 10 kg wisi w sklepie internetowym pewnej sękaczowej manufaktury z Mazur. Z racji tego, że zależało mi na informacji o wymiarach czy ewentualnej opcji ustrojenia tego (polewy) napisałam maila który pozostał przez dwa tygodnie bez żadnej odpowiedzi. No cóż, zdarza się, sezon urlopowy myślę. No to w kontakcie jak byk stoi numer telefonu: to dzwonimy! I tu przechodzimy do właściwej piekielności tej owocnej rozmowy:

Występują: JA (J) i Piekielna Sprzedająca (PS)

PS: Firma Sękaczowa, Słucham ?
J:Dzień dobry, ja w sprawie Państwa największego sękacza, jestem zainteresowana kupnem, pisałam maila bez odpowiedzi, chciałabym się czegoś więcej dowiedzieć.
PS: Pani, my takiego nie wysyłamy w transporcie bo to się rozpadnie
JA: Ok, czyli w grę wchodzi odbiór osobisty jak rozumiem?
PS: Ale to ma metr wysokości ! To się i w normalnym samochodzie połamie, tu nie ma rady.
JA: ale wydaje mi się że sękacz ma dziurę w środku i można by go nie wiem, jakimś patykiem może ustabilizować ?
PS: NIKT NIE BĘDZIE PANI U NAS PATYKÓW ŻADNYCH WKŁADAŁ W SĘKACZ !!! (tu Pani już podnosi na mnie głos, ale ok, walczymy dalej)
JA: Ok, patyk możemy sobie zorganizować, zależy mi na tym sękaczu na ślub za miesiąc (połowa września)
PS: ALE TO TRZEBA WCZEŚNIEJ BYŁO ZAMAWIAĆ!
Ja: Ale ile wcześniej ? Ile się spóźniłam ?
PS: NO MY TO MUSIMY MIEĆ TYDZIEŃ ŻEBY GO ZROBIĆ!
JA: Ale ja mam ślub za miesiąc no to są 4 tygodnie...
PS: ALE TO I TAK ZA GORĄCO NA SĘKACZ BO ROZMIĘKNIE I SIĘ ROZPUŚCI! (kto nie widział stopionego sękacza niech pierwszy rzuci kamieniem)
JA: Ale ja mam ślub za miesiąc w połowie września
PS: TO CO PANI NIE WIE ŻE WE WRZEŚNIU JEST GORĄCO?! CO PANI SE MYŚLI, ŻE BĘDZIE 15 STOPNI?!!!!
JA: (już straciłam siły że Pani mi ten sękacz sprzeda) W takim razie dziękuję za informację i zniechęcenie mnie do skorzystania z Państwa usług.

KURTYNA
PS. A może to ja się nie znam i zagrożenie łamiącymi się i roztopionymi sękaczami we wrześniu jest naprawdę realne. Tylko naprawdę nie rozumiem po co umieszczać produkt na stronie, którego za wszelką cenę nie chce się sprzedać ?
PS2. Sękacz nadal poszukiwany, najwyżej pokleimy razem kilka małych, schłodzimy i wsadzimy patyl :)

gastronomia

by ~floravia

Piekielna Teściowa. Mam ja teściową. Kobieta uparta, złośliwa i zawsze wszystko wie…

Piekielna Teściowa.

Mam ja teściową. Kobieta uparta, złośliwa i zawsze wszystko wie najlepiej. Czego bym nie zrobiła, na każdym kroku MUSI mi wypomnieć, że jest źle i ona zrobiłaby to lepiej.

Nigdy nie usłyszałam od niej dobrego słowa. Od "zawsze" to ja jestem ta zła, niewdzięczna. Powód? Uwiodłam jej najukochańszego synusia, jedynaka, strażnika rodziny, który miał zostać KSIĘDZEM, ale ja łajza i ladacznica zwiodłam go na złą drogę. Mąż, jak sam twierdzi, nigdy nie wybierał się do seminarium i tak samo jak ja jest ateistą. Czy jego matka wie? Tak, ale nie przyjmuje tego do wiadomości.

Kilka miesięcy temu zmieniłam pracę, niestety na trójzmianową. Dlaczego niestety? Bo Teściowa postawiła sobie za najwyższy punkt honoru, wpadać do nas tak mniej więcej co 3 tygodnie, tuż po mojej nocnej zmianie, gdzie ja przychodzę do domu, styrana jak koń po westernie, a ona zaczyna się rozkręcać. Kobita potrafi stanąć sobie pośrodku salonu i napierd*lać ostro garami, bądź drzeć koparę na całe gardło
" A GDZIE TEN LEŃ?! "
"SYNU ZOSTAW TO!! NIE BĘDZIESZ PO NIEJ SPRZĄTAŁ/ ŚNIADANIA DLA DZIECKA ROBIŁ! TO SĄ OBOWIĄZKI TWOJEJ ŻONY"
"OH TY NIEUDACZNIKU, TAKĄ BABĘ SE WYBRAŁĘŚ, Z TAKĄ BĘDZIESZ ŻYŁ?!?

Moja cierpliwość już się skończyła, rozmowy nie skutkują.
Co na to mój mąż zapytacie?

A no nic. Jak mamusi nie ma to psioczy, że on już nią zmęczony i chciałby żeby ta mu dała święty spokój, oczywiście zgadza się ze mną w każdej sprawie, ALE jak konfrontacja z mamusią twarzą w twarz to już inna sprawa. " mamusia ma rację" słyszę " to są babskie obowiązki i ja tego robić nie będę!" rzuca do mnie stanowczo, chcąc pokazać mamusi, że ma nade mną władzę, ale kuli się gdy z taką samą stanowczością odpowiadam, że ja nie jestem jego mamusią, więc robić za niego niczego nie będę. Owszem jestem mamą, ale dla Piotrusia, naszego syna.


Wczoraj od sąsiadki dowiedziałam się, że jestem puszczalską K*rwą, co biednego Czarusia uwiodła i w dziecko wrobiła, w dodatku nie jego!
Tak, Teściowa wszystkim opowiada, jak to zrujnowałam jej życie, skusiłam jedynego syna i on teraz nie swoje dziecko wychowuje!
Wróciłam więc do domu, aby porozmawiać o tym z mężem, jednakże on jak zwykle odwrócił się na pięcie i wyszedł z domu " bo nie lubi kłótni"

Kiedy wrócił, najpierw usiłował karać mnie ciszą, potem ignorował, aż wreszcie nie wytrzymałam i kazałam mu wypier*alać z mojego domu.

Skruszył się, powiedział, że przeprasza, bo mamusia tak mu doradziła, bo to taki super sposób, abym znała swoje miejsce.
Odparłam, że znam je doskonale i na pewno, teraz już wiem, że moje miejsce nie jest przy nim, bo ja cio*y nie potrzebuje. Byłam mega wk*rwiona, głównie na siebie, że go poznałam, że dałam się zmanipulować, że wyszłam za niego za mąż, pomimo że cała moja rodzina i przyjaciele pokazywali mi red flagi (dwukrotny rozwodnik po 40-tce z dwójką dzieci, które nie utrzymują z nim kontaktu) ale ja swoje! No i teraz mam! Wyrzucam sobie wszystko do teraz! Jak mogłam być tak ślepa i zmarnować sobie 3 ostatnie lata życia? Nie wiem.

Jedyne czego teraz chce to uwolnić się zarówno od Czarusia, jak i jego mamusi. Dom jest mój, kupili mi go rodzice jeszcze zanim wyszłam za mąż, tak samo samochód czy działka przy domu. Przed chwilą dzwoniła Teściowa, że mam się przygotować, bo po rozwodzie to Czaruś dostanie MÓJ dom i połowę działki, bo ona mnie załatwi! Ona zna dobrych adwokatów co jej to załatwią i już mogę zacząć pakować manatki.

Teściowa

by ~Tralalalalalala

Hej. Przypadkiem losując natrafiłam na starą historię #81509, która opowiada o mojej…

Hej.

Przypadkiem losując natrafiłam na starą historię #81509, która opowiada o mojej o relacji z bratem i rodziną. Pomyślałam, że jako ciekawostkę napiszę jak to się wszystko rozwinęło.

Brat ożenił się z dziewczyną, która jak się okazało jest uparta i nieustępliwa. Nie w sposób taki, że nie da się z nią dogadać, ale żeby zmieniła zdanie potrzeba logicznych argumentów. Na nic się zdawały fochy i szantaże emocjonalne brata. Na nic się zdawały próby zmuszenia do widzimisię brata. I tak po kilku latach mój brat jest innym człowiekiem. Co prawda nadal obraża się, gdy coś nie idzie po jego myśli i nadal jest złośliwy, ale i tak jego charakter bardzo się poprawił.

A i ja dorosłam i zyskałam tyle pewności siebie, by nie przejmować się fochami, bo to jego problem i nie dawać sobie dogadywać. Mama też odpuściła. Zaczęła nas traktować bardziej po równo. Nie próbuje mnie zmusić do skakania wokół brata, sama też tak nie skacze. Inna sprawa, że brat, nie chcąc wyjść przed drugą połową na nieudacznika, nauczył się gotować, sprzątać, cerować i już nie potrzebuje tyle pomocy. A tata zmienił pracę, więcej przebywa w domu.

Powiedziałabym, że teraz relacje są u nas dobre.

Rodzina

by ~Atty2

Dzień Dobry, Chciałbym podzielić się swoją historią. Parę lat temu sprowadziłem się…

Dzień Dobry,
Chciałbym podzielić się swoją historią. Parę lat temu sprowadziłem się do domku pod miastem. Który to domek sprzedany został w taki sposób, że połowę oryginalnego ogrodu przeznaczono na osobną działkę budowlaną i sprzedano zaraz po tym jak się tam przeprowadziłem z rodziną. Nabywcy działki, nowi sąsiedzi, z początku byli bardzo mili. Prosili o możliwość korzystania z mojej drogi dojazdowej, zanim nie wykonają swojej, o wodę do odwiertów itp. itd. Było bardzo przyjemnie. Dopóki nie pojawił się pierwszy "problem" - budowa ogrodzenia.

Nowi sąsiedzi poprosili o wstrzymanie się z ogrodzeniem dzielącym nasze działki i w zamian zaproponowali postawienie ogrodzenia tymczasowego. To co postawili wyglądało nawet jak ogrodzenie, ale funkcji nie spełniało wcale. Siatka leśna rozpięta na słupkach. Poprowadzona tylko na części granicy, pełniła raczej rolę symboliczno-dekoracyjną. Do tego robotnikom najczęściej nie chciało się zasuwać płotka na wjazd, które to miejsce jako jedyne mogło skutecznie pełnić rolę ogrodzenia. Musiałem to robić za nich, by choć częściowo zmniejszyć możliwość pojawienia się w ogrodzie dzików, bytujących w okolicy. Wielokrotne prośby nie odnosiły efektu. Doszło wręcz do sytuacji, gdy przez otwarte drzwi wejściowe, do domu wleciał jakiś kundel, ujadając i goniąc za domowym kotem - prosto do kuchni, gdzie karmione było 4 letnie dziecko.


Tego było już za wiele, wobec braku skutecznego ogrodzenia tymczasowego, postanowiliśmy się odgrodzić porządnym płotem. I w tym miejscu czytelnik powinien się spodziewać, wdzięczności (względem bierności) dewelopera, gdy sąsiad buduje mu płot na własny koszt. Nic bardziej mylnego. Syn dewelopera, gdy się o tym dowiedział, od razu zadzwonił z awanturą, kończąc wywód słowami: "to ja nie biorę odpowiedzialności, jeśli moi robotnicy ten płot uszkodzą". Zabrzmiało jak gangusy od haraczów z filmu klasy B. W odpowiedzi rzuciłem coś o sądzie i sprawie karnej i zakończyłem rozmowę, myśląc, że ochłonie. Budowana miesiącami pozytywna sąsiedzka relacja trochę się ochłodziła, ale mieliśmy nadzieję, że da się to wyprowadzić. Umówiliśmy się na spotkanie i okazało się, że sąsiedzi to by chcieli jeszcze lepszy płot (jak już my za niego płacimy) a najlepiej później, bo oni chcieli jeszcze mieć możliwość jeżdżenia po naszej części ogrodu, jeśli zajdzie taka konieczność.

Od tej bezczelności trochę mnie z żoną zatkało, ale znowu w ramach budowania pozytywnych relacji postanowiliśmy sprawę przemilczeć. Gdyby tego jeszcze było mało, to część granicy działek przebiega przez teren, który był o pół metra podniesiony. Sąsiedzi obniżyli go do tzw. poziomu "0", powstała więc różnica niosąca za sobą tzw. "immisje" (czyli negatywny wpływ na działkę sąsiednią. No więc podczas spotkania sąsiedzi nie omieszkali wspomnieć o tym fragmencie. Stwierdzili, że skoro mamy tu "wyżej" i stawiamy tu płot, to mamy im zbudować murek i to nie byle jaki - tylko super ozdobny. Żądanie wydało mi się absurdalne, ale cóż, prawo często takie jest, więc nie omieszkałem skonsultować sprawy z paroma znajomymi prawnikami.

Okazało się jednoznacznie, że za murek oporowy odpowiada strona, która doprowadziła do powstania różnicy poziomów - czyli sąsiedzi. Z jednym małym wyjątkiem, a mianowicie tylko do momentu, do którego ktoś nie zacznie już takiego murka budować. Innymi słowy bezczelnie chcieli wmanewrować nas w budowę murka, za który od tej pory stalibyśmy się odpowiedzialni..

Pomimo tej kolejnej krzywej akcji, postanowiliśmy z żoną dalej dbać o "dobre relacje". Napisaliśmy maila, w którym wytłumaczyliśmy grzecznie, że wiemy już jak to prawnie wygląda i postawimy owszem płotek, ale swój super-hiper murek muszą postawić sami. Ponadto możemy, jeśli chcą poczekać na ten murek przez miesiąc i postawić puki co tylko część ogrodzenia, tam gdzie nie ma różnicy terenu. Sąsiedzi na tą propozycję przystali. Tylko po to, by przez ten miesiąc nic w temacie nie zrobić (zresztą przez parę kolejnych też nie). Efekt był taki, że ogrodzenie powstało w pełni później i było o jakieś 1,5tyś droższe.

To jednak nie koniec historii. W momencie, gdy sąsiedzi wykonywali drogę dojazdową, pracowali koparką z takim rozmachem, że wyrwali mi przęsło płotu od frontu posesji, przekrzywiając przy okazji słupek od bramy wjazdowej, znajdujący się jakieś 2m(!) od granicy działek. Obiecali, że naprawią w niedalekiej przyszłości i tak stało to nieruszone do czasu, gdy zakończyliśmy budowę nowego płotka. Zaczęliśmy bezskutecznie prosić o obiecaną naprawę, uzyskując coraz to bardziej wymyślne odpowiedzi: "nie mamy pieniędzy", "my jesteśmy cierpliwi"(?), "tak, niedługo, jak tylko...". Aż doszło do "nie mamy kim".

Wtedy niewiele myśląc chwyciłem za telefon, znalazłem wolną i porządną ekipę i przekazałem numer sąsiadom. Efekt zerowy. Po kolejnym tygodniu umówiłem się sam z tą ekipą i wysłałem sąsiadom prośbę o potwierdzenie pisemne, iż pokrywają koszty robocizny, stawiając ultimatum w postaci nadzoru budowlanego, gdyż z lekka straciłem już cierpliwość. Efekt pojawił się natychmiast. Nagle uaktywnił się inwestor - ojciec przyszłego właściciela. Znany w mieście biznesmen. Zadzwonił do mnie w dość niedogodnym momencie i przez 15 minut prosił, by zostawić sprawę jemu, bo jego syn okazał się być nieodpowiedzialny. Że on to załatwi. Ale wszystko ustnie, nigdy na piśmie. Wydało mi się to dziwne, ale zgodziłem się by dać mu miesiąc czasu na tą naprawę, w imię przyszłych relacji (jak zwykle) rezygnując z możliwości posiadania gotowego rozwiązania po tygodniu. W życiu nie spodziewałem się, jak błędna była to decyzja, by dać kredyt zaufania temu człowiekowi.

Po upływie miesiąca sytuacja wyglądała tak, że w ramach naprawy sąsiad rozwalił do końca istniejący słupek, uniemożliwił mi korzystanie z podjazdu i tak zostawił, bo pracownik ma urlop. Zadzwoniłem do tego znanego biznesmana z pretensjami - że jak to, obiecywał się pokazać z dobrej strony i poprawiać to co nadwyrężył syn. A tu mamy jeszcze gorzej niż było. Na co w odpowiedzi usłyszałem, że przecież umawialiśmy się, i ja się na takie terminy "zgodziłem", a gotowe ma być za kolejne 3 tygodnie. Z miejsca zrozumiałem dlaczego człowiek ten w swoich umowach unika pisma. Jeszcze nigdy poważny niby człowiek nie próbował mi wmówić czegoś takiego. Wtedy zrozumiałem błąd swojego podejścia, za każdym razem gdy wyciągaliśmy pomocną dłoń, oni ciągnęli całą rękę i jeszcze się awanturowali, gdy nie dawaliśmy kolejnej.

Z miejsca się zagotowałem, powiedziałem temu biznesmenowi co myślę o jego słowności i rezygnując z prób doprowadzenia do pozytywnych sąsiedzkich relacji, zażądałem na piśmie oświadczenia, że zapłaci mi odszkodowanie, za każdy dzień opóźnienia w realizacji naprawy, licząc od momentu w którym miało być gotowe z zorganizowaną przeze mnie ekipą. Biznesman oczywiście się nie zgodził, nazywając moje żądania absurdalnymi, więc nie pozostało mi nic innego jak sięgnąć po opcję atomową z nadzorem budowlanym i udokumentowaniem szkód wyrządzonych przez przyszłych sąsiadów, celem dalszego ich formalnego rozliczania.

Być może przesadziłem z reakcją, ale wydaje mi się, że i tak na długo starczało mi cierpliwości.

Sąsiad

by ~Wiesniak

Dziś spotkałam "dziadka roku". Poszłam z dziećmi (8 i 5 lat) na…

Dziś spotkałam "dziadka roku".

Poszłam z dziećmi (8 i 5 lat) na plac zabaw. Po niedługim czasie przyszedł tam około trzyletni chłopczyk z dziadkiem. Mój pięciolatek chwilkę się z tym chłopcem pobawił, ale potem moje dzieci zechciały wrócić do domu. No to wracamy.

Po chwili zauważyłam że ten chłopczyk dogonił mojego syna i zaczynają się ścigać po chodniku. Maluch rowerkiem, a mój syn hulajnogą. Dogoniłam, kazałam obu się bezwzględnie zatrzymać, a potem rozglądam się za dziadkiem, a tu dziadka nie widać. Pytam małego gdzie dziadek, a on pokazuje w kierunku placu zabaw (jakieś 200 m dalej). Wróciliśmy z nim na plac, a tam dziadek siedzi na ławce i rozwiązuje krzyżówkę, nawet nie zauważył że mały zniknął. Gdyby dzieciak poszedł w kierunku przeciwnym niż my to 20 m od placu przebiega ruchliwa droga wojewódzka, strach pomyśleć co by się mogło stać.

Czy to koniec? No nie. Jakieś pół godziny później wyszłam z młodszym przed blok. Zaraz pojawił się ten chłopczyk. Pojeździli z moim, ale my już wracaliśmy. Mały w płacz. Pytam gdzie dziadek. Nie wie. Poszliśmy szukać. Na szczęście dziadek pojawił się dość szybko. Też szukał wnusia. No chyba jednak starszy pan nie ma najlepszych kwalifikacji na opiekuna ruchliwego trzylatka.

Dodam ze to nie typ zgrzybiałego dziadzia, a pan około 60-tki, w dość dobrej kondycji, po prostu bardzo nieuważny.

plac zabaw opieka dziadek

by Madika
Następna strona