Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Top

Dobra, może nie jakaś wielka piekielność, tylko drobna piekielnostka, ale jednak. Tuż…

Dobra, może nie jakaś wielka piekielność, tylko drobna piekielnostka, ale jednak.

Tuż przed tym, jak udało mi się rzucić palenie, kupiłam sobie zapalniczkę. Nie, nie jakaś droga i wypasiona dobrej firmy, po prostu zwykła zapalniczka, za to z fajnym wzorkiem, po prostu ładna, no spodobała mi się. Została u mnie w torebce, zmieniając torebkę też ją zawsze przekładam do nowej, lubię ją, choć używam sporadycznie - czasem pożyczę na chwilę jakiemuś palaczowi, który akurat nie ma "ognia", raz zapalałam nią świeczki na torcie, raz znicz na cmentarzu i tyle.

Dzisiaj w pracy pożyczyłam ją na chwilę palącej koleżance, której właśnie "zdechła" jej zapalniczka. Wróciła z palarni, upomniałam się o moją własność.

- No ale po co ci, ty nie palisz?

- Lubię tę zapalniczkę.

- Nie używasz jej.

- Czasem używam. Poza tym jest moja i już mówiłam, że ją lubię.

- Ale ja nie mam, moja jest zepsuta!

- Za pół godziny kończymy pracę, kupisz w pierwszym-lepszym sklepie.

- Nie bądź skapiradło, co ci zależy?

- Właśnie cały czas ci tłumaczę, dlaczego mi zależy. Podoba mi się i lubię ją, tak po prostu.

Nie będę przytaczać całej rozmowy, bo takie przepychanki słowne trwały dłuższą chwilę, aż się zdenerwowałam i naprawdę ostrym tonem zażądałam zwrotu. Zapalniczkę odzyskałam, dowiadując się przy okazji, że jestem histeryczką, robiącą awanturę o byle drobiazg.

Chyba już nikomu jej nie pożyczę.

relacje _miedzyludzkie

by Xynthia

Mieszkam za granicą i mam znajomego, który pracował kiedyś w Customer Service…

Mieszkam za granicą i mam znajomego, który pracował kiedyś w Customer Service eBaya. Kolega opowiedział mi dość zabawną, ale i pouczają historię z cyklu "Chytry dwa razy traci".

Otóż kolega miał kiedyś przypadek dość typowy i rutynowy. Otóż eBay jak wiadomo ma program ochrony kupujących. W teorii, gdy kupujący ma problem z zamówieniem (nie dotarło, jest uszkodzone itd), zgłasza to do eBay, sprzedawca może się ustosunkować, przyjąć zwrot, oddać kasę itd. Czasem zdarza się jednak, że klient i sprzedawca nie mogą się dogadać i wtedy mogą zwrócić się do eBaya o rozstrzygnięcie sporu.

Kolega dostaje przypadek, kobieta kupiła coś z zagranicy, twierdzi, że przyszło uszkodzone, sprzedawca w korespondencji prosił o dokumentację uszkodzenia, aby reklamację i zwrot przyjąć lub nie, bo w przypadku zakupów zza granicy nie ma takiego obowiązku przyjęcia zwrotu, ale kobieta odpisuje w nieprzyjemnym tonie i domaga się natychmiastowego zwrotu pieniędzy. W takich przypadkach, gdy nie wiadomo czy towar naprawdę jest uszkodzony i strony nie mogą się dogadać, eBay grzecznościowo zwraca kasę klientowi, jednocześnie nie ściągając jej od sprzedawcy.

Kolega rutynowo tak też zamknął sprawę, ale wyświetliło mu też historię kontaktów kupującej z Customer Service.
Tym sposobem zwrócił uwagę, że kobieta średnio 3/4 zakupów zgłasza jako niezgodne z opisem. W części zakończyło się to ugodą ze sprzedawcą, ale wielokrotnie otrzymywała zwrot z eBaya bez konieczności zwrotu towaru. A kwoty szły czasem w tysiące euro miesięcznie...

Kolega poczuł się w obowiązku zgłosić to komuś wyżej, że to dość kuriozalna sytuacja, aby większość zakupów była nieudana, bo normalny człowiek, gdy jest niezadowolonyz większości zakupów w internecie, to chyba ich zaprzestaje, a kobieta niejednokrotnie kupowała te same przedmioty od tych samych sprzedawców i zgłaszała problem. Najprawdopodobniej kobiecie wydawało się, że oszukała system - kupuje, zgłasza problem, celowo utrudnia sprzedawcy przeprowadzenie procedury zwrotu (czasami uparcie twierdziła, że nie otrzymała etykiety zwrotnej, czasami, że nie ma jak wysłać, czasami twierdziła, że wysłała i to problem z przewoźnikiem itd) ostatecznie zwracając się do eBaya, gdzie ktoś rutynowo zlecał zwrot kasy.

Ostatecznie kobiecie zawieszono konto. Podobno możliwe było oskarżenie jej o wyłudzenie, ale czy do tego doszło - nie wiadomo.

ebay

by ~pino

Dziś chwila refleksji nad życiem i tym, czy warto być dobrym człowiekiem.…

Dziś chwila refleksji nad życiem i tym, czy warto być dobrym człowiekiem.

Parę słów wstępu. Mieszkam w dość małej miejscowości gdzie każdy, każdego zna, lepiej bądź gorzej. Poniższa historia będzie dotyczyć mojej mamy i naszych losów jako rodziny.

Mama - osoba od zawsze zaangażowana w życie naszej małej ojczyzny, pomocna, przyjazna, dusza towarzystwa, która nigdy, nikomu nie odmówiła pomocy. Poniżej, aby dać zarys sytuacji opiszę tylko kilka przypadków. Woziła przyjaciółkę na chemię trzymając ją za rękę pomimo, że ta posiadała trójkę dzieci (wtedy dorosłych, ale bez rodzin), a to w środku nocy pojechała na szpital z gorączkującą córką sąsiadów, bo ojciec dziecka nie mógł gdyż wcześniej wypił "kilka" piw. Miała kilka przyjaciółek "od serca" w tym tę wspomnianą powyżej. Wspierała finansowo uboższe rodziny, działała na ich rzecz. Organizowała lokalne imprezy i aktywnie w nich uczestniczyła. Mogłabym tak pisać bez końca, ale przechodząc do sedna...

Już jakoś czas temu mama zaczęła się fatalnie czuć. Najpierw oczywiście próba leczenia antybiotykami, chybione diagnozy itd. W końcu zlecono kompleksowe badania. Gdy Panie z laboratorium, dwie godziny po pobraniu krwi, zadzwoniły żeby natychmiast skonsultować się z lekarzem, już wiedziałam, że jest bardzo źle.

Diagnoza spadła na nas jak grom z jasnego nieba: ostra białaczka. Szansę na wyleczenie niewielkie. Dużo chorób współistniejących, brak możliwości ewentualnego przeszczepu, agresywna chemia. Po pierwszym cyklu chemii kolejny cios. Komórki nowotworowe się cofają, ale chemia uszkodziła układ nerwowy. Mama staje się osobą niepełnosprawną, bez możliwości kontynuacji leczenia (kolejny cykl chemii by ją albo zabił albo pozostawił w stanie wegetatywnym). Zostaje wypisana do domu, w którym mieszkam ja z mężem i dwójką dzieci w tym noworodek (dowiedzieliśmy się o chorobie mamy pod koniec mojej ciąży). Nie piszę tego by się żalić, nie oczekuje współczucia. Sytuację opisuje aby dać państwu zarys w jakiej sytuacji znalazła się moja rodzina.

Teraz wracamy do akcji właściwej.
Mama od kilku miesięcy jest w domu. Wymaga całkowitej opieki, oczywiście wszyscy wiedzą, bo wieść po mieście rozeszła się szybko. Proszę zgadnąć, ile osób, którym pomogła, ile przyjaciółek ją odwiedziło bądź w jakikolwiek sposób pomogło? ZERO. Żadnych telefonów, odwiedzin czy jakiegokolwiek zainteresowania. Czasem, gdy jestem na spacerze z dziećmi, ktoś mnie "zaczepi", zapyta jak mama, pokiwa ze współczuciem głową i tyle.

Proszę mnie źle nie zrozumieć.
Znam swoje obowiązki i zobowiązania względem mamy i opieki nad nią, ale czuję gorycz rozczarowania i mam do tego prawo. Codziennie wieczorem zastanawiam się, jaki sens ma niesienie pomoc innym, skoro nie możemy jej otrzymać w zamian gdy my jej potrzebujemy. Dodam, że mamy umysł jest na tyle sprawny (jeszcze), że nie raz wspomina kobiety, które były jej przyjaciółkami, a ja mówiłam do nich "Ciociu". Dziś, te same kobiety, są dla nas obcymi ludźmi, a i nie wiem czy nawet tak je nazwać można, bo czasem człowiek i nad obcym w potrzebie się pochyli...

ToTylkoŻycie

by ~PoProstuJa330

Ostatnio wpadłem do Mamy na chwilę i natknąłem się tam na naszą…

Ostatnio wpadłem do Mamy na chwilę i natknąłem się tam na naszą starą sąsiadkę i jej męża (sąsiadka wyszła ponownie na emeryturze za mąż i przeniosła się do męża pod miasto). Siedzą, gawędzą, kawę piją, ja wpadłem na chwilę, ale też zostałem do towarzystwa zaproszony, bo nie wypadało, żebym tylko załatwił swoją sprawę i wyszedł. Od razu uprzedziłem, że nie mam za bardzo czasu, bo Żona z rocznym potomkiem jest w domu, a ja obiecałem, że zaraz wrócę. Ok, fajno. Po pół godzinie zacząłem się zbierać i wtedy starsi państwo też zaczęli wstawać i robić aluzje, że dobrze by było żeby ich ktoś odwiózł. Moja Mama patrzyła na mnie wymownie i kiwała głową. Zrozumiałem co mi się sugeruje, ale musiałem grzecznie odmówić, bo Żona z koleżanką się umówiła na fitness i mam "dyżur" przy maluchu.

- Matka powinna przy dziecku siedzieć, szczególnie takim małym! - prychnęła sąsiadka ze złością, a obrażona Mama dodała:
- Na fitnessy i przyjemności zawsze jest czas, a o starej matce się nigdy nie pamięta! (tu przyznam, że zdębiałem, bo nie wiem co ma piernik do wiatraka).

Rozstaliśmy się w niezgodzie, a potem Mama mi się przyznała, że obiecała sąsiadce po cichu, że ja ją na pewno odwiozę - rzucę wszystko, zmienię każde plany, bo Iksińscy muszą być odwiezieni do domu. Noż kur...

Starzy sąsiedzi

by ~TomekAtomek

Spotkałam w sklepie koleżankę z byłej pracy. Nie widziałyśmy się ponad pięć…

Spotkałam w sklepie koleżankę z byłej pracy. Nie widziałyśmy się ponad pięć lat, nasz kontakt ograniczał się jedynie do wysyłania sobie życzeń na święta, czyli jest mi praktycznie obca.
Gadka szmatka, ojciec zdrowy, matka zdrowa itp.

W pewnym momencie ona wypala:
- Słyszałam, że wyprowadziłaś się do Piekiełkowa.
- Tak to prawda
- Wiesz tu z pracą ciężko... moja córka szuka roboty od ponad roku. Może znalazłabyś jej pracę u siebie w mieście? Zamieszkałaby u ciebie, dołożyłaby się do czynszu, tylko żeby miała gdzie spać. Lepiej niech mieszka z kimś znajomym, niż z obcym, bo nie wiadomo na kogo trafi.

Córka ma prawie trzydzieści lat.
W dodatku widziałam ją może dwa razy w życiu

Oczywiście odmówiłam.

znajomi

by Niania_Frania

Historie, które ostatnio tu przeczytałam zainspirowały mnie do opisania historii z mojej…

Historie, które ostatnio tu przeczytałam zainspirowały mnie do opisania historii z mojej rodziny.

Mam ciocię, która ma 70 lat, jest wdową i ma trójkę dzieci.
Ciocia z wujkiem mieszkali na wsi. Wszystkie dzieci wyjechały na studia do miasta.

Wujek był prostym człowiekiem, rolnikiem, ciocia pomagała w gospodarstwie i trochę dorabiała po sąsiadach. Wioska, w której mieszkała to maleńka miejscowość, ledwie kilka gospodarstw. Sklepy, kościół, przychodnia - wszędzie trzeba dojeżdżać do sąsiednich wiosek.

Moje kuzynostwo urządziło się w mieście, wszystkim powodzi się nieźle. Jedna kuzynka wyszła za mąż, ma dwójkę dzieci, mieszkają z mężem w sporym domu. Druga kuzynka z partnerem w mieszkaniu własnościowym, kuzyn z partnerką i dzieckiem też w na swoim.

Dopóki żył wujek, wszystko było ok, wujek miał samochód, mieszkali sobie w tej wioseczce we dwójkę, dzieci często przyjeżdżały na święta, ot tak na weekend na wsi, a kuzynka nawet czasem podrzucała wnuki na tydzień czy dwa.
Niestety, 5 lat temu wujek zmarł. Na szczęście głupi nie był i całkiem dobrze zabezpieczył żonę na starość. Ciocia mieszkała jeszcze jakiś czas na wsi, radziła sobie, dojeżdżała wszędzie rowerem, ale zaczęła się po prostu czuć samotna. Dzieci, owszem, przyjeżdżały, ale wiadomo, wszyscy mają swoje życie, a ciocia jednak na co dzień była sama.

Trzeba też powiedzieć, że gdy dzieci zapowiadały się z wizytą, to zawsze pojawiały się sugestie, że zjedliby bigosu albo może zraziki, chętnie też szarlotka na deser. A ciocia jeździła rowerem i 3 km na rowerze woziła te zakupy na obiad dla kilku osób.

Pamiętam w jakim byłam szoku, gdy ciocia zaprosiła nas na swoje urodziny - pojechałam z mamą i moją córką. Obie kuzynki, jak i ich partnerzy, nie kiwnęli nawet paluszkiem, żeby pomóc nakryć do stołu, posprzątać talerze czy cokolwiek. Wszyscy jak książęta, podczas gdy ciocia, mama, ja i córka wszystkim się zajmowałyśmy. Ciocia nie prosiła o pomoc, to fakt, ale też ucieszyła się, że my po prostu zaczęłyśmy coś robić, bo to dla nas normalne.

Ogólnie nawet po śmierci wujka pozostała tradycja spotykania się na święta u cioci - kuzynostwo przyjeżdżało zawsze do mamusi w odwiedziny i dawali się obsługiwać. Ciocia czasem prosiła mamę, aby przyjechała z miasta samochodem i pomogła jej zrobić zakupy, bo dzieci przyjeżdżają na święta, trzeba nagotować, bo głodni, a ile można na rowerze przewieźć? Gdy prosiła dzieci o to, aby przywieźli jej zakupy albo podwieźli do sklepu - oczywiście, nikt nie miał czasu, a potem jeszcze pretensje, że nie ma czegoś, co by chętnie zjedli.

Ciocia jednak się nie skarżyła i dopiero ostatnio powyżalała się mojej mamie, bo chyba przelała się czara goryczy.
Otóż ciocia już jakiś czas rozmyślała o przeprowadzce do miasta. Chciała być bliżej rodziny, siostry, dzieci, wnuków, mieć sklep, lekarza, kościół pod nosem.
Domu nie chciała sprzedawać, ale jak wspomniałam, wujek ją zabezpieczył, ciocia sprzedała kawałek ziemi i kupiła kawalerkę całkiem niedaleko najstarszej córki.

Niestety, z dziećmi wcale nie spotykała się częściej niż dotychczas. Nikt nie miał dla niej czasu, nikt nie odwiedzał, nawet rzadko kiedy dzwonił. Jedyny plus, że miała bliżej do moich rodziców czy do mnie i mojej rodziny.

Nadeszły jednak święta Bożego Narodzenia i tu dzieci się odezwały, czy mama wyprawi Święta jak zwykle w domu na wsi. Ciocia zgodziła się, pojechała kilka dni wcześniej nagrzać w domu, posprzątać i rozpocząć gotowanie. Święta udane, ale zmęczyło to ciocię na tyle, że przy kolejnych Świętach (Wielkanoc) powiedziała dzieciom, że wolałaby spędzić Święta w mieście. Dzieci były zaskoczone i zapytały, gdzie ona chce te Święta urządzić, bo u siebie w kawalerce nie ma przecież miejsca. Ciocia zasugerowała, że w końcu można by urządzić Święta u któregoś z dorosłych dzieci (wszyscy są po 40).

Najstarsza córka zgodziła się rodzinę ugościć u siebie, ale oczywiście oczekiwała, że ciocia przyjdzie i wcześniej wszystkie ugotuje. Ciocia się jednak zbuntowała, powiedziała, że owszem ugotuje kilka rzeczy, ale już nie w takich ilościach jak wcześniej, bo zwyczajnie chciałaby też na Święta odpocząć i posiedzieć spokojnie przy stole, a nie latać ciągle między stołem a kuchnią.

Święta mimo niezadowolenia dzieci z takiego postawienia sprawy, udały się dość dobrze.

Nadeszły Święta Bożego Narodzenia. Mama widziała się z ciocią parę dni przed Wigilią i zapytała jakie ciocia ma plany. Ciocia przyznała, że żadne. Żadne z dzieci się do niej nie odezwała, aby zaprosić na Święta. Mama pomyślała, że to dziwne, ale jest jeszcze czas, na pewno to niedopatrzenie. Postanowiła mimo wszystko zadzwonić do kuzynki i zapytać, co planują na Święta, gdzie urządzają, bo ich mama nic nie wie. Kuzynka odparła tylko, że już mają swoje plany, które nie uwzględniają spotkania z mamą. Kuzynka druga odpowiedź w tym samym tonie. Kuzyn wyjeżdżał z rodziną do teściów na dwa tygodnie.
Ciocia Święta spędziła u moich rodziców.

Okazało się, że kuzynki spędziły Święta razem, czego dowiedziałam się z relacji na FB, ale mamy postanowiły nie zapraszać. Zapytałam ich o to, dlaczego tak postąpiły i co usłyszałam od jednej z kuzynek?
- Bo mama to by chciała, że ją ciągle obsługiwać i koło niej skakać!

rodzina

by ~konellllka

W nawiązaniu do historii o pieszych na pasach. Kilka tygodni temu przydarzyła…

W nawiązaniu do historii o pieszych na pasach.
Kilka tygodni temu przydarzyła mi się sytuacja, która kosztowała mnie dużo nerwów.

Centrum dużego miasta. Musiałam wyjechać z parkingu na główną ulicę skręcając w lewo. Ruch spory, więc czekam na swoją szansę, ale widoczność na ruch z prawej ograniczają mi auta stojące na światłach na pasie obok. Zaraz za skrzyżowaniem z wyjazdem z parkingu jest przejście dla pieszych.

Gdy z lewej miałam wolne (brak aut, brak pieszych w okolicach pasów), wyjechałam ostrożnie i obejrzałam się w prawo przez ramię, bo wcześniej nie widziałam dosłownie nic na prawym pasie, po czym znów wróciłam wzrokiem przed siebie i... zamarłam i dałam po hamulcach. Mało co nie rozjechałam jakiejś kobiety.

Kobieta krzyczała, była przerażona, wyzywała mnie od najgorszych, biła pięściami w szyby. Włączyłam awaryjki i wysiadłam do niej. Kobieta była gotowa mnie pobić, usiłowałam się upewnić czy nic jej nie jest, czy nie potrzebuje, w odpowiedzi dostałam wrzaski, że jestem powalona, chciałam ją zabić itd. Do dyskusji włączyła się jakaś kobieta w samochodzie mówiąc, że wszystko widziała i może zadzwonić na policję, bo ja chyba jestem pijana, zaczęła również na mnie krzyczeć.

Robi się nerwowo, bo blokuję ruch, więc mówię pani, że muszę przynajmniej przeparkować, aby nie tamować ruchu, na co obie kobiety wrzask, że chcę uciec z miejsca zdarzenia. W tym momencie jednak do dyskusji włączył się mężczyzna, który do tej pory przyglądał się wszystkiego z boku i zwrócił się do pieszej:

- Pani już z siebie takiej pokrzywdzonej nie robi! Jak wariatka wybiegła pani ze sklepu prosto na jezdnię bez patrzenia! Byś się chociaż rozejrzała kobieto, nikt nie zahamuje w sekundę!
Facet i babka zaczęli się kłócić między sobą.

Zapytałam kobiety czy chce zadzwonić po jakieś służby, bo ja muszę zrobić miejsce na jezdni, więc niech się decyduje. Kobieta machnęła na mnie rękę, dalej przerzucając się wyzwiskami z facetem.

by ~kierowczyni

Historia z głównej o pracownicy, która otrzymuje ciągle pretensje, przypomniała mi o…

Historia z głównej o pracownicy, która otrzymuje ciągle pretensje, przypomniała mi o mojej pracy.

To była moja 3 praca, pierwsza poważniejsza w zawodzie (tj. na pełen etat). Podpisałam umowę na czas określony na 24 miesiące. Po tym czasie miałam dostać umowę na czas nieokreślony. Miała to być standardowa praktyka w moim dziale. W międzyczasie jednak okazało się, że zamiast dać mi umowę na zastępstwo za kobietę, która była w ciąży, udawali, że szukają nowego członka zespołu. Tak powiedziano mi na rozmowie- nasza firma się rozwija i potrzebujemy kogoś kto by nas wsparł.

Dowiedziałam się tego, bo w/w pracownica, wysłała maila do wszystkich, że urodził jej się syn i nie może się doczekać powrotu do pracy, a gdy dziecko pozwoli, przyjdzie w odwiedziny. W stopce miała moje stanowisko. Zapytałam się kierowniczki, czy mam dalej co liczyć na umowę, gdy ta kobieta wróci. Zapewniono mnie, że ona wróci na wyższe stanowisko, a moje pozostanie moim i nie mam o co się martwić, jeśli nadal będę się sprawdzała w swojej pracy. W międzyczasie pojawiły się fajne szkolenia i to za darmo albo symboliczne kwoty, na które chciałam iść, bo byłyby przydatne w pracy. Stwierdzono, że ich nie potrzebuję, bo nauczę się tego w praktyce w firmie. W rzeczywistości nie chciano we mnie inwestować ani grosza.

Moje wątpliwości pojawiły się pół roku później, gdy nagle mój tryb pracy przestał się podobać. Kierowniczka stwierdziła, że mój mail do kontrahenta nie był wystarczająco profesjonalny, tu zganiła mnie za 5 minutowe spóźnienie (dojeżdżałam do pracy tramwajem, który wyjątkowo miał czelność zepsuć się po drodze). Potem miałam wrażenie, że zaczynano odsuwać mnie od długofalowych projektów i dostawałam tylko takie, które mogłam skończyć praktycznie w ciągu tygodnia lub dwóch. Gdy spytałam dlaczego tak jest, powiedziano mi, że z małymi projektami radzę sobie sama, a te duże wymagają większego doświadczenia niż te moje. Zaczęła palić mi się czerwona lampka, gdy dostawałam coraz mniej ważne rzeczy. Wiedząc, że na szczerość kierowniczki nie mam co liczyć, zaczęłam na wszelki wypadek szukać nowej pracy, ale z myślą, że mogę być jeszcze bardzo wybredna.

Na około 1,5 miesiąca przed moim zwolnieniem, koleżanka z sekretariatu nie wprost powiedziała mi, że powinnam się na to szykować. Miałyśmy fajne relacje, bo dla reszty była tylko od wysyłki korespondencji i zaopatrzenia, a ja traktowałam ją po ludzku. Usłyszałam, że dziewczyna z macierzyńskiego chce wrócić i że siedzę na jej miejscu, a w moim pokoju brakuje miejsca na kolejne biurko. Zrozumiałam aluzję. Zaczęłam intensywniej szukać pracy, co wiązało się z tym, że brałam urlopy (czego wcześniej prawie nie robiłam), czy urywałam się pod pretekstem problemów zdrowotnych i konieczności wizyty u lekarza.

W ciągu tego czasu moja praca była krytykowana za wszystko. To co wcześniej robiłam dobrze, okazywało się, że robiłam źle. Zarzucano mi, że się już nie staram jak kiedyś i że nie chce zostawać po godzinach. Zarzucano mi brak profesjonalizmu i długie rozmowy z innymi pracownikami (podczas mojej 15 minutowej przerwy w kuchni). Kazano mi robić coraz głupsze prace, typu archiwizacja starych projektów, czy segregacja umów.

W końcu nadszedł ten dzień, gdy kierowniczka na koniec dnia pracy, tuż przed moim urlopem, zaprosiła mnie do salki konferencyjnej. Już wiedziałam co się święci. Kierowniczka zasiadła naprzeciwko mnie z teczką i wyciągnęła wypowiedzenie umowy.
- Niestety Jueen, nie sprawdzasz się na tym stanowisku. Robisz dużo błędów, które trzeba po tobie poprawiać, nie angażujesz się w pracę zespołu, kwestionujesz powierzone tobie zadania, więc musimy zakończyć z tobą współpracę. Masz miesiąc wypowiedzenia, więc do tego czasu będziemy razem pracować i wybierzesz zaległy urlop.
- Jakie błędy popełniłam?
- Dużo, nie będziemy ich roztrząsać.
- Nie, chcę wiedzieć co robiłam źle skoro to wpłynęło na rozwiązanie umowy.
- Na przykład ostatni projekt i umowa dla XXX.
- Ten projekt, gdzie odcięto mnie od komunikacji z klientem i przejęła go (...), która podała mi błędne dane?
- Ale nie tylko tu, myliłaś też reprezentację po stronie klienta.
- Reprezentacje zawsze zaznaczaliśmy w drafcie na żółto, aby klient sam ją wypełnił.
- Nie będziemy marnować już czasu. Było ich dużo i mogłybyśmy taką dyskusję prowadzić do jutra.
- A ja myślę, że powód jest inny i jest nim powrót z macierzyńskiego XXX. W naszym dziale zawsze były 4 osoby, ja bym była 5, na którą nie ma funduszy.
- Na pewno by się znalazły, ale nie realizowałaś dobrze projektów, nie angażowałaś się w zespół.
- To dlaczego mam pracować z wami na wypowiedzeniu, skoro popełniam błędy? I akurat dlaczego wypowiedzenie kończy się w marcu, a w kwietniu wraca z macierzyńskiego XXX?
-Jeśli uważasz się za pokrzywdzoną, możesz złożyć zawiadomienie do sądu.
- Nie, chcę zakończenia umowy za porozumieniem stron. Wybiorę urlop i na tym skończymy współpracę, bo ja nie widzę już sensu przychodzenia tutaj.
- To muszę porozmawiać z drugim prezesem (kierowniczka była wiceprezesem zarządu).

Ostatecznie zgodzili się na taką formę rozwiązania współpracy. Ja już podczas rozmowy miałam praktycznie nagrane 2 kolejne prace i czekałam na podsumowanie warunków. Wyprzedzili mnie o kilka dni. W kolejnej pracy jestem do dzisiaj, ale tamtą pracę pamiętam jako koszmar.

by ~Jueen94

Historia o rekrutacji przypomniała mi dyskusję z jaką musiałam walczyć podczas ostatnich…

Historia o rekrutacji przypomniała mi dyskusję z jaką musiałam walczyć podczas ostatnich świąt wielkanocnych.

W moim domu zawsze jawnie mówiło się o zarobkach w najbliższej rodzinie. A że zmieniłam pracę, o której rodzina wiedziała, że jestem w niej już ponad pół roku, to padło:
-To pewnie więcej zarabiasz, co?
-Nie, tyle samo co w poprzedniej firmie, ale mogę pracować całkowicie zdalnie, więc koszty dojazdu mi odpadają i wychodzę relatywnie na plus.
-Ale pracę się zmienia żeby zarabiać więcej! Ty taka ambitna w końcu jesteś, że albo awans albo większą pensja. -oburzyła się moja ciocia, będąca jednocześnie moją chrzestną.
-Ambicja już mi zeszła po poprzedniej pracy. Tu mam spokój, kończę pracę zawsze o czasie i przede wszystkim, mam normalnego szefa, który bez pretensji zwolni mnie godzinę z pracy, abym mogła pójść do dentysty czy urzędu.
-No ale w tamtej firmie to chyba tak źle nie miałaś.

Uświadomiłam ciocię, że owszem miałam. W teorii pracowałam w 5 osobowym zespole, na którego czele stała, dajmy na to Ania. Ania miała 37 lat, ja gdy zaczęłam pracę, 26. Mimo to miałam doświadczenie w pracy, bo od 2 roku studiów pracowałam w zawodzie. Ania miała być w przyszłości awansowana na dyrektora działu, który obecnie był, ale tylko na papierze. Przechodził wkrótce na emeryturę (bo pracował mimo wieku emerytalnego), miał pozycję w firmie i bardziej przychodził dla rozrywki, niż faktycznej pracy. Był bardzo fajny, ale faktyczne zarządzanie działem trafiło do Ani, która nie umiała tego robić. Była bardzo inteligentna, jednak nie rozumiała jak tworzyć zespół.

Przykładowo, pomagałam Asi- kobiecie, którą przeniesiono do nas "karnie", bo zwolnić nie można jej było. Za mało na dyscyplinarkę, do emerytury 3 lata. Całe życie pracowała w tej firmie, więc też nikt nie chciał jej wywalać. Dostała pracę u nas w dziale, gdzie miała przygotowywać faktury, robić archiwizację i ogarniać korespondencję. Jednak Asia nie potrafiła tworzyć Excela. Z tego zrobionego już korzystała, ale kiedyś przypadkiem "w coś kliknęła i jej nie działało". Odeszłam więc od swoich zadań (nie miałam nic pilnego) i naprawiłam jej formułę. Chciała się dowiedzieć jak to zrobiłam. Powoli dyktowałam jej kroki, a ona zapisywała sobie w zeszycie. W tym momencie weszła Ania, która z góry na dół, okrzyczała mnie, że "siedzę na pierdołach, a nie przy swoim biurku". Asia próbowała wytłumaczyć, że jej pomagam, ale Ania kazała mnie nie bronić.

Gdy pracowaliśmy pół roku razem, pojechałam na krótki wyjazd do Hiszpanii. Wróciłam z pierścionkiem, co od razu pozostałe koleżanki zauważyły i mi gratulowały zaręczyn. Gdy byłyśmy na przerwie (odgórnie narzucona o 12:30 do 12:45), pokazałam im zdjęcia. Widziała to Ania, która gdy skończyła się przerwa, zadzwoniła do mnie na biurko i zaprosiła do gabinetu. Z dobrej woli powiedziała, że ona woli, abym skupiła się na pracy, bo widzi, że jestem zdolna i chciałaby abym w przyszłości przejęła jej stanowisko, ale MUSZĘ SKUPIĆ SIĘ NA PRACY. Odparłam, że się skupiam, ale na przerwie lubię porozmawiać z dziewczynami. Na co Ania odparła:
-Nie mówię tylko o tym, a o priorytetach. W pewnym wieku wydaje się, że chłopak to wszystko, ale lepiej zająć się najpierw karierą, a potem facetami, tym bardziej, że widzę w tobie potencjał.

Wyszłam z tej rozmowy zniesmaczona. I od tego czasu, nawet gdy stałam przy kserze z Anią, rozmawiałyśmy wyłącznie na tematy służbowe.

Potem zaczęły się nadgodziny. Formalnie pracę zaczynałam o 8, kończyłam o 16. Jednak Ania zaczęła ustawiać spotkania tak, że zaczynały się one albo punkt 8 albo 15:30. Dwa razy jej odpuściłam, bo rzeczywiście był to duży projekt, który wymagał obecności kilku osób z różnych działów. Mojej również. Potem jednak pojawiły się tzw. dupospotkania, gdzie 70% czasu to była kawka i ciasteczka, a 30% omawianie faktycznego problemu, który potem i tak był rozpisywany mailowo.

Gdy liczba moich nadgodzin w ciągu jednego miesiąca dobiła do 16, chciałam odebrać je jako dwa dni wolnego. Wtedy Ania zanegowała, że tyle godzin nabiłam, bo według procedury nadgodziny zaczynają się nabijać od 15 minut. Więc gdy pracowałam np. 30 min dłużej, liczyła mi z tego 15. Napisałam w tej sprawie do dyrektora, który ręce umył i kazał wysłać zapytanie do kadr, które utkwiły mentalnością w latach 90 i żyły myślą, że do takiego prestiżowego miejsca każdy chce się dostać. Dostałam upomnienie, że moim czasem pracy dysponuje kierownik i to on mi rozpisuje urlop.

Wkurzona jak cholera, przestałam przychodzić wcześniej, aby być ogarnięta na spotkanie. Punkt 8 odbijałam kartę, a gdy spotkanie dobijało 16, pakowałam się i o 16:00 wychodziłam, nawet jeśli ktoś zabierał głos. Zostałam wezwana na dywanik. Odpowiedziałam, że mój czas pracy to 8-16, a skoro 15 min nie liczy się jako nadgodziny, to nie mam zamiaru siedzieć dłużej bez żadnego profitu.

I oj, to była moja najlepsza albo najgorsza decyzja. Ania zaczęła robić mi pod górę ze wszystkim. W głupim mailu potrafiła mi wyrzygać, że zamiast ";" na końcu podpunktów, użyłam ",", co WYGLĄDA NIEPROFESJONALNE. Zaczęła wytykać mi niekompetencję, gdy regulaminowo zaczęłam trzymać się godzin przerw i nie odbierałam od niej telefonu. Dziewczyny zaczęły mnie prosić o uspokojenie się, bo mnie zwolnią, a taka fajna dziewczyna jestem (byłam najmłodsza w zespole).

Przyszedł dzień moich urodzin, krótko przed rocznicą pracy w tym miejscu. Dziewczyny z działu kupiły mi symbolicznego kwiatka i wręczyły kartkę z życzeniami. Nie chciała się na niej podpisać Ania, bo to praca, a nie przedszkole. Dostałam naganę na maila, z wiadomością do kadr, że wbrew przepisom wewnątrzzakładowym przyniosłam tort i serwowałam go na swoim biurku, a jedzenie możemy przechowywać jedynie w kuchni.

Już wtedy wiedziałam, że moje i koleżanek interwencje u dyrektora nie dadzą rady i muszę się szykować na wypowiedzenie. Dostałam je na koniec miesiąca w wielkim stylu.

Ania wparowała do mojego pokoju i patrząc z góry, zaprosiła na rozmowę do gabinetu. Siedziała tam kierowniczka HR, która wręczyła mi wypowiedzenie umowy, gdzie jako powód rozwiązania podano (pisownia oryginalna) rarzącą niekompetencję. Program do kadr był stary i nie wyłapywał błędów. Zapytałam się o to, czy poprawią mi literówkę, bo inaczej nie podpiszę. Z łaską kadrowa przekreśliła długopisem rz i wpisała ż. Oświadczyła, że to wypowiedzenie do kartoteki i po prawdziwe mam przyjść do HR (norma, nazywaliśmy to walk of shame- ale dla zakładu pracy). Walk of shame odbywał się w ostatnim tygodniu miesiąca we wtorek i czwartek. We wtorek zleceniobiorcy, w czwartek pracownicy.

Powiedziałam, że skoro jestem tak beznadziejna, to może rozwiążmy umowę za porozumieniem stron, bo nie chcę tu już przychodzić do tak toksycznej atmosfery. Nie zgodzili się.

Przez niecały miesiąc przychodziłam udawać pracę, a osoby z mojego pokoju, były wściekłe na Anię, bo rozpoczęła rekrutację na moje miejsce, gdy jeszcze realnie byłam u nich w zespole. Gdy znaleziono osobę dostępną od ręki, dano mi urlop i to odpłatny, bylebym już się nie pojawiła.

Jednak musiałam jeszcze przyjść raz po obiegówkę i raz odbierałam koleżankę z sąsiedniego biurka, na umówiony jeszcze za czasów wspólnej pracy koncert, który odbył się 3 miesiące później. Jak się dowiedziałam nowa super pracownica (jak ją przedstawiono) po 3 miesiącach zrezygnowała ze współpracy, bo cytując "do takiego PRLu nie chciała wracać".

I wiecie co? Teraz jest to dla mnie śmieszne, a wtedy tak stresowała mnie ta sytuacja, że co rano mnie aż mdliło ze stresu. Jednocześnie moje rozmowy kwalifikacyjne nie mogły się odbywać inaczej niż popołudniami, co nie każdemu pasowało i mnie skreślali z listy. Dopiero na wypowiedzeniu dostałam wolne godziny i zaczęłam chodzić normalnie na rozmowy. Co pozwoliło mi znaleźć moją obecną pracę, gdzie stresu nie mam i rzeczywiście mam normalnego szefa.

praca zmiana

by ~Tomiswia29

Zmieniłam pracę i trafiłam z deszczu pod rynnę. W poprzedniej pracy dostałam…

Zmieniłam pracę i trafiłam z deszczu pod rynnę. W poprzedniej pracy dostałam nagle obowiązki za 3 osoby, które odeszły. Do tego rotacja była taka, że ledwo nowe osoby poznawały imię ekipy, a już pojawiły się nowe twarze w miejsce starych. Doszło do tego, że ja mając 1,5 roku stażu w firmie, byłam tam najdłużej pracującą osobą. Moje prośby o zmniejszenie obowiązków i bardziej ludzkie podejście do nas, przeszły bez echa. I tak trafiłam do nowej pracy, gdzie jest jeszcze gorzej niż było w poprzedniej, bo tam przynajmniej nikt do pracy mi się nie wkręcał.

Co obiecano mi na rozmowie kwalifikacyjnej:
-umowę na okres próbny, potem na czas nieokreślony
-zakres obowiązków jak w poprzedniej firmie (dajmy na to obowiązki A) i okazyjnie obowiązki z innej dziedziny, ale o której też miałam pojęcie, chociaż doświadczenia mniej (obowiązki B), a raz na kwartał obowiązek C, o którym miałam takie pojęcie, że jest. Powiedziano mi, że ten obowiązek to z mojej strony będzie wymagał tylko przeskanowania dokumentów do innej osoby
-miejsce parkingowe
-pracę rozpoczynającą się od 7:00

Przyszłam do pracy pierwszego dnia. Nie czekało na mnie biurko, ani komputer. Miałam sobie załatwić w kadrach, aby ktoś z działu technicznego biurko mi przyniósł i zmontował, a od informatyków komputer. W kadrach powiedzieli, że u mnie w biurze jest wystarczająco dużo stanowisk i mam usiąść na wolnym. Okazało się, że biurko dla mnie było zawalone dokumentami, które dopiero potem zabrała kierowniczka. Komputer dostałam po 3h od rozpoczęcia pracy. W międzyczasie dostałam do czytania procedury.

Drugiego dnia miałam mieć przeszkolenie z wypełniania obowiązków B, aby wiedzieć jak oni robią je w firmie (każda ma swoją specyfikę). Dziewczyna, która miała mnie szkolić, nie przyszła. Kierowniczka zadeklarowała się, że ona mi to szkolenie zrobi w czasie wolnym. Do dzisiaj go nie miałam, a pracuję już 5 miesiąc.

Nie dostałam żadnych informacji o firmie. Nie wprowadzono mnie w nieruchomości, którymi miałam się zajmować. Gdy sama chciałam się przejść, powiedziano mi, że mam od tego ludzi z technicznego. Zwątpiłam w to co usłyszałam. Spytałam się jak mam przygotowywać umowy nie wiedząc nawet gdzie dane pomieszczenie jest (a teren mamy ogromny). Mam dzwonić do technicznych to mi powiedzą. Tym sposobem gdy klient dzwonił i zadawał mi proste pytanie np. czy witryna ma podest, nie mogłam na to odpowiedzieć.

W końcu sama zaryzykowałam i poszłam z technicznym do 3 lokali, bo kierowniczka nie miała ich rzutów, ani żadnego info o nich. Dostałam opiernicz.

Gdy pozyskałam klienta na duży lokal i już miałam podpisywać z nim umowę, kierowniczka wpada do mnie, że to już nieaktualne, bo uwaga: "ktoś z działu marketingu ten lokal wynajął jakiejś gazecie na miesiąc". Spytałam się jak to możliwe, skoro wszystkie umowy powinny przejść przez nas. Okazało się, że ta nie, bo przeszła prosto przez dyrektora.

Jak się można domyślić, to nie jedyny lokal, który był wynajęty, a u nas widniał jako wolny.

Moje obowiązki B okazały się bardziej angażujące niż obowiązki A. Do tego zaczął się cyrk, bo nie dostałam dostępu do danych spółek córek naszej głównej spółki, a bez nich nie mogłam właściwie wykonywać swoich obowiązków. Kierowniczka kazała mi chodzić do osób z danej spółki, aby wydrukowały mi dane potrzebne do spełnienia obowiązków B.

Co więcej, to co miało być raz na kwartał, czyli obowiązek C, pojawiał się cały czas. Nie umiałam tego zrobić, kierowniczka nie miała czasu aby mi wytłumaczyć i kazała "sprawdzać jak było i robić tak samo". Problem w tym, że do plików archiwalnych nie miałam dostępu, a wersję papierowe były trzymane w archiwum w piwnicach, do którego dostęp mieli archiwiści, będący studentami, którzy rotowali się na tym stanowisku średnio co miesiąc.

Skończyło się na tym, że połowę dnia pracy przez obowiązki B i C, siedziałam w pokoju, jak się śmiałam, prawie emerytek, bo jedynie one potrafiły mi pomóc.

Po okresie próbnym kierowniczka zaprosiła mnie na podsumowanie tego okresu. Towarzyszył jej dyrektor działu (który zwykle był zajęty wszystkim, a nie tym co się u nas dzieje). Upomniano mnie, że siedzę za dużo w pokoju emerytek i nie zajmuję się pracą. Że zamiast robić dokumenty, biegam po budynkach i kseruje kartki, albo gadam ze studentami.

Zapytałam się więc jak inaczej mam sobie radzić, skoro nie mam od nikogo pomocy, a ze studentami gadam gdy szukamy papieru, który potrzebuję, a o którym oni pojęcia nie mają. Obiecano mi pomoc od kierowniczki, która zaczęła negować każdy mój dokument.

Dajmy na to, przygotowałam umowę na lokal dla spółki Januszex. Widziałam, że plik był edytowany. Za chwilę telefon od kierowniczki, że mam przyjść do niej do pokoju, bo w umowie były błędy. Zapytałam się więc jakie. Błędem było użycie słów: Najemca, bo według niej powinnam używać jedynie Januszex. Wytłumaczyłam jej, że przecież jest napisane w komparycji "zwanej dalej: Najemcą".

Obowiązki B według niej u podstaw robiłam źle, bo nie rozróżniam działów naszej spółki i spółek zależnych. Trudno abym je rozróżniała, skoro nikt ich sam nie rozróżnia i np. prosta sprawa wymiany oświetlenia powinna iść do działu technicznego. Owszem, ale nie u nas. Tu dział techniczny się wysypywał i miałam iść do elektryków, którzy w żadnym dziale nie widnieli. Ale aby było śmieszniej - oni wymieniali całe oświetlenie. Jeśli błąd następował na styku żarówka - trzon lampy, była to już sprawa nie, nie działu technicznego, tylko utrzymania, który był w spółce zależnej.

O obowiązkach C szkoda mówić, bo według kierowniczki, pracującej w tej spółce od 5 lat, nasze prawie emerytki, zatrudnione od lat 40, nie mają pojęcia o pracy i źle mi tłumaczyły. Czy ona mi wytłumaczyła? Nie, kazała robić.

Poszłam na skargę do dyrektora i wszystko zostało obrócone przeciwko mnie. Że mówiłam na rozmowie kwalifikacyjnej, że znam się na obowiązkach a,b i c doskonale. Że procedury mam w małym paluszki (owszem, w normalnie funkcjonującej spółce) oraz najlepsze, że znam język angielski w stopniu zaawansowanym.

Mieliśmy aż jednego klienta zagranicznego, który nie potrafił mówić po angielsku więcej niż podstawy. Próbowałam więc do niego mówić jak najłatwiejszymi słowami i zamiast silić się na kwieciste opisy, mówiłam: good big room, quiet. Good for gabinet. Price 1000 złotych (i pokazywałam na palcach). Widział to dyrektor i uznał, że było to nieprofesjonalne.

Wkurzyłam się i nie dałam po sobie jechać. Zarzuciłam im brak przeszkolenia stanowiskowego, burdel w papierach i dokumentach, dziwne zagrywki za plecami osób pracujących u nas w dziale. Oni ponownie wytknęli mi niekompetencję i że za taką pensje, to powinnam robić wszystko.

Roześmiałam się. Moja pensja na okresie próbnym wynosiła szalone 3700 zł. Po okresie próbnym 4000+bonusy od wynajmu, którego ani razu jeszcze nie zobaczyłam, bo to będzie liczyło się od moich umów, a te obecne "były już wypracowane".

Nie zdziwię się, gdy po świętach dostanę wypowiedzenie, bo nie dałam się stłamsić.

praca

by ~Niekompetencja24