Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Top

Tak stwierdzam, że na piekielnych naprawdę źle się dzieje i to ta…

Tak stwierdzam, że na piekielnych naprawdę źle się dzieje i to ta społeczność staje się piekielna. Czepiacie się w historiach często, że ludzie dopowiadają sobie rzeczy po kilku zdaniach/zdjęciach/zachowaniach a sami robicie to samo.

Nie, mój pies to nie wielkie bydlę, ale do małych też nie należy. Nie zakładam mu kagańca. Fizjonomia pyska średnio na to pozwala. A nawet gdybym miała możliwość to i tak bym mu nie założyła. Dlaczego, skoro trzymam go na dystans mam to robić, bo komuś się chce wepchać mu łapy do pyska? Skoro mówię nie dotykaj to nie ruszasz.

Nie, nie pchałam psa między ludzi. Staliśmy na ŁĄCE z dala od głównej sceny obserwując co się dzieje.
Nie, ludzie nie robili podchodów bo bali się mojego, jak to Digi nazwała bydlęcia. My się cofaliśmy a ludzie za nami. Bo ładny, bo wygląda jak niedźwiedź.

Zgodnie z tym co powiedział mi behawiorysta, pies powinien potrafić reagować w każdym środowisku tym bardziej, jeśli jest szkolony na psa specjalistę. Nasz potrafi, bo poświęciłam mnóstwo czasu na jego naukę i ułożenie. Właśnie dlatego, że będąc świadomą właścicielką nie chce żeby zrobił komuś krzywdę. I skoro to ja odpowiadam za psa to wiem co potrafi i rozpoznaję sygnały.

A na festynie z Młodym byliśmy pierwszy raz od chyba dwóch lat. Bo był po drodze. I byliśmy na obrzeżach imprezy.

Ale wy wiecie lepiej. Cóż, jesteście piekielni.

pies zachowanie

by ~Pechowiec1234

Na fali ostatnich historii. Są różne teorie na temat tego, dlaczego młodzi…

Na fali ostatnich historii.

Są różne teorie na temat tego, dlaczego młodzi ludzie nie chcą mieć dzieci, każdy ma pewnie swoje powody, ale ja powiem, dlaczego mimo tego, że z mężem zawsze chcieliśmy mieć trójkę, najprawdopodobniej nasze dziecko pozostanie jedynakiem.

Zaczyna się od tego - kiedy jest dobry moment na dziecko? My zdecydowaliśmy 2 lata po ślubie mając już kredyt na dwupokojowe mieszkanie. Mąż w tej samej pracy od kilku lat, ja od roku w dobrej pracy na umowę o pracę. I zaczyna się:
- "No nie wiem, a nie lepiej wam poczekać, sprzedać i kupić coś większego? Z dzieckiem na dwóch pokojach?"
- "Dopiero zaczęłaś tą pracę i już znikniesz? Zwolnią cię jak nic"
- "Ja bym na twoim miejscu popracowała jeszcze parę lat, wybiła się, a potem myślała"
- "Ta twoja praca jest słaba, z dzieckiem będzie ci ciężko znaleźć lepszą"

Dziecko się pojawiło. W pracy ok, szef przygotował się wcześniej załatwił zastępstwo. Siedzę na macierzyńskim. I znów słyszę:
- "Ale jesteś w jakimś kontakcie z zespołem? Bo potem przyjdziesz, nie będziesz wiedziała, co się w firmie dzieje"
- "Koleżanka z pracy do ciebie dzwoniła? Nie odbieraj, urlop to urlop, skup się na dziecku"

Dziecko poszło do żłobka i czego znów wysłuchuję?:
- "Nie za szybko? Taki maluszek roczny"
- "Wysiedziałaś się w domu, pewnie wypoczęłaś, też bym tak chciała, ale dziwię ci się, że dopiero po roku wracasz, przecież to już nic wspólnego z tą pracą i zespołem nie masz"

W pracy, niestety, musiałam czasem brać wolne na dziecko, choć na całe szczęście jest teściowa, która chętnie pomaga i czasem zostaje z dzieckiem, gdy nie może pójść do żłobka. I teraz:
- źle jak idę na zwolnienie - wykorzystuję pracodawcę i kolegów
- źle jak proszę teściową o pomoc - wykorzystuję ją
- źle jak mąż idzie na zwolnienie - patrz punkt 1 plus nikt nie zastąpi matki
- źle jak z resztkami choroby (lekki kaszel, resztki kataru) wyślę do żłobka - celowo zarażam inne dzieci

Poza tym, mając 28 lat byłam za młoda na dziecko, straciłam młodość i wszelkie możliwości rozwoju. Jednak, gdy mówię, że drugie ewentualnie za kilka, to źle, bo będę już za stara. Poza tym mając jedno dziecko robię mu krzywdę, bo jestem egoistką, ale mając dwójkę z rozstrzałem powyżej 3 lat też robię im krzywdę, bo się nie zaprzyjaźnią. Gdy mówię, że wszystko podrożało i dzieci dla rzeczy też są drogie - "trzeba było sobie nie robić jak cię nie stać" lub "a nasze matki nie miały nawet połowy tego co ty i nie narzekały" lub "co jak co, ale na dziecku się nie oszczędza, jak możesz nie kupować markowych ciuchów i najdroższych zabawek".

Poza tym - dużo czasu spędzam z dzieckiem - "madka się z ciebie zrobiła, nie masz żadnych własnych zainteresowań". Oddaję czasem dziecko do dziadków - "to po sobie robiliście dziecko, żeby ciągle komuś podrzucać?!"
Chcę jechać na dwudniowe szkolenie firmowe - "i co? dziecko zostawisz", nie chcę jechać (chodzi o dwa różne szkolenia, jedno było dla mnie interesujące, drugie nie bardzo) - "no tak, ty masz dziecko, już cię rozwój zawodowy nie interesuje".

Jakby to zsumować - masz w wieku 30-33 lat urodzić co najmniej dwójkę dzieci. W momencie zachodzenia w ciąży musisz być już w pełni spełniona zawodowo, mieć na własność dom z ogrodem bez kredytu. Ma cię być stać na opłacenie żłobka oraz niańki, która okazjonalnie zostanie z dzieckiem, gdy jest chore. Masz mu poświęcać dużo czasu, ale musisz też mieć swoje zainteresowania, dbać o siebie, zawsze ładnie wyglądać, mieć czas dla męża i oczywiście czysto w domu i codziennie świeżo ugotowany obiad. Nie możesz nikogo z rodziny poprosić o pomoc, bo jesteś roszczeniowa.

Wiecie co? Mój nie słyszy nawet 1/10 tych komentarzy od swoich kolegów.

praca dziecko rady

by ~jestemzla

Pracowałam kiedyś jako sprzątaczka kibli zarówno w publicznych budynkach na przykład basenach,…

Pracowałam kiedyś jako sprzątaczka kibli zarówno w publicznych budynkach na przykład basenach, szkołach, a także jako pokojówka w luksusowych hotelach. Moim zadaniem było mycie łazienek i wiadomo kibli.

W szkołach to najgorsze były chłopięce toalety, bo śmierdziało moczem i papierosami. Muszle były natomiast zawsze czyste. W dziewczęcych też było ok. Na basenach prawie zawsze czysto w obu łazienkach. Natomiast załapałam się na mycie toalet po gościach hotelowych w drogim hotelach nad Bałtykiem, ceny za nocleg to 300-600zł. W większości były to pokoje gdzie mieszkały pary, zadbana kobieta i mężczyzna. Kible w takich hotelach były zawsze w najgorszym stanie. W restauracji hotelowej siedziały zawsze wystrojone pary i jadły drogie posiłki, natomiast toalety zostawiali w makabrycznym stanie. Brudne muszle, lustro. Jak to skomentujecie? Słyszałam kiedyś, że im bogatsza panienka to większy syf w toalecie zostawia po sobie.

Gdańsk

by Anka1992a

Historia z głównej o zakochanym w 16latce mężczyźnie przypomniała mi o związku…

Historia z głównej o zakochanym w 16latce mężczyźnie przypomniała mi o związku mojej koleżanki z 18latkiem. Nie brzmi gorsząco? Zaraz się przekonacie czy tak jest w rzeczywistości.

Rzecz dzieje się w czasach, gdy o groomingu nikt nie słyszał. Były to czasy, gdy dopiero pojawiały się pierwsze smartfony, które były poza zasięgiem nastolatków. Dużo więc chodziliśmy grupami po parku, przesiadywaliśmy na miejskim placu zabaw albo nad rzeką. Typowe zajęcia dla dzieciaków w małych miejscowościach, gdzie ani kina, ani centrum handlowego nie było, a co dopiero coś więcej niż boisko do nogi.

Kumplowałam się wtedy z Kasią i Zosią. Zwykle w weekendy kupowaliśmy jakieś przekąski i szłyśmy nad rzekę albo na plac zabaw. Co ważne, miałyśmy wtedy 12 lat, a Zosia nawet 11, bo jej urodziny wypadały dopiero w listopadzie.

Pewnego dnia na plac zabaw przyszli starsi chłopcy w liczbie akurat też 3 sztuk. Kojarzyłam ich, bo jeden z nich chodził z moim kuzynem do klasy i był na jego 18 urodzinach. Przysiedli się do nas, na co ja zareagowałam z rezerwą. Dziewczyny za to się rozpromieniły, bo to starsi chłopcy i wiadomo, że będzie potem w szkole szał. Po chwilowej pogadance, stwierdziłam, że idę do domu, bo towarzystwo średnio mi odpowiada, tym bardziej, że w moją stronę padały dziwne spojrzenia, bo z racji obowiązującej wtedy mody- ubrana byłam w bokserkę i rozpięta koszulę.

Generalnie ja miałam tego pecha, że już w wieku 11 lat dostałam okres i zaczęła się u mnie cała przemiana hormonalna. Już w wieku 12 lat, musiałam kupować staniki w rozmiarze B (niby nie dużo, ale byłam wtedy najbardziej biuściastą osobą w klasie). Spojrzenia w moja stronę nie były niewinne i chociaż z twarzy byłam wtedy mocne 5/10, tak cała reszta zaczęła się już kształtować na kobietę. Basia wyglądała z nas najbardziej jak dziecko, Zosia powoli nabierała kobiecych kształtów, ale i tak można było stwierdzić, że jest bardzo nieletnia. I to w taki sposób, że powinna interesować się książkami, a nie związkami.

Następnego dnia, dziewczyny chwaliły mi się, że spędziły z chłopakami cały wieczór. Umówiły się z nimi również dzisiaj i pytały czy chcę z nimi iść. Powiedziałam, że nie. Stwierdziły, że mam się nie zachowywać jak dzikus, bo to normalni fajni chłopcy. Do mnie to nie trafiało, bo z rzeczonym kuzynem miałam mało tematów do rozmowy i zadawanie się z jego rówieśnikami uważałam za głupie.

Potem parę razy dziewczyny spotkały się z nimi sam na sam, aż przyszły wakacje. Umówiłam się z dziewczynami nad rzeką, a one przyszły razem z nimi. Nie chciałam od razu uciekać, ludzi nad rzeką też było sporo, więc czułam się w miarę bezpiecznie, ale gadka z chłopakami mi się nie kleiła. Po jakimś czasie nad rzeką pojawił się również mój kuzyn ze swoją ekipą i dosłownie mnie zgarnął za szmaty. Odciągnął od kolegów i zaczął mi robić pogadankę, że z tymi chłopakami mam się nie zadawać, bo są poje**mi i on niejedno słyszał co wyrabiali z dziewczynami na imprezach. Powiedział, że doniesie na mnie moim rodzicom, na co ja tłumaczyłam, że ja się z nimi nie chce zadawać, ale do dziewczyn się przyczepili.

Postanowił więc, jak wtedy myślałam, zrobić mi siarę i podbił do chłopaków, wyzywając ich, że za gówniary się zabierają i jak mnie tkną w jakikolwiek sposób, to on się z nimi policzy. Prawie wyszła z tego awantura ale rozeszło się po kościach. Dziewczyny poszły z nimi na dalszy odcinek rzeki, ja zostałam z kuzynem i jego ekipą, a potem odstawił mnie do domu, robiąc mi umoralniającą gadkę. Kazał mi zmienić towarzystwo, bo źle skończę. Jak się zapytałam o tego, który był na jego 18, odpowiedział, że już się nie kolegują, bo tamten odje**ł za grubą akcje, a on nie chcę skończyć na policji. Do dziś nie dowiedziałam się co to za akcja była, ale dało mi to do myślenia.

Dziewczyny znowu nie chciały się ze mną już po tej akcji spotykać, bo zrobiłam im siarę. Znalazłam sobie więc nowe koleżanki i nową ekipę z chłopakami w naszym wieku. W gimnazjum poszłyśmy do innych klas i mój kontakt trochę się z dziewczynami urwał. Rozmawiałyśmy jednak na tyle, że wiedziałam, że nadal się bujają z tamtymi chłopakami, a co więcej Zosia zaczęła z jednym z nich chodzić. Powiedziałam, że to jest powalone, na co Zosia stwierdziła że nie, bo Piotrek dopiero 18 lat kończy w grudniu, więc technicznie między nimi jest tylko 5 lat. Spytałam się jej czy ma świadomość, że 18latek ma inne potrzeby i inne myślenie niż my, to stwierdziła, że ja jestem dziecinna, a ona jest bardziej dojrzała dlatego potrzebuje mężczyzny.

Po pewnym czasie Kasia też odłączyła się od tamtej ekipy i Zosia została sama. Kasia stwierdziła, że namawiali ją na alkohol i to się jej nie spodobało. Zosia za to spróbowała. Przez cały ten czas rodzice Zosi słyszeli plotki, ale ona mówiła, że chodzi się bujać ze mną i Kasią. Kłamała im w żywe oczy.

No i w końcu stało się to. Nawalona w trzy dupy Zosia zadzwoniła do Kasi, że jest na działce u chłopaków, a oni gdzieś poszli, a ona chyba rzyga krwią. Kasia zadzwoniła do mnie, ja do swoich kolegów (bo co faceci to faceci, nawet jeśli mają 13 lat) i polecieliśmy na tę działkę, bojąc się tego co zostaniemy. Zosia leżała na podłodze, wokół wymiociny. Był marzec, więc było jeszcze chłodno, a ona była bez kurtki, którą znaleźliśmy w rogu. Zosia ledwo kontaktowała i stwierdziliśmy, że to nas już przerasta i to sprawa dla dorosłych. Z jej telefonu zadzwoniliśmy do jej rodziców i cała sprawa się rypła.

Zosia dostała szlaban. Kazano jej zaraz po szkole wracać do domu. Zakazano kontaktów z tamtymi chłopakami. Myślicie, że posłuchała? Przez dwa miesiące robiła pozory idealnej córki, ale gdy tylko jej mama, będąca wtedy w ciąży, poszła do szpitala, wykorzystała to i od razu poszła do chłopaków na działkę na grilla. Nie chciała naszego towarzystwa, bo byłyśmy zdrajcami, dzieciakami i ona tu psychicznie nie pasuje. Jest dojrzała jak na swój wiek.

Przyszły kolejne wakacje i ja ze swoją ekipą trafiłam na Zosię w parku. Siedziała ze swoim chłopakiem i zaczęła się śmiać, że ja to tylko colę piję i gadam o durnych rzeczach z moją dziecinną ekipą. Kazałam iść się jej leczyć, a jej facetowi powiedziałam, że za taki związek jest prokurator. Na co Zosia że w takim razie już dawno powinien być, bo są prawie rok razem i są w dorosłym związku. Nie wdawałam się w dalszą dyskusje, ale w głowie siedziało mi to co powiedziała. Przedyskutowaliśmy to z ziomkami i stwierdziliśmy, że trzeba działać, bo zaraz się skończy jak na działce. Poszliśmy do jej domu i powiedzieliśmy jej ojcu, że siedzi w parku ze "swoim" chłopakiem.

Tym razem Zosia została zabrana do psychologa, tato przyjeżdżał po nią do szkoły i prosił nauczycieli, aby dawali mu znać o jakichkolwiek skróconych lekcjach albo nieobecnościach Zosi. Rodziców tamtego chłopaka ostrzegł, że jeśli zobaczy go z jego córką, to nie będzie bawił się w policję. Oddany i ukochany dorosły chłopak Zosi oczywiście stracił nią zainteresowanie. Widocznie nie kochał jej tak bardzo jak zapewniał.

Zosia do dzisiaj ma nam to za złe i nawet nam cześć nie mówi, gdy spotkamy się na mieście.

znajomi grooming

by ~Anielska2375

Jestem nauczycielką w przedszkolu. W pracy bardzo dużo rozmawiam z dziećmi. Czasami…

Jestem nauczycielką w przedszkolu.

W pracy bardzo dużo rozmawiam z dziećmi. Czasami ja o coś zapytam, żeby ich lepiej poznać, ale częściej oni sami mi opowiadają o sobie. I wiecie co? Jak słyszę, co mówią, to nie raz jest mi ich niesamowicie szkoda.

Dzieci chętnie opowiadają o tym, co się dzieje w domu. Nie we wszystko wierzę (konkretnie w historie typu "mama mi dała wódkę, pijemy tak co piątek"), do niektórych podchodzę bardzo ostrożnie ("tata mnie bije" - i żeby nie było, z takich rzeczy jest sporządzana notatka służbowa, jest rozmowa z dyrekcją o dalszych krokach, obserwowanie dziecka [zarówno pod względem siniaków, skaleczeń itp, jak i tego, co mówi o rodzicach] i raz na jakiś czas pytania o rodziców, bardzo delikatne. Dzieci w wielu przypadkach nie mówią prawdy, dlatego musimy być bardzo ostrożni). Chcemy pomóc dziecku, ale jednocześnie musimy uważać z oskarżeniem rodziców.

W niektóre rzeczy, o których mówią dzieci, wierzę całkowicie. I to o tych ostatnich historia, a konkretnie o rodzicach, którym nie chce się poświęcać czasu dzieciom.

Na palcach jednej ręki mogę zliczyć dzieci, którymi rodzice rzeczywiście się zajmują. Są to dzieci przeważnie spokojne, które bardzo często mówią "z mamą robię...", "wczoraj z tatą..." (mam grupę mieszaną, więc starsze dzieci w większości posługują się określeniami typu wczoraj/jutro), "my z tatą też robimy takie ćwiczenia!", "ja z mamą również robiłam kiedyś taką sałatkę!". Większość dzieci jednak opowiada nam (pracownikom przedszkola), że po powrocie do domu nie mają czasu, bo grają w gry komputerowe i oglądają telewizję.

Jedno dziecko powiedziało mi kiedyś, że musi jak najwięcej rysować w przedszkolu, bo w domu mu wolno tylko oglądać telewizję, żeby nie było bałaganu. Inna dziewczynka powiedziała, że nie ma w domu nic do rysowania, bo mama uważa, że nie musi się bawić. Jeszcze inna dziewczynka ma dużo zabawek, ale musi bawić się sama. Gdy pytam dzieci, czy byli w weekend na spacerze/placu zabaw, większość mówi że nie, "bo rodzicom się nie chciało". Jedna dziewczynka często wspomina, że lubi, gdy przychodzi po nią niania, bo niania się z nią bawi, a rodzice nie.

Mam na grupie bardzo dużo dzieci, których jeden rodzic w ogóle nie pracuje. Takie dzieci najczęściej są w przedszkolu po dziewięć godzin, czy to dyżur, czy zwykły dzień w tygodniu. I o ile jesteśmy za tym, aby dziecko niepracującego rodzica przychodziło do przedszkola (szczególnie, gdy rodzice nie poświęcają mu dużo czasu w domu), tak niesamowicie szkoda mi dziecka, które jest zawsze w przedszkolu dziewięć godzin, a rodzic nie odbierze go nawet raz na dwa tygodnie troszkę wcześniej.

Idąc na dyżury lub zastępstwa na inne grupy, notorycznie widzę dzieci, które robią wszystko, aby ściągać na siebie cały czas uwagę - nawet jeśli to rzeczy niebezpieczne. W większości są to dzieci, którym urodziło się młodsze rodzeństwo lub którym rodzice nie poświęcają prawie w ogóle czasu.

Część moich znajomych ma dzieci w wieku przedszkolnym. I tylko jedna moja koleżanka rzeczywiście poświęca czas dziecku. Dwie ciągle oddają dziecko pod opiekę swoich rodziców, bo wolą iść na imprezę/wyjść gdzieś ze znajomymi, albo po prostu spędzić czas bez dziecka. Jedna zabroniła dziecku telewizji i telefonu (co uważam za dobre), ale na urodziny lub inne uroczystości, goście mają nakazane, aby kupować dziecku tylko prezenty, z których dziecko będzie mogło korzystać samodzielnie (to znaczy żadnych gier, w które rodzice musieliby grać, najlepiej bez książek, bo dziecko nie umie czytać, a rodzicom się nie chce. Najlepiej puzzle, bo to dziecko układa samo).

Masa osób uważa, że dzieci "stają się coraz gorsze". A ja się zastanawiam, jakie mają być, skoro nikt im nie chce poświęcić uwagi? Jeśli nikt im nie chce pokazać, że są kochane i chciane? W przedszkolu przy 25 dzieci nauczyciel nie ma czasu, aby każdemu poświęcić dużo czasu i okazać jak najwięcej wsparcia. Nie mówiąc o tym, że ci starsi nauczyciele (nie wszyscy, ale sporo) są wypaleni zawodowo i nie chce się im pokazać, że to dzieci są najważniejsze.

przedszkole wychowanie

by ~rge

Daj palec, wezmą całą rękę. Jakiś czas temu zadzwonił do mnie znajomy,…

Daj palec, wezmą całą rękę.
Jakiś czas temu zadzwonił do mnie znajomy, poinformował, że kandyduje w najbliższych wyborach samorządowych i zapytał czy może u mnie na płocie powiesić swój baner. Próbowałem się wymigać, że jestem apolityczny, ale znajomy (nazwijmy go Adam) nalegał. Pomyślałem "Co mi tam? 3 czy 4 tygodnie niech powisi." Adam przyjechał jeszcze tego samego dnia, powiesił baner, podziękował i odjechał.

Za kilka dni wracam z pracy i o mało mnie szlag nie trafił. Na każdym z 4 przęseł mojego płotu wisiał jakiś baner. Oprócz Adama zawisło jeszcze troje jego kolegów i koleżanek z partii. Złapałem za telefon i dzwonię do Adama ze stanowczym "Co to ma znaczyć?!"
- No przecież się zgodziłeś...
- Tak, ale tylko na Twój. O pozostałych nie było mowy. Zostały powieszone bez jakiejkolwiek rozmowy ze mną, co jest poniżej wszelkiej krytyki.
- Oj no co Ci szkodzi...
- A to, że mój płot wygląda jak szopka. Nie podoba mi się to. A jest to moja własność, za moje pieniądze pobudowana, i mam prawo decydować o tym jak ma wyglądać.

Adam coś jeszcze poburczał, aż w końcu mnie zagotował i powiedziałem, że ma godzinę na zdjęcie wszystkich banerów łącznie ze swoim. Potem zrobię to sam, ale nie gwarantuję, że banery pozostaną w stanie nienaruszonym. Tu już zmienił ton, zaczął przepraszać, prosić, ale jedyne co ugrał to to, że pozwoliłem mu zostawić jego baner. Pozostałe musiały zniknąć.

Przy następnej okazji na prawdę pozostanę apolityczny.

by ~Kaczybgr

Dobra, może nie jakaś wielka piekielność, tylko drobna piekielnostka, ale jednak. Tuż…

Dobra, może nie jakaś wielka piekielność, tylko drobna piekielnostka, ale jednak.

Tuż przed tym, jak udało mi się rzucić palenie, kupiłam sobie zapalniczkę. Nie, nie jakaś droga i wypasiona dobrej firmy, po prostu zwykła zapalniczka, za to z fajnym wzorkiem, po prostu ładna, no spodobała mi się. Została u mnie w torebce, zmieniając torebkę też ją zawsze przekładam do nowej, lubię ją, choć używam sporadycznie - czasem pożyczę na chwilę jakiemuś palaczowi, który akurat nie ma "ognia", raz zapalałam nią świeczki na torcie, raz znicz na cmentarzu i tyle.

Dzisiaj w pracy pożyczyłam ją na chwilę palącej koleżance, której właśnie "zdechła" jej zapalniczka. Wróciła z palarni, upomniałam się o moją własność.

- No ale po co ci, ty nie palisz?

- Lubię tę zapalniczkę.

- Nie używasz jej.

- Czasem używam. Poza tym jest moja i już mówiłam, że ją lubię.

- Ale ja nie mam, moja jest zepsuta!

- Za pół godziny kończymy pracę, kupisz w pierwszym-lepszym sklepie.

- Nie bądź skapiradło, co ci zależy?

- Właśnie cały czas ci tłumaczę, dlaczego mi zależy. Podoba mi się i lubię ją, tak po prostu.

Nie będę przytaczać całej rozmowy, bo takie przepychanki słowne trwały dłuższą chwilę, aż się zdenerwowałam i naprawdę ostrym tonem zażądałam zwrotu. Zapalniczkę odzyskałam, dowiadując się przy okazji, że jestem histeryczką, robiącą awanturę o byle drobiazg.

Chyba już nikomu jej nie pożyczę.

relacje _miedzyludzkie

by Xynthia

W odniesieniu do https://piekielni.pl/91177 Jestem samotną matką pięciolatki. Mój partner zmarł jakiś…

W odniesieniu do https://piekielni.pl/91177

Jestem samotną matką pięciolatki. Mój partner zmarł jakiś czas temu i w efekcie zostałam sama z ogromnym kredytem hipotecznym, gospodarstwem rolnym i rzeczoną pięciolatką.

Mam szczęście, bo moja praca pozwala na utrzymanie tego całego majdanu. Albo raczej "moje prace", bo oprócz etatu mam kilka dodatkowych źródeł dochodu, żeby móc jakoś utrzymać się w kupie.

Śpię po jakieś 5, maks. 6 godzin na dobę, bo dzień kończę i zaczynam oporządzając zwierzęta, w międzyczasie pracuję (na szczęście zdalnie), ogarniam dom, sprzątam, pracuję w ogrodzie i na roli.

I jest jeszcze pięcioletnia latorośl, z którą staram się spędzać jak najwięcej czasu. Czytamy, śpiewamy, pieczemy, zajmujemy się razem zwierzętami, gramy w planszówki, rysujemy i robimy wszystko, co dzieci w tym wieku robić lubią.

Niestety, zdarza się, że kończę zmianę o 20:00. Pół biedy, jeśli "dniówka" jest spokojna, wtedy mogę zająć się dzieckiem, patrząc jednym okiem na ekran komputera. Gorzej, gdy sypią się błędy, a ja nie mogę odejść od ekranu, bo wiszę na teamsie z resztą ekipy.

Wtedy moje dziecko albo bawi się samo, albo, niestety, odpalamy JimJama czy innego Disneya i ogląda bajki. A to wszystko przetykane skargami w stylu "ty nigdy się ze mną nie bawisz", która powodują u mnie poczucie winy, bezradności i tego, jak koszmarną matką jestem.

Był weekend, dla mnie dyżurowy. Co oznacza, że jeśli coś się wykrzaczy, dzwonią do mnie, siadam przed kompa i naprawiam.
W ten weekend wyjątkowo psuło się WSZYSTKO i prawie nie miałam kiedy iść się wysikać. Niestety, nie mogłam też bawić się z małą, której szybko znudziły się kolorowanki, więc, chcąc nie chcąc w ruch poszedł pilot i bajki. No trudno, co zrobić.

W poniedziałek, gdy odbierałam małą z przedszkola, pani przedszkolanka zasugerowała mi, chociaż bardzo naokoło i przez kwiatek, że może skoro nie mam czasu dla dziecka, to nie powinnam była go "robić". A siedzenie przed komputerem, gdy dziecko ogląda bajki to zaniedbanie.

Akurat w ten weekend moje dziecko siedziało przed telewizorem i opowiedziało o tym w klasie, gdy po kolei opowiadali, co robili w domu z rodzicami. Mała radośnie wszystkich poinformowała, że oglądała bajki cały weekend, bo mama nie miała czasu i siedziała przed komputerem.

Przyjechałam do domu i pod pretekstem skorzystania z WC zamknęłam się przed własnym dzieckiem w łazience i płakałam.
A to wszystko dlatego, że sytuacja, której sobie nie wybrałam, zmusza mnie do wzmożonej pracy dla (o ironio) zapewnienia mojemu dziecku jak najlepszych warunków.
I wszystko pomimo tego, że staram się bardzo spędzać jak najwięcej czasu z moją małą, chociaż niejednokrotnie jestem wykończona, albo dopada mnie fala żałoby i jedyne, na co mam ochotę, to zawinąć się w kocyk i płakać.

Więc droga nauczycielko, zanim wysuniesz tak daleko idące wnioski, zapytaj, dowiedz się, porozmawiaj z rodzicem. A jeśli nie chcesz, to proszę, nie wygłaszaj światłych uwag na temat wychowywania dzieci. Bo nie wiesz, z kim ktoś się mierzy i ile będą kosztowały twoje dyrdymały.

przedszkole

by ~Matasza

Jakiś czas temu miałam dosyć poważny kryzys w związku. Na tyle poważny,…

Jakiś czas temu miałam dosyć poważny kryzys w związku. Na tyle poważny, że po jednej z kłótni postanowiłam spakować plecak i wrócić do rodziców.

Jaka była ich reakcja widząc zapłakaną córkę w drzwiach? Pocieszyli? Przytulili? Porozmawiali?

Otóż nie!

Z miejsca zaczęły się krzyki i pretensje, że po co kupiliśmy wspólnie dom, że tyle pieniędzy wydałam i pewnie ich nie odzyskam, że za mocno zaangażowałam się w remont wspólnego lokum. Wybuchła z tego kolejna awantura.

Koniec końców przenocowała mnie przyjaciółka.

związek rodzina

by Niania_Frania

Posiadam mieszkanie w Warszawie. Nie jest duże, ale znajduje się w świetnej…

Posiadam mieszkanie w Warszawie. Nie jest duże, ale znajduje się w świetnej lokalizacji. Mieszkanie wykończone w wysokim standardzie. Zachciało mi się je wynająć.

Pierwszy wynajmujący – młoda dziewczyna, żadnych problemów, ale musiała zrezygnować po roku. Znów wstawiłam ogłoszenie i znaleźli się ONI. Małżeństwo. Przy spotkaniu wszystko super, chcą wynająć. Ok, notariusz załatwiony, wszystko podpisane. Minął rok, wszystko było super. Zdecydowali się na przedłużenie na kolejny rok. Po jakimś czasie zdecydowałam, że chcę sprzedać nieruchomość. Poinformowałam wynajmujących. Niby wszystko pięknie, ale gdyby tak było nie pisałabym tutaj.

Zaczęło się od tego, że chciałam zrobić zdjęcia mieszkania by je wystawić. Fotograf umówiony agentka również, dzwonię do wynajmujących, a oni, że mogą dopiero w połowie następnego miesiąca. Już coś mi nie pasowało, dlatego mówię: proszę mi zostawić klucze ja sama wejdę. Proszę również posprzątać ogarnąć, tak żeby można było zrobić zdjęcia. Państwo dali klucze i zaczęło się. Weszłam do mieszkania dzień przed tym, jak były umówione zdjęcia, to co zastałam to było coś tak okropnego, że chciało mi się wymiotować.

Mieszkanie brudne, zdewastowane, dziury w ścianach, szafki obrypane, lustro brudne, łazienka wyglądała jakby nikt jej nie mył od co najmniej roku. Dzwonię do państwa, nie odbierają, po czym oddzwaniają i mówią, że oni dostali w takim stanie mieszkanie. No zaczęłam się śmiać i mówię: podpisali państwo protokół zdawczo-odbiorczy tam jest napisane, że mieszkanie było w bardzo, bardzo dobrym stanie, a podpisali to państwo. W tym wypadku złożyłam wypowiedzenie umowy do końca miesiąca, które państwo podpisali. Niby pięknie i koniec prawda?

No ale niestety przyszedł czas zapłaty. Za miesiąc pieniędzy nie ma na koncie więc dzwonię do państwa. Pan mówi, że oczywiście już zostały wysłane. Wchodzę następnego dnia na konto, pieniędzy nie ma. Dzwonię do państwa, piszę, zero odpowiedzi. Pod koniec dnia dostaje wiadomość, że oni z żoną zdecydowali, że oni z kaucji zapłacą ostatni miesiąc. No już nie powiem wkurzyłam się, bo usłyszałam, że przecież zapłacili. W takim wypadku stwierdziłam, że składam im wypowiedzenie umowy natychmiastowe, czyli dwa tygodnie, no ale kontakt państwem się urwał. Przestali odbierać telefony, odpisywać na wiadomości. W końcu się wkurzyłam poszłam do mieszkania rano. Pukam, dzwonię domofonem nikt nie odbiera a wiem, że są w środku. W końcu powiedziałam, że w takim wypadku pójdę do pana pracodawcy. Facet się przestraszył wyszedł, nie wpuścił mnie do mieszkania tylko poszedł pod windę, gdzie podpisał dokumenty.

No ale byłoby zbyt pięknie. Po dwóch dniach dostaje na maila skan pisma, gdzie twierdzą, że zostali zmuszeni do podpisania tego i oni się nie wyprowadzą. Dodatkowo zaczęli mówić, że my ch nachodzimy i nękamy telefonami. No nie powiem sytuacja się zaogniła, ale im odesłałam pismo, gdzie napisałam, że w ostatnim dniu miesiąca o godzinie 18:00 przyjdę po zdanie mieszkania i proszę uregulowanie zaległości w płatności, bo kaucja jest w kwestii wynajmującego i tak dalej i tak dalej.

No i przychodzi dzień ostatni miesiąca. Wchodzę do mieszkania, państwo mnie z tego mieszkania wyrzucają, mówiąc, że oni będą teraz nosić rzeczy. Wyszłam, ale po chwili stwierdziłam, że jednak chciałabym być w mieszkaniu, żeby nic mojego nie zabrali. Dzwonię domofonem, państwo nie odbierają, nie otwierają w ogóle udają, że ich nie ma. Przyszedł ojciec pani wynajmującej, który zatrzasnął nam drzwi przed nosem, po czym uchylił je oświadczył, że oni jeszcze dwie godziny tu będą i zatrzasnął drzwi po raz kolejny.

Podniosło mi się ciśnienie, mówię, że dzwonię po policję. Pan uchylił znowu drzwi zaczął krzyczeć: "szybciej, bo dzwoni po policję!". Potem chciał je znowu zamknąć, ale że ja się już zdenerwowałam, chciałam naprzeć na te drzwi razem z moją mamą. Pan zaczął tymi drzwiami nas uderzać nie chciał nas wpuścić. Udało nam się wejść do mieszkania. To co zastałam w mieszkaniu, to jest coś niepojętego już, pomijając, że mieszkanie jest brudne, ale kanapa, którą dostali cała zniszczona, szafki zniszczone. Wynajmujący sobie wykombinowali, że oni z kaucji zapłacą za mieszkanie, bo mieli świadomość tego, że jej nie odzyskają, nie podpisali oczywiście zdania mieszkania.

Przyjechała policja ale niestety nie mogła nic zrobić. Wynajmujący zaczęli wymyślać, że my ich nachodzimy, że byłyśmy agresywne. Na szczęście był z nami świadek, który powiedział, jak było.

Koniec końców będę musiała przygotować pismo do sądu, gdzie obciąża wynajmujących płatnością za wszystkie zniszczone rzeczy, ale powiedziałam sobie, że nigdy więcej wynajmowania komukolwiek mieszkania

Warszawa mieszkanie

by Marthessa