Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Od jakiegoś czasu toczę sądową batalię o swoje z pewną instytucją reprezentującą…

Od jakiegoś czasu toczę sądową batalię o swoje z pewną instytucją reprezentującą administrację państwową. Przedmiot sprawy nie jest ważny, ważne jest to, że w pewnym momencie rozproszenie przepisów i regulacji przekroczyło granice mojej cierpliwości i zdrowego rozsądku, więc postanowiłam poradzić się ekspertów.

Znalazłam biuro radcowskie, którego pracownicy mieli doświadczenie z takimi przypadkami, jak mój. Nic dziwnego, że zaczęłam korzystać z ich usług. Ponieważ sprawa jest złożona, zostało ustalone, że na stałe zajmuje się mną jedna, konkretna osoba, zresztą, szalenie sympatyczna i kompetentna. Spotykałyśmy się raz na kilka tygodni, żeby omówić postępy i ustalić wszystkie procesowe sprawy. W ogólnych zarysach byłam bardzo zadowolona, ponieważ, poza zrozumiale wysoką ceną usług, biuro ma tylko jedną wadę. Jest dokładnie na drugim końcu miasta (ja jedne rogatki, oni drugie) i wycieczka do nich to ponad 2 godziny przedzierania się przez korki w jedną stronę.
Ostatnie spotkanie było wyznaczone na wczorajsze wczesne popołudnie. W drodze złapał mnie początek godzin szczytu i już się cieszyłam na myśl o tym, że podróż powrotna upłynie na relaksującym, przyjemnym i ogólnie rozwijającym staniu w korkach. Jakoś dotarłam na miejsce.

Wchodzę, za biurkiem siedzi młody chłopak, którego kojarzyłam jako innego pracownika i przegląda profil na facebooku, dzień dobry-dzień dobry, ja do pani S. Chłopak oderwał na moment wzrok od monitora i rzucił tylko "Telefon był".
Nie powiem - zziajaną i zmęczoną po dwugodzinnej jeździe - zatkało mnie.
[J]a: Jaki telefon?
[C]hłopak: No telefon. Żeby nie przychodzić.
[J] (przeczuwając, że za moment coś mi się bardzo nie spodoba): Nie przypominam sobie.
[C]: No przecież dzwoniłem...
Chwycił jakąś kartkę, popatrzył i kwaśno zażądał nazwiska. Podałam, jednocześnie bezczelnie zaglądając, co ma na tej kartce, skoro szuka tam moich personaliów. Okazało się, że to lista nazwisk, a przy każdym jest postawiony ptaszek. Prawie przy każdym - przy moim go nie było, za to znaczki wyżej i niżej były postawione tak krzywo, że łatwo było to przeoczyć. Pewnie to był spis osób do obdzwonienia z telefonem, którego nie dostałam. Pełna nadziei na pokojowe rozwiązanie, czekałam, co zrobi, bo w końcu jestem, przedarłam się przez całe miasto i we wtorek mam rozprawę. Jednak chłopak nie dał po sobie poznać, że coś jest nie tak.
[C]: Pani S. jest chora, proszę przyjść za dwa tygodnie.
[J]: Nie mogę, we wtorek mam rozprawę. Pani S. miała przygotować dokumenty.
[C]: Pani S. jest chora, nie mogę pani pomóc.
[J]: Ale przecież ktoś musiał przejąć jej obowiązki, skoro nie dostałam informacji, że są opóźnienia w mojej sprawie?
[C]: Bo nie mogłem się do pani dodzwonić.
[J]: A w ogóle pan próbował? Komórkę mam cały czas włączoną, żadnego sygnału, że próbował się pan połączyć, nie miałam.
[C]: Pani S. jest chora, nie pomogę pani.

I gdyby wtedy nie odwrócił się do ekranu z mordoksiążką, wyszłabym i usiłowała poradzić sobie sama. Ale ponieważ poświęciłam 2 godziny na podróż w jedną stronę i zapowiadało się, że 3 kolejne spędzę w drodze powrotnej, to postanowiłam, że nie będzie mną pomiatać ktoś, kogo obsługa klienta sprowadza się do powtarzania kilku zdań.

[J]: Tak się składa, że jechałam tu z drugiego końca miasta na umówione od kilku tygodni spotkanie, które wyznaczyła mi pana firma. Otóż JESTEM, ja swojej części umowy dotrzymałam. CZEKAM.
[C]: Nie moja wina, że pani S. jest chora!
[J]: CZEKAM! We wtorek jest rozprawa, państwo się ZOBOWIĄZALI do przygotowania dokumentów.
[C]: No kobieto, no, przecież ci ich nie wypiszę!!!
W tym momencie zza drzwi zajrzał jego szef. Dłuższe i głośne wyjaśnienia i padło polecenie - ma mnie obsłużyć na miejscu. Kłopot w tym, że jego niekompetencja była tak daleko idąca ("nie znam się na tym prawie"), że wbiłam się do gabinetu szefa, wyjaśniłam, że taki poziom usług mnie nie zadowala i wyszłam.
Wieczorem był telefon od szefa. W poniedziałek kurier ma mi dowieźć papiery. Oby zdążył.

radca prawny

by Werbena
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar Werbena
25 25

Żeby nie było - mógł się nie znać na sprawach akurat tego typu. Tylko ze swojej niewiedzy zrobił pretekst do pozbycia się mnie - i wtedy szlag mnie trafił, bo nie po to płacę im sporą kasę, żeby na siłę starali się mnie pozbyć, przy okazji narażając mój proces.

Odpowiedz
avatar fursik
14 14

Mam tylko nadzieję, że w poniedziałek nie dodasz historii o piekielnym kurierze:-) Powodzenia życzę!

Odpowiedz
avatar VAGINEER
10 10

"Mordoksiążka" mnie rozwaliła.

Odpowiedz
avatar Grimdar
5 9

Facebook

Odpowiedz
avatar bukimi
9 11

Jeszcze niemiłego urzędnika można wytrzymać - w kolejce za darmo stoisz. Ale jak się płaci to się wymaga. Gratuluję słusznego uporu!

Odpowiedz
avatar Cysioland
1 1

Nie stoisz za darmo, stoisz za podatki.

Odpowiedz
Udostępnij