Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Będzie kontrowersyjnie, dostanę minusy, ale się zdenerwowałam. Rząd chce zlikwidować prace domowe.…

Będzie kontrowersyjnie, dostanę minusy, ale się zdenerwowałam. Rząd chce zlikwidować prace domowe. Tak, rozleniwi to uczniów, nie zamierzam bronić tego pomysłu. Ale denerwuje mnie gadanie, że to jest spisek żydokomuny, Niemców, Rosjan czy kogokolwiek mający na celu ogłupienie społeczeństwa. To jest konsekwencja idiotycznego systemu. To nie jest próba zabójstwa edukacji, tylko próba leczenia raka edukacji wlewami z witaminy C, bo nie ma dostępnej chemioterapii.

Jestem studentką trudnych studiów i w porównaniu ze szkołą, to się obijam. Sesja jest tylko dwa razy do roku łącznie dwa miesiące, a poza tym to luźno. Natomiast w gimnazjum miałam średnio 5 sprawdzianów/kartkówek TYGODNIOWO przez półtora roku. Jeżeli w jednym tygodniu były 4, to w kolejnym nadrabiali. Oprócz tego oczywiście odpowiedzi ustne i prace domowe. Skończyło się to tuż po egzaminie gimnazjalnym, ale tylko dlatego, że materiał na większości przedmiotów się skończył. Formalnie statut szkoły wymagał tylko 3 ocen na przedmiot, a przedmiotów było 16, więc nie powinno być tak źle, ale z większości przedmiotów było więcej. To było przed reformą edukacji, więc teraz młodsi mają jeszcze gorzej. Wiem, bo rozmawiam i z nimi i z ich rodzicami.

Na te testy i kartkówki trzeba się przygotowywać w domu, do którego trzeba wrócić po szkole. Ja miałam 1-2 razy od ósmej do piętnastej z hakiem, 2-3 razy od ósmej do czternastej z hakiem i raz do trzynastej z hakiem. Miałam to szczęście, że nie musiałam dojeżdżać zbyt daleko i mogłam wstawać w okolicach siódmej, ale sporo osób dojeżdżało ze wsi obok. Nastolatek powinien spać ok. 9 godzin, czyli powiedzmy średnio od 21:30. Po powrocie do domu ok. 16-tej zostaje ok 5.5 godziny na wszystko włącznie z odrobieniem prac domowych i obowiązkami domowymi. Czyli tylko w weekendy jest czas na to by wyjść na przysłowiowy trzepak, chyba że ktoś nie zamierza odrabiać tych prac domowych.

Na lekcjach marnuje się mnóstwo czasu, ale nie mogę zdecydować, że skoro nauczyciel przedmiotu x marnuje czas, to na x nie będę chodzić albo będę odrabiać przedmiot y. Zanim nauczyciel zejdzie z dyżuru i przyniesie dziennik to mija 5 min z 45. Potem jeszcze z 10 na sprawy organizacyjne, kartkówkę czy sprawdzanie prac domowych. A jak jest matematyka czy inna fizyka, to należy do tablicy wziąć jednego z najsłabszych uczniów i kazać mu się przez 10 minut patrzeć na tablicę, zamiast od razu zacząć go naprowadzać na rozwiązanie. Tym sposobem zamiast 10 zadań robimy 3, a pozostałe 7 uczniowie muszą zrobić sami w domu. I oprócz tego co parę lekcji należy marnować kilkanaście minut na wyzywanie uczniów od najgorszych, bo uczą się przeciętnie.

Moja nauczycielka od geografii wprost mówiła, że tyle materiału to nie jest w stanie przerobić, bo fizycznie jej godzin brakuje i przez to kawałki materiału sami musieliśmy przerabiać. Ale czas by wystawić więcej niż 3 oceny na semestr zawsze się znajdował. Zazwyczaj był czas, by kogoś wziąć do odpowiedzi. A jak kartkówki nam nie szły to na nas krzyczała, że się nie uczymy. Natomiast mój nauczyciel historii robił kartkówki raz w tygodniu, czyli na co drugiej lekcji, jeżeli tylko nie wypadło jakieś święto. Jeżeli materiału brakowało, to po prostu robił kartkówkę z najważniejszych dat, które były omawiane dawno. Oczywiście też było sprawdzanie prac domowych i krzyczenie, że się nie uczymy.

Była zasada, że nie może być dwóch sprawdzianów na dzień, ale ta zasada święta nie była i można było ją czasem nagiąć, bo sprawdzian jest najważniejszy.

Wszystko to przeżyłam i uczciwie zaliczyłam, więc teraz na pewno jestem doskonale wyedukowana czyż nie? Nie. Na biologii brakło czasu na chociażby szczepionki, więc teraz wiem tylko, że to są takie magiczne igły, przez które się trochę rzadziej choruje. Na języku polskim brakło czasu na sprawne pisanie, przez co nie umiem ładnie stylistycznie napisać historii na piekielnych. I tak dalej...

Zaraz znajdą się oburzeni ludzie, że dzieci muszą ciężko pracować. Większa część tych ludzi po ośmiu godzinach kładzie się przed telewizorem, bo się napracowali i muszą odpocząć. Rozumiem, tyle że dzieciaki też by chciały czasem odpocząć. Są jednostki, dla których takie natężenie pracy jest normalne, ale to jest mniejszość.

I właśnie przez takich nauczycieli jak mój historyk nie będzie teraz żadnych wymagań, bo nauczyciele najwyraźniej nie potrafią się kontrolować.

szkoła

by konto usunięte
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar singri
3 11

Z tymi ocenami to jest jakiś horror. Nauczycielka córki w klasach 1-3 uparła się, że musi wystawić jak największą liczbę ocen. Dużo ocen w dzienniku i zeszyty ćwiczeń wypełnione od deski do deski miały być świadectwem jej pracy. Interwencje u dyrekcji nic nie dawały...

Odpowiedz
avatar konto usunięte
-3 9

@singri: A więc w zależności od szkoły mania ocen zaczyna się tak wcześnie? Dobry jeżu, współczuję. Nie mam dobrej rady na to.

Odpowiedz
avatar Ohboy
0 4

@singri: Kurde, ja chyba miałam kolorowe owoce zamiast ocen w pierwszej klasie. Albo źle pamiętam, co też jest możliwe.

Odpowiedz
avatar mama_muminka
0 0

@singri W klasach 1-3 to w ogole wg rozporzadzenia nie ma ocen, tylko ocean opisowa.

Odpowiedz
avatar Bubu2016
7 9

To nie jest kwestia braku samokontroli u nauczycieli a wymagań wobec nich. Nauczyciel mnóstwo rzeczy MUSI.

Odpowiedz
avatar Semilinka
12 12

Nie mam pojęcia jak jest teraz ale za czasów gimnazjalnych (czyli teoretycznie jeszcze w czasach autorki) nie miałam takiego problemu. Sprawdziany wychodziły max 2 na tydzień, kartkówek było może z 5 na semestr z przedmiotu. Pytanie zdarzało się może raz do 2 na tydzień. Zadań też nie było jakoś dużo. Było sporo dodatkowych opcji na zdobycie ocen. Może zależy od szkoły? A muszę przyznać że i podstawówkę i gimnazjum miałam to z wysokim poziomem. Tym bardziej że w technikum się obijałam bo jak się okazało mialam rozszerzoną wiedzę.

Odpowiedz
avatar Semilinka
14 14

@78FS: nie było nic przerobione mało intensywnie jak to okresliłaś. Po prostu nauczyciele prowadzili zajęcia tak, że nie trzeba było robić testu co tydzień. Nie zrzucali też nauczania na rodziców i samodzielną naukę w domu. Po prostu zajęcia były dobrze prowadzone, było sporo kół w tym wyrównawczych jeśli ktoś chciał. Zauważyłam że duże znaczenie ma nacisk rodziców na oceny. Szkoła wioskę obok miała podobny problem do twojego bo rodzice tworzyli napór że wszystkie dzieci muszą mieć 5.

Odpowiedz
avatar Semilinka
7 7

@78FS: nie powiedziałabym że mało intensywnie. Nie uważam by moja edukacja była w jakikolwiek sposób okrojona.

Odpowiedz
avatar Semilinka
3 5

@78FS: oceniasz moja edukację na podstawie w sumie czego? Wybacz ale irytuje mnie takie podejście. Tu nie ma żadnej perspektywy.

Odpowiedz
avatar japycz1
3 3

@78FS: "Słowo klucz "z mojej perspektywy" Tak się składa że ja szkołę podstawową skończyłem w czasach "gimnazjów". Sprawdzianów było sporadycznie więcej niż 2 w tygodniu i jakies pojedyncze kartkówki. Jakoś nie uważam żeby było to mało intensywne. I możesz sobie pisać że to moja perspektywa. Po czym Ci odpowiem że test po podstawówce w mojej klasie 25 osobowej 4 lub 5 osob zdało na 97.5%, po gimnazjum też było kilkanaście wyników >90%. Zwyczajna szkoła w małej miejscowości. Jak to nie jest obiektywna ocena wyników edukacji to nie wiem co jest.

Odpowiedz
avatar digi51
9 11

Tylko to nie jest tak, że chemioterapia nie jest dostępna - trzeba się o nią postarać, a nie przyklejać plaster na odrąbaną kończynę i robić wokół tego szum, jakby właśnie się komuś uratowało życie. Nie wiem, który jesteś rocznik, ale o ile już za moich czasów (rocznik 90) co najmniej w liceum miałam do 8 godzin lekcyjnych (na ogół 7-8, bodajże raz w tygodniu 5) i nie było szans, aby na tych wszystkich lekcjach się skupić, tak co do sprawdzianów było to zapisane w statucie szkoły, że możemy mieć 1 sprawdzian w tygodniu i max. dwie kartkówki, ale i tak to było niezwykle rzadka sytuacja. Obecnie nie tyle prace domowe zostały zlikdidowane, tylko są dla chętnych i nie mogą być oceniane. Jaki będzie efekt? Ano żaden. Prawda jest taka, że mało który uczeń faktycznie siedział nad tymi zadaniami w domu godzinami, często z mniej ważnych przedmiotów odrabiają rodzice, rodzeństwo, ściąganie gotowców z neta, jechanie na brykach, spisywanie od siebie przed lekcjami... Ja w liceum uczciwie odbrabiałam może z 20% prac dowomowych. Te prace i tak w większości nie były sprawdzane, bo nikt nie miał na to czasu. Ok, mając pecha można było dostać minusa czy tam bz, a w efekcie pogorszyć sobie ocenę, ale jak nie było sytuacji, że uczeń majacy same 5 ze sprawdzianów, nagle ma 2 na semestr, bo nie odrabiał prac domowych (arytmetyki punktowa nie da się oszukać), tak dokładnie tak samo będzie teraz - prace domowe będą odbrabiać uczniowe, którym na przedmiocie zależy i ewentualnie taką dobrowolną aktywnością mogą przeważyć potem ocenę semestralną na swoją korzyść. Będzie to też opcja dla osób nieradzących sobie z przedmiotem, aby dać odrobić zadanie domowe komuś innemu, a potem używać tego jako argumentu, żeby na przykład nie dostać 1 na semestr, no bo jednak niby się jakoś starał. Bez jaj, nie odwalajmy prowizorki. Pani minister jak każdy dobry menago powinna przeprowadzić badania w resorcie, którym się zajmuje, wysłuchać ekspertów i wszystkich zainteresowanych stron i wprowadzać zmiany z głową, a nie forsować z przytupem kontrowersyjne i nieefektywne rozwiązania.

Odpowiedz
avatar Xynthia
2 6

@digi51: Bardzo rozsądna wypowiedź, mimo że tylko częściowo się z nią zgadzam. Ale chociaż nie wpisuje się w nurt "tej młodzieży to się w głowach poprzewracało, nic nie robią, a teraz jeszcze prac domowych nie muszą odrabiać!". Wiesz co, ja wychodzę z założenia, że nie znam się na szkolnictwie (jak i na wielu innych rzeczach). Tzn. owszem, dostrzegam nieprawidłowości, widzę wiele rzeczy wg mnie bezsensownych, wiem JAK chciałabym, aby to wyglądało, ale absolutnie nie wiem, jak to przeprowadzić, jakie konkretne kroki podjąć, aby uzdrowić nasze szkolnictwo, które niestety leży i kwiczy... A ponieważ się nie znam, zostawiam to fachowcom. Wybrałam tak, a nie inaczej i tych, których wybrałam, obdarzam teraz kredytem zaufania. Nie krzyczę przy każdej decyzji "nie tak miało być, to mi się nie podoba!", tylko będę obserwować, co im z tego wyjdzie. Zmiany, których potrzebujemy, są procesem długofalowym i za miesiąc nie doczekamy się efektów. Owszem "królikiem doświadczalnym" są akurat nasze dzieci, ale niestety ktoś musi - i mówię to ja, matka dziewczyny, która jeszcze całą szkołę średnią ma przed sobą. A wracając do tych nieszczęsnych prac domowych - sama stwierdziłaś, że mało kto je robił, no więc niech nie robią. Delikatnie przypuszczam, że to może takie przygotowywanie gruntu pod inne zmiany, wiesz, lepiej się jednak pracuje na nie zmęczonym materiale ;) Szkolnictwo potrzebuje zmian, co do tego jeszcze do niedawna wszyscy byli zgodni. No to może niech je wprowadzają, krzyczenie przy każdej z nich "bzdura, to jest bez sensu!" nic konstruktywnego nie wnosi.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
-5 9

Aż mi przypomniałaś moje czasy liceum - już "zreformowane". 3 klasa, za 3 miesiące matura. Prosimy histeryczke, czy mogłaby oddać swoją lekcję na biologię, którą zdecydowana większość w klasie zdawała. NIE. I **uj. Na fizykę chodziliśmy dodatkowo w weekendy. Na chemię chodziliśmy na 7 rano przed normalnymi lekcjami. Co wyniosłem z tej historii jeszcze przed maturą? Co najwyżej kartkówki, które po napisaniu "zaginęły". Do teraz się zastanawiam, jakim cudem z jednej takiej kartkówki dostałem 4.

Odpowiedz
avatar gawronek
9 11

@AWOsms ale wiesz że historyczka nie mogła ot tak oddać swojej godziny? Ona za pensum ma pensje i jakby się kuratorium dowiedziało że nie robi pełnego pensum jak ma w umowie to miałaby kłopoty. Każdy nauczyciel musi się rozliczyć ze swoich godzin.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
-5 7

@gawronek: Nauczyciele z innych przedmiotów jakoś potrafili oddać swoją godzinę lekcyjną - bodajże na biologię, teraz już nie pamiętam. Dlatego mnie to tak boli.

Odpowiedz
avatar Ohboy
0 6

@AWOsms: Tamci chcieli ryzykować, ich sprawa. Babka od historii najwyraźniej nie mogła sobie na to pozwolić, zapewne przez sytuację finansową. Nie możesz wymagać od innych, aby się dla Ciebie podkładali.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
-3 3

@Ohboy: Tamta baba w momencie kiedy się uczyłem była już od kilkunastu lat w wieku emerytalnym, więc nie sądzę, że brakowało jej kasy. A podarowanie kilku lekcji na przedmiot "kierunkowy", z którym uczniowie wiązali przyszłość dla mnie by byłoby zwykłym okazaniem przyzwoitości. A tak podsumowując - nie skończyliśmy programu ani z biologii, ani z historii.

Odpowiedz
avatar Wilczyca
0 0

@AWOsms nie wiem jak sobie wyobrażasz takie oddanie lekcji z jednego przedmiotu na inny? Przecież nauczycielka nie może sobie ot tak zrezygnować z prowadzenia lekcji

Odpowiedz
avatar Eander
3 11

Nie do końca rozumiem o co ci chodzi z tym początkiem i podsumowaniem na koniec historii? Tak miałaś kiepską kadrę w szkole, część z nauczycieli była piekielna i kiepsko (delikatnie rzecz ujmując) wywiązywała się ze swoich obowiązków, tylko co to ma wspólnego z proponowanymi reformami edukacji (trafionymi czy też nie). Myślisz że bez prac domowych twoi nauczyciele lepiej wykonywali by swoją pracę? Ja szczerze wątpię. Pozwól też że przedstawię trochę inny punkt widzenia w sprawach które poruszasz: 1) Znam masę osób które zarówno do podstawówki jak i szkoły średniej dojeżdżały około godziny w jedną stronę i jakoś prawie nigdy nie narzekały na tak duży brak czasu. Jasne ze sprawdzianami bywało różnie ale często wystarczyło pogadać z nauczycielem by go przełożyć. Znowu aby zaliczyć kartkówkę na 4 wystarczało z reguły przypomnieć sobie materiał z 1-2 ostatnich lekcji więc wystarczyło uczyć się na bieżąco. 2) O ile się dobrze orientuje to większość nastolatków nie śpi 9 godzin dziennie i bynajmniej nie z powodu poświęcania większości czasu na naukę. 3) "Większa część tych ludzi po ośmiu godzinach kładzie się przed telewizorem, bo się napracowali i muszą odpocząć." - TAK? Jak rozumiem obiad, pranie, sprzątanie, pomoc w lekcjach, drobne naprawy czy sprawy urzędowe robią się w tym czasie same? Wybacz ale większość rodziców po powrocie z pracy idzie na "drugi etat" w domu.

Odpowiedz
avatar Habiel
1 3

@Eander: Ja do średniej dojeżdżałam i cierpiałam na brak czasu, gdy miałam combo w szkole, a starałam się uczyć z lekcji na lekcje, aby potem tylko sobie powtórzyć. Uczyłam się w autobusie, co jest mało komfortowe. A zdarzało się tak, że z głównych przedmiotów na moim profilu miałam 2 sprawdziany DZIENNIE (bo język i np. historia). Do tego wypracowania na wos, historię, czy polski. I jeszcze musiałam znaleźć czas na korki z matmy, bo moja matematyka w szkole to była porażka (kobieta najprostsze przykłady rozwiązywała na lekcji, do domu te najtrudniejsze, a i tak jak jej się coś nie zgadzało w wyniku, stwierdzała, że to błąd podręcznika. Magicznie ten błąd znikał, gdy robiłam to samo zadanie na korepetycjach.) Inna sprawa, że to już była szkoła średnia i wiedziałam, że nie chcę zdawać pewnych przedmiotów, więc mogę je "olać". W gimnazjum i podstawówce takiego komfortu nie ma, bo aby dostać się do dobrego (kolejno) gimnazjum i liceum, trzeba mieć dobre oceny na świadectwie, oprócz dobrych wyników egzaminów. Więc tu oceny za brak zadania domowego mogą zmienić ocenę końcową, a co za tym idzie, zdecydować czy do wymarzonej szkoły się dostaniesz czy nie.

Odpowiedz
avatar Eander
1 1

@Habiel: No właśnie cierpiałaś na brak czasu gdy pojawiało się "combo" w szkole. Jasne że jeśli nałożyło się na siebie kilka rzeczy zaczynało brakować czasu nawet tym niedojeżdżającym jednak raczej nie była to norma a właśnie "combo", do tego w większości takich przypadków nauczyciele to również raczej rozumieją i przy takich combosach inaczej podchodzą do przekładania sprawdzianów czy nieodrobionej pracy domowej. Oczywiste jest również że zawsze znajdzie się geniusz co uważa że jego przedmiot jest najważniejszy i ma w głębokim poważaniu innych czy to że doba ma jedynie 24 godziny. Tylko to już całkiem inna kwestia i nie oznacza, że cały system prac domowych jest do likwidacji, a że niektórzy nauczyciele są po prostu dziwni czy poje.... . Z doświadczenia powiem nawet że kontakt z takim człowiekiem może się przydać również w dorosłym życiu. Tu też nie raz spotka się ludzi którzy mają jakieś swoje odchyły i w przypadku gdy jest to na przykład kluczowy klient z którego nie można zrezygnować przynajmniej przez jakiś czas, to albo ogarniesz sposób by z takim "współpracować" albo musisz zagryźć zęby i jego dziwactwa po prostu przeżyć.

Odpowiedz
avatar Eander
0 0

@78FS: 1) A ile razy w roku miałaś więcej sprawdzianów na raz? I nie mówimy tu o kartkówkach a klasówkach bo ta pierwsza to po prostu szybszy sposób na odpytanie całej klasy z zakresu ostatniej 1-2 lekcji. 2) Co? Zobacz jakiekolwiek badania o czasie spędzanym przez nastolatki przed ekranem? Nie powiesz mi że w tym czasie tylko się uczą. 3) A co one dzieci nie miały? Bądź sami w do szkoły nie chodzili (często w dużo cięższych warunkach)? Mój ojciec do szkoły miał 2km przez pola i z reguły nikt go tam nie zawoził tylko musiał zasuwać z buta. "Trzeba zachować umiar" czyli co? Bo tym bardziej nie rozumiem wstępu i zakończenia twojej historii? Naprawdę czy mogłabyś wyjaśnić swoje stanowisko bo może po prostu źle je odbieram.

Odpowiedz
avatar Fahren
2 6

Nie znam się, to wypowiem się. Na logikę - w założeniu miało to działać tak, że nauczyciel nauczy podstaw, uczeń poprzez pracę domową utrwali te podstawy, następna lekcja - następna podstawa. Po zmianach ma to działać tak, że nauczyciel nauczy i utrwali w uczniu wiedzę. Problem który widzę to pakowanie materiału z "za małej walizki" do "mniejszego plecaczka". Od lat mówiło się o przeładowaniu ucznia materiałem (co często widać pod koniec roku szkolnego, kiedy końcówka podręcznika jest robiona po łebkach). Jeśli już coś zmieniać, to właśnie odelżenie/specjalizacje materiału. Podstawówka - wiadomo, podstawowa wiedza. Matma - tak, żeby wyliczyć ceny, obliczyć pit, takie tam codzienne czynności. Polski - ortografia, gramatyka, najważniejsi pisarze i ich najsłynniejsze dzieła. Historia - historia Polski. I tak dalej. Dopiero idąc do ponadpodstawowej widziałbym "specjalizacje" - Czyli szerszy materiał z węższej dziedziny. Chcesz zostać lekarzem? Biologia, chemia, matematyka na pełnej, historia czy polski marginalnie.

Odpowiedz
avatar czydredy
5 5

@Fahren co do przeładowania materiału, wiesz jak wspominam swoje lata szkolne? 4 klasa podstawówki, historia, uczymy się o starożytnym Rzymie, Mezopotamii itp. Gimnazjum, historia, początek roku szkolnego. Uczymy się, a jakże, o starożytnym Rzymie, Mezopotamii. Technikum- dokładnie ta sama sytuacja. Akurat na przykładzie historii nigdy nie przerobiliśmy całego podręcznika, a pod koniec roku mieliśmy historyczny sprint, żeby przerobić rozbiory i trochę wojny.

Odpowiedz
avatar digi51
1 5

@czydredy: O tym samym ostatnia myślalam, cały semestr na omawianie starożytności, który, no umówmy się, nie jest dla nastolatka ani ciekawa ani bliska. I tak trzy razy. A jak dochodziliśmy do ciekawych czasów, czyli wiek XX, wydarzenia dość nam jeszcze bliskie i ciekawe, bo babcia przeżyła wojnę, a rodzice komunę - to do końca semestru zostały dwie lekcje XD

Odpowiedz
avatar Hideki
2 2

@digi51: "cały semestr na omawianie starożytności, który, no umówmy się, nie jest dla nastolatka ani ciekawa ani bliska" zależy, dla którego. Starożytność jest moim ulubionym okresem historycznym. Rzym, Grecja, trochę Egipt.

Odpowiedz
avatar digi51
0 0

@Hideki: Ja sporo pamiętam ze starożytnej Grecji, ale już Rzym i Egipt to trochę w mojej głowie zlepek przypadkowych informacji, za pierwszym razem, w podstawówce nawet przeżyłam fasc.ację mitologią grecką, ale już w gimnazjum czy liceum uważałam to za trochę nudnawe. W gimnazjum ledwo dotarliśmy do początków XX wieku i skończył się rok szkolny, a w liceum to było gnanie po łepkach, żeby skończyć podręcznik, a nauczyciel zorganizał kółko dla maturzystów, żeby w ogóle była szansa przerobić porządnie cały materiał.

Odpowiedz
avatar Hideki
0 0

@digi51: Według mnie trochę rzeczy powinno wylecieć, ewentualnie być omawiana na kółkach zainteresowań (np. na czym polegały trójpolówka i płodozmian czy czym różniły się programy PSL "Piast" od PSL "Wyzwolenie"), ale starożytności do tych rzeczy nie zaliczam.

Odpowiedz
avatar Rumpersztycka
4 4

W SE w ogole nie ma zadan domowych i jest dobrze. Czas na nauke dzieci maja w szkole. W mlodszych klasach nie ma tez ocen, dopiero od 6 klasy wystawiane sa noty od F do A. Moj siostrzeniec mieszkajacy w Pl, nie raz w tygodniu w domu jest dopiero o godz.19(technikum), a potem pol nocy siedzi i lekcje odrabia.

Odpowiedz
avatar vylarr
4 8

Cały system nauczania w Polsce jest przestarzały, dzieci się uczą rzeczy, które nie są później do niczego potrzebne, a cały system od podstawówki polega na zzz - zakuć, zaliczyć, zapomnieć. Podstawa programowa odbiega od realiów, a system oceniania nie odzwierciedla faktycznej wiedzy i umiejętności. Do tego dobrych nauczycieli - takich z powołania, jest niewielu, większość nauczycieli uczy byle jak, zresztą przy obecnym systemie funkcjonowania szkolnictwa i wynagrodzeniach, nawet najlepsi nauczyciele po pewnym czasie mają dość. Co do prac domowych - chyba najlepszym pomysłem by było, żeby były tylko dla chętnych - ktoś chce być "średniakiem", a dany przedmiot go nie interesuje, to nie musi odrabiać prac domowych, ale jak ktoś ma większe ambicje, to powinien trochę popracować w domu.

Odpowiedz
avatar Hideki
1 3

@vylarr: "dzieci się uczą rzeczy, które nie są później do niczego potrzebne" Jeśli kończysz edukację na podstawówce, to zgoda. Jeśli planujesz dalszą edukację, te "niepotrzebne rzeczy" są potem niezbędne. Program rokrocznie jest okrajany na tyle, że na studia inżynierskie idą licealiści, którzy nie tylko nie mieli całek, ale nawet pochodnych. Na własne oczy widziałem studentów, którzy równania z jedną niewiadomą potrafili obliczyć wyłącznie, jeśli niewiadomą była literka X. Jeśli to było A, B, czy dowolny symbol fizyczny (np. V dla prędkości), student gapił się na to jak cielę na malowane wrota. I tak wyglądało czasem 3/4 grupy. I to mają być późniejsi budowniczy mostów, statków czy domów... Podstawowe operacje algebraiczne na ułamkach zwykłych to była dla wielu czarna magia. A potem ludzie wpadają w długi, podejmują niekorzystne dla siebie decyzje ekonomiczne, łykają teorie spiskowe i słowa polityków czy mistrzów klawiatury, bo nie mają podstaw, by poddać te rewelacje jakiejkolwiek analizie.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 15 lutego 2024 o 10:29

avatar dayana
1 3

To, że na studiach dąży się do poziomu bliskiego 0 nie znaczy, że to tak powinno wyglądać. Przecież są różne sprawozdania, wejściówki, projekty, prezentacje. To, że akceptowalne dla kogoś jest zrobienie prezentacji w oparciu o wikipedię no to tylko ukłon w stronę studentów (i raczej działanie na szkodę, bo studia to przede wszystkim wyszukiwanie informacji i praca z różnymi źródłami), ale normalnie też musiałabyś się sporo narobić. Pewnie w tym całym zredukowaniu czasu na pracę własną głównie chodzi o to, że teraz koszty życia są jednak zdecydowanie wyższe i masa studentów gdzieś sobie dorabia, ale też już jest inne podejście i nie ma najpierw nauka, a potem praca, tylko jak ktoś nie chce być naukowcem to trzeba równolegle studiować i gdzieś pracować/odbywać staż. Jak chodzi o dzieci, żadna zmiana nie da w szkole tyle, co po prostu pogrupowanie tych przedmiotów. Jest ich bardzo dużo i nawet jakbyśmy przyjęli system, że dzieci mają 2 duże klasówki na semestr z każdego przedmiotu, to te klasówki wypadną mniej-więcej w listopadzie i styczniu, więc to też nic nie rozwiązuje. Jakby miały semestr zajęć ścisłych i semestr humanistycznych + artystyczne to już wyglądałoby to inaczej. Z drugiej strony, dzieci po wakacjach potrafią wiele rzeczy zapomnieć, a co dopiero dla dziecka pół roku + wakacje bez danego przedmiotu.

Odpowiedz
avatar Ohboy
-1 7

Zadania domowe mają na celu jedno - przymusić dzieci do nauki. Młodsze dzieci nie rozumieją, dlaczego nauka jest ważna. Nastolatkowie się buntują, bo przecież im to nie jest potrzebne. Przy braku zadań domowych uczniowie będą musieli wziąć odpowiedzialność za swoją naukę. Nie widzę w tym nic złego, ale podejrzewam, że rodzice niedługo będą jeszcze głośniej lamentować, że braki w wiedzy ich dzieci są winą nauczycieli. A nie tego, że ich dzieci się nie uczą. ;)

Odpowiedz
avatar Hideki
-1 1

@Ohboy: To ZAWSZE jest wina nauczycieli (według rodziców). Przykład z mojej edukacji. Pierwsza klasa liceum, 1/3 uczniów w klasie to olimpijczycy. Klasa zdolnych, ale leniwych. Po kilku tygodniach niezapowiedziana kartkówka z fizyki. Najwyższa ocena to 3, mnóstwo jedynek. Rodzice oburzeni, fizyczka zaszczuta, wychowawczyni postawiona przed ultimatum - albo fizyczka przestanie stawiać tak niskie oceny, albo ma być inny nauczyciel fizyki. My, uczniowie, byliśmy wkurzeni, bo to była jedna z fajniejszych nauczycielek...

Odpowiedz
avatar Imnotarobot
0 6

Cały system wymaga zmiany. Absurdem jest dla mnie w ogóle ocenianie dzieci, zwłaszcza w pierwszych klasach podstawówki. Zamiast szukać u dzieci tego w czym są dobre, co lubią i czym się interesują to wymusza się bycie asem ze wszystkiego. Napędza się tylko mentalność, że jak dziecko nie ma 5,4 z jakiegoś przedmiotu to znaczy, że jest głupie. Zgadzam się, że dzieci muszą posiadać wiedzę z różnych dziedzin, ale tu właśnie powinna przyjść dobrze przemyślana podstawa programowa. To co teraz mamy to wrzucanie mnóstwa informacji na siłę oraz pretensje do nauczycieli, że się nie wyrabia i dzieci, że nie wszystko pamiętają. Prace domowe to jest jakiś żart. Nie ma w ogóle hamulców. Każdy nauczyciel coś zada, zazwyczaj niemało i dziecko zamiast być dzieckiem to musi siedzieć z nosem w zeszycie bo jak nie zrobi to pała. A czemu na lekcji nie można tego robić? Ogółem podejście do dzieci powinno być bardziej indywidualne a w tym momencie to mamy edukację "taśmową". Przydałoby się więcej zajęć praktycznych. Choćby parugodzinne kursy z np. gotowania czy majsterkowania. Edukacja to nie może być tylko wkuwanie dat, czytanie lektur i rozwiązywanie wzorów.

Odpowiedz
avatar digi51
2 4

@Imnotarobot: majsterkowania i gotowania to akurat dzieci moim zdaniem powinny się uczyć w domu. Niestety, jedno pokolenie co najmniej przegapiło te umiejętności na myśleniu typu: a po co mi to, jak od wszystkiego są fachowct, a żarcie można mieście zamówić. Ale my jako współcześni rodzice mamy szansę uchronić dzieci przed własnymi błędami i naczyć ich jak ważne jest posiadanie tych umiejętności i im je przekazać

Odpowiedz
avatar Imnotarobot
-1 5

@digi51: Tylko, że nie jesteśmy specjalistami od wszystkiego, nie każde dziecko ma rodzica i nie każdy rodzic ma akurat materiały do zajęć. Owszem, dziecko powinno uczyć się gotować w domu... ale co szkodzi aby w szkole przejść krótki kurs z kucharzem czy kucharką, którzy pomogą poznać różne przyprawy, nauczyć rozpoznawania i dobierania zdrowych i świerzych warzyw/owoców/mięs, jakichś dodatkowcych "trików", które mogą polepszyć smak potrawy itp. Tylko tyle i aż tyle. Z majsterkowaniem podobnie a jeszcze lepiej jeśli dzieci będą mogły wykonywać praktyczne projekty a nie tylko przerabiać suchą teorię. Szkoła też powinna zachęcać do nauki i przekazywać wiedzę. Po to ona jest. Jak szkoła ma istnieć tylko po to by przerabiać suche dane to równie dobrze możemy je wszystkie pozamykać i niech dzieciaki czytają sobie podręczniki w domu.

Odpowiedz
avatar digi51
2 4

@Imnotarobot: Krótki kurs to można zrobić w ramach innej lekcji jako ciekawostkę, nie ma potrzeby wprowadzać specjalnie takiego przedmiotu. Oczywiście, że nie każdy rodzic jest fachowcem, ale już takie rzeczy jak usmażyć kotleta, ugotować zupę, przybić gwoździa, zmienić koło w samochodzie, to raczej powinien umieć każdy dorosły, a tak nie jest, a dlaczego? Ja jestem z pokolenia, które chyba jako pierwsze tak naprawdę zaznało wygody i dobrobytu kapitalizmu. Mój brat jest 9 lat starszy i już ma zupełnie inne myślenie. Moje pokolenie przyzwyczaiło się, że gotowanie zbędne, bo jest pełno gotowców w sklepie i bud z żarciem na wynos, jak trzeba złożyć meble z Ikei to można kogoś nająć, wywiercić dziurę w ścianie - też można komuś zapłacić. Nie mieliśmy potrzeby uczyć się tych rzeczy, bo wydawało nam się, że lepiej/łatwiej zapłacić i mieć gotowe, a my i tak będziemy mieć więcej kasy i możliwości niż nasi rodzice. Pokłosiem tego jest to, że część osób 30+ nawet jajecznicy nie potrafi usmażyć i wpada w panikę, gdy w mieszkaniu wywali korki. Szkoła to takie okno na świat, gdzie dzieciom powinno się pokazywać różne możliwości rozwoju zawodowego, a nie uczyć "bycia dorosłym", choć nie mówię, że siłą rzeczy takie elementy się nie powinny pojawiać - jeśli matematyka, to obliczanie podatku, jeśli język polski to pisanie CV, jeśli historia to analiza związków przyczyno-skutkowych i przekładanie ich na obecne realia (tu ukłon w stronę mojego nauczyciela historii z liceum, robił to perfekcyjnie), jeśli wychowanie fizyczne to pokazywanie np. właściciwej postawy i ćwiczeń na zdrowy kręgosłup, biologia - nauczanie o chorobach cywilizacyjnych i jak im zapobiegać. To praktyczniejsze i ciekawsze niż budowa pantofelka albo wkuwanie na pamięć dat wszystkich bitew w wojnie trzydziestoletniej. Ale bez przesady - szkoła wszystkiego nie nauczy.

Odpowiedz
avatar Imnotarobot
-2 2

@digi51: A ja nie twierdzę, że to ma być przedmiot, ale właśnie kurs. Natomiast nie traktowałabym tego jako "ciekawostkę" zamiast lekcji. To ma pomóc dzieciom w późniejszym życiu a nie być jakąś jedną lekcją na odczepnego. To nie ma być tylko uczenie "bycia dorosłym". Chodzi o poszerzanie horyzontów, szukanie tego w tym dziecko jest dobre, dalsze rozwijanie tego. Może i każdy umie gwożdzia przybić, ale czemu nie można na jakimś kursie czegoś po prostu zbudować chocby z drewna? Nie tylko nauczyć się przybijać tego gwoździa, ale też rozwijać inne umiejętności jak kreatywność, zręczność itp. Takie rzeczy też są potrzebne na równi z tym co wymieniłaś. Wprowadzanie takich kursów nie powinno być "przesadą".

Odpowiedz
avatar digi51
1 1

@Imnotarobot: Kiedyś w szkole była technika (nie wiem, czy nadal jest), o ile moje starsze rodzeństwo załapało się na jakieś sensowne zajęcia i zadanie (robiło się pewne rzeczy na lekcje i były jakieś projekty, które przygotowywało się w domu), tak za moich czasów większość lekcji mijało na pieprzeniu chorej baby o jej problemach rodzinnych i nagle z dupy zbudowanie w domu lampki (oczywiście, nigdy nam nie wytłumaczyła jak i dlaczego, ale mamy zrobić, oczywiście ja robiłam ze starszym bratem, bo nie miałam pojęcia jak to zrobić sama). Takie zajęcia mogłyby się odbywać w ramach fakultetów (np. trzeba sobie wybrać w semestrze 1-2 fakultety). Ciekawi Cię gotowanie - wybierasz fakultet kulinarny, ciekawy Cię mechanika pojazdowa - a proszę bardzo. Nie wiem, czy teraz dokładanie obowiązkowych zajęć praktycznych byłoby możliwe - na pewno nie przy tak przeładowanym programie.

Odpowiedz
avatar Imnotarobot
2 2

@digi51: Ha, no była technika i było to jedynie rysowanie w bloku technicznym, ewentualnie robienie jakichś sklejek z papieru kolorowego. Podstawowe kursy powinny być dla wszyskich. Dalsze rozwijanie danej dziedziny jak najbardziej mogłoby być w formie fakultetów.

Odpowiedz
avatar amros
1 1

@Imnotarobot: w szkołach nadal jest technika, przewiduje m.in. naukę teoretyczną i praktyczną zasad ruchu drogowego (żeby zdać kartę rowerową). Wiesz, w czym jest problem? W powiatowym mieście 200k mieszkańców są tylko 3 podstawówki wyposażone w odpowiedni do tego sprzęt. Szkoły są masakrycznie niedofinansowane, brakuje takiej głupoty jak papier na xero, a Ty chcesz przybijać gwoździe i robić w drewnie. To chyba w ramach tej brakującej pracy domowej zamiast zbierania kasztanów rodzice będą jeździli po marketach budowlanych i kupowali deski ;)

Odpowiedz
avatar Hideki
1 3

@Imnotarobot: Jako jedno z tych zdolniejszych dzieci zdecydowanie się nie zgadzam. Dla mnie motorem napędowym do nauki było to, że na koniec roku szkolnego byłem najlepszy z kilku przedmiotów i w czołówce z innych. I nie miałem problemu z tym, że z niektórych przedmiotów byłem w ogonie (np. w-f, plastyka). Gdyby nie było ocen, nie miałbym motywacji, nie rozwiązywałbym zadań nadprogramowych, nie byłbym aktywny na lekcji, nie chodziłbym na konkursy itd. Oceny moim zdaniem jak najbardziej powinny zostać, tylko ambicje rodziców należy przytemperować, a dzieciom wytłumaczyć, że każdy jest w czymś dobry, a w czymś innym słaby i to jest ok. Jedne dzieci będą dobre ogólnie z nauki, inne tylko z niektórych przedmiotów, a jeszcze innych siłą są rzeczy niezwiązane ze szkołą.

Odpowiedz
avatar nuthred
0 0

@Imnotarobot: Trochę się zgadzam, trochę się nie zgadzam. Prace domowe w moim przypadku akurat były ok - tylko ja nie byłam dzieckiem, które musi zakuwać, ja łapałam większość materiału na lekcji, a zadanie domowe miało tą wiedzą utrwalić - i tak się właśnie działo. No ale skoro dzieciaki chodzą teraz do szkoły zamulone smartfonami i snują się jak zombie, to nie dziwi mnie, że potrzebują spędzać nad zadaniami całe długie godziny. Szkoła ma uczyć, tak, ale to rodzic ma przygotować dziecko na pobieranie tej nauki. U mnie była technika, na której robiło się jakieś majsterkowanie, szydełkowanie, szycie guzików i tak dalej, ale jedna godzina w tygodniu sprawiała, że wszyscy mieli te guziki przyszywane przez rodziców, żeby dostać super ocenę na następnej lekcji. Była w podstawówce jakaś lekcja gdzie się robiło kanapki, dzieciaki się tymi kanapkami miały wymieniać i cóż, nieskoordynowany i nieprzemyślany proces pokończył się dla dzieci z alergiami czy wybiórczością pokarmową dość kiepsko. Jak wyżej już napisałam - rodzic ma wychować. Szkoła ma dawać wiedzę, rodzic umiejętności. Ale najlepiej, zmniejszyć ilość materiału żeby dziecko się nie przemęczyło, zlikwidować zadania domowe żeby dziecko po szkole mogło być dzieckiem, zaprzestać oceniania żeby dziecko przypadkiem nie dostało informacji zwrotnej o swojej wiedzy, na lekcjach uczyć gotowania, szycia, wiązania buta i obsługi mopa, żeby z kolei rodzic przypadkiem nie musiał poświęcać czasu dziecku, które po szkole ma być dzieckiem, czytaj: oglądać tiktoka.

Odpowiedz
avatar Imnotarobot
-1 1

@Hideki: No to chyba powinieneś zauważyć problem, że zamiast być zmotywowanym do nauki bo jest ciekawa, bo chcesz się uczyć o świecie czy przedmiocie, który polubiłeś itp. to robiłeś to dla ocen... Nie, oceny zdecydowanie powinny już odejść do lamusa.

Odpowiedz
avatar Imnotarobot
0 0

@amros: I nie twierdzę, że brak dofinansowania to nie jest problem bo jest i to ogromny. Ale tak samo mamy problem z kadrą nauczycielską. Jest mnóstwo nauczycieli, którzy nie powinni uczyć. A jednak nie usuwa się np. matmy bo ileś procent nauczycieli matmy jest złych. Jak mówiłam wcześniej, cały system wymaga zmian.

Odpowiedz
avatar Imnotarobot
0 0

@nuthred: To nie jest kwestia technologii a sposobu nauczania. Dla przykładu, ja do szkoły chodziłam jak smartfonów jeszcze nie było. 3 różne szkoły (podstawówka, gimnazjum, liceum) wszędzie ten sam problem. Im więcej zadane tym lepiej. Nie twierdzę, że rodzic ma nie wychować albo nie uczyć umiejętności. Powinien to robić. I szkoła również. Cały czas też zapominamy, że nie każde dziecko ma rodzica i nie każdy rodzic jest w ogóle dobry. Szkoła nie może być tylko od dawania wiedzy. To jest miejsce, które ma kształcić i rozwijać kolejne pokolenia. Samo dawanie wiedzy, którą większość uczniów i tak zapomina tego nie zrobi.

Odpowiedz
avatar Hideki
0 0

@Imnotarobot: Nie. Każda motywacja jest dobra. Gdybyśmy mieli polegać wyłącznie na chęci nauki o świecie, bylibyśmy otoczeni w większości przez troglodytów.

Odpowiedz
avatar amros
2 2

Na lekcjach marnuje się mnóstwo czasu, ale jako nauczyciel nie mogę zdecydować, że skoro Staś na końcu robi z siebie małpę i przeszkadza w prowadzeniu lekcji, to go zignoruję i skupię się na pozostałych 29 uczniach, bo to nic nie da, jako że część tych uczniów jest już rozproszona jego zachowaniem. Albo skoro 5b ciągle hałasuje na lekcjach, nie nosi książek i 3/4 rodziców uważa, że to żaden problem, bo dzieci "muszą się wyszaleć", to nie będę prowadzić w tej klasie zajęć. Zanim przejdę ze swojego dyżuru na II piętrze do sali na parterze schowanej za stołówką, po drodze zahaczając o pokój nauczycielski po klucz, mija sporo czasu. No ale nie zejdę z dyżuru wcześniej, ani się nie teleportuję, przepraszam za swoje nauczycielskie niedoskonałości. Za to jak uczniowie wchodzą 10 minut po dzwonku, mimo że poprzednią lekcję mieli w sali obok, to już nie jest żaden problem, nie? Ich wejście do sali wcale nie rozprasza pracującej już klasy, to że muszą się przywitać z każdym kumplem na głos również jest okej. Wystawienie oceny to jest kwestia kilku sekund. Ocenianie zajmuje dłużej, bo trzeba posprawdzać kartkówki, klasówki, zapytać ucznia. Nie dlatego że nauczyciel ma widzi mi się, tylko że dyrekcja ciśnie na brak ocen w dzienniku. Zły nauczyciel, bo wystawia oceny? Kartkówek nie może robić, klasówek też, pytać absolutnie, prace domowe zakazane, więc najlepiej żeby oceny wziął z kosmosu i wtedy byłoby super? Grzesia nie lubię, to dostanie 2, ale Marek jest świetny gość, niech ma 6. Natłok sprawdzianów w tygodniu, hm, a taka sytuacja jak "proszę, przełóżmy sprawdzian, bo...", a potem się okazuje, że w tygodniu są 4 prace klasowe i rodzice z pianą na pysku lecą do dyrekcji, że jak to możliwe. Bo dzieciaczki zapomniały w domu wspomnieć, że to na ich wyraźne życzenie. Albo inna, równie częsta, chory uczeń (albo nagle przed sprawdzianem epidemia w danej klasie), który nie napisał sprawdzianu w terminie, więc pisze go w ciągu 2 następnych tygodni. I znów ma kumulację, ale oczywiście to wina nauczyciela, że zachorował i teraz musi nadrabiać. Połowa problemów z brakiem czasu na przerobienie materiału magicznie by zniknęła, gdyby nauczyciel miał czas na prowadzenie lekcji, a nie na załatwianie pierdyliarda niepotrzebnych formalności czy walkę z uczniami o względną ciszę i nieprzeszkadzanie. Serio, nauczyciele znają materiał, którego uczą, hałas, gadanie i przeszkadzanie nam wisi i powiewa, bo jak czegoś nie powiemy na lekcji, to dla nas żadna strata. Możemy mówić cicho pod nosem. Tracą inni uczniowie, ale egoizm wśród "kolegów i koleżanek" w klasie jest tak wielki, że ich to nie obchodzi. Bo rozmowa z kumplem i rozwalenie lekcji są ważniejsze. Ale przecież zawsze można oceniać cały system edukacji na swoim indywidualnym przykładzie. W końcu jak w Twojej szkole, tak wszędzie w Polsce.

Odpowiedz
avatar Hideki
1 1

@amros: Nie mam nic wspólnego z pracą w szkole (może poza tym, że w kilku szkołach wdrażałem rozwiązania informatyczne), ale jako osoba, która była po drugiej stronie barykady, przyznaję Ci 100% racji. Czasami naprawdę żal mi było niektórych nauczycieli. Był sobie pewien chemik, z którym mieliśmy zaledwie semestr w liceum. Moja klasa liczyła ponad 30 osób, z czego w lekcji udział brały ze trzy. Cała reszta różnego rodzaju śmieszki-heheszki. Nauczyciel był z tych, co muchy by nie skrzywdzili, a jakakolwiek forma agresji była mu nieznana. Co lekcję dwoił się i troił, by chociaż tej trójce uważających uczniów cokolwiek w głowie zostało. Pewnego dnia, godzinę po zajęciach z nami, zabrała go karetka z zawałem. Wrócił dopiero po półtora roku, naszej klasy nie wziął i mu się nie dziwię. Świat stanął na głowie. Rodzice powinni dyscyplinować nie nauczycieli, lecz swoje dzieci, by te nie zabierały sobie i innym cennego czasu na naukę. Dzieci mogą nie rozumieć, na co im to, ale straconego czasu nikt im nie odda.

Odpowiedz
Udostępnij