Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Ballada o Januszku - epilog. Będzie długo. Pracę u Janusza zaczęłam w…

Ballada o Januszku - epilog. Będzie długo.

Pracę u Janusza zaczęłam w 2017. Bywał irytujący, ale były to raczej sytuacje, w których można było przewrócić oczami i pośmiać się z głupoty. Szef, który wnerwiał, ale nie stresował. Z początkiem korony przeszliśmy na prace zdalną (w 2020 całkiem zdalną, potem hybrydową), więc przez prawie 3 lata mało go widywałam i wtedy pracowało się naprawdę fajnie. Dodatkowym atutem była zmiana trybu pracy z wysiadywania dupogodzin na zadaniowy. Kiedy Niemcy wprowadziły pomoc dla przedsiębiorców, która poza wypłatami zapomóg polegała również na tym, że pracownicy mieli ograniczone godziny pracy, a państwo wypłacało część ich pensji, Janusz oczywiście z tego skorzystał.

W połowie 2022 pomoc dla przedsiębiorców się skończyła, o czym dowiedziałam się, kiedy zobaczyłam odcinek pensji (Janusz ani słowem się na ten temat nie zająknął), więc zaczęłam pracować z powrotem w pełnym wymiarze godzin, z tym że nadal głównie zdalnie, do biura przyjeżdżając dwa razy w tygodniu. Ponieważ Janusz nic nie wspominał na temat całkowitego powrotu do biura, żeby znowu móc cały czas patrzeć pracownikom na ręce, kontrolować, jak często chodzą do toalety i takie tam, zaczęłam się zastanawiać, czy on się w ogóle zorientował, że dotacje od państwa się skończyły i całą moją pensję płaci sam. Stwierdziłam jednak, że nie będę się narzucać z żadnym powrotem do biura, pracę mogę wykonać zewsząd, do tego odpadają mi koszty i czas dojazdu, a w końcu to jego firma, jego dotacje, jego problem. On się powinien tym interesować, a nie ja.

W październiku przeprowadziliśmy się do nowego biura. Tym razem, w celu cięcia kosztów, Janusz nie wynajął dwóch pomieszczeń, tylko jedno, w dodatku wielkości schowka na szczotki. Stwierdził, że skoro i tak pracujemy głównie zdalnie, to biuro jest potrzebne w zasadzie po to, żeby był jakiś oficjalny adres, na który przesyłki mogą przychodzić. I do tego głównie służyło, bo pracować się tam nie dało. Biuro nie dość, że ciasne, było w dodatku kompletnie zagracone, gdyż służyło Januszowi również jako składzik na rupiecie, które przestały mu się mieścić w domu i w garażu. Żeby dojść do swojego biurka, musiałam przeciskać się przez 30cm szczelinę między regałem a stertą kartonów z kasetami video z lat 80. Na uwagi zwracane i przeze mnie, i przez administratora budynku, że jest to wbrew przepisom BHP oraz przeciwpożarowym, Janusz reagował wzruszeniem ramion. Co tam przepisy, ważne, że tanio.

Dodatkową uciążliwość stanowił fakt, że Janusz spędzał większość dnia pracy na rozmowach telefonicznych, prywatnych i służbowych, które odbywał na głośnomówiącym. Czyli dzień, który musiałam spędzać w biurze mijał mi kompletnie bezproduktywnie, gdyż Janusz darł się do telefonu, omawiając ostatni mecz Bayernu, a ja nie słyszałam własnych myśli. Słuchawki wytłumiające dźwięk nie wchodziły w grę, gdyż pomiędzy omawianiem akcji Goretzki czy Müllera, Janusz artykułował też polecenia w moim kierunku, więc cały czas musiałam się jego rozmowom przysłuchiwać. Do tego doszedł problem z czasów przedkoronowych, czyli przy każdej rozpoczętej czynności następowała komenda "rzuć i rób coś innego", w związku z czym niczego nie mogłam zrobić do końca i wszystko leżało rozgrzebane. Na szczęście był to jeden, góra dwa dni w tygodniu.

W lutym okazało się, że miałam rację co do kwestii, że Janusz nie zorientował się, że od 8 miesięcy nie otrzymywał dotacji od państwa i całą pensję wypłacał mi z własnej kieszeni. Przypadkiem uświadomił mu to jego doradca podatkowy i Janusz wpadł w szał. Nie tylko zażądał całkowitego powrotu do biura, ale również odpracowania wszystkich godzin, które w ciągu tych 8 miesięcy przepracowałam z domu. Nie trafiały do niego argumenty, że przecież mimo tego, że z domu, i tak pracowałam na cały etat, to nie był mój czas wolny, a wszystkie zadania były wykonane. Jego zdaniem praca z domu to nie praca i koniec. Bo skąd on ma wiedzieć, czy przypadkiem w godzinach pracy nie miałam włączonej pralki czy zmywarki, albo nie robiłam sobie herbaty (co ciekawe, robienie sobie herbaty w biurze nie stanowiło problemu). Praca liczy się tylko wtedy, kiedy on ją widzi, nie wyniki, ale sam proces. On musi "widzieć zapie*dol", inaczej się nie liczy. Dokładnie wtedy zaczęły się moje problemy z żołądkiem i poszłam na L4. Było też dla mnie jasne, że jak tylko skończę studia, niezależnie od sytuacji na rynku, muszę koniecznie znaleźć nową pracę, bo w obecnej nie wytrzymam.

Od końca lutego do połowy maja sporo czasu spędziłam w szpitalu i na zwolnieniach, ale pomiędzy jedną nieobecnością a drugą dowiedziałam się o innej przyczynie zdenerwowania Janusza. Sytuacja z gatunku "na każdego cwaniaka znajdzie się większy cwaniak". Jedno z czasopism, z którym współpracowaliśmy, to niszowy kwartalnik o tematyce haute couture, wydawany w Holandii. Z naczelnym Janusz zna się od ponad 20 lat. Wiele lat temu sporządzili umowę o współpracy, w międzyczasie warunki tej współpracy i zakres działalności Janusza uległy zmianom, a zmiany, jak to Janusz ma w zwyczaju, uzgadniane były wyłącznie ustnie. Rozliczenia dokonywane były zawsze w ten sposób, że nasza firma wysyłała fakturę klientowi, klient przelewał nam (tzn. Januszowi) pieniądze, wydawnictwo wysyłało nam fakturę pomniejszoną o naszą prowizję, my opłacaliśmy ją wydawnictwu. Czasami, kiedy były jakieś opóźnienia po stronie klienta, lub Janusz miał problem z płynnością (bo pieniądze od klienta niechcąco mu się rozeszły na prywatne wydatki), dogadywał się telefonicznie z kolegą naczelnym, że zapłaci z opóźnieniem, na co ten bez problemu się zgadzał, oczywiście wszystko wyłącznie ustnie.

Współpraca grała i tańczyła, do czasu. Pewnego dnia przyszło pismo z wydawnictwa, w którym w trybie natychmiastowym wypowiedzieli Januszowi umowę ze względu na rażące naruszenie warunków kontraktu. No bo w umowie wyszczególnione były procesy, których Janusz miał się trzymać, a tymczasem od dłuższego czasu robił zupełnie coś innego. Do tego regularne zaległości w opłacaniu faktur. Wszystko Janusz miał dogadane z naczelnym telefonicznie, jednak nie miał na to żadnego dowodu. Ale co to za problem. Skoro nie ma dowodu, to Janusz go sobie stworzy. Niewiele myśląc, napisał aneks do umowy, z datą wsteczną, w którym wyszczególnił zmiany procedur, podrobił podpis naczelnego i wysłał mu jako argument na swoja korzyść (nie mogłam go powstrzymać, bo byłam wtedy na L4, a nawet gdybym nie była to po akcji z listem do szpitala przestałam ratować mu tyłek i chronić go przed nim samym, niech się sam wykończy).

Do tego doszedł do wniosku, że jeśli wydawnictwo chce zerwać z nim umowę, to niech zrywa, ale po tylu latach należy mu się odszkodowanie. W ramach owego odszkodowania przywłaszczył sobie pieniądze od klientów z ostatniego numeru czasopisma. Była to suma w okolicach 60 tys. Euro, którą natychmiast wydał na wyjazd z rodziną do Kalifornii. Ponieważ naczelny nie odpuszczał i jego prawnik zaczął przysyłać pisma, Janusz również musiał wziąć prawnika. Nie dość, że kosztuje go to spore pieniądze, to jeszcze za przywłaszczenie sporej sumy pieniędzy i sfałszowanie podpisu grozi mu sprawa karna.

Oprócz tego, czego dowiedziałam się już po powrocie, urząd skarbowy podczas kontroli dopatrzył się, że podczas korony Janusz prowadził dość kreatywną księgowość i nakazał mu zwrot całej pomocy, którą otrzymał w tym czasie od państwa. Wyszło tego kilkadziesiąt tysięcy. W ramach pójścia na rękę mogą mu to ewentualnie rozłożyć na raty, ale oddać musi.

Trzecim problemem Janusza, który wydarzył się w tym samym czasie, była skrajnie zła sytuacja finansowa jego drugiego biznesu - spa, które odziedziczył po swoim ojcu. Sytuacja finansowa firmy była zła już od czasów korony i executive, który prowadzi ten interes, wysyłał mu od tego czasu zestawienia finansowe, sygnalizując problem, który Janusz radośnie ignorował, bo co sobie będzie zawracał głowę jakimiś tabelkami. Jakieś pieniądze wpływają na konto i to się liczy, więc jakoś to będzie. Niestety skończyło się "jakośtobycie" i nie tylko pieniądze przestały wpływać, ale Janusz musiał zacząć dokładać ze swoich. Spa bankrutuje, a Janusz szuka winnego.

To, że Janusz lada moment popłynie na wszystkich frontach, było jasne. Jasne było również, że skoro praca dyplomowa jest już na ukończeniu, a obrona za kilka tygodni, mogę się już rozglądać za nową pracą. Nie wiedziałam tylko, jak ogarnąć temat odbywania rozmów kwalifikacyjnych, tak żeby Janusz się nie dowiedział, w sytuacji, kiedy nie pracuję już z domu, a w dodatku dzielę z nim biuro, więc słyszymy swoje rozmowy. Z kolei doproszenie się go o dzień urlopu graniczyło z cudem. Ale w tym momencie stała się najlepsza rzecz, jaka mogła się w tej sytuacji stać. 31 maja bardzo przybity Janusz oznajmił mi, że bardzo mu przykro, ale w związku z problemami, które spadły mu na głowę, a które "kompletnie nie są jego winą", żeby nie zbankrutować, musi ciąć koszty, gdzie się da, w związku z czym musi zmienić warunki mojej umowy i zredukować mój etat o połowę.

Podsunęłam mu wtedy pomysł, żeby może zamiast obcinać mi godziny pracy, po prostu mnie zwolnił, a na moje miejsce zatrudnił kogoś za niższa stawkę i w mniejszym wymiarze godzin. Pracy nie ma aż tyle, ile było w pierwszych latach mojego zatrudnienia, więc nawet ktoś mniej doświadczony powinien dać sobie radę. Z kolei ja przy obecnych cenach nie dam rady żyć za połowę pensji, więc wolę po prostu poszukać innej pracy. Janusz się pokrygował, że nie miałby serca mnie tak po prostu zwolnić, że po tylu latach jestem jak rodzina i tak dalej.

W końcu go jednak przekonałam. Wręczył mi rozwiązanie umowy z miesięcznym okresem wypowiedzenia. Zwróciłam mu uwagę, że okres wypowiedzenia jest nieprawidłowy. W umowie mam wpisany "ustawowy okres wypowiedzenia", a ten w przypadku zatrudnienia powyżej 5 lat wynosi 2 miesiące (najchętniej to bym odeszła jak najszybciej, ale wiedziałam, że znalezienie pracy od 1 lipca będzie raczej mało realne). Janusz zaczął dyskutować, że jego, jako drobnego przedsiębiorcy, na pewno te przepisy nie dotyczą. Pokazałam mu przepis, że owszem, mogłyby nie dotyczyć, jako drobny przedsiębiorca ma pewne przywileje, tylko że odpowiednia klauzula musi być zawarta w umowie o pracę. Jeśli jej nie ma, nici z przywilejów. Okazało się, że on nie wiedział, że w umowa, która ze mną podpisał, jest typowo "korporacyjna" i niekorzystna dla niego, bo jej nie przeczytał.

Nie zgodziłam się na jego propozycję "dogadania się" i uświadomiłam mu, że otrzymawszy wypowiedzenie, mam obowiązek zarejestrować się w urzędzie pracy, a oni pierwsze, co zrobią, to sprawdzą, czy jest ono zgodne z prawem. Kiedy się okaże, że nie jest, to nie dość, że wypowiedzenie będzie nieważne i będzie mi je musiał wręczyć na nowo, tracąc kolejny miesiąc, to jeszcze zapłaci karę. Na propozycję dopisania tej klauzuli do umowy z datą wsteczną również się nie zgodziłam. Nie miał wyjścia, musiał dać mi nowe wypowiedzenie z terminem do końca lipca. A ja, dzięki temu, że to on mnie zwolnił, nowej pracy mogłam szukać oficjalnie, co więcej, miałam prawo chodzić na rozmowy w godzinach pracy (z czego ochoczo korzystałam). A gdyby nie udało mi się nic znaleźć przed końcem lipca, przysługują mi świadczenia z urzędu pracy, w tym zasiłek wynoszący 60% pensji.

Przez to, że Janusz bardzo niechętnie zatwierdzał wnioski urlopowe ("bo on nie zgadza się z tym, że pracownika nie ma, a on mu musi płacić"), miałam do wykorzystania prawie cały przysługujący mi roczny urlop, którego Janusz musiałby mi albo udzielić przed końcem mojego zatrudnienia, albo wypłacić ekwiwalent w wysokości prawie całej mojej pensji brutto. Gdyby wypowiedzenie kończyło mi się końcem czerwca, przysługiwałaby mi tylko połowa urlopu, a że zahaczyło o drugą połowę roku, przysługiwał mi on w całości. Gdyby Janusz był się wcześniej zorientował, jaki mam w umowie termin wypowiedzenia i co to dla niego oznacza, zaoszczędziłby sobie sporo pieniędzy. No ale kto bogatemu zabroni nie czytać umów. Na razie wydawał się o tym nie wiedzieć, ale zdawałam sobie sprawę, że kiedy w końcu się zorientuje, zacznie "chodzić po ścianach", będzie się starał zrobić wszystko, żeby mi tego urlopu nie udzielić, ani nie wypłacać i podejrzewałam, że będzie chciał mnie zmusić, żeby się tego urlopu oficjalnie zrzekła albo o niego wystąpiła i podczas niego nadal chodziła do pracy, a jako karty przetargowej użyje świadectwa pracy i zagrozi, że mi go nie wystawi, albo wystawi złe. Tak więc muszę być szybsza.

Jako że nową pracę znalazłam o wiele szybciej niż zakładałam i już pod koniec czerwca udało mi się podpisać umowę, wykorzystałam ten fakt i poprosiłam Janusza o jak najszybsze wystawienie mi świadectwa pracy, mówiąc, że niby nowy pracodawca chce, żebym je natychmiast dostarczyła. A że nie chcę zrobić na dzień dobry złego wrażenia, nie mogę kazać im zbyt długo czekać. Świadectwo napisałam sobie sama, bo Januszowi się, rzecz jasna, nie chciało, ale bez problemu podpisał, więc ten problem miałam już z głowy.

W pierwszych dniach lipca, tak jak się spodziewałam, pracownik obsługującej nas kancelarii uświadomił Januszowi kwestię mojego urlopu. I tak, jak się spodziewałam, Janusz był w ciężkim szoku, ile go to będzie kosztowało. I jak się również spodziewałam, próbował mnie przekonać, żebym się go oficjalnie zrzekła. Bo nie wyobraża sobie wypłacania takich pieniędzy, a wykorzystać tych dni jako urlopu też mi nie pozwoli, bo jestem mu potrzebna. Oczywiście odmówiłam.

Plan A się nie powiódł, to zaproponował plan B. Jako że wypłata za niewykorzystany urlop jest traktowana jako "specjalna płatność" i tak wysoko opodatkowana, że pracownik dostaje tylko połowę kwoty, Janusz spytał, co ja na to, żeby on nieoficjalnie wypłacił mi kwotę netto, a ja podpisałabym mu oświadczenie, że oficjalnie zrzekam się tych roszczeń, dzięki czemu on przynajmniej zaoszczędzi ten podatek. Mnie obojętne, ja chcę dostać swoje pieniądze, a rozliczenia Janusza ze skarbówką są jego problemem. Powiedziałam mu tylko, żeby najpierw sprawdził w swojej kancelarii podatkowej, czy to się w ogóle da zrobić, bo to oni wystawiają mój pasek wypłaty i mają wszystkie informacje na temat mojego urlopu, a z tego, co wiem, nie ma możliwości prawnej, żeby pracownik zrzekł się przysługującej mu wypłaty, a potem możemy wrócić do tematu. Oraz oczywiście postawiłam warunek: kasa do ręki (lub na konto) zanim cokolwiek podpiszę (zresztą miałam dość dużą pewność, że to i tak nie przejdzie - wieczorem skonsultowałam temat z prawnikiem).

Pod koniec następnego dnia Janusz poprosił mnie o rozmowę na temat tego wynagrodzenia za urlop i przedstawił następującą propozycję: ponieważ przez ostatnie 6 lat mnie utrzymywał (ciekawe określenie na wypłacanie pensji za wykonaną pracę), ja jestem mu coś winna ze swojej strony, jakąś elementarną lojalność, więc on postanowił, że wypłaci mi tylko część przysługującej mi kwoty netto (dla potrzeb historii niech będzie to, że zamiast 2000 € zapłaci mi 1500 €), w dodatku zrobi to w trzech ratach: w lipcu ze względu na swoją trudną sytuację finansową nie będzie w stanie wypłacić nic, ale będzie mi wypłacał po 500 € pod koniec sierpnia, września i października, a ja mam mu podpisać już teraz, że się tych świadczeń zrzekam (już widzę, jak bym te pieniądze kiedykolwiek zobaczyła). Odpowiedziałam, że chyba sobie jaja robi. Na układ można iść, jeśli obie strony coś na tym zyskują, a nie jeśli jedna na tym zyska, a druga straci. Jaki ja mam w tym interes, żeby, idąc mu na rękę, pozbawić się przysługującego mi wynagrodzenia? Bo już pomijając z jakiej mańki mam się zrzec części tych pieniędzy, to nie mam żadnej gwarancji, że tę resztę w ogóle dostanę, bo nawet jeśli podpiszemy jakieś zobowiązanie między sobą, nie będzie ono miało żadnej mocy prawnej, jako że cały ten układ byłby nielegalny. Albo ustalamy coś, na czym zyskamy oboje, albo nie mamy o czym rozmawiać i robimy wszystko oficjalnie.

Janusz powtórzył argument, że po tym jak mnie przez 6 lat utrzymywał, mam wobec niego dług, więc jestem mu winna tę przysługę i dodał nowy, że "mam bogatego męża", więc te pieniądze nie są mi do niczego potrzebne, a poza tym sponsorowanie mnie jest obowiązkiem męża, a nie jego (ktoś chyba nie łapie różnicy między związkiem a pracą zawodową). Następnie zastosował próbę szantażu emocjonalnego ("Dlaczego nie chcesz mi pomóc? Czy ja ci cokolwiek złego zrobiłem? Dlaczego mi nie ufasz? Czy uważasz, że mógłbym kogoś oszukać?" - nawet mi się udało nie parsknąć śmiechem), a kiedy to też nie przyniosło oczekiwanego rezultatu, oznajmił, że chyba mi się coś pomyliło, jeśli myślę, że cokolwiek mogę z nim negocjować, negocjować to on może z równym sobie, a nie ze mną, ja mam robić, co on każe (odważne stwierdzenie w sytuacji, kiedy to on mnie prosi o przysługę i tylko od mojej dobrej woli zależy, czy się zgodzę). Na koniec zaczął wyciągać jakieś sytuacje z ostatnich lat, kiedy poniósł straty finansowe (które wynikały wyłącznie z jego zaniedbań, nieudolnych krętactw oraz złych decyzji) i grozić mi dyscyplinarką. Po czym zadzwonił mu telefon, który on odebrał. Stwierdziłam, że w ten sposób nie będziemy rozmawiać i pojechałam do domu.

Następnego dnia, w myśl zasady "nie chcieli Żydzi manny, mieli g…o", za radą prawnika, poszłam na L4. Zwolnienie do środy, 19 lipca (w czwartek chciałam przyjechać do pracy, oddać klucze, wylogować się z kont na komputerze itd., a od piątku do końca miesiąca miałam już dawno zatwierdzony urlop, z którego już nie było możliwości mnie odwołać), z kodem choroby nie do podważenia, nawet gdyby Januszowi przyszło do głowy nasyłać na mnie kontrolę z kasy chorych.

Tym sposobem Janusz stracił pracownika, bez jakiegokolwiek przekazania obowiązków, a za zaległy urlop będzie musiał zapłacić oficjalną drogą, z podatkiem. Gdyby próbował jakoś utrudniać mi życie, zawsze miałam możliwość przedłużenia L4 o ten ponad tydzień zatwierdzonego urlopu, przez co musiałby mi zapłacić jeszcze więcej. Gdyby w ramach zemsty 31 lipca pieniądze (lipcowa pensja plus wypłata za urlop) nie wpłynęły mi na konto, następnym moim krokiem byłoby wezwanie do zapłaty wysłane przez prawnika zarówno do Janusza, jak i do wiadomości właściciela kancelarii (na wypadek, gdyby Janusz nie odebrał lub nie otworzył listu), a następnie oddanie sprawy do sądu pracy. Gdyby Januszowi przyszło do głowy zwalniać mnie dyscyplinarnie (do czego kompletnie nie miał podstaw ani formalnie, ani merytorycznie), sprawa również skończyłaby się w sądzie pracy, gdzie dodatkowo uwaliłabym go, ujawniając ten mail do ordynatora chirurgii i parę innych rzeczy.

Podczas mojej nieobecności Janusz zadzwonił raz, pytając o zdrowie i czy mogłabym mimo zwolnienia przyjechać jednak do pracy, bo on nie daje sobie sam rady. Oczywiście się nie zgodziłam, informując go, że po pierwsze nie pozwala mi stan zdrowia, po drugie, świadczenie pracy podczas L4 jest nielegalne, a jeśli ma wątpliwości, może mu to wytłumaczyć mój prawnik. Nie miał wątpliwości.

Przez ten czas coś chyba mu się przeorało w głowie (albo ktoś mu przeorał), bo kiedy wróciłam na ostatni dzień, był bardzo miły, nie wracał do tematu wypłaty, skupił się na przekazaniu obowiązków, a w prezencie pożegnalnym dał mi butelkę markowego szampana. Do tego stwierdził, że pewnych rzeczy, które ja robiłam, nie jest w stanie sam ogarnąć, więc jeżeli pozwalałby mi na to czas, chciałby mi zaproponować dalszą współpracę, w ramach mini job (pracownik nie jest zatrudniony na etat, tylko przychodzi na parę godzin i zarabia max 500 € wolne od podatku, nie musząc zakładać działalności ani wystawiać faktur), gdzie stawkę za swoje usługi miałabym ustalić sobie sama. A 31 lipca wszystkie należne pieniądze wpłynęły mi na konto.

praca

by Crannberry
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar Face15372
19 19

Chyba najdłuższa opowieść w Twoim wykonaniu. Przeczytane i daję plusik.

Odpowiedz
avatar Crannberry
12 12

@Face15372: objętościowo mam dłuższe, ale ta najdłuzej powstawała. Pisałam ją przez 2 miesiące, czekając na rozwój wydarzeń, żeby nie wrzucać powieści w odcinkach

Odpowiedz
avatar Attentat
14 14

Miło, że na sam koniec choć troszkę spokorniał. Swoją drogą podziwiam jak dobrze jesteś oblatana w niemieckich przepisach i tak dobrze się zabezpieczyłaś przed Januszem.

Odpowiedz
avatar Crannberry
9 9

@Attentat: podejmując pracę w agencji reklamowej, spodziewałam się, że zgłębię wiedzę z zakresu mediów, marketingu, rynku dóbr luksusowych i reklamy. Tymczasem z konieczności i zupełnie niespodziewanie obtrzaskałam się w przepisach, zwłaszcza z zakresu prawa pracy i finansowego. A z Januszem miałam o tyle łątwo, ze po kilku latach nauczyłam się tego pokrętnego sposobu, w jaki działa jego mózg i byłam w stanie przewidzieć (ale to też nie zawsze) jego następne kroki i się na nie przygotować

Odpowiedz
avatar unitral
9 11

Prawie identyczną historię przeżyłem osobiście w Austrii, z tą różnicą, że byłem Selbstständig a pracowałem u "polaka". Na koniec jednak nie było tak miło jak u Ciebie - straciłem kilka setek, a do sądu o te parę stów szkoda chodzić. Jedyne dobre zakończenie, to takie, że arbeitgeber mojego arbeitgeber, zaproponował mi bezpośrenią umowę za znacznie lepszą stawkę niż "polakowi" - przepracowałem tam prawie 10lat (miło wspominanych) a potem się przebranżowiłem.

Odpowiedz
avatar wiecznie_wqrwiony
16 16

Wspaniałe zakończenie tej historii :) Lubie, kiedy ludzie są karani za swoją bezmyślność i głupie decyzje, zwłaszcza, jeśli ktoś próbuje ich ratować przed nimi samymi. Jeśli będziesz miała jakieś wieści o dalszych losach Janusza i Janusza juniora, daj znać, pośmiejemy się razem.

Odpowiedz
avatar Crannberry
9 9

@wiecznie_: Sama jestem bardzo ciekawa, jak potoczą się jego dlasze losy. Póki co pozostaję z nim w kontakcie, żeby wiedzieć, co u niego słychać i jak się sprawy mają. Nie mogłam odpowiedziec na komentarz, cytując twój nick, bo cenzura nie przepuściła... o_O

Odpowiedz
avatar Librariana
14 14

Cran, czekałam na tę historię :) Cieszę się, że tak elegancko udało Ci się odejść od Janusza i wszystko dobrze się skończyło. Powodzenia w nowej pracy!

Odpowiedz
avatar Crannberry
10 10

@Librariana: Dzięki! W nowym miejscu zaczynam od października, na razie mam 2 miesiące wakacji :D

Odpowiedz
avatar reborn86
13 13

to jest jak koniec sagi :) ehhh aż człowiek ma nadzieje że będzie ekranizacja :) nie chce ci złorzeczyć ale musisz wziąć ten mini job bo obok Satsu masz tu najlepszy kontent z tym Januszem :)

Odpowiedz
avatar Pantagruel
16 16

Kurde, będzie mi trochę brakowało Janusza ;-)

Odpowiedz
avatar iks
8 8

Muszę przyznać ze końcówka mnie zawodzi. Biorąc pod uwagę twoje wcześniejsze posty to spodziewałem się sądu, kontrwywiadu i połowy służb NATO za molestowanie. A tutaj zwykła rozmowa z prawnikiem i ogarnięcie Janusza prawem. Tak normalnie jakoś :)

Odpowiedz
avatar Crannberry
6 6

@iks: powiem ci, że z jednej strony cieszę, że sytuacja się sama rozwiązała w miarę bezstresowo, ale z drugiej już się bojowo nastawiłam na jakąś grubszą inbę, miałam opracowaną całą strategię, a tu nic z tego ;)

Odpowiedz
avatar Diabelska
10 10

Czekałam na to. Piękne zakończenie z eleganckim utarciem nosa Januszowi. Jednak trochę mi szkoda, że koniec. To znaczy bardzo się cieszę, że Twoje kłopoty się zakończyły, ale historyjek będzie brakować. Powodzenia w nowej firmie :)

Odpowiedz
avatar digi51
11 11

brak miejsca dla pracowników po koronie to problem w wielu miejscach pracy. Janusze zacierali rączki wysyłając pracowników na zdalne, że zaoszczędzą na wynajmie i papierze toaletowym. Odkryli jednak, że w takim trybie nie ma możliwości dyrygowania pracownikami i przymuszania do wykonywania nieswoich obowiązków, w związku z czym zarządzili powrót do biura, ale po co zaraz wywalać kasę na więcej pomieszczeń? Wszyscy się zmieszczą. U mojej znajomej w firmie postawili po dwa krzesła przy biurku (dwa obok siebie, a nie na przeciwko siebie) i byli wielce zaskoczeni, że pracownicy protestują.

Odpowiedz
avatar Crannberry
5 5

@digi51: dopadła ich smutna rzeczywistość, że nie da się jednocześnie zaoszczędzić na srajtaśmie i stać nad pracownikami z batem... Jak żyć, panie kanclerzu, jak żyć...

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
4 4

@digi51: Nigdy nie byłem pracodawcą, więc może czegoś nie dostrzegam, ale nie rozumiem tej mentalności. Po co non stop patrzeć innym na ręce, jeśli wszystko jest zrobione. Przecież mogę spokojnie zająć się innymi rzeczami. Co innego, jak coś jest nie tak. Wtedy rzeczywiście trzeba wszystko sprawdzić i rozliczyć osobą za to odpowiedzialną albo zwyczajnie zmienić procedury.

Odpowiedz
avatar digi51
3 3

@pasjonatpl: To też zależy... Jeśli chodzi o doświadczonych i sprawdzonych pracowników, których produktywność nie spadła na home office, to nie widzę powodu, aby ciągać ich do biura. Trochę inaczej jest z pracownikami z małym stażem, którzy w momencie przymusowego home office nie byli do końca jeszcze "pełnowartościowymi" pracownikami i okazało się, że nie rozwijają swojej produktywości. Może tak się dziać, bo w domu rozprasza je za dużo spraw i nie następuje przez to spodziewany rozwój produktywności.

Odpowiedz
avatar Crannberry
3 3

@pasjonatpl: jest typ mikromenedżera, który musi "mieć oko" na każdą najdrobniejszą rzecz i ma problem, że jeśli pracownik jest gdzie indziej, to on nie może kontrolować każdej sekundy jego dnia pracy. Do tego dochodzą szefowie z obsesją, że każdy pracownik chce go okraść i oszukać, więc on musi ich pilnować. Ten typ przełożonwgo, który pracownikom instaluje trackery ruchów myszy

Odpowiedz
avatar Jorn
-3 3

Jeśli dobrze zrozumiałem propozycję układu wypłaty ekwiwalentu urlopowego w formie kwoty netto z Twoim lewym zrzeczeniem się go, i że się na to wstępnie zgodziłaś, to masz szczęście, że Januschowi ktoś wytłumaczył, że nie może tego zrobić, albo on sam stwierdził, że ten układ jest dla niego za mało korzystny. Bo od tej kwoty netto nadal na Tobie ciążyłby obowiązek podatkowy w zakresie podatku dochodowego, prawdopodobnie też kościelnego i być może też obowiązek opłaty składek na ubezpieczenia społeczne. Gdybyś tych podatków i ewentualnych składek nie zapłaciła, ryzykowałabyś się, że sprawa się kiedyś wyda i służby skarbowe się do Ciebie zwrócą. A mogłoby się nie wydać tylko w sytuacji, gdyby Janusch wyjął tę kasę z własnego portfela i nie rozliczył jej jako kosztów prowadzenia firmy. No chyba, że niemieckie przepisy drastycznie się różnią od obowiązujących w innych cywilizowanych krajach, ale wiem, że tak nie jest.

Odpowiedz
avatar Crannberry
6 6

@Jorn: W Niemczech przy zatrudnieniu na umowę o pracę, pracownik otrzymuje kwotę netto a wszystkie podatki i składkę zdrowotną musi opłacić pracodawca (pracownik widzi na pasku wypłaty, ile one wynoszą, ale fizycznie nie płaci ich sam). Na mocy § 42d EStG za nieopłacony Lohnsteuer (podatek dochodowy, a w zasadzie zaliczkę na jego poczet) beknie pracodawca i być może również jego Steuerberater, jeśli np źle go wyliczył. Tutaj dyskusja była czysto akademicka, bo niemieckie prawo w zasadzie nie przewiduje scenariusza, że pracownik mógłby zrzec się swojego wynagrodzenia. Ale gdyby do takiej sytuacji doszło i podpisałabym lewe zrzeczenie, to mamy trzy scenariusze: - Janusz ma przebłysk logiki i płaci mi gotówką, którą wyciąga z bankomatu ze swojego prywatnego konta, ja nie wpłacam jej na konto, tylko wydaję na bieżąco w sklepach - nikt nie jest w stanie udowodnić, że wzięłam jakiekolwiek pieniądze, a on z pobrania pieniędzy "na życie" ze swojego prywatnego konta rónież nie musi się nikomu tłumaczyć. Wypłaty ekwiwalentu urlopowego oficjalnie nie ma, nie ma więc naliczonego podatku - Janusz płaci mi przelewem z prywatnego konta. O ile transakcja nie przekracza 10 tys €, Finanzamt nie sprawdza prywatnych kont, więc też mało prawdopodobne, żeby sprawa się rypła. Ale nawet jeśli, to mówimy, że sprzedałam mu swoją starą torebkę Louis Vuitton czy innego Hermesa, która mnie się znudziła, a spodobała się jego córce i niech próbują udowodnić, że nie - Janusz jest idiotą i płaci mi przelewem ze służbowego konta, więc sprawa wychodzi natychmiast. Wówczas ja gram głupią, że co prawda zrzekłam się tego ekwiwalentu, ale widzę że pracodawca widocznie zmienił zdanie i mi go jednak wyplacił (jak miło z jego strony, musi mi jeszcze tylko dosłać poprawiony odcinek pensji) a Janusz i jego Steuerberater mają przewalone w skarbówce za niezapłacony podatek i wały w dokumentacji.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 7 sierpnia 2023 o 18:45

avatar Jorn
-2 2

@Crannberry: "W Niemczech przy zatrudnieniu na umowę o pracę, pracownik otrzymuje kwotę netto a wszystkie podatki i składkę zdrowotną musi opłacić pracodawca (pracownik widzi na pasku wypłaty, ile one wynoszą, ale fizycznie nie płaci ich sam). Na mocy § 42d EStG za nieopłacony Lohnsteuer (podatek dochodowy, a w zasadzie zaliczkę na jego poczet) beknie pracodawca i być może również jego Steuerberater, jeśli np źle go wyliczył." Fajnie, ale pieniądze wypłacone bez tytułu, to już nie jest "Lohnsteuer". To już są "sonstige Einkünfte" (inne dochody) i podpadają pod § 2 EStG. "Tutaj dyskusja była czysto akademicka, bo niemieckie prawo w zasadzie nie przewiduje scenariusza, że pracownik mógłby zrzec się swojego wynagrodzenia." Tak też myślałem, bo tak jest wszędzie w cywilizacji, ale z opisu sytuacji w historii nie wyłapałem, że taka opcja była tylko pobożnym życzeniem Januscha:) "Ale gdyby do takiej sytuacji doszło i podpisałabym lewe zrzeczenie, to mamy trzy scenariusze: (...)" I tylko w trzecim z nich byłabyś bezpieczna, bo kasa znów podpadłaby pod kategorię "Lohnsteuer". W dwóch pierwszych byłyby to nadal "sonstige Einkünfte", a do tego limitu 10 tys. € czy do jego brania pieniędzy "na życie" bym się tak nie przywiązywał, bo zawsze ktoś mógłby się o tym dowiedzieć, a zeznania świadków mają swoją moc dowodową. No, chyba, ze byś się nie bawiła w wymyślanie torebek, tylko z powrotem przekierowała kasę do kategorii "Lohnsteuer":) No, ale już sobie ustaliliśmy, że dyskusja jest czysto akademicka:)

Odpowiedz
avatar Jorn
0 0

@Jorn: Nie udaje mi się edytować powyższego komentarza, a właśnie się zorientowałem, że zamiast "Lohnsteuer" (podatek od wynagrodzeń) powinienem był w kilku miejscach napisać "Lohn" (wynagrodzenie). Przepraszam wszystkich czytelników.

Odpowiedz
avatar Crannberry
1 3

@Jorn: W normalnej sytuacji ekwiwalent urlopowy przychodzi jednym przelewem razem z ostatnią pensją i jest ujęty zarówno w odcinku pensji, jak i w Lohnsteuerbescheinigung, który pracownik otrzymuje na koniec roku i przedstawia w skarbówce razem ze swoim rocznym rozliczeniem. Odprowadzenie Loihnsteueru za ekwiwalwent urlopowy również jest obowiązkiem pracodawcy, bo pracownik dostaje na konto kwotę netto. Sonstige Einkünfte z § 2 EStG to są dodatkowe przychody niewyszczególnione w Lohnsteuerbescheinigung, czyli np. dochód z dodatkowej pracy (gdybym np dorabiała u Janusza, pracując na stałe gdzie indziej), dywidendy, dochód z wynajmu nieruchomości itd. I tak, tak opcja była tylko pobożnym życzeniem Janusza, ja się w sumie kłóciłam z nim o pryncypia, bo miałam pewnośc, że to i tak by nie przeszło. I obstawiam, że on sam nie wracał do tematu, bo mu Steuerberater wytłumaczył, że "to se ne da"

Odpowiedz
avatar Jorn
0 0

@Crannberry: "Sonstige Einkünfte" z § 2 EStG to jest rzeczywiście na przykład dochód z dodatkowej pracy, dochód z wynajmu nieruchomości itd., ale także jakiekolwiek inne dochody niepodpadające pod inne paragrafy, a zwłaszcza takie pieniądze nie wiadomo za co. Bo, przypominam, dyskutujemy tu o hipotetycznej sytuacji, gdy zrzekłaś się ekwiwalentu urlopowego, a tu nagle pojawiają się jakieś pieniądze od Januscha. Takie coś jak najbardziej podpada pod "Sonstige Einkünfte". Za to dywidendy pod to nie podpadają, bo to są "Einkünften aus Kapitalvermögen" z § 20 EStG opodatkowane na mocy § 43 EStG. I moim zdaniem słusznie obstawiasz, mu Steuerberater wytłumaczył, że "to se ne da". To znaczy, po jego stronie się nie da tego tak przeprowadzić, żeby sprawa się nie rypła.

Odpowiedz
avatar Samoyed
-5 9

Dlatego tylko korpo. Ma swoje minusy, ale takie kwiatki nie maja miejsca. Szkoda nerwow. Moj szef, chociaz porabany na maksa, bardziej charakterem przypomina Muska niz Janusza, ale im wiecej czytam takich historii, tym bardziej go sobie chwale.

Odpowiedz
avatar Crannberry
7 7

@Samoyed: dlatego w sumie się cieszę, że nie wypaliło z tym start-upem, bo to mógłby być kolejny Januszex, tylko idę do firmy, która ma około setki pracowników. Już nie Januszex, ale też nie wielkie korpo, gdzie jestem anonimowym numerkiem na liście i z dnia na dzień mogę wylecieć z roboty, bo ktoś nagle postanowił przenieśc moje stanowisko do innego kraju

Odpowiedz
avatar otaku1
5 5

@Samoyed: Zależy jakie korpo. Pracowałam w takim, gdzie nie potrafili napisać umowy, uwag do umowy nie przyjmowali (a po co się kłócić skoro błędne zapisy były dla mnie nieszkodliwe), a potem byli zdziwieni, że odmawiam podpisania papieru o zwrocie im kasy, która im się nie należała w świetle umowy. Dodatkowo osobę wyliczającą przerosło odejmowanie w zakresie 20 i zapytanie o wyliczenia, bo choćby im się coś należało to wartość jest zła, też nie spowodowało, by ktoś się zastanowił, że księgowy chyba potrafi liczyć lepiej niż losowa panienka z HRów.

Odpowiedz
avatar Samoyed
-4 4

@otaku1: Ale nie proponowali ci wyplaty pod stolem? I nie robili scen z utrudnianiem zycia typu zadanie zaplaty za prace zdalna? Zadna firma nie jest wolna od idiotow, ale w korpie nie cwaniakuja.

Odpowiedz
avatar Samoyed
-3 3

@Crannberry: Pracuje w korpie od 20 lat i to wyjatkowo blisko HR. Wyleciec z korpo to sie trzeba postarac, a jak przenosza, zmieniaja i likwiduja, to delikwentowi sie oplaca.

Odpowiedz
avatar otaku1
4 4

@Samoyed: Tylko straszyli sądem i byli dość zaskoczeni, jak powiedziałam, że nie mogę się doczekać jak pewne kwestie tam wyjaśnią. Przed tym sugerowali też robienie darmowych nadgodzin - o ile wątek z kasą to raczej głupota kilku osób, to już robienie problemów z akceptacją nadgodzin, których nie dało się uniknąć (albo wręcz wynikały z durnych polityk korpo) to cwaniakowanie.

Odpowiedz
avatar Samoyed
-2 2

@otaku1: Zadna korpo nie ma w swoich regulaminach darmowych nadgodzin, ZADNA, regulaminy korpo musza byc zatwierdzane zewnetrznie, wiec naruszanie prawa nie przejdzie. Wiec wyjscia sa dwa, mijasz sie z prawda albo jakis szef sie mijal z prawda. I nie, nie byli zaskoczeni. Moja korpa jeszcze nigdy nie przegrala w sadzie, a spraw maja jakas jedna tygodniowo w skali globalnej. Wiec straszenie sadem na nikim juz nie robi wrazenia, to tylko pracownikom sie wydaje, ze cos osiagneli i sa tacy dumni z sadowej riposty… Mieli nawet takiego jednego, ktory podal firme do sadu, bo mu kazali… pracowac. W godzinach pracy kazali mu sie zajmowac przewidzianymi w opisie stanowiska obowiazkami, a on w poprzedniej firmie mial mnostwo czasu na swoje hobby jakim bylo modelarstwo. Kto pracowal w HRach korpo w cyrku sie nie smieje.

Odpowiedz
avatar otaku1
3 3

@Samoyed: Mylisz to co w oficjalnych dokumentach od tego co się dzieje w rzeczywistości. Oczywiście, że oficjalnie masz płatne nadgodziny, ale potem krzywo na ciebie patrzą jak je rzetelnie zgłaszasz albo sugerują zgłoszenie w innym terminie, bo w tym miesiącu już masz limit, który sobie korpo wymyśliło (i nie mówię tu o dopuszczalnym limicie określonym przez prawo, ale kilkukrotnie niższym). Próbowano mnie przekonać argumentem, że to trzeba iść po pozwolenie do osoby kilka leveli wyżej, poddali się jak powiedziałam, że skoro nadgodzin nie mogę robić to wstaję i idę, wtedy zgoda się magicznie znalazła. Ja się postawiłam, ale sporo osób pracowało za darmo, bojąc się, że korpo ich wywali. Chociaż tu się z Tobą zgadzam, żeby wylecieć z korpo to naprawdę trzeba się mocno postarać, tylko wiele osób nie zdaje sobie z tego sprawy i grzecznie się poddają temu co korpo managerowie sobie ubzdurają zamiast sprawdzić co na dany temat mówi prawo i polityki korpo. A co do sądu to nie ja groziłam nim korpo a oni mnie. Pod koniec wycofali się, przyznając, że nie mieli racji i nic im się nie należy. Dodam, że spór dotyczył kiepsko napisanej przez nich lojalki, jak się takie rzeczy pisze zobaczyłam w następnym korpo, jakbym od tych drugich uciekała przed ustalonym okresem to bym raczej musiała grzecznie zapłacić, ale oni najwidoczniej nie zatrudnili pierwszego prawnika jaki się nawinął, który umowy ściąga z ogólnodostępnych stron w Internecie.

Odpowiedz
avatar Samoyed
-1 1

@otaku1: Ok, rozumiem sytuacje, ale mowisz o sytuacji jednostkowej, a idioci sa wszedzie. Ale tylko w korpie masz narzedzia, zeby sie przed nimi bronic. A niech sie patrza krzywo, kto by sie nimi przejmowal? Jezeli faktycznie regulamin zakladal zgloszenie nadgodzin, to masz problem, ze tego nie zrobilas. Obowiazki maja obie strony. W razie czego idziesz wyzej i wyzej. Ja np. jestem dla pracownikow na poziomie samodzielnego specjalisty czwartym stopniem eskalacji. Co drugi z problemem sie u mnie melduje. Odsylam ich do nizszych szczebli, co mi wolno, bo tak mowi regulamin, ale musze sledzic te sprawe. Bo tak sie dzieje w prawdziwej korporacji

Odpowiedz
avatar otaku1
0 0

@Samoyed: Przecież napisałam, że ja postawiłam sprawę jasno - albo mi płacą za nadgodziny albo ich nie robię - więc nadgodziny zaakceptowali i zapłacili. Było natomiast pełno osób, które się bały postawić i pracowały za darmo. Niestety większość osób, które spotkałam w korpo nie ma zielonego pojęcia o swoich prawach, a nawet jak się ich uświadomi to się boją o te prawa walczyć. Ta niewiedza i strach jest wykorzystywana przez ich przełożonych, przełożonych tych przełożonych, itd. Podsumowując w strukturach korpo (tych, które znam, bo nie mogę mówić o wszystkich) jest pełno "Januszy" i nie ważne jak będą same procedury korpo napisane, jeśli ludzie, którzy powinni ich przestrzegać mają je w nosie, a reszta boi się coś z tym fantem zrobić.

Odpowiedz
avatar pixdrzwi
5 5

I jak, skorzystasz z oferty mini job?

Odpowiedz
avatar mama_muminka
1 1

Gratuluję nowej pracy i rozegrania Janusza :) Świetnie się to czyta. I widać (po poziomie detalu oraz spójności wewnętrznej wszystkich historii), że to jest prawdziwe, więc ja doprawdy nie wiem skąd się biorą ci ludzie, którzy co jakiś czas ci zarzucają bajkopisarstwo.

Odpowiedz
avatar miramakota
1 1

Cranberry, piekielności Ci absolutnie nie życzę, ale pisz!

Odpowiedz
avatar bazienka
0 0

mocno podziwiam Twoja cierpliwosc do niego, mam nadzieje, ze go prawo doscignie za te przekrety wszystkiego dobrego w nowej firmie :)

Odpowiedz
Udostępnij