Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Historia #90582 o teściach wytrącających się w rozwód, przypomniała mi o tym…

Historia #90582 o teściach wytrącających się w rozwód, przypomniała mi o tym jak rozstałam się ze swoim byłym narzeczonym, dajmy na to Sebastianem. Powodem tego byli właśnie teściowie.

Relacje pomiędzy mną, a moimi niedoszłymi teściami, od samego początku były trudne. Mamy zupełnie inne charaktery, inne podejście do życia, skrajnie inne opcje polityczne, a przede wszystkim, wizję związku i małżeństwa. Mimo, że starałam się unormalizować nasze relacje, nie udało mi się to nigdy i zawsze czułam się tam jak niechciany dodatek do ich syna. Czy to na proszonych obiadach, gdzie zapominano o mojej alergii pokarmowej na jajka i przygotowywano sałatki z jajkiem, jajka w majonezie, czy każde mięso w nim obtaczano przed smażeniem, czy to na imprezach rodzinnych, gdzie pozostali członkowie rodziny ze mną rozmawiali i się śmiali, a teściowie uciekali jak najdalej.

Z początku związku nie był to aż taki problem, bo mieszkaliśmy w studenckim mieście, którym był dla nas Wrocław. Wtedy łatwo było rodziców, zarówno jednych jak i drugich, odciąć, bo do Wrocławia mieli daleko, a i w studenckim mieszkaniu nie było warunków na odwiedziny. Potem jednak, przez to że pracowaliśmy zdalnie, przeprowadziliśmy się do miejscowości idealnie pomiędzy naszymi rodzinami. Tańsze mieszkania, mniejsze miasto od Wrocławia. Do moich rodziców było 1,5h autem i do teściów godzinka. I niestety tu zaczęły robić się problemy z wizytami pod tytułem "przejeżdżałam obok, to wpadłam zobaczyć co robicie".

Wizytę teściowej mieliśmy przynajmniej raz w tygodniu. Wcześniej się nie zapowiadała, bo po co. Zwróciłam uwagę Sebastianowi, że nie czuję się komfortowo z tymi wizytami, to zbagatelizował mnie i stwierdził, że jestem zazdrosna, bo moi rodzice tak do mnie nie przyjeżdżają. A teściowe powolutku niszczyli nasz związek.

Tu powiedzieli, że jestem niegościnna, bo w lodówce miałam pusto i kawy też brak, albo że siedzę w pokoju, zamiast do nich wyjść, gdy zaplanowałam sobie dodatkową pracę. Potem zaadoptowałam znalezionego w tragicznym stanie kota, gdzie jak się okazało miał jeszcze cukrzycę, który jeszcze bardziej pogłębił kość niezgody mniejszy nami, bo po co karmię go jakimiś karmami bezzbożowymi, jak kiedyś koty dostawały trochę mięsa, rosół i dawały radę. W końcu i mój były zaczął mówić, że w sumie ta specjalistyczna karma jest droga, więc on chce kupować tę tańszą, a kot to w sumie nie był jego pomysł tylko mój. A że zaprotestował, gdy po leczeniu chciałam go oddać kuzynce, której odszedł właśnie kot i była chętna go zaadoptować- to już nieważne. Sama więc płaciłam za jego karmę, żwirek i się nim opiekowałam.

Teściowie potem wyszli z propozycją, że czemu mamy gnieździć się w naszym mieszkaniu - oni oddadzą nam połowę domu i tam zrobimy sobie mieszkanie. Stanowczo powiedziałam nie. Potem pokłóciłam się z Sebastianem i powiedziałam, że jeśli się tam przeprowadzimy, to ja odpadam z takiego związku. Wtedy on miałby rodzinę piętro niżej, a ja do swoich rodziców 2,5h drogi. Nie zniosłabym tego, że mamy wspólne podwórko z teściami, a wszystko o czym mówimy, byłoby słuchać na dole, bo taka akustykę mieli w domu. Stwierdził, że przesadzam i wiecznie na wynajmie on siedział nie będzie, więc on się zgadza.

Kazałam mu więc spakować walizki i już wprowadzić plan w życie. I rzeczywiście tak zrobił. Powinnam już w tym momencie uciąć tę relację, ale wrócił i przeprosił, obiecał poprawę. Więc ja naiwna zaproponowałam, że pójdziemy na terapię, aby on przepracował relacje ze swoimi rodzicami i też zrozumiał mój punkt widzenia, bo na razie miał pogląd taki, że jego rodzice są kochani, a ja szukam problemów.

Jak można się domyślić, na terapię nie dotarliśmy, bo albo "kolidowała z pracą" albo gabinet był za daleko. Nasz powrót do związku trwał 3 miesiące i w ciągu tych 3 miesięcy, częściej bywał on u rodziców niż ze mną. Bo tutaj ojcu trzeba pomóc z czyszczeniem rynien, tutaj z ogródkiem, tu matkę do lekarza zawieźć, tu ugotowali za dużo obiadu (a ja zostawałam ze swoim), tu kurnik trzeba przerobić, a tu w stodole trzeba porządek zrobić. W końcu zdecydowałam się to zakończyć, nim zmarnuję sobie życie - miałam 26 lat, a nie chciałam zmarnować sobie życia na związek w czworokącie.

Powiedziałam Sebastianowi, że niestety jestem na drugim planie, a na pierwszym są cały czas jego rodzice. Odparł, że to oczywiste, bo to jego rodzina. Zapytałam czy w takim razie ja jego rodziną nigdy nie byłam? I czy małżeństwo by to zmieniło? Czy dziecko? Powiedział, że oczywiście dziecko byłoby dla niego najważniejsze, ale na pytanie o rodzinę i tego czy uważa mnie za jej ważna część, nie odpowiedział. Powiedziałam mu, że uważam, że jego uzależnienie od rodziców jest czymś, z czym ja sobie nie poradzę, a jemu to najwidoczniej pasuje, więc nie będę stała mu na przeszkodzie. Oddałam pierścionek i tak zakończyłam naszą znajomość.

Z perspektywy czasu, gdy mam teraz partnera z przyjemnymi, niewtrącającymi się w nasze sprawy teściami, cieszę się, że wszystko to wyszło jeszcze przed ślubem. Nie wiem co u Sebastiana obecnie słychać - kiedyś gdy spotkaliśmy się na mieście, powiedział, że wrócił do rodzinnej miejscowości, bo jest tam mu wygodniej. Szanuję jego decyzję, ale jednak cieszę się, że już nie jesteśmy razem. Teściowie pewnie też.

teściowie

by ~Winnirozwodudwiwsteony
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar Pantagruel
12 18

Baradzo dobrze, że w porę uciekłaś od toksyka. Teraz to wpadanie na niezapowiedziane wizyty i karcenie za brak jedzenia w lodówce, po ślubie krytyka wszystkiego co robisz i potem, gdybyście mieli dzieci, krytykowanie każdej najmniejszej decyzji związanej z dzieckiem i wymądrzanie się. Takich teściów trzeba definitywnie odciąć. Lub, jeżeli tego się nie da, odciąć partnera.

Odpowiedz
avatar Habiel
14 16

@Pantagruel: Rozumiem utrzymywanie dobrych relacji z rodzicami, ale to wygląda to mi na syndrom wiecznej pępowiny. Rodzice nie chcą stracić syna i korzyści z nim związanych, a syn nie chce stać się dorosły i wziąć odpowiedzialność za swoje życie. Według mnie tu nie chodziło o autorkę, a o sam fakt, że ich syn mógłby już nie być na ich zawołanie, bo miałby swoją rodzinę. Każda partnerka ich syna pewnie będzie zła, nie ważne jaki miałaby charakter i priorytety w życiu. Bardzo dobrze, że wyszło to jeszcze przed ślubem i dziećmi. Dzięki temu nie zmarnowałaś sobie kilku lat nim doszłoby do rozwodu.

Odpowiedz
avatar Jorn
0 4

@Pantagruel: @Habiel: Zgoda, ale z drugiej strony argument "on miałby rodzinę piętro niżej, a ja do swoich rodziców 2,5h drogi" jest idiotyczny. Z całą resztą się zgadzam.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
-3 3

@Jorn: Nie jest wcale taki idiotyczny. Tutaj nie chodzi o to by autorka nie odwiedzała swoich rodziców wcale.

Odpowiedz
avatar Jorn
2 2

@78FS: No właśnie. Nie o to chodzi. Mieszkając obok teściów nadal mogłaby odwiedzać rodziców. Sam taki układ przerabiałem i to działało. Oczywiście w tym przypadku było 150 innych powodów, aby nie zamieszkać z teściami, ale nie o tym był mój komentarz. Nawiązywałem do tego, że ta część historii wyglądała, jak jakaś konkurencja między autorką i jej partnerem o to, kto będzie miał bliżej do swoich.

Odpowiedz
avatar Bubu2016
4 4

Powodem nie byli teściowie a ich synek z nieodciętą pępowiną.

Odpowiedz
avatar mama_muminka
7 7

Życie sobie tym uratowałaś. My wzięliśmy ślub i przenieśliśmy się 400 km od teściów. Przez lata było to jakimś rozwiązaniem, no bo ciężko się wtrącać przez telefon :) Ale niestety odkąd mamy dzieci, temat wrócił jak bumerang. Wszystkie nasze decyzje są kwestionowane. I tu niestety wychodzi, że odległość pomogła, ale pępowiny nie odcięła. Coś sobie ustalamy z mężem, przez 3 miesiąca działa sprawnie. Następnie jedziemy do rodziców w odwiedziny, na weekend. Oni kwestionują to co robimy, a mąż zamiast powiedzieć "tak zdecydowaliśmy i nara" to patrzy w sufit. I czeka aż ja coś zrobię. A jak rozmawiamy we dwoje i pytam "człowieku, co tu się dzieje w ogóle". To on mnie pyta "ale w sumie to musimy tak robić. Ja sam nie wiem, może mama ma rację". Więc rozmawiamy od strony merytorycznej i wychodzi, że jednak rozwiązanie nasze jest lepsze. "Ale on się nie chce z rodzicami kłócić". WTF. Psychicznie mnie to wykańcza. Na szczęście jeździmy rzadko, ale przy każdej wizycie coraz bardziej dociera do mnie, że popełniłam błąd 10 lat temu biorą ślub i jeszcze większy 5 lat temu, rodząc jego dzieci :( Gratuluję i zazdroszczę autorko. Byłaś mądrzejsza niż ja.

Odpowiedz
avatar Crannberry
3 3

Bardzo dobra decyzja. Uniknęłaś błędu, przez który ja w młodości zmarnowałam sobie 6 lat życia. Z nieodciętą pępowiną nie wygrasz

Odpowiedz
Udostępnij