Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Dzień dobry, cześć i czołem. Mam nadzieję, że moja opowiastka tu pasuje…

Dzień dobry, cześć i czołem. Mam nadzieję, że moja opowiastka tu pasuje i spodoba się użytkownikom.

Często widzę tu narzekania emigrantów na to, że rodacy w kraju sądzą, że na Zachodzie pieniądze leżą na ulicy i wystarczy się po nie schylić. Prawie 10 lat spędziłem na emigracji w kilku krajach zachodniej Europy i też mnie to potwornie irytowało, gdy ludziom wydawało się, że pływam w forsie, skoro pracuję za granicą. Dziś patrząc na to z perspektywy nie jestem już zły na tych ludzi, za to zaczynam dostrzegać innych piekielnych w całej sytuacji.

Po pierwsze, emigranci-pozerzy. Pokrótce chodzi o ludzi, którzy pracując za granicą biedują tam i oszczędzają na czym tylko mogą, a znajomym w kraju opowiadają bajki o luksusach, w które opływają. Osób takich poznałem co najmniej kilka, ale niejaki Grzesiek jest wręcz idealnym przykładem.

Mając 21-22 lata, będąc dość początkującym emigrantem, pracowałem przez jakiś czas w zakładzie produkcyjnym na południu Niemiec. O ile pamiętam, minimalna płaca wynosiła wtedy 8€/h, ja zarabiałem niewiele więcej + dodatki za pracę w nocy, w weekendy i święta. Na rękę dostawałem może z 1200€. Nadgodziny nie były wypłacane, trzeba było wybrać w zamian wolne. Całkiem bez sensu, ponieważ czasem zmuszano mnie do wzięcia wolnego, nie można było poczekać aż uzbiera się np.5-6 dni dodatkowego wolnego, tak, że czasem miałem 4 dni wolnego pod rząd, trochę za dużo na zwykły odpoczynek po pracy, za mało, aby pojechać do rodziny do Polski.

Firma zapewniała odpłatne zakwaterowanie, ok.150€ w miesiącu za miejsce w dwuosobowym pokoju. Na jedzenie, artykuły higieniczne i jakieś przyjemności wydawałem ok.300€ miesięcznie, raz na jakiś czas wykosztowałem się trochę na przejazd w tę i nazad do Polski. Mogłem więc zaoszczędzić może z 500€ w miesiąc, ale też żyłem dość oszczędnie, w dość spartańskim warunkach i niewiele wydając na cokolwiek poza podstawowymi potrzebami. Wtedy byłem z tego całkiem zadowolony, no, ale praca marzeń to nie była, wręcz przeciwnie, nudna, męcząca, na trzy zmiany.

Grzesiek pracował razem ze mną. Był sporo starszy, po 40, nie miał żadnej rodziny, niewielu znajomych, a w zasadzie wszystkich w Polsce. W Niemczech pracował już od 10 czy 12 lat, cały czas na podobnych stanowiskach, produkcja, magazyn itd. Grzesiek nie był zbyt sympatyczny, trochę zbyt wścibski i wylewny, ale mieszkało nam się jako tako. Grzesiek uwielbiał się wymądrzać i mnie pouczać, mimo, że ja będąc w Niemczech od niespełna roku mówiłem lepiej po niemiecku niż on po 10 latach. Grzesiek wydawał pieniądze głównie na piwo i papierosy, czasem podjadał jedzenie innym współlokatorom, gorsze jednak było, że potrafił komuś podwędzić gacie albo skarpetki. Ogólnie jak możecie wywnioskować z opisu, żył raczej skromnie i ciężko tu mówić o stabilnej sytuacji, a tym bardziej jakimś bogactwie. A jak wyglądało życie Grześka w oczach jego znajomych z Polski?

Kiedyś Grzesiek rozmawiał na Skypie ze znajomym z Polski. Robił to w kuchni i ciężko było go nie słyszeć. Znajomy skarżył się, że ma kiepską pracę, a jego żonie w ogóle ciężko coś znaleźć, a tu jeszcze kredyt na głowie i dziecko do wykarmienia. Grzesiek zaczął gorąco namawiać go na wyjazd do Niemiec, tak opowiadając:
"Bracie, ja tu mam luksus. 2000€ i to w takiej lekkiej pracy, bo jakbym chciał to mógłbym mieć lepszą, nie? Ale ja wolę taką lekką, wiesz od 8 do 16, nie zmęczę się, a niedługo może nawet awans dostanę i będę dyrygował murzynami. Firma mi mieszkanie opłaca, kawalerkę, super wyposażona. W pracy obiad dostanę (nieprawda - przyp.red.), a tak to z 50€ może na jedzenie wydam, a resztę odkładam. Auto kupiłem, prawie nowe z salonu (Grzesiek nie miał auta - przyp.red.), teraz już na dom odkładam. Jak to gdzie? No do Polski nie wracam, tutaj w Niemczech. Tu ma każdy swój dom i to bez kredytu. Też bym już dawno miał, ale wcześniej to jeszcze do Polski chciałem wracać."

Innym razem poznał na jakimś portalu dziewczynę z Polski i sam mi się pochwalił, że ciśnie jej bajerę na bogacza z Zachodu i zaczął mi pokazywać wiadomości do niej, w której twierdził, że jeździ najnowszym BMW, ma własne mieszkanie w centrum miasta, zarabia 4000€ jako kierownik działu produkcji.

Jego rodzice byli przekonani, że pracuje jako elektryk (to był zresztą jego zawód, ale był zbyt leniwy, aby przetłumaczyć papiery i nauczyć się języka i pracować w tym zawodzie). Kiedyś nawet prosili go o pożyczkę, której odmówił argumentując, że są starzy i nie będę mieli z czego oddać. Nam za to z oburzeniem powiedział, że rodzice to pijawki i chcą pożyczyć równowartość jego pensji, a niby skąd on ma takie pieniądze wziąć (czytaj - nie miał żadnych oszczędności). Gdy jechał do Polski potrafił wypożyczyć jakieś szpanerskie auto, gdzie opłata za kilkudniowe wypożyczenie wynosiła nierzadko pół pensji, wmawiając znajomym w kraju, że to jego i stać go, aby ciągle zmieniać.

Nawiązując do tego, ostatnimi czasy często rzucają mi się w oczy artykuły o emigrantach zachwalających życie za granicą. Czasem przeczytam, czasem olewam, natomiast zauważyłem, że artykuły zawsze mają krzykliwe nagłówki i głównie one, a nie sam artykuł są przedmiotem dyskusji w komentarzach. Kojarzycie pewnie "W tym kraju minimalna płaca wynosi 20 000zł. Polka opowiada o życiu w..." - okazuje się, że chodzi o kraj, w którym wynajem kawalerki w dużym mieście kosztuje w przeliczeniu 10 000zł. No, ale tego już przecież Kowalski, który zarabia w Polsce 3000zł nie doczyta, tylko zaczyna snuć marzenia jak to tym emigrantom tam musi być dobrze.

Jeszcze gorzej, jak te artykuły są wywiadami z osobami, które są ewidentnie oderwane od rzeczywistości, na przykład madkami, które żyją z pomocy socjalnej i twierdzą, że jest im jak w niebie, bo państwo dało mieszkanie i wypłaca zasiłek albo (ten artykuł zapamiętam dobrze) z gościem, który wyjechał na Sylt (niemiecka wyspa dla bogaczy) i jako rozwoziciel pizzy zarabia 2500€ miesięcznie, a za mieszkanie płaci 500€. Potem dodaje, że pojechał do wujka, który mieszka tam od 30 lat, ma własną knajpę, a "mieszkanie" ma w domu wujka (jakby co to 2500€ na rękę za rozwożenie pizzy w Niemczech to absolutna abstrakcja na wolnym rynku, podobnie jak mieszkanie, a nawet pokój na Sylt za 500€). No, ale znów - Kowalski sądzi, że przeciętny rozwoziciel pizzy w Niemczech odkłada sobie co miesiąc 2000€.

Piszę to, bo do dziś irytuje mnie, gdy ktoś mi wypomina, że po 10 latach na emigracji nie dorobiłem się willi z basenem i oszczędności na resztę życia. Dzisiaj jednak nie jestem już zły na tych ludzi, zawsze odpowiadam spokojnie, że życie na emigracji też kosztuje i nawet żyjąc oszczędnie nie da się odkładać 3/4 pensji. Słyszę wtedy czasem argument, że szwagier kuzyna jego żony to pracował gdzieś tam przez dwa lata i postawił z tego dom i jeszcze przywiózł worek pieniędzy. Albo córka ciotki sąsiadki siedzi gdzieś tam od 5 lat i już kupiła sobie mieszkanie bez kredytu.

To mnie denerwuje - szczególnie, że dumny jestem z tego, że przywiozłem do kraju pieniądze, dzięki którym po ślubie mieliśmy z żoną ułatwiony start i jakieś podwaliny pod założenie rodziny, a ktoś, kto całe życie siedzi w jednym i tym samym mieście mądrzy się na temat tego ile to pieniędzy powinieniem mieć. Jak czasem zapytam z przekąsem, czemu on w takim razie nie wyjedzie na dwa lata, aby sobie postawić tę willę z basenem to słyszę, że on to ma inną sytuację.

emigracja

by ~emigrantzarobkowy
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar Crannberry
11 13

Mam w Niemczech znajomą, z zawodu kosmetyczka. Pochodzi z jakiejś wsi na Podkarpaciu, po studiach wyszła za mąż za syna sąsiadów rodziców, wyjechali razem do Niemiec, kiedy zaszła w ciążę on zaczął pić i ją tłuc. Uciekła od niego (wsparcia od rodziców zero, bo przecież „każdy chłop pije i bije, nie wydziwiaj”), ale została w Niemczech, ogarnęła język, pracowała przez kilka lat w jakimś salonie kosmetycznym, potem otworzyła swój, który z mniejszym lub większym sukcesem prowadzi. Wynajmuje niewielkie mieszkanie, samotnie wychowuje dziecko. Milionów nie ma, ale radzi sobie, rąk po socjal nie wyciąga. Ostatnio jej 10-letni syn spędzał jakieś ferie u dziadków w Polsce i po powrocie oznajmił jej: - Babcia powiedziała, że jesteś nieudacznikiem, bo tyle lat za granicą siedzisz, a chu*a masz. I że w tym czasie to ty powinnaś była dom wybudować, jeden sobie, a drugi babci i dziadkowi. Ręce opadają jak się tego słucha…

Odpowiedz
avatar ninquelote
5 5

Mam bardzo mieszane odczucia co do tej historii. Z jednej strony zgadzam się, że jest sporo 'polaczków', którzy tworzą wizję raju na emigracji i podczas wakacji w Polsce szastają kasą na lewo i prawo, żeby się pokazać przed rodziną i znajomymi a na codzień bidują w strasznych warunkach. Z drugiej strony nie widzę nic dziwnego w tym, że ktoś po 5 latach na emigracji kupił mieszkanie bez kredytu albo postawił dom z basenem po 10 latach. Nawet nie zdziwi mnie historia o kimś, komu udało się zrobić obie te rzeczy. Skąd to założenie, że wszyscy emigranci pracują za stawkę minimalną? Po kilku latach na emigracji większość osób jednak płynnie posługuje się językiem i nie musi ograniczać się do prac na magazynie czy sprzątania (które swoją drogą obecnie jest super płatną pracą w UK). Jeszcze jak ktoś mieszka i odkłada z partnerem to już naprawdę ciężko nie odłożyć na takie mieszkanie czy dom w kilka lat.

Odpowiedz
avatar digi51
7 7

@ninquelote: Nic nie jest czarno-białe. Z tym, że w parę lat można odłożyć na mieszkanie w PL - to na pewno, ale nie jest to łatwe. Kiedyś może było nieco łatwiejsze, bo ceny nieruchomości w Polsce w stosunku do zarobków na Zachodzie były śmiesznie niskie. Dzisiaj tak już nie jest. Za granicę jednak częściej wyjeżdżają osoby, które nie mają za bardzo perspektyw w kraju, niż takie, które w Polsce zarabiają po kilkanaście czy kilkadziesiąt tysiecy złotych, a jeśli już to raczej z przyczyn innych niż zarobkowe. No i też kwestia tego, że na domek na podkarpackiej wsi to nie to samo co mieszkanie w centrum Warszawy. Jakąkolwiek nieruchomość w Polsce to ja sobie też mogłam kupić po 5 latach zagranicą, mieszkanie w rodzinnym Wrocławiu - nie. Dlatego takie porównania się głupie - równie dobrze można zapytać kogoś zarabiającego minimalną polską płacę, dlaczego nie kupi sobie mieszkania, bo jego znajomy lekarz specjalista tak zrobił :D

Odpowiedz
avatar ninquelote
1 1

@digi51: Ależ oczywiście że nic nie jest czarno-białe. Nie można też tego przekładać na dzisiejsze czasy gdzie ceny nieruchomości w Polsce są irracjonalne. Autor odniósł się do początków swojej emigracji, zakładam więc że mówimy o cenach i zarobkach kilka lat wstecz. Nie jestem w stanie odnieść się do rynku niemieckiego ale sporo Polaków wyjeżdżało tez wtedy do UK. Para żyjąca godnie ale skromnie (mały podmiejski domek, domowe posiłki, okazjonalne wyjścia, niemarkowe ubrania) spokojnie mogła te 10-5 lat temu odłożyć te 10-15tys funtów rocznie. A takie 250tys złotych to idealnie wystarczyło 5 lat temu na mieszkanko 2 pokojowe we Wrocławiu. A w np. Olsztynie czy Łodzi to jeszcze i na pół kawalerki by zostało. A jak ktoś to dobrze przemyślał i np. wziął kredyt na dom i nie płacił czynszu za wynajem to jeszcze połowę z tego by miał w kieszeni. Naprawdę uważam że to jest wykonalne i ciężko było w tamtych czasach nic nie odłożyć. Ale znam takich, którym się to udało i chyba zainspirowana napiszę na ten temat kilka historii :)

Odpowiedz
avatar Crannberry
4 6

@ninquelote: Pamiętam jak pod koniec moich studiów, zaraz po wejściu Polski do UE, mój znajomy wyjechał do Londynu i zajął się wykończeniówką domów. Najpierw jako pomocnik u kogoś, potem założył własną działalnośc. Pochodził z Sosnowca, nieruchomości na rynku wtórnym wtedy kosztowały tam 1000zł za metr kw. Czyli za 30 kafli można było kupić kawalerkę. I on żyjąc oszczędnie był w stanie po roku kupić zagotówkę jedną, a po kolejnym drugą (koło uniwerku i wynajmował je studentom). Teraz, kiedy ceny dorównują zachodnim, byłoby to nierealne

Odpowiedz
avatar digi51
2 2

@ninquelote: To prawda, ale w parze zawsze jest łatwiej odkładać niż samemu, szczególnie jeśli para wyjeżdza typowo zarobkowo na jakiś czas i jest sfokusowana na jeden cel i solidarnie skromnie żyje. Autor raczej w parze nie był, a przynajmniej nie cały czas, bo wtedy raczej nie mieszkałby w zakładowym mieszkaniu z obcym gościem w pokoju. "A jak ktoś to dobrze przemyślał i np. wziął kredyt na dom i nie płacił czynszu za wynajem to jeszcze połowę z tego by miał w kieszeni." - trochę nie rozumiem, nadal mówimy o zakupie za gotówkę emigranta?

Odpowiedz
avatar ninquelote
0 0

@digi51: Przepraszam za niejasność, miałam na myśli kredyt na dom na emigracji zamiast wynajmu przez 5-10 lat.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
1 3

Nie wszyscy na emigracji pracuja za najnizsza, ja nigdy nie pracowalam za najnizsza, a w tej chwili zarabiam grubo powyżej sredniej krajowej. W czasach przed pandemia i Brexitem to moje zarobki pozwalaly na odkladanie i życie tak jak chcialam (bez szalenstw, ale ja nigdy nie miałam potrzeb na luksusy- pieniadze glownie wydaje na ksiązki i budzetowe podróże). Byl czas gdy nie szpanowałam, ale swobodnie wydawałam pieniadze w Polsce, nie przeliczajac i nie przejmujac sie wydatkami. Namawialam tez wyjazd zagranice. Możliwe,że kogos to denerwowało, ale nie ściemniałam nigdy- mówilam jak jest, po prostu było mnie stać. Kupilam mieszkanie, nastal Brexit, covid, inflacja pocovidowa i sytuacja sie zmieniła. Nadal mnie stać na życie na moich zasadach, ale już nie tak jak kiedyś, a będąc w Polsce 2 tygodnie temu już sie pilnowałam z wydatkami bo ceny wyższe lub takie same jak w Anglii. Naprawde wszystko zależy od punktu siedzenia. Byl czas gdy bardzo polecałam wyjazd do UK i moje życie jest tutaj zdecydowanie lepsze niz byloby kiedykolwiek w Polsce. Jeśli ktos jest zazdrosny to tez mial okazje wyjechać.

Odpowiedz
avatar szafa
0 4

Akurat kraj, w którym wynajem kawalerki kosztuje połowę minimalnej w dalszym ciągu jest fajnym do życia krajem ;). Ja już dawno nie widziałam we Wrocku kawalerki kosztującej mniej niż cała minimalna, zazwyczaj znacznie więcej i sa to śmieszna klitki, czasem nawet za małe, żeby prawnie nazwać je mieszkaniem. A co do tych kuzynów wujków ciotecznych od strony prababci matki, co to się dorobili - może i jest to prawda. Pamiętaj, że naszym hobby narodowym jest niestety złodziejstwo. Ja uwierzę, że ktoś się cudów dorobił w parę lat, nie uwierzę, że uczciwie ;) (ok, nie mówimy o kardiochirurgach czy innych informatykach ;)

Odpowiedz
avatar kamil1024
0 0

@szafa: Zastanawiam się, za co cię zminusowali. Za fragment o kosztach kawalerki, który jest zgodny z prawdą (w Krakowie np. kawalerki teraz chodzą po ok. 2500 zł, często bez mediów/innych kosztów, a minimalna na rękę to bodajże 2700 zł?), czy za fragment o złodziejstwie, który też jest trafną obserwacją, bo w tym kraju ludzie np. potrafią obejść licznik gazu/wody w swoim domu albo wynosić materiały z pracy i nawet nie widzą w tym niczego złego (sic!)! Ci ludzie naprawdę potrafią robić takie rzeczy i uważać, że to jest w porządku! O tym, jakie przekręty ludzie potrafią robić w pracy... a zresztą o czym ja mówię, setki historii na tej stronie są o tym. Wiadomo, że to dotyczy tylko jakiejś części populacji, ale w sumie wcale bym się nie zdziwił, jakby część ludzi, którzy nie byli wysoko opłacanymi specjalistami, a dorobili się domów za granicą, osiągnęła to nieuczciwie.

Odpowiedz
avatar kamil1024
0 0

Jedną rzecz chciałbym dodać do kwestii zarobków i kosztów za granicą. Są różne kraje i wiadomo, że nie we wszystkich jest tak kolorowo i bardzo dużo zależy od konkretnej miejscowości, zawodu, szczęścia i jeszcze paru rzeczy. Ale jak to ktoś ładnie kiedyś napisał: "1.5x - 1.5y > x - y". "x" to zarobki, "y" to koszty życia, a z "1.5" chodzi o to, że gdzieś indziej (np. za granicą) jedno i drugie jest wyższe. Ale o ile proporcje nie są dużo gorsze, to wciąż zostaje nam więcej tam, niż tu. Więc to i tak jest lepsze finansowo. Jeśli np. w Polsce zarabiasz 5000 zł, a na życie wydajesz 3500 zł, a za granicą możesz zarobić 5000 euro, ale na życie musisz wydać 3500 euro... to wciąż w Polsce zostaje ci 1500 zł miesięcznie, a za granicą 1500 euro, czyli ponad 6500 zł... Jeszcze raz - dużo zależy od konkretnej sytuacji i za granicą wcale nie musi być lepiej finansowo. Ale statystycznie jest. W przeciętnym przypadku jest. Często dużo lepiej. Dlatego tyle tysięcy, jeśli nie milionów, Polaków wyjechało z kraju. Mimo, że zdecydowana większość z nich wolałaby żyć w Polsce, bo ani języka się nie chcieli uczyć, ani rodziny nie chcieli opuszczać. To, że życie w bogatszym kraju jest droższe, to wcale nie znaczy, że finansowo życie i praca tam nie opłaca się bardziej niż w biedniejszym kraju.

Odpowiedz
Udostępnij