Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Do tej pory taki zestaw piekielnych zbiegów okoliczności spotykałem chyba wyłącznie w…

Do tej pory taki zestaw piekielnych zbiegów okoliczności spotykałem chyba wyłącznie w powieściach sensacyjnych. A tu mi się przytrafiło, aż trudno uwierzyć. To był zestaw dla kilku osób, lub dla jednej na przestrzeni kilku lat. Nigdy wcześniej nie przeżyłem takiej czarnej serii, która wciąż trwa. Niech to się wreszcie kurteczka skończy.

Plan stworzony jeszcze w grudniu był prosty i przejrzysty: spędzimy z lubą Wielkanoc w Grecji. Córka (nieletnia) nie chciała, więc miała spędzić ten tydzień u babci Barbary (150 km od nas) z psem. Druga babcia – Gertruda – w tym czasie zamieszkałaby u nas żeby doglądać resztę zwierzyńca, kwiatki itp. Wszystko dogadane, zarezerwowane, przejrzane, dopięte. 3 dni przed wylotem mieliśmy poświęcić na spokojnie zorganizowane i przemyślane zakupy i pakowanie. Od grudnia do 2 kwietnia wszystko szło doskonale zgodnie z planem. Dziś z perspektywy czasu nazwałbym przysłowiową ciszą przed burzą.

3 kwietnia w środku dnia odbieram telefon: babcia Gertruda straciła przytomność w sklepie i została zabrana na OIOM. Rzucam wszystko i lecę do szpitala. Nie wpuszczą, jeszcze nic nie wiedzą, robią badania, wyniki będą za 2-4 godziny. Wtedy pytać. Czekamy, nerwy, niepewność.

W końcu wieczorem jest informacja: babcia Gertruda zostaje przeniesiona na oddział szpitalny. Stan zdrowia nie najlepszy, ale daleki od tragedii. Uff. Jedziemy, uczestniczymy w przenosinach na oddział, jest możliwość porozmawiania. Musimy dowieźć kilka rzeczy z jej domu i zrobić małe zakupy. U siebie wylądowaliśmy po 23.00. Nie ma opcji na jakiekolwiek organizowanie wyjazdu bo jeszcze jest zbyt wiele niewiadomych.

Kolejnego dnia po pracy spędzamy większość czasu w szpitalu głównie na podtrzymywaniu babci na duchu i dopytywaniu lekarzy o przyczyny choroby i rokowania na przyszłość. Niewiele z tego wynika.

Środa – dzień decyzji. Na wieczór jest zaplanowany wyjazd, jutro rano jest wylot, a my jeszcze nic nie wiemy i nie jesteśmy gotowi. Nawet niespecjalnie to drążymy, bo warunkiem nadrzędnym jest zdrowie babci Gertrudy. Odwiedzamy ją po pracy, rozmawiamy na spokojnie bez żadnych nacisków. Babcia wie doskonale, że jesteśmy pod presją czasu. Była ważnym ogniwem naszych planów, a teraz jest najważniejszym. Na szczęście czuje się lepiej, stabilnie, a lekarz stwierdza, że i tak ją przetrzyma jeszcze co najmniej 5-6 dni i nie wypuści ze szpitala bez pewności poprawy i wzmocnienia sił. Babcia sama decyduje za nas: nic tu po was, jestem pod dobrą opieką, jedźcie spokojnie.

Załatwiamy inną opiekę dla zwierzyny i kwiatków. Pakowanie i zakupy w ciągu 3 godzin. Aha jeszcze w międzyczasie upieczenie sernika dla babci Barbary (zażyczyła sobie taki haracz za opiekę nad młodą i psem.

Auto zapakowane walizami, torbami, psem, ciastem. O 22.00 ruszamy do babci Barbary odstawić młodzież i przenocować, a rano na spokojnie po śniadanku podjechać na lotnisko. Uff, daliśmy radę. Wymęczeni maksymalnie fizycznie i psychicznie, ale wkrótce mamy perspektywę tygodniowego wypoczynku, a doraźnie odeśpimy zaległości w samolocie. Udało się to wszystko poukładać na nowo i znów panujemy nad sytuacją.

A guzik!

To była dopiero przygrywka.

W połowie drogi bez żadnego powodu w aucie włączył się sygnał ostrzegawczy i czerwony komunikat: „ryzyko uszkodzenia silnika”. Natychmiast zwolniłem i zjechałem z drogi w zatoczkę. Bez wielkiej nadziei, ale z obowiązku zajrzałem pod maskę, sprawdziłem stan płynów, mocowanie przewodów, paska, akumulator itd. Wszystko gra.
Przez ten czas trochę zebrałem myśli. Mam ubezpieczenie assistance – dzwonię. Nie mogę złapać sygnału. Wdziera się lekka nerwówka.

Środek lasu, noc, auto pełniutkie, o 9.00 musimy być na lotnisku, a my stoimy … Młoda już zaczęła chlipać z nerwów. My jeszcze walczymy.

W końcu udało się połączyć z ubezpieczycielem z innego telefonu. Pani sprawdziła opcje i proponuje: laweta we wskazane miejsce i auto zastępcze na 5 dni. Chwila namysłu – które miejsce wskazać? Nie wiem. Zastanawiam się, pani lekko naciska o skrócenie tego czasu namysłu, a ja mam pusto w głowie!

W końcu decyzja: laweta do domu, a do 8.00 dodam informację gdzie mają rozładować auto. Muszę sobie kupić czas do zastanowienia nad wyborem warsztatu, w tej chwili jest zbyt wiele wątków do poukładania naraz.

Pani z ubezpieczalni akceptuje i pyta gdzie jesteśmy?
Nie wiem. W lesie? Przypomniałem sobie nazwę pobliskiej wioski i udało się nas zlokalizować. Laweta będzie za 40 min. Czekamy.

Zaczynamy marznąć, jest +3°C. Przydał się „psi” kocyk i jakaś zapomniana narzuta w bagażniku.

Dzwoni telefon. Odbieram. Od razu z pretensją w głosie: „Tu laweta. Mieliście być w Ruchotupkach Górnych, a ja was tu nigdzie nie widzę.”
- Jesteśmy 2 km od Ruchotupek w kierunku na Kokluszkowice. Właśnie przed chwila pan nas minął.
- To nie mogliście mnie zatrzymać?
Tak. Pewnie. Siedząc zmarznięty w zaparowanym aucie będę machał przez okienko do każdej przejeżdżającej lawety.

Dobra. Znalazł nas, załadował sprawnie, dojechaliśmy do domu. Uzgodniłem z nim, że do 8.00 dostarczę adres rozładunku. Powiedział, że jeśli nie dostanie do 8.30 to rozładuje u siebie na placu i to będzie koniec darmowej usługi z ubezpieczenia. Fajnie.

Rozładunek całego majdanu i wniesienie do domu miało jeden plus – rozgrzałem się przynajmniej.

Godzina 2.00. wszyscy już mocno zmęczeni. Dziewczyny pytają co robić? Zacznijmy od herbaty, zebrania myśli i rozważenia opcji.

Powstał taki plan: młoda z psem zostaje w domu, załatwimy jej transport w ciągu dnia telefonicznie.

Dzwonię ponownie do ubezpieczyciela, żeby wziąć jednak to auto zastępcze. Pani mówi, że szczegóły muszę osobiście uzgodnić w wypożyczalnią. Która w środku nocy jest nieczynna. Zresztą skoro już wybrałem lawetę to druga opcja jest nieaktualna. Trzeba było od razu się decydować. Pięknie.

Korekta planu - o 6.00 jedziemy pociągiem, spokojnie zdążymy. Kupuję bilety. Po drodze pozałatwiamy pozostałe sprawy również telefonicznie. Chcę zamówić taksówkę na 5.30. Nikt nie odbiera, żadna agencja taksówkarska, ani prywatni. Pisze kilka sms z prośbą o odpowiedź do 5.30. Jak nie odpiszą to mamy do przejścia ze 2 km z walizkami na PKP. Jest godzina 3 z kawałkiem, idziemy spać.

Pobudka, kawa, ogarnięcie się. Jest jeden sms zwrotny – jesteśmy uratowani! W pociągu szybkie śniadanko, podział zakresu spraw do załatwienia i od 7.00 oboje zaczynamy dzwonić po ludziach.

Wiem doskonale, że mój wytypowany warsztat pracuje od 8.00, ale próbuję uparcie wcześniej. Jest! Odebrał o 7.45. Na razie negocjuję tylko możliwość zostawienia auta, na naprawę mamy kilka dni, dogadamy to później. Udało się.

Z transportem młodej na razie kiszka, ale jeszcze popróbujemy. Jeden dzień spokojnie sama wytrzyma, a zresztą i tak jest szczęśliwa, że może sobie pograć do syta i nikt jej nie goni do mycia zębów.

Dalej dzień nam minął zgodnie z planem – samolot, drzemka, przejazd, hotel, kolacja, uff...

Przez cały dzień nie znaleźliśmy nikogo chętnego do przewiezienia młodej do babci. Jeden wujek bardzo zajęty, drugi bardzo zapracowany, brat obłożony obowiązkami. Lipa. Na drugi dzień obdzwaniamy przyjaciół i znajomych. I tu sukces! Przyjaciółka podwiezie bez problemu.

Tydzień w Grecji minął miło i z samymi pozytywnymi niespodziankami. Myślę sobie tak po cichutku i nieśmiało: może to już koniec pecha?

No nie bardzo. Młoda wyjeżdżając do babci miała zabrać ciasto i kilka ekstra produktów z lodówki kupionych dla nich specjalnie na święta. Wszystko zostało, do wyrzucenia. W kuchni, a zwłaszcza w lodówce jeden smród! Całodniowe mycie, wietrzenie i myślenie ile to kosztowało pracy i pieniędzy. Wszystko do śmietnika.

Po powrocie auto odebrane, jest ok. Warsztat nic nie skasował bo – jak twierdzą – nic nie zrobili poza skasowaniem błędu i jeździe testowej dla potwierdzenia. Pozytywne zaskoczenie.

Dostałem dodatkowy zwrot z ubezpieczalni za wcześniejszy pobyt w szpitalu, bo wcześniej przegapili. Pozytywne zaskoczenie.

A po tygodniu wracamy do baletu:
- Ułamał mi się ząb, górna dwójka. 900 PLN.
- Okradli mi piwnicę. Narzędzia za 500 PLN i nie mogę skończyć rozgrzebanej roboty na balkonie.
- Moja pani musiała jechać specjalnie do swojego dawnego dentysty 150 km. 800 PLN.
- Dostałem w prezencie wypasione słuchawki. Nie działają. Reklamacja odrzucona - u nich w serwisie jest OK.
- W termin dawno ustalonej wycieczki rodzinnej znienacka wbiły się najważniejsze-na-świecie obowiązki w pracy. Jak mnie nie będzie w tym czasie w firmie to mogę nie wracać. Rzeźnia.

Niech to się już, kurna, skończy…

pech

by kerownik
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar ObserwatorObywatel
8 12

Pierwsze moje auto to scenic2. Jazda tym autem po Ukrainie (tam były tańsze koszty wycieczek) nauczyła mnie wozić jako podstawę lewarek, zapas (najlepiej dwa), pompkę, klucze, multimetr, skaner na obd, koc, 5ke paliwa, trochę gotówki w PLN, EUR i USD, linki holownicze, 2-3 latarki, kable, powerbank tzw start buster. 6 lat posłużył i się spalił. Potem miałem espace4. Turbina poszła w drodze. Teraz mam kilkuletnie auto, dalej wożę koc, skaner, start buster, kable, lewarek, pompkę, klucze, gotówkę i oczywiście posiadam assistance i kasko. Pewnie jakąś fobie mam, ale wole mieć i nie potrzebować. Mam 4 córy (najstarsza 15, najmniejsza 10lat) i taką babcie jak u Ciebie w domu. Ważne abyś się nie poddawał, miał chęć do życia, wsparcie w najbliższych i zdrowie. Reszta się zwyczajnie ułoży. Pozdrawiam i powodzenia.

Odpowiedz
avatar kerownik
1 1

@ObserwatorObywatel Mój ojciec woził taki zestaw naprawczy w Cinquecento. Mógł w dowolnej chwili wyremontować każdy chyba moduł w aucie. Jak jechałem tym cienkusem nad morze to najpierw musiałem zrobić miejsce na bagaże. Okazało się, że to całkiem pojemne auto ;-).

Odpowiedz
avatar Eskowo
12 18

To jest tak dobrze napisane, że bez obrazy, mimo wszystkich Twoich niedogodności, czytało mi się to jak dobrą książkę. Odnośnie tekstu, mam nadzieję, że limit nieszczęść został wyczerpany

Odpowiedz
avatar Jorn
5 17

No dobrze. Dużo w tej historii pecha, ale niczyjej piekielności za bardzo nie widzę. I tak z ciekawości: ile nieletnia córka ma lat, że nie może samodzielnie przejechać 150 km? Pięć czy może osiem?

Odpowiedz
avatar kerownik
1 5

@Jorn: 13.

Odpowiedz
avatar kerownik
6 12

@kerownik Córka ma 13 lat i jakieś 35 kg. Słabo widzę jej chwacką podróż z walizą, psem, ciastem, koszem wiktuałów i jedną przesiadką z przejściem dużego dworca w poprzek.

Odpowiedz
avatar kerownik
2 10

@Jorn: Nigdzie nie twierdzę, że to jest "czyjaś" piekielność i chyba taka być nie musi żeby spełnić kryteria tego szacownego portalu. Córka ma 13 lat i jakieś 35 kg. Raczej słabo ją widzę jak chwacko podąża do babuni z walizą, psem, ciastem, koszem wiktuałów i jedną przesiadką z przejściem dworca Poznań w poprzek (z PKP Zachodniego na PKS).

Odpowiedz
avatar Ohboy
12 16

@kerownik: Piekielne jest to, że wszystko na raz zaczęło się psuć. ;) I nie musisz się tłumaczyć z tego, że nie chcesz, aby Twoja nieletnia córka jechała gdzieś sama.

Odpowiedz
avatar Jorn
-1 7

@Ohboy Oczywiście, nie musi się tłumaczyć. Ale jednak się wytłumaczył i z tego tłumaczenia wynika, że dziecko na tygodniowy wyjazd do babci musi zabrać pół domu:) No i OK, mój błąd. Ktoś tu jednak jest piekielny: albo babcia, która w podbramkowej sytuacji uparła się, żeby jednak haracz w postaci ciasta wyegzekwować, albo rodzice, którzy mimo sytuacji, w której babcia zrozumiałaby brak ciasta i pełnego zaopatrzenia podopiecznej, jednak się upierają, żeby dziecko wyprawić jak na cały semestr do akademika. A ja myślałem, że to moja matka przesadzała z moim bagażem (na wycieczkach szkolnych miałem zawsze dwu- lub trzykrotnie większy bagaż od przeciętnej dla klasy, ale jednak zawierał się w jednej, acz ogromnej, torbie lub plecaku).

Odpowiedz
avatar Allice
8 12

Lodówka się zepsuła? Bo ja nie wiem co to musiało być za ciasto żeby w tydzień zasmrodziło całą kuchnię, ze śledzi?

Odpowiedz
avatar kerownik
-2 10

@Allice: Przeczytaj jeszcze raz. Nigdzie nie jest napisane, że ciasto było w lodówce. Za to jest napisane co w lodówce było - kilka produktów kupionych specjalnie na święta. Świeżych, do zjedzenia w 2-3 dni. Mam wymieniać szczegółowo i w detalach co to mogło być? Serio? Domyśl się ;-).

Odpowiedz
avatar Allice
7 9

@kerownik: konstrukcja zdania nt ciasta i reszty nie sugeruje wprost że ciasto było poza lodówką, można interpretować w dwie strony. Nadal, jeśli lodówka działa to jestem zdziwiona bo miewałam w lodówce leżącą rybę wędzoną tydzień (ot, zapomniało się), tylko w woreczku i smrodu nie było. Stąd pytanie

Odpowiedz
avatar kerownik
-4 4

@Allice Obecnie już absolutnie nie dziwią mnie dziwne rzeczy dziejące się dookoła. Zaczynam przywykać ;-)

Odpowiedz
avatar Shi
0 0

@Allice: dużo ludzi nie ma w lodówce temperatury, która powinna być w lodówce, niestety. Sama dopiero po kupieniu normalnej lodówki gdzie ustawia się temperaturę, a nie siłę chłodzenia w skali od 0 do 5 widzę jak dużo rzeczy nadaje się do jedzenia długo po kupnie. Obecnie sama mam już filet z ryby (ugotowany, ale nadal ryba) w lodówce tydzień i zero zapachu + smakuje normalnie. Chyba tylko coś, co zaczęło się psuć przed włożeniem do lodówki by u mnie zaczęło siedzieć po tygodniu. Dlatego początkowo też się zdziwiłam, ale przypomniało mi się jak szybko rzeczy psuly się w lodówce rodziców zanim wcisnelam do niej termometr i nakazalam by temperatura nie przekraczała 5 stopni, a im bliżej 2 tym lepiej

Odpowiedz
avatar kerownik
0 0

@Allice: Otwarta kilka dni wcześniej mozarella. Już wiesz. Nie ma za co.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
11 13

@marynarzowa: babcia była przytomna, w kontakcie i sama im udzieliła dyspensy. Co niby mieli zrobić - siedzieć pod drzwiami oddziału?

Odpowiedz
avatar KatiCafe
9 9

@marynarzowa bo przecież do czegoś trzeba się przyczepić

Odpowiedz
avatar KatiCafe
1 3

Jest takie cos: jak się wali, to się wszystko wali. Ja akurat mam na to tylko jedną receptę. Przeczekać. Działa

Odpowiedz
avatar tomatek
-3 3

Tak czytam i czytam, i czekam aż coś się pojawi piękielnego, ale się nie doczekałem. Takie historie, to na yafuda

Odpowiedz
avatar Salut_6
0 0

Wyłączaliście prąd w domu przed wyjazdem czy jak? Bo nie mam pojęcia jaki rodzaj jedzenia jest w stanie się zepsuć w kilka dni tak, żeby zasmrodzić całą kuchnię.

Odpowiedz
avatar kerownik
0 0

@Salut_6: Otwarta kilka dni wcześniej mozarella. Już masz pojęcie. Nie ma za co.

Odpowiedz
Udostępnij