Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Spotkałam niedawno znajomego z podstawówki, a spotkanie stało się okazją do rozmowy…

Spotkałam niedawno znajomego z podstawówki, a spotkanie stało się okazją do rozmowy przy piwku, tudzież dwóch.

Ale zanim o tym, trochę wstępu.

Znajomy, nazwijmy go Rafał, w szkole jak to się mawia "orłem nie był". Mała miejscowość, rodzina z biedniejszych, ale nie jakaś patologia, matka przy dzieciach, ojciec w budowlance pracował, choć chyba bardziej okazjonalnie niż na stałe. Rafał przechodził z klasy do klasy, jak złapał jedynkę, to poprawił na trójkę, ogólnie oceny z tych niższych, ale stabilne. Ale od zawsze ciągnęło go do motoryzacji. Koło szkoły był warsztat, Rafał często tam chodził, podpatrywał, pytał, w wieku nastoletnim był pierwszym w klasie z własną motorynką, wiecznie coś przy niej kombinował, naprawiał. Poszedł do technikum mechanicznego, potem zaczął wyjeżdżać za granicę - typowe saksy, jakieś truskawki, ogórki, szparagi. W międzyczasie, jak wracał do Polski na miesiąc czy dwa, łapał fuchę we wspomnianym wcześniej warsztacie. I tak przez dobrych kilka lat, kasy trochę odłożył, wreszcie wrócił na stałe, założył własny warsztat.

Warsztat początkowo ot, garaż, jakiś podnośnik, ale dość szybko zyskał renomę, wiele osób na terenie już go kojarzyło z tego pierwszego warsztatu, stopniowo kupował nowy sprzęt, rozbudował budynek, teraz to już całkiem prężna firma, w której zatrudnia kilku pracowników i prowadzi staże dla uczniów ze swojego starego technikum.

Rafał w międzyczasie spiknął się z koleżanką z klasy - nazwijmy ją Marysia. Wpadli na siebie na wyjeździe, gdzieś na tych truskawkach czy szparagach, zaczęli ze sobą "chodzić", dziś są już dawno po ślubie.

Marysia pochodziła z miejscowości obok, jej sytuacja rodzinna była podobna, w szkole też podobnie - oceny typu dwójki, trójki, czasem jakaś czwórczyna. Poszła do szkoły fryzjerskiej czy kosmetycznej, po szkole trochę pracowała w lokalnym małym markecie, trochę jeździła za granicę, żeby dorobić. W końcu zajęła się tzw. "robieniem paznokci", początkowo jeździła po prostu po domach, ale niedawno otworzyła swój mały gabinet, zrobiła też kurs, zdała jakiś egzamin.

Rafał i Marysia mają dwóch synów, starszemu (10 lat) dajmy na imię Piotruś, młodszy w wieku przedszkolnym.

Ogólnie powodzi im się dobrze. Tak patrząc z zewnątrz, odnieśli sukces i w życiu prywatnym, i zawodowym. Finansowo raczej dobrze sobie radzą. Wybudowali ładny dom, stać ich na wyjazdy rodzinne co najmniej z dwa razy do roku, ich firmy cieszą się dobrą opinią w okolicy, w dodatku oboje w swojej pracy robią coś, co lubią, jako małżeństwo też wydają się szczęśliwi. No pewnie, że jakieś problemy na pewno mają, ale tak ogólnie - udało im się osiągnąć wg mnie więcej, niż wielu osobom, które w szkole miały same piątki.

Dlatego właśnie nie rozumiem, dlaczego Rafał tak przeżywa, że jego syn słabo sobie radzi w szkole. Załatwił mu kilku korepetytorów, z jego słów wynika, że chłopak ma prawie drugą szkołę w domu. Do tego zajęcia dodatkowe z dwóch języków i dowożenie go raz w tygodniu na basen. Skarży się też, że Piotrek, zamiast się uczyć, to najchętniej by przesiadywał całymi dniami z nim w warsztacie...

Nie mam pojęcia, co w tym złego - wg mnie powinien się cieszyć, że syn podziela jego zainteresowania i może w przyszłości pomoże mu rozwinąć firmę, a nie wywierać na chłopaku presję i cisnąć na piątki... On z kolei uparcie twierdzi, że chce synowi dać coś, czego sam nie miał...

rodzice szkoła ambicje

by marcelka
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar Ohboy
19 29

Rafał jest idealnym przykładem tego, że nawet ludzie, powiedzmy, sukcesu mogą mieć kompleksy.

Odpowiedz
avatar Me_Myself_And_I
1 1

@Ohboy On nie ma kompleksów. A przynajmniej nie jeśli chodzi o kwestie tu oposane. Gość zwyczajnie wie ile czasu, sił i poświęceń kosztowało go i kosztuje nadal to co w życiu osiągnął i chce, żeby jego dzieci mając możliwości nie szly jego drogą, a zrobiły coś, co on by sam zrobił, gdyby cofnął się w czasie.

Odpowiedz
avatar digi51
12 20

"Skarży się też, że Piotrek, zamiast się uczyć, to najchętniej by przesiadywał całymi dniami z nim w warsztacie..." - chłopak ma 10 lat, a nie 16 czy 17. Jeszcze dużo w życiu i głowie może mu się zmienić. Bardzo dobrze, że ojciec chce żeby się uczył, a nie przesiadywał z nim w pracy całymi dniami. To, że teraz podziela zainteresowania ojca może wynikać wyłącznie z fazy zachwytu i fascynacją figurą ojca i chęci pogłębienia relacji z nim - który chłopiec mający kochającego ojca i dobry kontakt z nim nie chce w którymś momencie dzieciństwa "być jak tata"? A ilu to faktycznie realizuje? Za rok czy dwa może mu się zmienić, a zaległości w szkole już nie nadrobi. Myślę, że gdyby był starszy i jego zainteresowania byłyby już utrwalone i jednoznacznie ukierunkowane to byłaby trochę inna gadka. Ok, nie popieram wywierania na dzieciach presji sukcesu i oczekiwania, że ze wszystkiego będzie miało piątki, ale jestem zdania, że to słabe, kiedy dziecko nie jest w niczym dobre i ze wszystkiego jedzie na dwójach czy naciąganych trójach. To nie jest już nawet kwestia powiązana wyłacznie z wyborem przyszłego zawodu, ale ogólnym rozwojem dziecka i stymulacją mózgu, warto nawet przeciętnie uzdolnione dziecko zachęcać to odkrycia radości z pogłębiania wiedzy choćby z jednego czy dwóch przedmiotów. Nie wiem, który odpowiedzialny i troskliwy rodzic cieszyłby się z tego, że dziecko ledwo daje sobie w szkole radę. Widzisz, jego rodzice oboje w edukacji nie zaszli daleko i choć im się powodzi - to nie wszystko. Być może po czasie żałują, że nie wykształcili się w jakimś kierunku i nie stworzyli sobie szerszych perspektyw. Wiesz jak to jest? Z całym szacunkiem do wszystkich grup zawodowych - ale lekarka łatwiej przekwalifikuje się na "panią od paznokci" (bo chyba nie mówimy tu o wykształconym kosmetelogu) niż na odwrót. Mechanika pojazdowa i prowadzenie własnej firmy to też nie jest łatwy kawałek chleba. Ojciec zna blaski i cienia takiej drogi zawodowej i może chce, żeby syn miał jednak szansę na coś lepszego - chyba każdy normalny rodzic chce dla dziecka czegoś lepszego niż sam ma/osiągnał, nawet jeśli ma sporo.

Odpowiedz
avatar Ohboy
5 15

@digi51: Tyle, że we wszystkim trzeba zachować równowagę. Jeśli dziecko ma w domu drugą szkołę, to tej równowagi nie ma. Tak, dziecko może zmienić jeszcze zdanie, co do bycia mechanikiem. I może też zainteresować się nauką, gdy będzie nieco starsze. Ale zapału do nauki nie da się wymusić, można za to jeszcze bardziej dziecko do niej zniechęcić.

Odpowiedz
avatar fursik
3 15

@Ohboy: Wszyscy to powtarzają jako oczywistą oczywistość, a jest odwrotnie - większość dzieci nie chce się uczyć, bo to trudne i nieprzyjemne. Ja też nie chciałam. Rodzice mnie zmuszali. I co? Dziś uwielbiam się uczyć, pogłębiać wiedzę, chociaż już nie muszę. Musiałam do tego dojrzeć - ale niezbędny okazał się też pewien pakiet umiejętności uczenia się. Z drugiej strony - jeśli nie chcesz "zniechęcać" młodzieży do nauki, więc nie przymuszasz, nigdy nie wyrobisz w nich nawyku uczenia się, szukania, czytania.

Odpowiedz
avatar Ohboy
6 14

@fursik: Nigdy nie przestanie mnie dziwić, że ludzie uznają, że przymuszanie jest jedyną metodą. Tymczasem istnieje coś takiego, jak zachęcanie. Moje doświadczenia, które nie dotyczą mnie jako dziecka, a innych dzieci (miałam praktyki w szkole i znam wielu nauczycieli) wskazują jednak na to, że przymus niewiele daje. Swoją drogą nie wiem, skąd nastawienie, że nauka jest trudna i nieprzyjemna. Zdecydowanie coś jest nie tak z naszym systemem i podejściem, jeżeli ludzie tak ją postrzegają.

Odpowiedz
avatar digi51
3 11

@Ohboy: " I może też zainteresować się nauką, gdy będzie nieco starsze." - ale jeśli nie będzie miał podstawowej wiedzy, bo zawsze będzie się tylko "prześlizgiwał" przez wszystkie przedmioty to zaległości już nie nadrobi. Przykładowo - do pewnego momentu edukacji nauka przedmiotów ścisłych szła mi bardzo lekko, wręcz mówiono, że mam spory talent. W gimnazjum zniechęciłam się do matematyki przez konflikt z nauczycielką. W liceum znowu miałam fajną babkę od matmy, ale co z tego? Miałam zaległości z gimnazjum i wyciągałam już ledwo tróję, w połączeniu z trudnym materiałem z innych przedmiotów, nigdy nie nadrobiłam tych zaległości i nigdy nie miałam szans na zdanie dobrze matury z matmy. Wtedy miałam to gdzieś - ukierunkowałam się na coś innego i nie mam do nikogo pretensji, ALE być wszystko potoczyło by się troszkę inaczej, gdyby rodzice bardziej mnie przycisnęli. Zapału do nauki nie da się wymusić sił, ale da się dziecko ukierunkować i zachęcić do nauki. Mało które dziecko uczy się chętnie, szczególnie na takim etapie, kiedy mniej zdolne dzieci muszą już poświęcić na to więcej czasu kosztem zabawy i spędzania czasu na przyjemnościach.

Odpowiedz
avatar Ohboy
3 13

@digi51: No i sama mówisz o zachęcaniu, a nie zmuszaniu. Sorry, ale nikt mi nie wmówi, że robienie dziecku drugiej szkoły w domu zabierając mu większość wolnego czasu sprawi, że będzie chętne do nauki. Nakierunkowanie i zachęcanie - tak. Zmuszanie i przeładowanie dziecka nauką - absolutnie nie.

Odpowiedz
avatar digi51
8 8

@Ohboy: Bo tu są dwa wątki. Jeden jest taki, że ojciec nakłada na dzieciaka za dużo presji, być może dlatego, że sam był po względem nauki zaniedbany przez rodziców i teraz próbuje to nadrobić. Myślę, że jemu się wydaje, że wyświadcza synowi przysługę, której jemu nie wyświadczyli rodzice. Może fajnie by było, gdyby ktoś życzliwy rodzinie uświadomił ojcu, że dziecko nie musi być dobre we wszystkim i dla zrównoważonego rozwoju potrzebuje poza nauką i szkołą kontaktu z rówieśnikami i czasu z rodzicami. Ale drugi wątek to jest niezrozumienie autorki, dlaczego ojcu nie podoba się, że dziecko nie radzi sobie w szkole. To brzmi absurdalnie. Napisałam już wyżej - żaden normalny rodzic nie będzie tym zachwycony. Ktoś wyżej napisał, że ojciec mógł podążąć za marzeniami, a syn nie może. To też stwierdzenie na wyrost. Ktoś, kto interesuje się mechaniką pojazdową nie musi kończyć jako mechanik. Mój były też był fanatykiem mechaniki i został inżynierem. Pensja w porównaniu do przeciętnego mechanika to niebo a ziemia. W dodatku ciągły rozwój, szkolenia, możliwości awansu, praca od do w ciepełku. Jasne, że nie każdy się do tego nadaje - ale dlaczego od razu takie olewcze podejście typu - dzieciak interesuje się samochodami i pracą mechanika, a to spoko, niech jedzie na dwójach, w końcu co mu tam potrzebne do bycia mechanikiem, hehehehe. Szczególnie, że mówimy o dziecku z czwartej klasy podstawówki! W czwartej klasie podstawówki to ja chciałam być policjantką albo tajną agentką XD

Odpowiedz
avatar marcelka
2 6

@digi51: no właśnie - mówimy o dziecku z 4 klasy podstawówki, które z tego, co mówił znajomy, ma 2 x w tygodniu dodatkowe lekcje języka w szkole językowej (do której dojeżdżają, więc dwa popołudnia "z głowy"), a w pozostałe dni korki z matematyki - 2 x w tyg., polskiego, historii i okazjonalnie jeszcze z przyrody, jak młody ma jakiś sprawdzian czy musi coś poprawić. Nie uważam, że dobra jest postawa "ma dwóje to niech ma, luz", ale to wydaje mi się przesadą... Wydaje mi się, że właśnie lepiej by było wykorzystać zainteresowanie dzieciaka motoryzacją i spróbować pokazać, że np. jak zostanie inżynierem, to kiedyś będzie mógł projektować samochody, a nie tylko je naprawiać, ale żeby tak się stało, to musi się uczyć matematyki... albo jakoś przemyśleć sprawę, pogadać z nauczycielami, z dzieckiem - co go naprawdę interesuje, a do czego po prostu nie ma głowy - i postawić np. na matematykę, ale np. odpuścić historię... I może owszem, Rafał ma jakieś kompleksy na punkcie edukacji, może ma żal do swoich rodziców, że go nie cisnęli, nie zainteresowali się tym... ale nie naprawi swojej przeszłości, cisnąc syna..

Odpowiedz
avatar Armagedon
2 8

@marcelka: No, jednak nie masz racji. Każde dziecko uczęszczające do szkoły ma obowiązek uczyć się w tej szkole, a w domu odrabiać lekcje, które nauczyciele zwykle zadają. Widocznie Piotruś jest leniwy i uczyć mu się nie chce. Toteż ojciec zadbał o to, żeby chłopaka ktoś przypilnował, żeby powtórzył z nim materiał (bo dzieciak na lekcjach nie uważa), żeby syn do szkoły, na następne zajęcia, szedł przygotowany. Sam nie miałby na to czasu, a i odpowiedniej wiedzy by mu pewnie zabrakło. Ważne, że mu nie brakuje pieniędzy. Innym rodzicom, niestety, brakuje. Więc jeśli ich dzieci nauce są niechętne, to i ciągną się w ogonie klasy na dwójach, trójach, a często i pałach. A jedyną "zachętą" do nauki często bywa krytyka, wrzaski, lub łomot. Albo w ogóle tej zachęty nie ma, bo rodzice mają ją (naukę) gdzieś. Zresztą, czy korepetycje z matmy, polskiego i historii to takie znów wielkie obciążenie? Przecież dzieciak i tak musiałby pracować w domu, jak każde inne dziecko, tylko bez korepetytora. Widocznie tego nie potrafi, lub mu się nie chce. Naukę języków obcych już w tym wieku uważam za bardzo dobry pomysł. Dzieci szybciej "łapią", łatwiej uczą się wymowy i więcej zapamiętują. Basen? Jak najbardziej! Nie wiąże się on z nauką, raczej stanowi relaks, dziecko uczy się pływać (bardzo przydatna umiejętność) i rozwija ogólną sprawność fizyczną. Jedyne zagrożenie, które ja tu widzę, to fakt, że dzieciak nie uczy się samodzielności i poczucia obowiązku. Ktoś przyjdzie, ktoś pomoże, ktoś podpowie, ktoś nauczy. Może się potem okazać, że chłopak w ogóle niczego nie będzie się umiał nauczyć bez nadzoru i podpowiedzi, co w nim zablokuje jakąkolwiek pewność siebie. Poza tym. Co powiesz o rodzicach, którzy swoje dzieci obciążają nauką daleko bardziej, oczekują, że we wszystkim będą one najlepsze (to oczywista oczywistość), "gniewają się" za słabsze wyniki - wpędzając dzieci w poczucie winy. Podsycają w nich jakąś chora ambicję i wręcz zabierają normalne dzieciństwo. Nauka w szkole, nauka w domu, korepetycje, gra na instrumencie, karate, basen, balet, zajęcia plastyczne, trzy języki, hobby, kółka zainteresowań, chór... i co tam jeszcze. Zero wolnego czasu, zero zabawy, zero pozaszkolnego kontaktu z rówieśnikami. Dzień wypełniony po brzegi sześć razy w tygodniu, a w niedzielę nadrabianie zaległych, nadobowiązkowych lektur i ewentualnie - w nagrodę - jakieś wyjście/wycieczka/kino z rodzicami. No - przesrane.

Odpowiedz
avatar Error505
9 13

To, że da się odnieść sukces nie mając wykształcenia ale mając pasję to nie jest reguła. Brak wykształcenia i brak pasji to zwykle ciężka harówa za marne pieniądze. Wykształcenie i brak paski to szansa na co najmniej przyzwoite życie. A wykształcenie i pasja to szansa na duży sukces. Jeszcze w tym wszystkim trzeba by uwzględnić pracowitość i szczęście. Albo gość jest tego świadomy albo to czuje. A możliwe też, że sam uważa, że jego życie mogłoby być jeszcze lepsze gdyby bardziej sie starał w młodości.

Odpowiedz
avatar irulax
12 12

@Error505: Ktoś kto przeszedł ciężką drogę życia chciałby pomóc swoim dzieciom. Łatwiej człowiekowi po studiach inżynierskich zostać mechanikiem, niż mechanikowi skończyć Polibudę.

Odpowiedz
avatar mama_muminka
1 3

@Salut_6 W ocenach w szkole nawet nie chodzi o ten pasek. Chodzi o wykształcenie w sobie pewnych nawyków. Pracowitości. Wytrwałości. Umiejętności uczenia się. To się bardzo przydaje w życiu. I między innymi szkoła to całkiem niegłupie miejsce żeby się takich rzeczy nauczyć.

Odpowiedz
avatar irulax
0 0

@mama_muminka: Prawda, jednak ogromna szkoda, że tak dużo pory z pracy dzieciaków jednak idzie w gwizdek.

Odpowiedz
avatar Salut_6
-1 1

@mama_muminka przecież sama pisałaś że kluczem do tego jest wykształcenie. Jesteśmy krajem magistrów, tutaj co trzecia osoba, albo nawet więcej, ma wykształcenie wyższe. Według ciebie to osiągnięcie sukcesu? "Chodzi o wykształcenie w sobie pracowitości, wytrwałości" a dzieciak z historyjki co przepraszam robi? Chce pracować z ojcem w warsztacie, więc moim zdaniem nie jest ani leniwy, ani nie-wytrwały. Zresztą większość badań pokazuje coś odwrotnego do tego co napisałaś, bo najwięcej sukcesów osiągają uczniowie trójkowi. Tacy, co uważają, że lepiej skupić się na swojej pasji zamiast na nieprzydatnych rzeczach, dzięki czemu w przyszłości będą wykonywać sarysfakcjonującą pracę. W tym czasie piątkowi wypruwają sobie żyły żeby uczyć się na pamięć wierszy Słowackiego, bo obieca im się niewiadomo jaki sukces. A jak jest, wie raczej (prawie) każdy

Odpowiedz
avatar mama_muminka
0 0

@Salut_6 Dlatego napisałam, że nie pasek (czyli dobre oceny) są najważniejsze. Ale nie skreślałabym szkoły jako "nieprzydatnej". Pozdrawiam, "trójkowa" uczennica, która zarabia więcej od swojego "piątkowego" męża ;)

Odpowiedz
avatar Salut_6
0 0

@mama_muminka ja też nigdzie nie napisałem że szkoła jest nieprzydatna, tylko że oceny w podstawówce są dosłownie do niczego i nie mają wpływu na twoją przyszłość. A przykład Ciebie i męża to dobry przykład tego co napisałem

Odpowiedz
avatar Semilinka
4 10

Ja w ogóle nie rozumiem tego parcia na oceny. Teraz mamy przesyt ludzi wysoko wykształconych i coraz większe braki w specjalistach. Oceny nie są wyznacznikiem niczego oprócz tego że ma się predyspozycje do jakiejś dziedziny lub że opanowało się wkuwanie. Z tym że w polskich szkołach jest wiele dziedzin nieporuszonych. Po za tym przeraża mnie jak dużo "specjalistów" ma tylko pobieżną wiedzę.

Odpowiedz
avatar Error505
5 5

@Semilinka: Oceny nie ale kompetencje tak. I ze wzglęu na nieustanne obniżanie poprzeczki mamy coraz więcej ludzi z dyplomami a tyle samo z kompetencjami. I to więcej trudniej tych drugich znaleźć w tej masie. Natomiast to nie oznacza, że edukacja nie jest potrzebna.

Odpowiedz
avatar Semilinka
-1 1

@Error505: jest jeśli jest dobrze prowadzona. I dobrze przedstawiana. Szukania kogoś kto rzeczywiście zna się na tym co robi to szukanie igły w stogu siana. Chciałam się jakiś czas temu doszkolić w swojej dziedzinie - zapomnij o znalezieniu kogoś kto rzeczywiście zna się na rzeczy. Za to pseudo znawców, którzy z całej siły będą próbowali przedstawić się jako ktoś obeznany jest tyle że boli.

Odpowiedz
avatar Error505
0 2

@Semilinka: A czego się spodziewasz jak od dziesięcioleci praca nauczyciela nie jest przyzwoicie wynagradzana? Nauczycielami zostają tylko pasjonaci, których jest bardzo mało i wielu z nich po jakimś czasie odechciewa się wszystkiego, i nieudacznicy, których nikt inny nie zatrudni.

Odpowiedz
avatar gawronek
9 9

A nie przyszło ci do głowy, że nie chce żeby jego syn musiał też jeździć na saksy jak on? Bycie "fizycznym" to duże obciążenie dla zdrowia - i wie to w szczególności ktoś, kto wszystko wypracował samemu od podstaw. A i gwarancji sukcesu nie ma. Jednemu się uda, drugi będzie klepał minimalną krajową. Nic dziwnego że ktoś kto wyszedł niejako z biedy chce dobrze dla syna. I umówmy się, 10 lat to kiepski moment na układanie życia pod jedną konkretną ścieżkę zawodową. Za 5 lat może się okazać że jednak dłubanie w autach przestało go interesować - i co teraz?

Odpowiedz
avatar szafa
1 1

Widać stary wie, że robota wcale nie taka fajna, na jaką wygląda. Ale fakt, że parcie na oceny jest śmieszne - ja miałam same piąteczki, najlepsza średnia, oblegany kierunek, stypendium dla najlepszych studentów z całego kraju, a pracuję w markecie, podczas gdy dobrą robotę mają ci, co mają znajomości (i nie, nie mówię złośliwie, po prostu taki fakt, sami tego nie ukrywają). Trzeba się umieć sprzedać, a nie wkuwać na najlepsze oceny.

Odpowiedz
avatar aszulka13
1 1

Może trochę z innej perspektywy, Rafał miał pasje i pomysł na siebie a do tego nie potrzeba 5 w szkole. Do swojej pozycji doszedł ciężką pracą i obstawiam, że przed tym chce uchronić własne dzieci. Przez to, że był średnim uczniem nie zdaje sobie sprawy, ze dobre oceny nie ułatwiają życia. Wręcz przeciwnie. Jeśli ktoś jest 5-6 uczniem gdy podwinie mu się noga to wszyscy są zdziwieni, gdy ten 3 dostanie lepszą ocenę, bo np jest w tym dobry to zaraz jest, że pewnie ściągał. Niestety oceny są tylko skalą i to bardzo nie miarodają...

Odpowiedz
Udostępnij