Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Takie smutne porównanie chodzi mi po głowie… Przed maturą, w 2008-2009 roku,…

Takie smutne porównanie chodzi mi po głowie…

Przed maturą, w 2008-2009 roku, kiedy Polska służba zdrowia miała się jeszcze jako tako, dopadały mnie regularnie kolki nerkowe. Lądowałam wtedy na ostrym dyżurze (bo wtedy to jeszcze nie był SOR) w Szpitalu Praskim w celu uśmierzenia bólu. Przy okazji, robiono mi USG albo prześwietlenie, po czym wypuszczano mnie do domu, bo poza powiększonym moczowodem nie widziano nic. Za którymś razem, urolog z dyżuru wypisał mi skierowanie do urologa z przychodni oraz receptę na mocniejszy lek przeciwbólowy.

Trochę musiałam czekać na wizytę, ale lekarz trochę się przejął i postawił sobie za punkt honoru znalezienie tego, co mi z tej nerki schodzi, bo diagnoza „piasek” go nie satysfakcjonowała.

Kazał mi wtedy jechać do Szpitala Bielańskiego, w którym pracował, i zapisać się w sekretariacie na kilka innych badań, w tym urografię z kontrastem. Informacja, że to ten konkretny lekarz, pracujący na oddziale, mnie przysłał skróciła czas oczekiwania na badanie do 3 tygodni. W międzyczasie miałam pić dużo wody i brać tabletki moczopędne (pierwsze po jakimś czasie zniknęły z półek aptek, bo koniki morskie potrzebne do ich produkcji znalazły się pod ochroną, drugie przestano produkować. Zastępstwa brak.

Badania nic nie wykazały, więc urolog w akcie desperacji wypisał skierowanie na tomografię. W rozpoznaniu musiał wpisać „podejrzenie nowotworu nerki” inaczej skierowanie by nie przeszło. Kolejne 3 czy 4 tygodnie oczekiwania, więc to co sobie schodziło już dawno zeszło. Tomografia wykazała tylko ślad, że faktycznie coś było, ale już tego nie ma. Nie wspominam dobrze ani pobytów na ostrym dyżurze, ani badań w szpitalu, które zawsze były okraszane wojskowymi komendami. Często czułam się tam jak intruz.

I teraz. Połowa roku 2022, francuska służba zdrowia jest podobno na skraju załamania po pandemii. Umawiam się na telekonsultację do mojej rodzinnej lekarki, bo mam objawy jak przy zapaleniu pęcherza. W badaniu nie wychodzi żadna infekcja, ale mnóstwo kryształków wapnia. Lekarka rodzinna w porozumieniu z moją endokrynolog zalecają mi cały szereg badań i wizytę u innego endokrynologa w szpitalu. Czas oczekiwania na wizytę, badania itd. zamykają się w miesiąc, mimo że mówimy o wziętym lekarzu. Czekając na wyniki badań ze szpitala, dostaję kolki nerkowej i ląduję na najbliższym SORze. Badanie krwi wskazuje na kamień nerkowy, więc proponują mi tomografię, ale obłożenie duże, więc po 10 godzinach siedzenia przysięgam lekarce, że zrobię tomografię w ciągu 2-3 dni. Bez problemu znajduję termin w mojej przychodni na za 2 dni.

Okazuje się, że tomografia to rutynowe badanie przy podejrzeniu kamienia nerkowego. I faktycznie, kamień się znajduje. Wyhodowałam sobie 8mm. Wizyta u urologa 3 dni później. Ten przepisuje mi masę leków przeciwbólowych i przeciwzapalnych na wypadek kolejnej kolki i kieruje do szpitala na rozbicie. Czas oczekiwania na konsultację z chirurgiem: miesiąc. Czas oczekiwania na zabieg: miesiąc, ale gdyby ponownie zdarzyła mi się kolka to przyjmują od razu. Bardzo się bałam, bo to pierwsza operacja pod narkozą w moim życiu, jednak personel był bardzo miły i pomocny, i czułam się po prostu bezpiecznie.

Dodatkowo, na każde pytanie dostałam odpowiedź, informowano mnie na bieżąco o tym, co będą mi robić itd. Po zabiegu, dostałam całą rozpiskę, co robić w przypadku komplikacji. Następnego dnia po, pielęgniarka dzwoniła żeby wypytać jak się czuję itd.

W międzyczasie, endokrynolog ze szpitala nie znalazł nic niepokojącego, więc skierował mnie do innego szpitala specjalizującego się w chorobach nerki. Skierowanie zostało jeszcze poparte przez lekarza, który mnie operował, oraz przez moją endokrynolog. Innymi słowy: chcą wiedzieć dlaczego 32-letnia kobieta wyhodowała sobie kamień nerkowy i nie dadzą mi spokoju dopóki się tam nie zgłoszę.
Wszystko to w publicznej służbie zdrowia.

Tymczasem w Polsce, moja rodzina chodzi do lekarza prywatnie. Różne badania również wykonuje prywatnie, bo, pomimo płacenia składek, czas oczekiwania na wizytę u lekarza czy badanie jest tak irracjonalnie długi, że szybciej można by się przekręcić.

Swoją drogą, moja mama dwa razy prawie znalazła się na tamtym świecie (raz po cesarce, bo została zarażona gronkowcem złocistym, a lekarze zmieniali tylko opatrunek na ropiejącej ranie, a drugi raz przez pęknięty wrzód - lekarz nie widział powodu bólu na usg, więc chciał olać sprawę) - na szczęście trafiła na dwie ogarnięte osoby, które nie uprawiały spychologii na dyżurze.

I z jednej strony dobrze, że mogą pozwolić sobie na to finansowo. Dużo osób nie ma tej szansy i jest skazana na litość publicznej służby zdrowia. Ale z drugiej, nie tak to powinno wyglądać.

Ten wpis nie ma na celu wychwalania francuskiej opieki zdrowotnej. Po prostu uderzyło mnie podejście do pacjenta i łatwość dostania się do szpitala na zabieg, mimo że mówi się o ogromnym kryzysie i braku wydolności służby zdrowia.

Służba zdrowia

by poliglotka
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar pasjonatpl
5 5

Poznałem w Irlandii jedną Francuzkę, która potrzebowała jakiejś operacji, więc pojechała do Francji, bo nie ufa za bardzo irlandzkiej służbie zdrowia. Poniekąd słusznie, bo jak się nie trafi na dobrego lekarza, to może być bardzo źle. No więc pojechała do Francji tylko na operację. Nie przeprowadziła się tam na jakiś czas. Nie odprowadzała tam podatków przez ładnych parę lat, ale jednak wszystko załatwiła przez publiczną służbę zdrowia i nie musiała zapłacić ani centa. Jeden Francuz mówił, że we Francji chyba co 5 lat każdy obowiązkowo przechodzi kompleksowe badania, więc na ogół bez problemu się wykryje jakieś poważne choroby. Także wygląda na to, że w tej kwestii można się od nich uczyć. Z drugiej strony trzeba wziąć pod uwagę, że Francja, nawet w kryzysie, ma większy budżet niż Polska. Dużo większy. Aczkolwiek w Polsce można po prostu wydajniej gospodarować kasą. Tego można się uczyć od Czechów, których gospodarka funkcjonuje lepiej, ale nie są dużo bogatsi. Po prostu lepiej wydają bądź oszczędzają.

Odpowiedz
avatar poliglotka
3 3

@pasjonatpl: Prawdopodobnie, nawet jeśli nie pracowała i nie odprowadzała podatków, to pewnie mogła skorzystać z bezpłatnego ubezpieczenia przysługującego osobom bez dochodów, ale była podłączona pod ubezpieczenie kogoś z rodziny. Jeśli chodzi o kompleksowe badania co 5 lat, to nic o tym nie słyszałam. Może chodziło mu o medycynę pracy? Bo faktycznie lekarza medycyny pracy widzi się co 5 lat. Podejście przeciętnego Francuza do lekarzy czy farmaceutów też jest inne niż w Polsce - nie podważa się ich wiedzy i cieszą sie ogólnym zaufaniem, a to też pomaga w zwiększeniu częstotliwości wizyt i wykrywaniu poważniejszych schorzeń.

Odpowiedz
avatar AimeeSi
3 3

@pasjonatpl a ja poszłam do rodzinnej, żeby zrobić sobie badanie krwi (dobra, idę do dietetyka i nie chciałam dodatkowych pieniędzy wydawać, chciałam przycwaniaczyć), bo w końcu dawno nie miałam pobieranej (serio - na kasę chorych to chyba po drugim porodzie 3 lata temu ponad), to zagadałam, że chcę sobie profilaktykę uskutecznić. A pani doktor na to: „kobieto! Nie ma pieniędzy na profilaktykę w budżecie!”. A dziś gadali rano w wiadomościach o raku u kobiet - żeby się profilaktycznie badać i że przecież NFZ takie badania refunduje. Owszem, ale cytologię raz na 3 lata, a USG piersi wyłącznie w przypadku, gdy twoja mama albo siostra miały stwierdzonego raka, albo masz guzka. Mam raka piersi w rodzinie, torbiel w swojej i chodzę co pół roku prywatnie (150 zł mnie ta przyjemność kosztuje).

Odpowiedz
avatar Crannberry
4 4

@pasjonatpl: Mnie śmieszy, jak Niemcy narzekają na swoją "fatalną służbę zdrowia", bo termin niezbyt pilnej konsultacji u obleganego specjalisty mają za całe 2 tygodnie ;) A co do Irlandii, to faktycznie, jak trafisz. Może być bardzo dobrze albo bardzo źle. W Polsce przez cały okres studiów cierpiałam na potworne migreny, bujałam się z nimi od lekarza do lekarza, wszędzie słyszałam, że "taka już moja uroda" i przepisywali mi tylko coraz mocniejsze środki przeciwbólowe. Mój pierwszy GP w Irlandii w 3 minuty postawił diagnozę, skąd te migreny się biorę i pomógł mi się ich pozbyć. Po przeprowadzce do innej części miasta musiałam zmienić GP i u tego nowego przy pierwszej wizycie z ropną anginą dostałam paracetamol i opie*dol na temat leniwych cudzoziemców, którym nie chce się pracować i tylko by zwolnienia wyłudzali (skończyło się szpitalem). Tak że jak trafisz.

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
1 1

@Crannberry Pod tym względem w Irlandii jest jak w Polsce. Albo trafisz na dobrego lekarza i jest ok, albo na kiepskiego i jest źle. @poliglotka Nie pamiętam, czy chodziło o medycynę pracy. Być może. To było jakieś 6 lat temu, więc nie pamiętam szczegółów. Poza tym on już dawno nie mieszkał we Francji, więc mógł mieć nieaktualne informacje.

Odpowiedz
avatar iks
1 1

@poliglotka: Bo medycy w Francji jeszcze nie mają tej roboty w tylnej części ciała ;)

Odpowiedz
avatar Habiel
1 1

@AimeeSi: Jeśli to w Polsce, to zmień lekarza. Moja ginekolog na NFZ co roku kierowała mnie na badanie (cytologia i do tego USG piersi) i pierwszy raz słyszę, że jest to refundowane raz na 3 lata. Bardzo żałuję, że już nie praktykuje, bo była świetna.

Odpowiedz
avatar AimeeSi
0 0

@Habiel ja też miałam kiedyś gina, który dawał mi skierowanie na USG piersi. Na każdym było napisane „pacjentka wyczuwa guzek”. Ukróciło się któregoś roku, bo miał kontrolę - jego pacjentki zbyt często czuły guzki, których nie było.

Odpowiedz
avatar helgenn
3 3

Moja przyjaciółka pracuje w zawodzie medycznym we francuskim szpitalu. Pierwszy szok? Codzienne zebrania po obdchodzie na oddziale, w którym na temat każdego pacjenta wypowiadają się po kolei: lekarz prowadzący, fizjoterapeuta, a nawet psycholog, żeby ocenić stan pacjenta i ewentualną gotowość do wypisu (również pod względem psychicznym).

Odpowiedz
avatar jonaszewski
0 0

Polacy zawsze narzekają na wielkie obciążenie finansowe, jakim są składki zdrowotne. Tymczasem jeśli uwzględnić wszystkie możliwości, o ile dobrze pamiętam swoje wyliczenia, członek czteroosobowej rodziny, w której pracuje jedna osoba, mógłby płacić około 60 zł miesięcznie. I za te pieniądze oczekujemy badań, szpitali, operacji, refundacji leków i profilaktyki. Jestem ciekaw, ile Francuzów kosztuje miesięcznie ich państwowa opieka zdrowotna. Znalazłem informację, że 13,55% wynagrodzenia, podczas gdy u nas to 9%. Może tu leży odpowiedź?

Odpowiedz
avatar poliglotka
0 0

@jonaszewski Na moim potwierdzeniu wypłaty, składka potrącana bezpośrednio z mojej wypłaty wynosi 7% mojej pensji, do tego dochodzi mniej-więcej 8% składka odprowadzana przez pracodawcę.

Odpowiedz
avatar jonaszewski
1 1

@poliglotka: No i to już pierwsza sugestia, dlaczego w innych krajach jest lepiej. U nas można też na jednego pracującego ubezpieczyć całą rodzinę. Poza tym dochodzi oczywista kwestia uczciwości i rozsądku w wydatkowaniu tych środków - polski NFZ podchodzi na przykład do tego tak, że lepiej komuś wypłacać 20 lat rentę, niż sfinansować rehabilitację kręgosłupa, żeby mógł sam pracować i składki płacić.

Odpowiedz
avatar poliglotka
1 1

@jonaszewski Ubezpieczenie całej rodziny na jednego pracującego też jest możliwe we Francji. Dzieci są automatycznie podpięte pod rodziców, ale można też podpiąć pod ubezpieczenie partnera (nie tylko męża), matkę, babcie, brata itd. Wiele rodzin, których dochody opierają się na zasiłkach tak robi. Do tego, jeśli ktoś ma małe lub nieistniejące dochody, może ubiegać się o ubezpieczenie bezpłatne CMU czyli ubezpieczenie w pełni opłacane przez państwo (a raczej ze składek pracujących osób).

Odpowiedz
Udostępnij