Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Rozpoczął się nowy rok szkolny, a z nim artykuły z planami lekcji,…

Rozpoczął się nowy rok szkolny, a z nim artykuły z planami lekcji, które są kontrowersyjne i klikalne (lekcje do późnych godzin, na drugą zmianę etc). Przypomniało mi to czasy liceum, które skończyłam 10 lat temu, ale w kontekście takich planów zajęć, od razu przyszły mi na myśl.

W mojej gminie nie było dobrego liceum- była jedynie klasa ogólna licealna w technikum. Nie miała ona zbyt wysokiego poziomu, więc 99% ludzi z mojej gminy jeździło do liceum do powiatowego miasta. Gdy wybierałam liceum, mieliśmy bardzo dobre połączenie z miastem powiatowym. Kursy autobusu co godzinkę, w szczycie porannym nawet co 20 minut. Nawet ludzie z wiosek, a nie z miasta gminnego, mieli dobre połączenie. Kursy były często ustawiane w ten sposób, że autobus jechał ze wsi X do naszego miasta Y i do miasta powiatowego Z (łącznie trasa ok 30 kilometrów). Szczególnie było ważne to dla mojej koleżanki z klasy, dajmy na to Ani. I to na niej skupi się moja historia.

Ania mieszkała na wiosce oddalonej o 3 km od miasta gminnego. Gmina do końca gimnazjum miała autobusy szkolne, więc dojazdy do podstawówki i gimnazjum były bez problemu dla niej. Poszłyśmy do tego samego liceum i do tej samej klasy. Przez pierwszy rok było super, bo nie miała połączeń tak często jak ja, ale rano miała 3 autobusy oraz w drodze powrotnej podobną ilość co godzinę. Dodatkowo autobusy szkolne mogły też zabierać dorosłych i jeśli udało jej się przyjechać do Y, zawsze mogła wskoczyć w autobus szkolny, który ostatni odjeżdżał do X ok 16:30.

Po wakacjach wszystko się zepsuło. Okazało się, że podobno ze względu na przepisy, autobusy szkolne mogą przewozić jedynie uczniów szkół na terenie gminy. Była więc skazana na komunikację Y-Z i Z-Y. Jednak PKS-owi ten kurs się nie opłacał, więc już w październiku zredukował liczbę połączeń do jednego rano i jednego popołudniu. Również oberwało się nam, bo jak wcześniej wspominałam, część autobusów jechała trasą XYZ. Mieliśmy lekcje na 9 - Ania i tak była już o 7:20 w szkole. Gorzej było z powrotem do domu. Szczytem było to, gdy ułożono nam plan w połowie roku tak, że mieliśmy lekcje do 16:30 (niby tylko dwa razy w tygodniu i raz ostatnia godzina to wychowawcza, a raz WF), ale Ania ostatni autobus bezpośrednio do siebie miała o 16. W podobnej sytuacji znalazło się kilka osób z mojej klasy. Nie pomogły apele do dyrekcji, aby zmienić ten plan, bo nie mogą być na ostatnich lekcjach. Plan taki został to końca roku. Ania musiała wychodzić wcześniej z lekcji albo w ogóle je opuszczać, aby móc wrócić do domu. Na samochód jej nie było stać, mimo że 18 lat kończyła w styczniu i w teorii mogłaby dojeżdżać do szkoły autem.

Potem o procederze dowiedziała się dyrektorka i kazała przynosić zwolnienia z lekcji od rodziców (swoją drogą piekielne aby od pełnoletnich ludzi żądać zwolnień wypisanych przez rodziców). Potem stwierdziła, że przez takie wypuszczanie dyskryminowane są osoby mieszkające w mieście powiatowym i koniec z wypuszczaniem z lekcji.
A swoją postawę potwierdziła słowami, że to najlepsze liceum w powiecie i nie musieliśmy tu się zapisywać, skoro nie chcemy z tego korzystać. Mało do niej docierało, że w chwili zapisywania się do liceum mieliśmy inne połączenia i nie znaliśmy planów lekcji.

Jak się skończyło? Ania przyjeżdżała do mojej miejscowości i jeśli była wiosna/jesień to wracała drogą do domu 3 km z buta, a zimą była skazana na łapanie stopa, albo dogadywanie się z kimś kto akurat był u nas, aby ją podrzucił do domu. Kilkanaście razy odwoził ją mój tato, czasem u mnie czekała aż ktoś po nią wpadnie. Dlaczego nie chodziła piechotą przez cały rok? Pobocze na drodze realnie nie istniało. Nie było żadnego oświetlenia, a dodatkowo szło się pośród pól bez żadnych zabudowań. Droga dość kręta i parę razy kogoś tam zimą potracono. Dopiero 5 lat temu zrobiono normalna drogę z pasem dla rowerów i pieszych oraz latarniami co jakiś czas.

Jeśli mielibyśmy mieć na popołudnie, to realnie nie byłoby możliwości korzystania wygodnie z edukacji- i to mnie smuci, że przy układaniu tych kontrowersyjnych planów nikt nie myśli o wykluczeniu komunikacyjnym, które tylko się powiększa i wkrótce będziemy mieli sytuację jak w USA, że do liceum/technikum ludzie będą jeździć autami.

by ~Wykluczeniekomunikacyjne
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar irulax
6 14

@Ohboy: Więc plany są przygotowywane pod nauczycieli a nie pod uczniów.

Odpowiedz
avatar justjoan
7 25

@Habiel: Etat nauczyciela to 20 godzin DYDAKTYCZNYCH (przy tablicy), do tego dolicz godziny niedydaktyczne i w praktyce wychodzi tego dużo więcej niż te Twoje 40 godzin.

Odpowiedz
avatar AnitaBlake
4 4

@irulax: no nie da się inaczej skoro brak kadry xD Mnie ten temat za rok czeka. Aż się boję jak będzie plan wyglądał w pierwszej klasie. Mam nadzieję że nie będzie początku lekcji koło południa ale cóż. Strach się bać

Odpowiedz
avatar Aniela
5 13

@justjoan: Pytanie absolutnie niezłośliwe ale co nauczyciel robi podczas 20 godzinach niedydaktycznych? Rozumiem, że sprawdziany czy przygotowanie się do lekcji ale, zeby aż 20 godzin tygodniowo? Miałam nauczycielkę, która miała przygotowana zeszyty tematycznie i w zasadziejej przygotowanie to przyniesienie własciwego zeszytu na lekcje i prowadzenie lekcji wg tego co miała zapisane.

Odpowiedz
avatar iks
11 11

@justjoan: Mam w rodzinie dwójkę nauczycieli z powołania i wiesz co? Śmieją się z tych 20 godzin nie dydaktycznych bo po 2-3 latach masz już przygotowane plany lekcji na przyszłość, podstawa programowa się nie zmienia tak często i w efekcie realnie pracują 20h, a kolejne 20h w innej firmie, aby mieć za co żyć. Dlatego wolę dać nauczycielom pełne 40h i lepsze pensje. Pomijam już wałki z robieniem dodatkowego urlopu w ramach karty nauczyciela.

Odpowiedz
avatar marcelka
5 11

@justjoan: noo, i godziny "niedydaktyczne" to największy absurd. Owszem, nauczyciele powinni mieć czas płacony za np. sprawdzenie sprawdzianów czy przygotowanie czegoś na lekcje, ale serio, 20 godzin w tygodniu, co tydzień? nie wierzę, że jakiś nauczyciel co tydzień siedzi bite 20 godzin i się dokształca. Gdyby tak było, nauczyciele nie byliby w stanie łapać etatów w trzech szkołach, bo by im godzin nie wystarczyło - a skoro w każdej mają płacone też za godziny "niedydaktyczne", to powinni do każdej szkoły się "przygotowywać" osobno, bo w przeciwnym razie wychodzi na to, że za jeden i ten sam czas mają płącone 3x

Odpowiedz
avatar FikMikfeegiel
7 7

@justjoan mhm. A później słyszysz od polonistki, że nie sprawdziła wypracowań sprzed pół roku, dlatego, że jej za to nie płacą.

Odpowiedz
avatar Armagedon
1 3

@marcelka: Nie wiem, czy mogą mieć w innych szkołach też pełne etaty, ale - wszystko jest możliwe.

Odpowiedz
avatar Shi
6 8

@marcelka: ja już to kiedyś pisałam, ale etat nauczyciela to 40h tygodniowo. Część to tzw. "tablicowe". To czy nauczyciele pozostały czas do 40h tygodniowo spędzą w szkole czy nie zależy od dyrektora. Bo prawnie dyrektor może kazać siedzieć nauczycielom codziennie 7-15 czy 8-16.

Odpowiedz
avatar Allice
4 12

@marcelka: ok. Można tak. Ale wtedy żadnych dodatkowych rzeczy poza tymi godzinami. Impreza szkolna po godzinach? Zebranie z rodzicami? Koła zainteresowań? Zajęcia wyrównawcze? Nie daj borze wycieczka szkolna? Nawet sprawdziany odpadają, tylko maglowanie przy tablicy bo nie ma kiedy sprawdzać

Odpowiedz
avatar Ohboy
3 9

@irulax: A jak inaczej poradzić sobie bez kadry? Układać pod dzieci, żeby co, same się uczyły? Idiotyzm.

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
6 8

@Aniela Było tu trochę historii nauczycieli. Przygotowanie do lekcji to jedno. Na to nauczyciele z powołania nie narzekają. Ale cała papierologia wymagana przez kuratorium czy ministerstwo edukacji, która absolutnie nic nie wnosi do jakości ich pracy, to inna bajka. Chociaż jest tego tyle, że może się negatywnie odbić na pracy nauczycieli.

Odpowiedz
avatar marcelka
1 5

@Allice: mam na myśli, że godzin tablicowych powinno być więcej, np. 30, a 10 dydaktycznych - na sprawdziany itd. No realnie, 2 godziny dziennie, codziennie, to mało? Przecież uczniowie nie piszą sprawdzianów czy wypracowań wszystkie klasy co 2 dni... A inne rzeczy, typu imprezy szkolne po godzinach czy wycieczki - które są przecież okazjonalnie, kilka razy w roku, a nie co tydzień - mogłyby być płacone na takich samych zasadach jak w innej pracy godziny nadliczbowe.

Odpowiedz
avatar Ohboy
-1 5

@marcelka: Ale wiesz, że nauczyciele poświęcają również czas na rozmowy telefoniczne z rodzicami uczniów, którzy mają problemy? A aktualnie większość dzieciaków te problemy ma. To, co proponujesz, wystarczyłoby jedynie na wywiadówki i część papierkologii. Widać, że niektórzy z was nie mają pojęcia o pracy nauczyciela. Ciekawe, że wydaje się wam, że to taka super lekka robota, mimo że ogromne braki kadrowe jasno wskazują na to, że jest zupełnie inaczej. Do fajnej roboty ludzie bili by drzwiami i oknami, a jest jak jest. Sama w życiu bym nie została nauczycielką, mimo że mam papiery i co jakiś czas otrzymuję telefony z prośbą o wzięcie chociaż pół etatu.

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
0 2

@Ohboy "Ale wiesz, że nauczyciele poświęcają również czas na rozmowy telefoniczne z rodzicami uczniów, którzy mają problemy?". Tu się mylisz. Z takimi rodzicami nauczyciele rozmawiają dużo rzadziej niż z rodzicami dobrych uczniów. Cóż. Postawa rodziców jest bardzo częstą przyczyną problemów w nauce. I właśnie z tymi rodzicami nauczyciele najbardziej chcieliby porozmawiać, ale ci często albo mają to w d...e albo z różnych powodów nie chcą słyszeć, że ich dziecko ma problemy z nauką. Niestety, bo bez wzajemnej współpracy ciężko coś zmienić.

Odpowiedz
avatar Shi
0 0

@marcelka: by nauczyciel zmieścił się w 2 godziny dziennie ze sprawdzaniem sprawdzianów i kartkówek to by wszystkie musiały być w formie testu jednokrotnego wyboru... a to chyba nie tędy droga, szczególnie na przedmiotach które każdy musi zdać na maturze, bo matury mają pytania otwarte. Zadań z informatyki też nie widzę w formie ABCD... Każde pytanie otwarte nauczyciel musi przeczytać, znaleźć błąd, zaznaczyć go, etc. To się wydaje proste i szybkie, ale nie jest. Mam w rodzinie nauczycieli to wiem ile zajmuje sprawdzenie sprawdzianu jednej, nielicznej klasy (ok. 20 osób, więc malutko) i 2h to zdecydowanie za mało. Szczególnie jak teraz dołożono wpisywanie ocen do e-dziennika. Te e-dzienniki potrafią być tak zle jeśli chodzi o bycie user-friendly, że to masakra. Plus nauczyciele mają wywiadówki, które nawet przy małej klasie potrafią trwać ponad 2h. Zebrania, spotkania z radą rodziców, etc. A jeśli chodzi o nadgodziny to prawnie nie można do nich zmusić, więc jeśli by nie było chętnych na to by pilnowac uczniów na wycieczkach czy dyskotekach to by dzieciaki miały ich ZERO. A nie oszukujmy się, nauczyciele się w 2h nie wyrobią, więc i tak będą robić nadgodziny w domach, i to darmowe i żaden nie będzie chętny by jeszcze sobie roboty dokładać i pracować 16/16+ godzin nawet jesli to tylko kilka razy do roku.

Odpowiedz
avatar marcelka
1 1

@Ohboy: No nie wiem. Może przez te ok. 10 lat, od kiedy skończyłam obowiązkową edukację, wiele się zmieniło, ale przez wszystkie lata podstawówki, gimnazjum i liceum żaden nauczyciel ani razu nie dzwonił do moich rodziców, żeby porozmawiać o moich postępach w edukacji. O ile mi wiadomo, nie dzwoniono też do rodziców koleżanek czy kolegów. Jak ktoś miał problemy z frekwencją, to wtedy dzwonili - ale to raczej wychowawca. Co do ocen - były wywiadówki, jak ktoś miał jakieś zagrożenie i rodzic nie przyszedł na wywiadówkę, to wtedy był telefon - no ale to raz na pół roku, a nie 5 dni w tygodniu... Nie rozumiem też, po co niby nauczycielka biologii czy fizyki miałaby dzwonić do rodziców, niby co z nimi się omawia?

Odpowiedz
avatar Angi64
8 8

U mnie w mieście było rozwiązanie tego problemu już 40 lat temu. Też byli w szkołach średnich uczniowie spoza miasta. I dla nich miasto prowadziło internat. Nie był przypisany do pojedynczej szkoły, mogli z niego korzystać uczniowie ze wszystkich szkół średnich. Z tego co wiem, to był tylko częściowo płatny, a resztę kosztów pokrywano z dotacji miasta. Działał trochę jak akademiki na uczelniach. Jedyna różnica to, że całą dobę musiał być obecny na miejscu opiekun, bo nie można było nieletnich zostawiać samych. Teraz chyba też takie rozwiązanie mogłoby funkcjonować.

Odpowiedz
avatar Armagedon
-1 9

@Angi64: Czterdzieści lat temu to była jeszcze stara, dobra PRL. W tamtych czasach dbano o takie rzeczy. Właściwie w każdym mieście, gdzie były szkoły ponadpodstawowe, do których uczniowie musieliby dojeżdżać codziennie z odległych, okolicznych małych miejscowości - budowano internaty, lub właśnie bursy. Opłata za te placówki była niewysoka, resztę dopłacało państwo ludowe. Teraz nowe państwo już dopłacać nie chce, niewiele osób było stać na pełne stawki, dlatego wiele burs (a także wiele szkół) zmarło śmiercią naturalną.

Odpowiedz
avatar Angi64
8 8

@Armagedon: U mnie w mieście cały czas to rozwiązanie funkcjonuje. Z tym, że nie wiem jak jest obecnie z dostępnością miejsc, bo wg wniosku, który składają chętni, pierwszeństwo mają kandydaci z rodzin wielodzietnych, z rodzin niepełnych lub z niepełnosprawnością. Nie ma żadnych punktów za wykluczenie komunikacyjne.

Odpowiedz
avatar tatapsychopata
12 12

Problem ze zwolnieniami i usprawiedliwieniami pisanymi przez rodziców osobom pełnoletnim istniał już 40 lat temu jak chodziłem do szkoły średniej. Wtedy też był "nieroziązywalny". Po ukończeniu 18 lat stanowczo odmówiłem angażowania rodziców w moje nieobecności w szkole. Moja sprawa. Mam dowód, prawa wyborcze itd, a usprawiedliwienie od mamuni? Żarty jakieś. Ile z tym było zamieszania. Dyrektor wezwał moją matkę nawet do szkoły, ale ta go wyśmiała, dorosły jest, sam decyduje. Sprawa nie została uregulowana do końca szkoły, na szczęście w ostatniej klasie miałem świetną wychowawczynię której wisiało to kto pisze usprawiedliwienie, byle miało sens.

Odpowiedz
avatar katem
2 2

@tatapsychopata: Wszystko widocznie zależy od dyrektora/wychowawcy. W liceum, gdzie chodziły moje dzieci, po ukończeniu przez nie 18 lat, uczniowie sami sobie usprawiedliwiali nieobecności, chociaż wywiadówki były i wychowawcy informowali m.in. o frekwencji. Zresztą - gdy moja córka skończyła 17 lat zaniosłam do jej wychowawczyni oświadczenie, że od tej pory sama sobie usprawiedliwia nieobecności - wyobraź sobie, że wychowawczyni nie protestowała i przyjęła to naturalnie, ale też moja córka bywała "nadgorliwa" jeśli chodzi o szkołę - chyba jej się tam podobało.

Odpowiedz
avatar Honkastonka
7 13

@Wilczyca no i co z tego? Jak Ty miałaś źle, to inni też mają tak mieć? Żyjemy w ponoć cywilizowanym kraju w 2022 roku. Wykluczenie komunikacyjne to JEST problem i to Twoja sytuacja była patologiczna, bo nie powinna mieć miejsca. Jak się ma kilkanaście lat, to nie ma się wpływu na to, gdzie się mieszka.

Odpowiedz
avatar Ohboy
2 8

@Wilczyca: *wstaw mem o jeziorze i 7 dzieci*

Odpowiedz
avatar digi51
2 8

@Wilczyca: ja od 1 klasy chodziłam 1,5km na piechotę do szkoły. I właśnie dlatego nie chciałabym, aby moja nastoletnia córka musiała chodzić tyle na piechotę, szczególnie po jakichś mało uczęszczanych drogach, sama, w zimie już po ciemku.może też dlatego, że nasłuchałam się podcastów kryminalnych o zaginięciach, gwałtach i morderstach szczególnie młodych dziewczyn w takich okolicznościach

Odpowiedz
avatar Allice
6 10

@Wilczyca: co za problem brak pobocza? Szczególnie gdy droga jest ruchliwa i/lub kierowcy widzą że można tam wypróbować możliwości silnika? Mieszkam przy takiej drodze. Praktycznie zero pobocza, zaraz rów, dość długa prosta to kierowcy się rozpędzają. Sąsiad zginął 1,5km od domu w drodze po chleb, przy doskonałej widoczności (szłam na tej trasie pół godziny wcześniej) bo jakiś idiota nie potrafił wyprzedzić roweru

Odpowiedz
avatar szafa
2 4

@Wilczyca: ja tam nie wiem, jaki jest ruch na twojej wsi, ale ja znam wiele miejsc, gdzie zwyczajnie strach chodzić bez pobocza. może u ciebie nie jeżdżą tiry i na długich prostych ludzi nie popi8rdalają 150/h, ale nie wszędzie tak jest. sama do pracy chodziłam piechotą 4 km, ale jakbym miała iść drogą bez pobocza, to bym podziękowała.

Odpowiedz
avatar szafa
1 3

@Allice: prawda. koło miejsca, gdzie kiedyś mieszkałam była sobie długa, wąska prosta droga. Z chodnikami nawet. Też było parę wypadków śmiertelnych, najczęściej rowerzyści jadący ulicą (bo przecież chodnikiem nie mogą), bo tir nie dał rady wyhamować, a wyprzedzić nie miał jak, bo ktoś z naprzeciwka jechał, a droga za wąska. Tym bardziej bez pobocza to niech sobie samobójcy popie9dalają, a nie normalni ludzie.

Odpowiedz
avatar Wilczyca
-4 6

@Honkastonka nie uważam, żeby spacer 4km był jakąś patologiczna sytuacją.

Odpowiedz
avatar Wilczyca
-5 7

@szafa tu nie chodzi o to, że ktoś kiedyś miał gorzej, to teraz inni nie mogą mieć lepiej. Po prostu nie jest dla mnie nic nienormalnego w przejściu kilku km pieszo, a nawet uważam, że taki ruch jest dla każdego wskazany. Jeśli ta droga jest taka niebezpieczna (nie wiemy tego), to pewnie są jakieś obejścia tego odcinka choćby polnymi drogami (w końcu na wsi są często takie drogi). W mojej okolicy też widzę niestety, że komunikacja lokalna jest dużo gorsza niż kilka lat temu, niestety. Ale nie robiłabym dramatu z krótkiego spaceru u nastolatka.

Odpowiedz
avatar Allice
4 6

@Wilczyca: jest napisane że były wypadki. Obejście zwykle jest? Hmm, jak pomyślę o okolicy swojej... Nie ma. Chyba ze przez pole albo rów. Proponuję taki codzienny ruch. Najlepiej zimą, po ciemku (bo takie drogi zwykle nie mają oświetlenia), przy ledwie odśnieżonej drodze. Tak przynaniej przez 2 tygodnie. Daj znać jak poszło

Odpowiedz
avatar digi51
1 3

@Wilczyca: polna droga po ciemku w zimie kilka kilometrów. Aha. Swoim dzieciom też byś taka kazała ze szkoły wracać dla zdrowia?

Odpowiedz
avatar konto usunięte
0 2

@Wilczyca: Tak, miej 8-9 lekcji, w tym ciężkie sprawdziany i chodź tyle zamiast jeździć. Z*bisty pomysł.

Odpowiedz
avatar hulakula
-5 15

3 km? to w mieście odległość dwóch przystanków autobusowych, bez przesady.

Odpowiedz
avatar gawronek
7 11

@hulakula w którym mieście masz przystanki co 1,5 km? Bo w większości w których byłem to są góra co kilkaset metrów (owszem, zdarza się więcej - ale to gdzieś na peryferiach albo na terenach przemysłowych).

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
8 10

@hulakula: Sama odległość dla mnie nie byłaby problemem. Ale 3 km z buta drogą bez pobocza, zimą, która przynajmniej kiedyś zawsze zaskakiwała polskich drogowców, czyli na drogach było ślisko. Dziękuję, ale zaczekam na jakiś transport.

Odpowiedz
avatar singri
9 11

@hulakula: Toteż jest napisane, że jesienią i wiosną dziewczyna szła pieszo. Problem pojawiał się zimą, kiedy musiała iść po ciemku nie oświetloną drogą bez pobocza. Też bym się na jej miejscu bała...

Odpowiedz
avatar Habiel
7 9

@singri: Tym bardziej, że autorka wspomina tam o potrąceniach. Nie był to chodnik w mieście, tylko droga w środku pól. Ja większość mojego życia miałam widok na pola i gdy robiło się zimniej, często były tam duże mgły, a świateł też brak,bo po co. Nie ma co porównywać 3 km w mieście zimą i 3 km zimą droga pośrodku niczego.

Odpowiedz
avatar Wilczyca
-4 4

@gawronek przystanki może i są co kilkaset metrów, ale nie każdy mieszka przy samym przystanku czy nawet przy drodze, przy której kursuje dana linia. Więc 3km jako odpowiednik dwóch przystanków i dojścia na nie jak najbardziej realny np w Krakowie

Odpowiedz
avatar szafa
0 2

Wykluczenie komunikacyjne to jest fakt i koszmar. Trzeba przyznać, że za komunizmu i wczesnego kapitalizmu tego nie było, a teraz jak mieszkasz na jakiejś wsi, to masz przesrane, nawet jeśli ta wieś jest blisko miasta i chcesz się po prostu do tego miasta dostać. Moja współpracownica mieszka na wsi pod wrocławiem -jakieś 10 km od naszego miejsca pracy. Musi jechać z przesiadką busem i pociągiem i jeszcze iść pieszo kawałek.

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
1 1

@szafa Co rozumiesz przez wczesny kapitalizm? Jakie lata? Z tego, co pamiętam, to przynajmniej niektóre miejsca były bardziej wykluczone komunikacyjnie niż teraz. Ale w sumie to zależy od budżetu danego samorządu i od samorządowców. Jak są fundusze i dbają o takie rzeczy, jest ok.

Odpowiedz
avatar amros
0 6

Plany lekcji wbrew temu, co czytałem w komentarzach, nie są układane "pod nauczycieli" czy "pod uczniów". Plany lekcji są układane pod dostępność sal oraz wytyczne m.in. uwzględnienie zasad ochrony zdrowia i higieny pracy, które są kontrolowane przez sanepid. Moja obecna szkoła podstawowa ma 15 klas + 2 zerówki. Sal lekcyjnych jest 10 plus 1 dla zerówki, w tym jedna sala przerobiona z części stołówki, więc gdy młodsze dzieci schodzą na obiad w czasie zajęć, za ścianą z dykty doskonale słychać siorbanie. Lekcje zaczynają się o 7:30 i trwają do 17:30. Fizycznie nie ma możliwości, aby wszystkie klasy upchnąć w jednym czasie w całej szkole, więc konieczne jest tworzenie dwóch zmian. Do tego nawet przy podziale zmianowym zdarza się, że uczniowie klasy 7-8 mają zajęcia w sali dostosowanej do uczniów 1-3 (niskie ławki i krzesła). Zero komfortu. Zasady bhp nakazują, aby chemia, fizyka, matematyka, biologia itp. były w określonych dniach i godzinach (nie jedno po drugim, nie na początku zajęć klasowych, nie po X godzinie zajęć klasowych), każdy dzień ma mieć jakiś przedmiot "ruchowy". Do tego religia musi być pierwsza albo ostatnia ze względu na zwolnienia z tego przedmiotu, to samo wychowanie do życia w rodzinie. Lekcje dzielone na grupy (wf, informatyka, języki obce) muszą się ze sobą zgrywać. Nauczyciel nie może mieć wszystkich lekcji ciągiem. Musi mieć okienka, ponieważ to w nich jest dostępny na ewentualne zastępstwa. W praktyce w moim planie we wtorki przychodzę na 7:30, mam dwie lekcje, potem czekam na okienku, mam lekcję, znów czekam na okienku i mam ostatnią lekcję. I tak działa większość moich kolegów i koleżanek. Okienka u nas wynikają dodatkowo po prostu z braku sal. Co z tego, że jestem w szkole, skoro nie mam gdzie prowadzić lekcji :) Słowem - jeśli nie ma dobrego zaplecza sal (a zdecydowana większość szkół tego zaplecza nie ma), nie ułoży się dobrego planu, który będzie każdemu odpowiadał.

Odpowiedz
avatar Wilczyca
1 1

@amros 2 okienka jednego dnia to zdecydowana przesada :(

Odpowiedz
avatar Minnie
5 7

@amros jedna rzecz: Religia nie musi odbywać się dla każdej klasy osobno. Nie musi być też w ciągu zajec dydaktycznych. Jeżeli w szkole brakuje sal to może warto w końcu zacząć działać zgodnie z prawem a ono mówi że ten przedmiot uruchamia się tylko na wniosek rodziców. Czyli: nie wrzucamy religii z automatu do planu i czekamy aż zainteresowani rodzice sami się do szkoły zgłoszą. Jeśli takich nie ma to znaczy że przedmiot ten nie startuje. Jeśli się zgłoszą to robimy ja tylko dla zainteresowanych (I nie musi być to w czasie lekcji, nie musi być też osobno dla każdej klasy). I cyk.... magicznie 30 dodatkowych godzin lekcyjnych jest do zagospodarowania Jeśli chodzi o sale. I jeszcze jedno: nie istnieje cos takiego jak zwolnienie z religii. Wynika ono z pierwszego mojego zdania - szkoła ma obowiązek poczekac aż to zainteresowani religii rodzice się do niej zgloszą (aaa I więc karteczki z deklaracjami które państwo rozdają na wywiadowce są też nielegalne). Wtedy, nie ma zwolnionych - sa tylko zapisani i nie zapisani.

Odpowiedz
avatar singri
3 5

@Minnie: Ja bym w ogóle poszła dalej i wzięła przykład ze zuego Zachodu. W Stanach i Kanadzie działało kiedyś, nie wiem jak jest teraz, coś co nazwano "szkółką niedzielną". Wszelkie teksty biblijne, modlitwy, psalmy itp. były nauczane właśnie tam. Potem dzieci szły do kościoła, gdzie schodziły się z rodzicami i zaczynała się msza. Moim zdaniem to najlepsze rozwiązanie i dobrze byłoby coś takiego u nas wprowadzić. PS: Moja córka na religię chodzi bo chce, bo lubi, bo inni chodzą. Ale i tak zasłynęła jako ta, co porównuje Eucharystię do kanibalizmu... "No bo spożywamy ciało Chrystusa!"

Odpowiedz
avatar amros
0 2

Nie musi być osobno w przypadku niedostatecznej liczby chętnych. Jeśli na religię chodzi cała klasa (klasy u nas liczą od 22-29 uczniów), ciężko je połączyć i upchnąć w sali z 30 miejscami. Pewnie łatwiej jest w szkołach ponadpodstawowych, gdzie odsetek uczniów niechodzących na religię jest większy. Rozumiem agresywny antyklerykalizm, sam nie jestem zwolennikiem religii w szkołach, ale bzdury o nielegalnych kartkach z deklaracjami? Koniecznie chcesz tak upokarzać rodziców, że mają na kolanach przychodzić do sekretariatu i błagać o uruchomienie zajęć? Fajnie masz. Na każdym poziomie etapu edukacyjnego (od wychowawców 0, 1-3, 4-8) rodzic zostaje poinformowany o możliwości zapisania dziecka na ten przedmiot, analogicznie z WDŻ na wyższych poziomach i jeśli wyrazi taką zgodę, podpisuje oświadczenie. W każdej chwili może tę deklarację odwołać (popularne "zwolnienie z religii"). Rozporządzenie nie nakazuje podpisywania deklaracji na początku każdego roku szkolnego, wystarczy raz na cały okres nauki w szkole, więc w zasadzie u nas idziemy dalej, rozbijając to na etapy i wręcz "przypominając" rodzicom o możliwości wycofania deklaracji. Nie da się nie wrzucić religii do planu i czekać na decyzję rodziców, bo plan ma być gotowy na radę pedagogiczną w ostatnim tygodniu sierpnia. Planu nie robi się w godzinę czy w jeden dzień. Etat dla katechety na następny rok szkolny określa się już w okolicach marca/kwietnia (jak wszystkie przewidywane etaty dla pozostałych nauczycieli) na podstawie aktualnych wtedy deklaracji. Religia jest przedmiotem ujętym w tygodniowym rozkładzie zajęć (planie lekcji), co oznacza, że w tym planie ma być ujęta w sposób ciągły tak jak inne przedmioty. Zmuszanie uczniów do przychodzenia przed swoimi lekcjami lub zostawania po nich (czasem 2-3h lekcyjne, aż się zwolnią sale) nazywa się dyskryminacją i dotyczy każdych zajęć, także dodatkowych, kompensacyjnych i korekcyjnych.

Odpowiedz
avatar Habiel
-1 1

@amros: Akurat nie masz racji, bo właśnie na religię trzeba się zapisać, czyli rodzic musi złożyć deklarację, że dziecko na religię będzie chodziło. W żadnej mojej szkole tak to nie działało, tylko wszystkich z automatu zapisywano na religię, a dopiero później kazano przynosić kartki, aby się z niej wypisać (co jest chore i upokarzające dla osób niewierzących lub innej religii). A prawnie powinno być tak że na początku roku szkolnego, nauczyciel zbiera deklaracje o osobach, które chcą uczęszczać na religię i dopiero wtedy wpisywać te lekcje w plan. Gdy nikt nie złoży takiej deklaracji, tej lekcji w planie zwyczajnie nie powinno być. Czyli w praktyce przez całą moją edukację nie powinnam mieć religii, bo nigdy nikt moich rodziców o zapisanie na religię nie prosił,tylko szkoła z automatu to robiła.

Odpowiedz
avatar Allice
0 2

@amros: dyskryminacja mówisz katolików? To co z osobami które są innej wiary, nie będą chodzić na religię bo ona uwzględnia tylko jedno wyznanie, a etykę im proponują wieczorem w innej szkole? Jak dobrze pamiętam tak u mnie w liceum działało. Na szczęście nie był obowiązkowy żaden z tych przedmiotów. I tak, rodzice powinni podpisywać deklarację jeśli dziecko ma chodzić na religię a nie zwolnienia, tak samo jak przy innych nieobowiazkowych zajęciach

Odpowiedz
avatar marcelka
0 0

@amros: a urządzanie etyki w innej szkole w jakichś od czapy godzinach dla osób nie chcących chodzić na religię to już jest ok? Wg mnie byłoby lepsze i dla szkoły oraz dzieci i dla - uwaga! - kościoła, gdyby religia była oddzielona od edukacji. Parafia mogłaby wtedy normalnie wynajmować salę od szkoły - np. w godzinach popołudniowych albo w sobotę, jeśli nie dysponowałaby salką katechetyczną. Dodam, że każda parafia. Bo wg mnie, skoro są w szkole w plany wpisane normalnie lekcje religii rzymskokatolickiej, to alternatywą dla nich powinna być zarówno etyka (dla ateistów lub agnostyków), jak lekcje religii prawosławnej, żydowskiej czy protestanckiej.

Odpowiedz
avatar Blekotek
2 2

Co to znaczy, że artykuły z planami lekcji są klikalne?

Odpowiedz
avatar konto usunięte
4 4

@Blekotek: Uczniowie chwalą się swoimi okropnymi planami lekcji w internecie i wiele osób to czyta.

Odpowiedz
avatar Blekotek
0 0

@78FS: Dziękuję!

Odpowiedz
avatar jass
1 1

Niestety uczniowie czy studenci to grupy, o których przy układaniu planu zajęć myśli się najmniej. Miałam taką sytuację na studiach - studia dzienne, bodajże na drugim roku dostaliśmy ćwiczenia o 18. w piątek. Stolica, więc masa ludzi w piątki wyjeżdżała na weekend do domów rodzinnych, i mimo, że niby w Warszawie komunikacja jest niezła, to jednak te busy do konkretnych miejscowości po godzinie 20. bywały już problemem. Poza tym, tego dnia cały rok miał wykład o 8., a potem niektóre grupy miały jeszcze jedną czy dwie jednostki zajęć specjalizacyjnych - tak, że najpóźniejsze zajęcia kończyły się po 13., ale byli i tacy, którzy mieli tylko ten jeden, obowiązkowy wykład. Próbowaliśmy jakoś to rozwiązać z prodziekanem do spraw studenckich, ale stwierdził tylko, że nic się nie da zrobić. I minęły tak ze 3 czy 4 tygodnie, aż kiedy czekaliśmy na korytarzu na te problematyczne zajęcia zauważył nas dziekan wydziału i zdziwił się, co tam robimy o tej porze (mieliśmy z nim zajęcia na pierwszym roku, więc kojarzył twarze). Od słowa do słowa okazało się, że pierwszy raz słyszał o tej sytuacji (nauczka, że należało od razu uderzyć z problemem wyżej...). I utworzył drugie zajęcia, z inną prowadzącą i w sensowniejszym terminie (okazało się, że tamta prowadząca dostępna była tylko w tym jednym terminie ze względu na zobowiązania na innej uczelni - naszego dziekana dosyć to zirytowało).

Odpowiedz
avatar bazienka
0 0

mialam podobnie jak przestalam chodzic na wf, potem wrabali go nam na pierwsza godzine leksyjna mialam 20 km, jechalo sie z 40 minut, i musialam jezdzic o 7.15 i czekac w szatni, bo kolejny byl o 9.20

Odpowiedz
avatar gmiacik
0 0

Usprawiedliwienia od rodziców... cóz. my też podnieśliśmy larum, że jesteśmy 'dorośli' (ta, 18-latek dorosły xd, nawet ten z lat 90 xd) i chcemy sami sobie pisać usprawiedliwienia. co stwierdził nasz wychowawca? że i tak sami byśmy o tym zapominali i chodzili na wagary. i w sumie miał rację xd

Odpowiedz
Udostępnij