Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Historia na dole o psie do oddania i problemami ze zgloszeniem i…

Historia na dole o psie do oddania i problemami ze zgloszeniem i chęcią jej uratowania przypomniała mi moją własną, z ostatniego lata.

Na samym początku muszę zaznaczyć że sytuacja miała miejsce w Wielkiej Brytanii.

Rok temu, koniec sierpnia, bardzo późno w nocy (pewnie około pierwszej albo drugiej nad ranem) wracałam z pracy do domu - wyszłam z dworca i szłam pieszo (co ważne) do domu.
Po drodze zobaczyłam liska skulonego na drodze, widać było że potrącony przez samochód, ale oddychał.
Nie wiedziałam co robić ale nie byłabym w stanie ze sobą żyć jakbym go tak zostawiła, wiec podniosłam go, zostawiłam w bezpiecznym miejscu na lekko ogrodzonym trawniku i poszłam do domu szukać w internecie jakiegokolwiek numeru ratunkowego dla potrąconych dzikich zwierząt.
Wzięcie go do domu nie wchodziło w grę bo mieszkam w mieszkaniu z królikiem, więc nie mogłam przynieść do domu jego naturalnego wroga.

No i się zaczęło - RSPCA nie odbierało, fox rescue też nie - oni pracują tylko w dzień (co jest dosyć zaskakujące tym bardziej ze lisy to akurat są typowo nocne przecież), zadzwoniłam do kilku organizacji - nikt nie odbiera, facet z jakiejś organizacji typowo odpowiedzialnej za dzikie zwierzęta odebrał, ale wielce był zły że go obudziłam (serio, czasami można poznać po głosie że ktoś spał) i powiedział że akurat lisami to oni się nie zajmują.

Spędziłam dobrych kilka godzin dzwoniąc w różne miejsca, aż do rana. Wtedy go też odkrył sympatyczny pan z budowy za rogiem (poszłam sprawdzić czy ciągle tam jest, czy żyje itd) i tak sobie razem dzwoniliśmy, dodzwoniliśmy się mniej więcej w tym samym czasie - on do RSPCA, a ja do Fox rescue gdzie babka była chyba przekonana że to ja tego lisa potrąciłam.

Mniej więcej tak przebiegła nasza rozmowa:

Babka (bardzo pogardliwym tonem): trzeba było go wsadzić w samochód i zabrać do nocnego weterynarza, oni muszą przyjąć zwierzęta i nie musiałabyś nic płacić.
Ja: yyy... ja nie mam samochodu
Babka: trzeba było poprosić rodzinę albo znajomych
Ja: nie mam w tym kraju rodziny i niestety nie mam znajomych do których mogę zadzwonić w środku nocy żeby zabrali mnie z dzikim lisem do weterynarza
Babka (tutaj prawie padłam): trzeba było iść i zapukać do sąsiadów i ich poprosić o pomoc
Ja: Wprowadziłam się tutaj kilka tygodni temu, nie znam żadnych sąsiadów, jeśli zacznę w środku nocy pukać obcym ludziom do drzwi z chorym lisem i prosić o podwózkę to, bądźmy szczerzy, albo zadzwonią po policje albo po pogotowie i pomoc psychiatryczną. Może jednak to organizacja specjalizująca się w pomocy LISOM powinna mieć godziny operacyjne bardziej lisom przyjazne?

Pan z budowy w czasie tej rozmowy zorganizował pomoc i przyjechali 20 minut później i zabrali, jeszcze wtedy przynajmniej, żywego lisa do weterynarza. Mam nadzieję, że wszystko z nim ok i mam do tej pory straszny problem moralny czy w tej sytuacji lepiej go było zostawić na ulicy na pewną, ale szybką śmierć, czy faktycznie próbować pomóc. Kto wie?

zagranica

by TheBunnyLady
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar louie
7 7

Zrobiłaś co mogłaś, myślę że to najważniejsze. Na pewno lepiej chociaż spróbować i wykonać kilka telefonów a potem zostawić zwierzę niż zostawić je tak po prostu. Nie masz obowiązku ani nawet nie powinnaś brać na siebie opieki nad obcym zwierzęciem, zwłaszcza dzikim, jeśli naraziłabyś w ten sposób siebie i swoje domowe zwierzę. Poza tym, bez pomocy weterynaryjnej ten lis i tak by umarł - a nie miałaś w tej sytuacji żadnej możliwości przewiezienia go. Masz też rację, że żaden z sąsiadów pewnie nie pomógłby obcej osobie w środku nocy.

Odpowiedz
avatar Ohboy
5 5

Zrobiłaś dobrze i trochę nie rozumiem, czemu zastanawiasz się, czy nie lepiej zostawić lisa na rozjechanie... Trochę chora rozkmina, bo nie masz pewności, że kolejny samochód szybko by nadjechał i faktycznie go rozjechał na amen, mógłby mu sprawić jeszcze więcej bólu i zostawić, żeby dalej dogorywał, albo w ogóle go ominąć. A to, że do odpowiednich organizacji nie da się nawet dodzwonić, jest bardzo piekielne i niestety u nas jest to samo (u nas jest jeszcze taka piekielność, że nawet, gdyby ktoś chciał samodzielnie zawieźć zwierzę do weta, to w wielu miejscach nie ma nocnych weterynarzy).

Odpowiedz
avatar Bryanka
6 6

RSPCA nigdy nie odbiera, a osoba odpowiedzialna za "moje" hrabstwo odrzuca połączenia. Pamiętam, że kiedyś w podobnej sytuacji najbardziej pomocna była pani z dyspozytorni policji (tak, odbiłam się od takiego muru, że zadzwoniłam na 112)

Odpowiedz
avatar Armagedon
2 2

@Bryanka: Może to głupie, ale ja bym właśnie od tego zaczęła.

Odpowiedz
avatar Bryanka
1 1

@Armagedon: Coś co jest głupie, ale działa, wcale nie jest głupie :P

Odpowiedz
avatar TheBunnyLady
0 0

@Bryanka: ja akurat pracuje w szeroko pojętych służbach ratowniczych i to była jedna z najgorszych nocy na takich telefon - Karnawał w Notting Hill więc nawet nie byłoby takiej opcji.

Odpowiedz
avatar Ichigo1221
2 2

Gdybym miał spędzić całą noc dzwoniąc do organizacji, które mają mnie w dupie, to prędzej wziąłbym taksówkę i pojechał do weterynarza przyjmującego w nocy. Akurat wypadki i obrażenia z nich wynikające są takie same dla każdego zwierzęcia, więc nawet specjalista od gryzoni powinien dać radę.

Odpowiedz
avatar TheBunnyLady
0 0

@Ichigo1221: jeśli chodzi i o czarne taksówki i Ubery i inne w tym stylu to niestety nawet robią problemy jeśli chcę pojechać z moją króliczką która grzecznie siedzi sobie w transporterku, nie wydaje dźwięków, nie brudzi i jest pachnąca (a tak naprawdę to bez żadnego zapachu). Dosłownie nie ma takiej możliwości żeby jakikolwiek taksówkarz się zgodził na przewiezienie mnie z dzikim zwierzęciem luzem na kolanach.

Odpowiedz
avatar Ohboy
0 0

@Ichigo1221: Też bym tak spróbowała (przy okazji - przy ptakach nie jest już tak kolorowo i zwykły wet może się nie podjąć pomocy), ale wtedy chyba trzeba samemu zapłacić za wizytę? A umówmy się, nie każdego na to stać.

Odpowiedz
avatar irulax
1 1

Zwróć tylko uwagę, że lisy dość często chorują na wściekliznę. W Polsce w woj. mazowieckim wzdłuż dróg co kilometr/kilka są rozstawione tablice ostrzegające przed wścieklizną. Każdy kontakt z takim zwierzęciem może skutkować serią niezbyt przyjemnych szczepień. Dodatkowo zwierzak może się zarazić nie tylko poprzez ugryzienie przez innego chorego zwierzaka ale też poprzez zjedzenie zakażonej padliny. Chore zwierzeta przestają być płochliwe, więc dość często zwyczajnie wychodzą do ludzi. Z tą samodzielną pomocą trzeba mocno uważać - takie jest przynajmniej moje zdanie.

Odpowiedz
avatar TheBunnyLady
0 0

@irulax: ciekawe, że o tym piszesz - miałam dodać coś na ten temat do historii, ale stwierdziłam, że nie ma po co przedłużać. W Wielkiej Brytanii nie ma wścieklizny. Wcale. Nie istnieje. Może dlatego że to jest wyspa więc dostć łatwo to kontrolować (poza tym zwierzęta tutaj przywożone muszą mieć serie zastrzyków, paszporty, w niektórych przypadkach kwarantanna itd) mimo wszystko nie chciałam przywlec do domu jakiejś innej choroby czy pasożyta (możliwe że na mnie by nie przeszło, ale absolutnie nie chciałam narażać mojego kochanego królika) wiec po powrocie do domu wszystkie ubrania wylądowały w worku a potem w praniu w gorącej wodzie i z dużą ilością antybakteryjnego proszku.

Odpowiedz
Udostępnij