Rzecz się dzieje w jednej z bardzo dużych sieci poradni psychologicznych w stolicy. Jestem pacjentką u nich od wielu lat, mam tam stałego psychiatrę. Mój lekarz, załamując ręce po kolejnych nieudanych próbach postawienia mnie na nogi farmakologicznie, zlecił mi zrobienie testów psychologicznych. Dla świętego spokoju postanowiłam zrobić te testy na miejscu. Mój błąd, bo nie sprawdziłam u konkurencji - a pewnie sytuacja rozwinęłaby się trochę inaczej.
Pani psycholog, która wykonywała badania, spóźniła się na każde umówione spotkanie. Każde. A spotkań było kilka, wszystkie musiały się odbyć stacjonarnie, więc jak ten debil siedziałam u czekałam w poczekalni. Na testy pani przychodziła nieprzygotowana, więc nie dość, że wpadała do przychodni z poślizgiem, to jeszcze kolejne minuty mijały nam na tym, że pani zbierała po przychodni materiały. Dodatkowo strasznie się oburzyła, kiedy zasugerowałam, że może zdjęłabym maseczkę, bo siedzenie w niej kilka godzin i próba rozwiązywania testów z zaparowanymi okularami, to nie jest zbyt komfortowa sytuacja do rozwiązywania testów. Po wszystkim przeczytałam w opinii, że jestem pacjentem słabo współpracującym... No, ok.
Ale właśnie: opinia. Czyli tak naprawdę finalny efekt, na którym mi zależało, czyli diagnoza psychologiczna.
Pani sama wyznaczała kolejne terminy dostarczenia mi tej przeklętej diagnozy. Na początku jeszcze o tyle jej zależało, że sama dzwoniła do centrum i informowała, że terminów nie dotrzyma (oni dzwonili potem do mnie), potem nawet tego jej się już nie chciało robić. Diagnozę dostałam 2 miesiące po tym, jak miała do mnie trafić wg planu.
Czekałabym zapewne kolejne długie tygodnie, gdybym nie zadzwoniła i nie zrobiła awantury (szkoda człowieka, który był po drugiej stronie). Wówczas okazało się, że diagnoza jest i może ją ze mną omówić mój lekarz (bez omówienia nie chcieli mi jej udostępnić). Podziałało poszczucie Rzecznikiem Praw Pacjenta i zarzut blokowania dostępu do informacji medycznej.
I te wszystkie wątpliwej jakości przyjemności kosztowały mnie ponad 1600 zł...
psycholog
Właściwie - to się we łbie nie mieści. Babsko (psycholożka to nawet nie lekarka) robi ci ŁACHĘ za twoje własne pieniądze, w poradni - jak mniemam - niepublicznej? I to do tego stopnia, że aż musisz ją poszczuć rzecznikiem, bo inaczej to "zrobię jak będę chciała i humor miała"? Pozostaje mieć poważne wątpliwości co do rzetelności jej "diagnozy psychologicznej" i bezstronności jej opinii, skoro określiła cię jako pacjentkę słabo współpracującą. Liczyła na to, że - zamiast robić awanturę - wysmarujesz jej tyłek miodem? Za kogo się ta larwa uważa? Szkoda wielka, że nie możesz podać logo sieci i nazwiska owej "wyżej sram niż dupę mam" jaśnie pani.
OdpowiedzBrzmi jak psychomedic...
OdpowiedzNiestety, nie od dziś wiadomo, że psychologia, jako zawód, przyciąga najbardziej zwichrowane indywidua, Bardzo Ci współczuję, że trafiłaś na jedno z nich
OdpowiedzWspółczuję, nasza służba zdrowia sama w sobie jest kpiną, a co tu wspominać o leczeniu. Uwaga, zwierzenie:) - Sama przez wiele lat bezskutecznie starałam się wyjść z alkoholizmu i depresji. Telefoniczne zbywanie to jedno, ja byłam tak zdeterminowana, że przez tydzień jeździłam po Polsce osobiście. Hit w Opolu - skierowano mnie na detoksykację przed podjęciem odwyku. Po przejechaniu 300km dowiedziałam się, że oddział nie istnieje od 20 lat. Prywatnie albo wcale. Niestety. Pozdrawiam, trzymaj się :)
OdpowiedzA po co antymaseczkowiec idzie do lekarza, skoro zna się na medycynie lepiej od niego? (zakładam, że rzecz działa się w czasie pandemii).
Odpowiedz