Muszę przyznać, że wybrałem sobie naprawdę słaby moment na zakładanie własnej firmy, jednak nie będzie to historia o Nowym Ładzie i totalnym bur*elu jaki on wprowadza. Zamiast tego opowiem o mojej dalszej rodzinie, która bardzo szybko dowiedziała się, że mały Satsu zakłada własny interes i zwietrzyła w tym niezły biznes.
Do otwarcia software house'u przygotowywałem się już od kilku miesięcy. W zamyśle firma miała zajmować się tworzeniem i rozwijaniem systemów e-finansowych oraz systemów obiegu dokumentów, czyli dokładnie tym samym czym zajmowałem się jeszcze jako freelancer. Tak więc dość liczną bazę klientów już miałem, lokal wynająłem i wyremontowałem, sprzęt zakupiłem. Pozostało tylko zatrudnić kilku pracowników i ruszać z tematem. I właśnie w tej kwestii moja kochana rodzinka postanowiła podać mi swoją pomocną dłoń.
Tak więc moi drodzy jak myślicie jacy pracownicy, poza programistami, administratorem systemów i baz danych oraz analitykiem biznesowym, są niezbędni w każdym prawdziwym software house'ie? Otóż:
- 3 sekretarki
- 3 sprzątaczki
- 4 kierowców
- 1 kucharka
- 1 ochroniarz
- 1 prawie elektryk
Już tłumaczę skąd taki o to właśnie zestaw.
Kilka dni temu zadzwoniła do mnie ciocia, ogólnie piata woda po kisielu, widujemy się raz na rok we Wszystkich Świętych na cmentarzu.
[Ciocia]: Cześć Satsu, jak my się dawno nie widzieliśmy. Co tam u mamy?
[Gadka szmatka o niczym]
[C]: No, ale słyszałam, ze firmę otwierasz. A powiedz mi czy nie byłoby tam miejsca dla twoich kuzynek. One zdolne są a na pewno jakieś sekretarki potrzebujesz?
[Ja]: Ciociu to jest 7 osobowa firma. Na ten moment nie potrzebujemy żadnej sekretarki, a co dopiero trzech.
[C]: Aha... A może sprzątaczki byś potrzebował?
[J]: Na 60 mkw? Nie martw się ciociu dajemy sobie radę.
[C]: Aha... No to ja ci już nie przeszkadzam. Do zobaczenia, ucałuj mamę ode mnie.
Następnego dnia dowiedziałem od mamy, że ciocia skarżyła się na mnie, że jestem strasznie niemiły.
Jeśli chodzi o kierowców to podejrzewam tutaj jakiś mały błąd w matrixie :D Trzech kuzynów, każdy z zupełnie innej części rodziny, postanowiło tego samego dnia, w odstępach około 3 godzin, zaproponować mi swoje umiejętności prowadzenia autem. I każda rozmowa zaczynała się mniej więcej tak samo: "Siema Satsu, słyszałem, że firmę otwierasz. Nie potrzebujesz może szofera? Bo ja wiem jak u ciebie z prowadzeniem aut, hehe.".
Jeśli chodzi o czwartego szofera to tym razem zadzwoniła inna ciocia i próbowała mi wcisnąć usługi swojego Piotrusia (zdrobnienie celowe, Piotr to największy maminsynek i memeja życiowa jaką kiedykolwiek widziałem). Trochę to trwało, ale jednak udało mi się ją przekonać, że nie stać mnie na szkolenie Piotrusia od zera czy to na programistę czy analityka biznesowego. Mimo to ta nie poddała się i zaproponowała, że Piotruś może zostać moim kierowcą. Tutaj się zdziwiłem, gdyż z tego co kojarzyłem umiejętności Piotra jeśli chodzi o prowadzenie pojazdów są co najmniej na tak niskim poziomie jak moje. I tu okazało się, że Piotruś nie ma prawa jazdy, ale jak mu mama każe to zrobi :)
Kilka dni temu zadzwoniła do mnie siostra mojej babci aby opowiedzieć mi smutną historię swojej przyjaciółki, która ostatnio straciła pracę. Tłumaczenie, że na prawdę nie potrzebujemy etatowej kucharki trwało dobre 20 minut.
Ochroniarzem natomiast chciał zostać mój daleki wujek i tutaj tłumaczenia, że nasz lokal jest na chronionym osiedlu, mamy alarm i monitoring, więc ochroniarz jest zbędny, nie wystarczyły. Obrażony zrezygnował dopiero gdy po 30 minutach rozmowy stwierdziłem, że 55 latek z problemami z kręgosłupem nie jest raczej zbyt dobrym kandydatem na ochroniarza.
No i został nam prawie elektryk, czyli mój kuzyn, który w tym roku rozpoczął naukę w technikum na kierunku elektryka. Jego mama umyśliła sobie, że przyjmiemy go na weekendowe staże. Na początku najbardziej zdziwił ją fakt, że nie pracujemy w weekend i próbowała wybłagać żeby i tak go wziąć, bo będzie sobie przychodził i coś dłubał, przecież nic nie zepsuje. Nie jestem jednak do końca pewny czy dotarło do niej, że to czym się zajmuje moja firma nijak się ma do elektryki.
Czasami żałuję, że przyszło mi żyć w tak dużej rodzinie, ale muszę powiedzieć, że czasami jest ciekawie :D
morał z tego krótki i niektórym znany - nigdy nie mówimy rodzinie że interes zakładamy. rodzince wciskamy kit, że pracujemy u kogoś ;)
Odpowiedz@DjAbra: a mnie denerwuje taka mentalność. O niczym dobrym nie można powiedzieć, nie wolno się pochwalić sukcesem, bo jak jesteś mądry, uzdolniony, zaradny, odnosisz sukces, to dla innych powód albo do żerowania na tobie, albo do wyzwisk i urągania, że jesteś kujon, nie dzielisz się z innymi, popisujesz się, zgrywasz pana. Jak w tym kraju ma być dobrze, jeśli tylko debile potrafią się wybić? a uzdolnieni ludzie muszą siedzieć jak mysz pod miotłą? W efekcie jak kogoś pytasz, jak mu leci, to z braku odwagi odpowiada, że kiepsko, nic nowego, stara bieda, marudzenie i wymyślanie sobie chorób.
Odpowiedz@DjAbra: A potem "pielgrzymki" żebyś poadałzszefem co by "już teraz natychmiast"przyjął-"a taki ch*j jak Batorego komin
OdpowiedzKierowcy - mógłbyś zacząć pisać gry typu ściganki i potrzebować testerów. Kucharka - jeśli będziesz chciał konkurować z UBER eats i pyszne.pl to się przyda. Prawie elektryk - do robienia PR na elektrodzie jak znalazł. Ochroniarz - do pilnowania czy kierowcy nie wynoszą konsol a kucharka nie podjada. Sekretarki - jedna na pewno a pozostałe dwie przekwalifikujesz na HR oraz specjalistkę od owocowych czwartków. Sprzątaczki - przy powyższej liczbie ludzi już się przydadzą, zwłaszcza jak ludzie będą rzucać pestkami z owoców. ;)
Odpowiedz@glan: zawód specjalistki od owocowych czwartków ma nawet swoją oficjalną nazwę - Feel Good Manager
Odpowiedz@Crannberry: Może takie głupie pytanie, ale od korpoludzi słyszę często o owocowych czwartkach. Ja wiejska dziewucha jestem i w głowę zachodzę co to takiego?
Odpowiedz@Bryanka: to taki „benefit” w korpo „z ludzką twarzą” szumnie podawany w ogłoszeniach z ofertami pracy, zaraz obok młodego, dynamicznego zespołu, który ma na celu odciągnąć uwagę kandydata od oferowanej żenująco niskiej pensji. Polega to na tym, że w jakiś dzień tygodnia (np czwartek) w pomieszczeniu wspólnym typu kuchnia stoi miska, w której są 3 jabłka, 2 małe banany, kilka winogron, gruszka, 2 mandarynki i czasami śliwka do podziału między 50 pracowników. Ale pracodawca ma gest, więc się liczy :)
Odpowiedz@Bryanka: Cranberry dobrze wyjaśniła. Dodam tylko, że to jest kierowane do miastowych. Jak ktoś jest z wioski to te same owoce rosną na drzewach.
Odpowiedz@Crannberry ej, a u mnie w biurze były codziennie wielkie skrzynie owoców, jeszcze po południu kazali do domu zabierać, żeby się nie marnowały!
Odpowiedz@Crannberry: No nie, my mamy mimo wszystko może tylko 2 rodzaje owoców ale w sumie, szczególnie jak większość firmy pracuje hybrydowo, nawet po kilka sztuk xd. @glan Też jestem ze wsi ale jakoś aktualnie jabłka mi nie rosną na drzewach. A banany czy pomarańcze w ogóle. Co robię źle?
Odpowiedz@helgenn: to zależy od firmy :) W tej, w której faktycznie miałam owocowe poniedziałki, wyglądało to tak jak opisałam. Z tym że firma tak cienko przędła, że oszczędzali na wszystkim. Dlatego bardzo nas to śmieszyło, kiedy te kilka sztuk owoców reklamowali w ogłoszeniach o pracę jako niemalże główny atut pracy u nich. Ale miałam też pracodawca, który zapewniał darmowe napoje I faktycznie był duży wybór i zimnych i gorących, bez żadnych ograniczeń. A w czasie podsumowania miesiąca do tego darmowy całodzienny katering. To jest chyba jedyna rzecz której mi brakuje po odejściu z korpo
Odpowiedz@Crannberry: Jako osoba nie jedząca owoców, czułabym się dyskryminowana :P
Odpowiedz@Crannberry: w pierwszym korpo dostałem kiedyś maila, że mleko jest tylko do kawy i że zabronione jest robienie sobie płatków z firmowym mlekiem. Potem przyszedł kryzys w 2009 i zarówno mleko jak i kawę firmową uwalili. W drugim korpo owocowe czwartki polegały na przywiezieniu skrzynki jabłek raz w tygodniu. W trzecim dostawaliśmy owoce full wypas, zamówili dostawę ze stołówki. Raz tylko się zdarzyło, że ananasa ktoś pokroił nożem, którym wcześniej kroił cebulę (bez umycia pomiędzy). W czwartym przytyłem. Były codziennie owoce, czekolada, ciastka, orzechy, soki, mleko... A i tak ludzie narzekali, że nie ma Coca-coli.
Odpowiedz@Crannberry: Za komuny to był rarytas. Zwłaszcza te banany i mandarynki. Ale trochę za mało, żeby starczyło dla wszystkich. Dzisiaj realia się zmieniły, więc to bardziej śmiech na sali.
Odpowiedz@pasjonatpl: ach te czasy… A jak człowiek dostał w prezencie kiwi, to nawet nie wiedział, jak to jeść…
Odpowiedz@Bryanka: Żadnych nie jesz? w ogole??
Odpowiedz@timka: Pomidory, ogórki i bakłażany jem normalnie, ale typowych owoców nie. Jem za to wszystkie warzywa.
OdpowiedzO, widzę Satsu, że zakładasz firmę.. Nie potrzebujesz może operatora koparko ładowarki? :D
Odpowiedz@Fahren: Do kopania bitcoinów jak znalazł :D.
Odpowiedz@didja: Otóż to. Po co ma łopatą machać? :D
OdpowiedzA czy w tej twojej dużej rodzinie jest choć jedna młoda osoba, która jest gdzieś zatrudniona? I co to za okolica? Bo wygląda na to, że bezrobocie tam - jak 20 lat temu, albo i jeszcze dawniej.
Odpowiedz@Armagedon: A słyszałeś o czymś takim jak zmiana pracy? Ze wszystkich tych osób, które opisuję nie pracowała tylko znajoma babki ciotecznej (kucharka) oraz wujek z problemami z kręgosłupem. No i oczywiście kuzyn elektryk, ale on jeszcze niepełnoletni jest. Tylko jaki to ma wpływ na historię?
OdpowiedzZmodyfikowano 2 razy. Ostatnia modyfikacja: 10 stycznia 2022 o 18:14
@Satsu: Nie, no jasne! Jak tylko rodzinka zwietrzyła, że firmę zakładasz, natychmiast postanowiła rzucić swe dotychczasowe zatrudnienie, gwałtem próbując wbić się do ciebie na etat, licząc - zapewne - na wypasioną pensję, przynajmniej 6 koła na rękę miesięcznie. Po znajomości. Najlepsza była ciocia. Próbowała ogarnąć temat od razu za trzy córki hurtem, bo one niedorozwinięte, same przez telefon gadać nie potrafią, albo tak je onieśmielasz swym majestatem, że nie miały odwagi. No i wszystko jedno, jak nie sekretarki - to sprzątaczki. Mogą się wymieniać, rotacyjnie. Ciekawe, czym się dotąd zajmowały? Ręcznym dojeniem krów? A ciocia to miała na względzie, żeby je, w ogóle, o zdanie zapytać? W zastępstwie jednego nieogarniętego i jednego ucznia - też po prośbie dzwoniły mamusie. Tylko chętni za kółko dzwonili osobiście, no ale wiadomo - FACECI, jak by nie było. Rozumiem, że wszyscy z doświadczeniem w zawodzie kierowcy? Czy tylko tak, ad hoc, wpadli jednocześnie na ten sam pomysł, bo prawko posiadają? A mają również samochody? Na przykład, żeby nimi do roboty dojeżdżać? Za minimalną krajową, rozumiem, no bo jak zmieniać robotę - to tylko na lepszą. Znaczy - te 6 koła mam na myśli. Może i masz rację, że ciekawa ta rodzina.
Odpowiedz@Satsu: Akurat Twoje historie o rodzinie są tak tendencyjne, że faktycznie można odnieść wrażenie, że tam wszyscy są bezrobotnymi nieudacznikami. No, prócz Ciebie rzecz jasna.
Odpowiedz@digi51: Mam spora rodzinę a co za tym idzie część jej członków lubi odwalać różnego rodzaju piekielne akcje. A jako, ze jesteśmy na stronie, która nazywa się piekielni to chyba oczywiste, że będę tutaj pisał o kuzynce, która coś odwaliła a nie o kuzynie, który jest managerem w wielkiej korporacji i żyje sobie spokojnie swoim życiem. Więc tak, duża część mojej rodziny zalicza się raczej do prostych ludzi, którzy raz na jakiś czas odwalą jakąś piekielną akcję, ale jest też część która odnosi dość duże sukcesy. Jednak ze względu na specyfikę tej strony raczej nie piszę tutaj o tej drugiej części.
Odpowiedz@Armagedon: jakby nie patrzeć w momencie gdy dzwonili rodzice to dzieci mogły o tym nie wiedzieć. U mnie w rodzinie też tak jest - ojciec nam (nie że wszystkim na raz, po prostu to już schemat) załatwia pracę (nawet jak już mamy), do tego totalnie nie w zawodzie i ma potem pretensje, że on już nas ze znajomym umowil przecież, a my niewdzięcznicy nie przyszliśmy i z nas złe dzieci bo jak ojciec teraz w oczach tego znajomego będzie wyglądał? A że nikt go o to nie prosił? Nie ważne, złe, niewdzieczne dzieci i tyle.
Odpowiedz@digi51: W mojej rodzinie ze strony ojca wszyscy faceci ze starszego pokolenia (nie wiem, jak młodsi) są alkoholikami. Wszyscy, jak jeden mąż. Także nic mnie już nie zdziwi :D
Odpowiedz@Armagedon: Ja w to akurat wierze bo znam wiele przypadków, że rodzic lub ktoś inny z bliskiej rodziny dzwonił w sprawie pracy, zresztą sama wolałabym pracować z kimś z rodziny bo zawsze jest nadzieja, że tak szybkom się tej pracy nie straci.
OdpowiedzWygląda jak "inspirowane" tą historią: https://piekielni.pl/74890
OdpowiedzA swoją drogą mój znajomy w podobnej sytuacji rozwiązał sprawę bardzo prosto. Mówi zawsze: Jasne, zatrudnię tylko niech zrobi certyfikat - AWS, PMP, Angielski C1. Wtedy na dzień dobry mogę mu dać zł. Gdy po czasie okazuje się, że pociotek odpada w przedbiegach to wyskakuje z pretensjami do ciotki: a mówiłaś, że taki mądry i obrotny, ja już dla niego miejsce mam a ten prostego certyfikatu nie chce zrobić, przez Ciebie teraz stratny jestem bo innym odmówiłem dla niego.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 10 stycznia 2022 o 20:59
@glan: Pomysł zatrzymam w pamięci jakby trafił się jakiś bardziej oporny na argumenty przypadek :D
OdpowiedzEj Satsu! Ale na pewno potrzebujesz specjalisty ds likwidacji szkód! No wiesz, tak z 10 k na rekę. No beze mnie sobie nie dasz rady xDDDD
OdpowiedzProgramistow html nikt nie probowal wcisnac? ;)
OdpowiedzU mnie w dalszej rodzinie była obraza, że nie załatwiłam nikomu pracy u swojego pierwszegogo pracodawcy. Po pierwsze praca ta wymagała płynnej znajomości dwoch języków obcych (oczywiście nikt z chętnych nie znał ani jednego). Po drugie jakbym rzeczywiście kogoś wciągnęła do tego kołchozu to dopiero by mnie znienawidzili...
OdpowiedzW swoich historiach pojawia się więcej członków rodziny niż ja znam w mojej.
Odpowiedz@Michail: niektórzy mają po prostu liczne rodziny. Jedna moja babcia ma 7 dzieci, 10 wnuków, prawnuków do tej pory 9. Babcia z drugiej strony ma 10 dzieci, 24 wnuków, prawnuków znam 21, 1-2 w drodze, ile naprawdę to nie wiem. Przy czym dwoje prawnuków już pełnoletnich. dziadkowie mają też rodzeństwo, ale już ich nawet nie znam. Także w liczebność rodziny to ja akurat wierzę.
Odpowiedz@clockworkbeast: Tak moja rodzina jest dość duża, zarówno od strony mojej jak i mojej żony. Moja babcia ma aktualnie 21 wnuków a do tego ma też sześcioro rodzeństwa, którzy w większości również mają dość dużo wnucząt. Plus wszyscy mieszkamy w miarę blisko siebie, więc i kontakt nawet z tą dalszą rodziną się utrzymuje.
OdpowiedzWygląda na to, ze pokutuje u nas stereotyp, ze jak się ma własną firmę to i kasy od groma więc można uprawiać nepotyzm. Pociotki będa miały kołacze bez pracy a własciciel nic nie straci no bo przecież to firmowe pieniądze.
OdpowiedzDuża rodzina to skarb. A skarby jak wiadomo, potrafią czasami być przeklęte ;)
Odpowiedz@czaron Skarby można też zakopać
OdpowiedzSkądś to znam, choć od innej strony. Mojej mamie się wydaje, że skoro już skończyłam studia (językowe, znam dobrze dwa języki) i mam jakąś tam wiedzę ogólną, to już wystarczy, żebym sobie poradziła wszędzie. Co rusz słyszę, że ona widziała ogłoszenie z pracą a to w urzędzie, a to asystent księgowej, a to stażysta u prawnika, a to asystentka stomatologa i mnie zapewnia, że przecież jest praca dla mnie w naszym rodzinnym mieście i powinnam wrócić ;). Starszym ludziom się wydaje, że oj tam, oj tam, nauczysz się w dzień, dwa wszystkiego, zresztą co to za wielka sztuka ;).
Odpowiedz