Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Ja naprawdę nie jestem rasistą, ale czasami zastanawiam się co mają w…

Ja naprawdę nie jestem rasistą, ale czasami zastanawiam się co mają w głowie obcokrajowcy, którzy ledwo co dukają po polsku i zatrudniają się w obsłudze klienta oraz pracodawcy decydujący się dać im pracę. I żeby nie było niedomówień, jeśli ktoś pochodzący z zagranicy potrafi mówić po naszemu, to zajebiście niech sobie pracuje. A nawet jeśli nie potrafi to też niech pracuje, ale kuźwa nie w obsłudze klienta...

Na początek może sytuacja z dzisiaj. Niedaleko mojego domu jest knajpka z kebabem. Żarcie całkiem dobre i niedrogie, lokal czysty, więc bywamy tam całkiem często gdy nie chce nam się z żoną gotować. Jak to bywa w takich knajpkach rotacja pracowników jest dość duża, więc praktycznie przy każdej wizycie obsługuje nas ktoś nowy. I kolejna ważna rzecz, zawsze w tym kebabie biorę to samo. Zestaw HotBox (kubełek z frytkami, mięsem, jalapeno i jakąś ostrą posypką), w którym wymieniam ostry sos na ziołowy i nigdy nie było z tym najmniejszego problemu.

Moje zamówienie przyjmował na oko 18-letni chłopak, z wyglądu strzelam, że pochodził z Turcji bądź okolic.

[Ja]: Dzień dobry, poproszę HotBox z sosem ziołowym.
[Pracownik]: {Jakiś niezrozumiały bełkot pod nosem}
[J]: Słucham?
[P]: Miesooo...?
[J]: Baraninę poproszę.

W tym momencie chłopak odwrócił się i zdezorientowany patrzył w stronę trzech obracających się brył mięsiwa. Zdałem sobie sprawę, że ten chyba nie zrozumiał, więc powtórzyłem słowo "baranina" i wskazałem palcem odpowiedni ruszt. Następnie zapłaciłem, przypomniałem raz jeszcze, że chcę sos ziołowy i usiadłem sobie przy jednym ze stolików.

Jak możecie się spodziewać, gdy otrzymałem zamówienie, okazało się, że kebab został podany z ostrym sosem, który jest oryginalnie w tym zestawie. Normalnie nie robiłbym problemów, gdyż lubię ostre dania, jednak sos używany w HotBox'ie to mieszanka majonezu i sosu sriracha, który ma dość specyficzny smak, za którym szczególnie nie przepadam. Dlatego udałem się z powrotem do kasy.

[J]: Przepraszam, ale prosiłem aby do zestawu dać sos ziołowy zamiast ostrego.
[P]: To HotBox...
[J]: Ja wiem, ze to HotBox, ale chciałem sos ziołowy.
[P]: Jest sos!
[J]: Wiem, że jest sos, ale ja chciałem sos ziołowy a nie ostry.
[P]: {Coś w swoim języku}. Jest HotBox!
[J]: English? (Miałem nadzieję, że szybciej się z nim po angielsku dogadam)
[P]: {Znów coś w swoim języku}!

W tym momencie z zaplecza wyszła dziewczyna. Po wysłuchaniu mojej relacji przeprosiła i zrobiła dla mnie nowego kebaba, tym razem z prawidłowym sosem. Przy okazji wyżaliła się, że nigdzie nie może swojego współpracownika zostawić bo co chwile coś partaczy.

Call center wszelkiego rodzaju. W Polsce nie jest jeszcze aż tak źle. Głównie trafiają się Ukrainki, które pomimo akcentu da się zrozumieć, a co najważniejsze całkiem dobrze opanowały nasz język. Ale i tutaj trafiają się kwiatki.

Zdarzyło się to gdy kompletowałem sprzęt dla mojej firmy, a dokładniej zamawiałem laptopy poleasingowe. Etap kupna poszedł dość szybko, ale musiałem jednak uzbroić się w cierpliwość, gdyż wybrane przeze mnie komputery miały być dostępne najszybciej za miesiąc*. Dostałem numer na infolinię, na którą miałem dzwonić aby dowiedzieć się na jakim etapie jest moje zamówienie.

Nie śpieszyło mi się, więc zapomniałem o temacie, jednak gdy minęły dwa miesiące postanowiłem dopytać się co się dzieje z moimi laptopami. Odebrała pani z bardzo mocnym ukraińskim akcentem.

Firma Super Duper Poleasingi - firma handlująca sprzętem poleasingowym

Firma Telefon Moim Życiem - call center obsługujące firmę Super Duper Poleasingi

[Pracownica]: Dzień dobry, firma Telefon Moim Życiem.
[Ja]: Dzień dobry, chciałem się dowiedzieć na jakim etapie jest moje zamówienie z firmy Super Duper Poleasingi.
[P]: Czy powtórzy nazwę firmy?
[J]: Super Duper Poleasingi.
[P]: {duka pod nosem jakieś literki}
[J]: Może ja przeliteruję?
[P]: Przepraszam ja nie rozumiem...
[J]: Mogę przeliterować, może wtedy będzie pani łatwiej bo ta nazwa jest dość długa.
[P]: Przeliteruje?
[J]: Czy pani umie mówić po polsku?

W tym momencie pani się rozłączyła. Na szczęście kolejna osoba, do której mnie połączyło obsłużyła mnie bez problemu (też Ukrainka swoją drogą).

Wcześniej wspominałem, że w polskich call center nie jest tak źle i nadal podtrzymuję te słowa. Spróbujcie sobie zadzwonić na dowolną, anglojęzyczną pomoc techniczną... To jest dopiero jazda bez trzymanki. Nie będę tutaj przytaczał wszystkich historii bo by mi wyszło całkiem opasłe tomiszcze, ale postaram się przedstawić jak to mniej więcej wygląda.

Co trzecią rozmowę prowadzisz z osobą indyjskiego pochodzenia, których, nawet jeśli całkiem dobrze znają język angielski, nie da się kompletnie zrozumieć przez ich akcent. Jeśli masz szczęście to zostaniesz przełączony tylko 6 razy zanim trafisz na osobę w miarę kompetentną. Jeśli podczas tych wszystkich przekierowań trafisz na chociaż 50% osób, które umieją powiedzieć coś więcej niż "Kali jeść..." to możesz powiedzieć, że masz szczęście.

Jest taki film na YouTube, "Hrejterzy - Każdy telefon do pomocy technicznej...". Polecam obejrzeć bo jest całkiem zabawny :) Jednak po latach doświadczeń muszę stwierdzić, że nie jest on parodią a filmem dokumentalnym :D

*Tak dla ciekawskich. Ważną kwestią dla mnie było to aby wszystkie komputery były identyczne. Miały być one używane przez programistów i uwierzcie mi pracowałem w kilku firmach i zawsze były mini wojny o to, że ktoś dostał lepszy sprzęt (głównie na stanowiskach późny junior i wczesny mid). Poza tym gdy takie komputery już padną, to niewielkim kosztem można z powiedzmy 10 laptopów zrobić od 3 do 5 składaków, dając sprzętowi nowe życie.

by Satsu
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar Grav
9 11

Oj tak. U nas część wewnętrznego helpdesku jest obsługiwana przez Indie. W życiu nic z nimi nie załatwiłem, zawsze musiałem dzwonić jeszcze raz, jak trafiło na kogoś z Europy, to było od ręki, albo przynajmniej skierowane gdzie trzeba.

Odpowiedz
avatar Bryanka
12 12

Jak muszę coś załatwić przez infolinię, to umieram wewnętrznie, bo wiem, że w 95% przypadkach trafi mi się ktoś z Indii. Nic do nich nie mam, ale wtedy załatwienie czegokolwiek zajmuje dwa razy tyle czasu co normalnie, a i obie strony się irytują.

Odpowiedz
avatar Painkiler
3 5

@Bryanka: Ale są 5x tańsi niż krajowi, więc dalej na plus :)

Odpowiedz
avatar Ohboy
10 16

Serio dziwisz się, że ludzie bez dobrej znajomości języka zatrudniają się tam, gdzie dostają taką szansę? Nie czepiaj się pracowników, czepiaj się pracodawców, którzy uznali, że to dobre rozwiązanie.

Odpowiedz
avatar HelikopterAugusto
-5 13

Ja trafiłem na takiego lekarza w przychodni. Ciemnoskóry, nazwisko arabskie, ani słowa po polsku ani po angielsku.

Odpowiedz
avatar didja
8 10

@HelikopterAugusto To było w Polsce?

Odpowiedz
avatar kurkaxkurka
12 12

Dla mnie w przypadku kebaba, piekielny jest własciciel przybytku. Zatrudniasz kogoś bez znajomości języka - ok. Powiedz, że w ciągu 2 tygodni ma opanować słowa związane z daniami, składnikami i podstawy obsługi. I daj mu te 2 tygodnie na naukę + pomoc normalnej obsłudze w miarę możliwości. Stawianie kogoś na kasie, kto nie rozumie nazw mięsa i sosów jest bez sensu plus pewnie dość nieprzyjemne dla samego pracownika. A gdyby dać mu szansę osĺuchac się z nimi, a potem kilka razy konkretnie przepytać to raczej większość osób sobie z czymś takim radzi.

Odpowiedz
avatar Etincelle
4 8

@kurkaxkurka: ja bym się zgodziła, gdyby była mowa o jakiejś dużej restauracji z menu zawierającym dziesiątki pozycji. Wtedy rzeczywiście trzeba czasu, żeby się tego nauczyć. Autor pisał jednak o knajpce z kebabem. Ile tam może być różnych dań? Zazwyczaj niewiele. Mało tego, większość najczęściej opiera się na podobnych składnikach w różnych konfiguracjach. Nawet gdyby ktoś podczas rekrutacji dowiedział się, że ma następnego dnia zmianę, raczej jest w stanie się do tego przygotować. Same słówka, choćby to miało być w formie "kali jeść". I tak sobie myślę, że to byłaby pierwsza rzecz, którą bym zrobiła w podobnej sytuacji, nawet bez pomocy właściciela: zdjęcia menu, zdjęcia składników, opanować w domu i tyle. No i jednak świadomość, że nie rozumiesz wszystkiego, też jest ważna: jeżeli ktoś wymienia jakiś składnik, którego w danym daniu nie ma, a ja nie rozumiem, czy chce wymienić, dodać czy po prostu o coś pyta, to wtedy jednak sama mogę poprosić o pomoc koleżankę z zaplecza, zamiast zignorować tę część wypowiedzi, której nie rozumiem.

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
-1 3

@Etincelle Nie tak łatwo się czegoś nauczyć, jak w ogóle nie zna się języka. Tzn może się nauczyć słów zapisanych na papierze, ale żeby wiedział, jak to się wymawia, to już potrzebuje czyjejś pomocy. Chociażby ktoś musiałby się nagrać, żeby mógł potem tego słuchać i się uczyć.

Odpowiedz
avatar clockworkbeast
-2 10

@Etincelle: to wszystko prawda, tylko co do ostatniego zdania: z tym proszeniem koleżanki (KOBIETY) o pomoc, mężczyźni z pewnych kręgów kulturowych mogą mieć problem :-) I to też pracodawca powinien uwzględnić.

Odpowiedz
avatar Etincelle
6 6

@pasjonatpl: jasne, zgadzam się. Z tym że w jakiś sposób jednak z tym, kto go zatrudniał, rozmawiał. A ustalenie warunków pracy nie wydaje mi się specjalnie łatwiejsze od wykucia zwrotów/słówek związanych z kebabem. @clockworkbeast: nie, absolutnie nie powinien. Jeżeli ja mam problem z czymś tego rodzaju, to ja mam poinformować o tym pracodawcę. Żaden szef nie musi odgadywać widzimisię potencjalnych pracowników; ma pełne prawo działać zgodnie z kulturą własnego kraju, w którym przecież prowadzi biznes.

Odpowiedz
avatar clockworkbeast
0 6

@Etincelle: nie zrozumiałaś mnie. Nie chodzi mi o to, że pracodawca ma ułatwiać takiemu pracownikowi cokolwiek, latać za nim i prosić, albo usprawiedliwiać jego wybryki. Chodzi mi o to, że jeśli pracodawca szanuje swój biznes i klientów, to powinien patrzyć, kogo zatrudnia, a nie przymykać oko i w imię poprawności politycznej zatrudniać jak leci, bo jakoś to będzie. Wbrew temu, co rozhisteryzowani lewacy nam mówią - jeśli zatrudnisz osobę świeżo przybyłą do kraju, nieobytą z naszą kulturą, możesz sie nieźle naciąć.

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
0 0

@Etincelle Założę się, że to nie Polak go zatrudniał albo ktoś znajomy robił za tłumacza.

Odpowiedz
avatar timka
1 1

@clockworkbeast: a co w ogole ma polityka do tego? myslisz, że prawaci sa lepsi? wcale nie, dla przedsiębiorcy liczy sie kasa, gdyby tak nie było to by Magda Gessler nie miała co robić

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
7 9

Piekielni są przede wszystkim pracodawcy, którzy ich zatrudniają. A pracownicy z Indii na infoliniach to norma w wielu międzynarodowych korporacjach, które mają różne działy rozrzucone po całym świecie. A że Indusi są zdecydowanie tańsi niż Europejczycy czy Amerykanie i mówią po angielsku... Co prawda wielu ludziom ciężko zrozumieć ich angielski, ale są tańsi. Różnica w kosztach utrzymania jest duża, więc ciężko z nimi konkurować pod względem wysokości wynagrodzenia. I nie zrozum mnie źle, ale to też kwestia znajomości angielskiego, ale nie tego oficjalnego, tylko rozumienia różnych akcentów. Dawno temu miałem z tym duży problem. Teraz na ogół jest ok. Czasami muszę się trochę osłuchać, żeby zrozumieć, co ktoś do mnie mówi, ale potem już rozumiem. I nie chodzi tylko o Indusów. Zdarzają sie Irlandczycy czy Anglicy z takim akcentem czy slangiem, że ciężko ich zrozumieć. No i oczywiście Szkoci. Ale trzeba przyznać, że ci ostatni mają duży dystans do siebie i sami mają mnóstwo żartów i skeczy na temat swojego akcentu. Trochę jak Ślązacy w Polsce.

Odpowiedz
avatar Ohboy
4 8

@pasjonatpl: A to prawda, kilkukrotnie spotkałam się z tym, że jedna strona miała akcent, a drugiej po prostu zabrakło umiejętności - i ten akcent wcale nie musiał być trudny, po prostu był inny.

Odpowiedz
avatar Bryanka
6 6

@pasjonatpl: Z Indusami jest jeszcze inny problem. W większości przypadków, jak na każdej infolinii, mają oni skrypt. I jeżeli problem wychodzi poza skrypt, to jest dupa blada. Anglik, Irlandczyk czy Szkot potrafił w razie czego "improwizować" gdyż znają realia, mieszkamy na tych samych wyspach, więc spoko można się dogadać. Angielski Indusów bardzo często nie wychodzi poza skrypt. Wielokrotnie mi się tak trafiło i to dwa razy pod 111 czyli infolinii medycznej, a to już jest niebezpieczne. Koleżanka zadzwoniła w mojej sprawie, bo straciłam przytomność w pracy. Babeczka zamiast od razu wysłać karetkę, czytała ze skryptu i kazała dać mnie do telefonu (tak, nieprzytomną). Lekarz to później skomentował, że na przyszłość nie dzwonić na 111 tylko od razu na 112.

Odpowiedz
avatar kudlata111
9 9

@pasjonatpl: Ze szkockim akcentem to daję sobie radę bo po prostu lubię podoba mi się ale najgorsze do zrozumienia to jest rozmowa z Walijczykiem, no ci jak zaczną faflunić seplenić to nic nie idzie zrozumieć do tego używają swojego slangu.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 18 listopada 2021 o 9:04

avatar pasjonatpl
3 5

@kudlata111 Walijczycy mają swój własny język, więc część z nich może mówić po angielsku z takim akcentem, jakby rozmawiali po walijsku. Tak samo bywa ze starymi Irlandczykami. @Bryanka Podobnie czasami wygląda dogadanie się z Amerykanami. Większości nie można zarzucić słabej znajomości angielskiego czy trudnego akcentu, ale używają nieco innych wyrażeń czy mają trochę inny tok myślenia wynikający z życia w innym kraju, innych realiach. Np. na telefon komórkowy/smartfon mówią "cell phone", a w Anglii czy Irlandii mówi się "mobile phone". Publiczna toaleta to dla nich "restroom", a nie "toilet". Podobnie po przyjeździe do Irlandii bardzo się zdziwiłem, jak tu się mówi na frytki (chips) i chipsy (crisps), bo znałem tylko amerykańskie wersje ("fries" i "chips").

Odpowiedz
avatar Bryanka
2 4

@pasjonatpl: Akurat dzieciństwo w USA więc jak trafiłam do UK, to miałam podobne przeboje z tubylcami ;) Pierwszą wtopę w Anglii zaliczyłam gdy pochwaliłam spodnie koleżanki (amer. pants), a ona myślała, że jej bielizna wystaje ;)

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
3 5

@Bryanka: To jeszcze pół biedy, bo jesteś kobietą. Ale wyobraź sobie, że facet to mówi. Przecież mógłby dostać po pysku albo mieć sprawę o molestowanie.

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
0 2

@Bryanka: A możesz podać jeszcze jakieś przykłady? Ja amerykańskie wyrażenia znam tylko z filmów. Ty tam mieszkałaś, więc na pewno znasz ich więcej.

Odpowiedz
avatar Bryanka
3 3

@pasjonatpl: Na przykład bagażnik samochodu w Anglii to "boot, a w USA to "trunk". Na śmieci Brytyjczycy mówią "rubish", a Amerykanie "garbage". Latarka dla mieszkańców Usa to "flashlight", a dla UK "torch". Metro w USA, to "subway", a w UK "underground". Jest tego o wiele więcej. 10 lat jestem już w UK, więc przeszłam głównie na ich nazwy, chyba że rozmawiam z ojcem lub bratem, wtedy zdarza mi się zamieniać odruchowo. Mają z tego bekę. W UK, też w zależności od regionu mówi się inaczej, np. na północy na napój gazowany powiedzą "can of pop", a na południu "fizzy drink".

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
0 2

@Bryanka: Dzięki. O bagażniku nie wiedziałem, bo nie mam samochodu, więc nie było mi to nigdy potrzebne. O metrze też nie, bo w Irlandii czegoś takiego nie ma. W Dublinie jest system tramwajów i działa całkiem dobrze, ale podziemnego metra tam nie ma. @Bryanka:

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
2 2

@Bryanka A o tym, że dla Amerykanów toaleta publiczna to "restroom" dowiedziałem się na lotnisku w Brazylii. Tam używają amerykańskiego angielskiego. Szukałem toalety w wiadomym celu i rzuciło mi się w oczy, że po angielsku było napisane "restroom". Dobrze, że obok były oznaczenia, bo inaczej miałbym duży problem.

Odpowiedz
avatar Pagliaccio
1 3

Wam się wydaje, że jak Polacy wyjeżdżają za granicę to znają język? Mieszkam na zachodzie i często spotyka się osoby które nie panują jeszcze nad językiem i nikt się nie awanturuje. Znam wiele osób z Polski, które nie potrafią posługiwać się językiem ponieważ po prostu nie chcą

Odpowiedz
avatar Minnie
5 5

@Pagliaccio ale tu nie chodzi o znajomość języka ogólnie - wiadomo że czasami człowiek dopiero w danym kraju się języka uczy. Ale..... Nie zatrudnia się wtedy w obsłudze klienta (gdzie znajomość języka jest bardzo ważna).

Odpowiedz
avatar madxx
1 1

@Pagliaccio: tyle że Polacy za granicą bez znajomości języka pracują zwykle na magazynach/produkcjach/budowach, a nie w obsłudze klienta.

Odpowiedz
avatar weron
7 7

Parę lat temu, moja nieskończenie mądra koleżanka podczas kłótni z facetem rzuciła telefonem o półkę, w wyniku czego z telefonu została mokra plama. Poszłyśmy do salonu o2 (w UK), bo już wcześniej jej proponowali, że może spłacić obecny telefon i wziąć lepszy model, że zostały dwie raty, mogła sobie bez problemu na to pozwolić. Okazało się, że musimy to załatwić przez infolinię, pani z salonu wybrała numer na ich stacjonarnym i dała nam telefon. Trafiła nam się baba ze strasznym akcentem. Pierwsza część rozmowy przebiegła dobrze, ale kobieta zadała pytanie, którego nie byłam w stanie zrozumieć. Poprosiłam o użycie innych słów, a ona jak automat powtarzała to samo. W końcu zrezygnowana poprosiłam panią z salonu, żeby ona nam przetłumaczyła to jedno zdanie i ona też jej nie zrozumiała. Musiałyśmy się rozłączyć i liczyć na trafienie na kogoś innego, na szczęście się udało. Najgorsi jednak według mnie są ci na chatach. Pomyślałby człowiek, że w dobie translatorów i innych pomocy, mógłby taki cep skorzystać z tego ale nie, bo po co. Zmarnowałam kiedyś trzy godziny życia, bo pięciu pod rząd pracowników czatu nie potrafiło zrozumieć, że błąd leży po stronie ich licznika (mam licznik na doładowanie, gdy zabraknie prądu/gazu, można wziąć tzw emergency credit, żeby np przeczekać niedzielę czy święto albo choćby deszcz czy zwykłe lenistwo, skorzystałam z tej opcji, a po doładowaniu i spłaceniu, licznik nadal pokazywał, że niby mam emergency credit) a ci debile, każdy jeden, powtarzali, że emergency credit trzeba spłacać. No kurde, dzięki za informację, naprawdę. Skończyło się tak, że święta spędziłam w zimnie, bo sklepy pozamykane, a ci idioci pewnie się czuli ważni, bo pouczyli kretynkę, że kredyt trzeba spłacać...

Odpowiedz
avatar Michail
-2 2

Ukraińcy to ta sama rasa co my ;) Btw. też słowianie.

Odpowiedz
avatar digi51
1 7

Akurat wyżalanie się klientom na współpracowników jest słabe i głupie.

Odpowiedz
avatar timka
-1 1

@digi51: raczej do szefa wyżalić się nie może a jak ktoś umieści ocene o lokalu w necie to może przeczyta

Odpowiedz
avatar niepodam
2 2

Generalnie to tak, masz rację, ale jakoś częściej trafiam na osoby, które mimo natywnej znajomości polskiego są tak nieogarnięte, że wolałbym się porozumiewać na migi z ogarniętym Ukraińcem :) W dawnej robocie (mówiący zresztą bez śladu akcentu) Filipińczyk w 5 minut ogarnął problem, którego pani w polskim helpdesku nie ogarnęła przez 3 godziny.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 19 listopada 2021 o 11:48

avatar pasjonatpl
4 4

@niepodam Byłem w kilku różnych krajach i nauczyłem się jednego. Jak ktoś chce się z tobą dogadać, to się dogada. Chodzi mi o proste sprawy, typu co chcesz kupić, ile kosztuje itp. I prosty słownik kieszonkowy potrafi rozwiązać wiele problemów. Zawsze udawało mi się dogadać we Włoszech, Hiszpanii, Grecji, chociaż znałem tylko polski i angielski, a oni często nie znali żadnego języka obcego. A w Polsce kilka razy poległem.

Odpowiedz
avatar niepodam
1 1

@pasjonatpl: w Hiszpanii poległem w jednym sklepie na próbie kupna zapałek. Na "fuego" pani uparcie proponowała zapalniczkę. Na "matches" reagowała paniką w oczach. Zrozumienie gestu odpalanej zapałki pokazywane na migi też ją przerosło. W kolejnym sklepie 100m dalej problemu nie było.

Odpowiedz
avatar PiekielnyDiablik
6 6

a to już wcześniej zauważałem,że trochę nieprofesjonalne jest zatrudnianie jako kurierów, osób które nie znają nawet alfabetu łacińskiego, i gubią się w pierwszym lepszym biurowcu, gdzie jest więcej firm, bo GPS doprowadza tylko do drzwi głównych...

Odpowiedz
avatar szafa
1 1

Co powoduje pracodawcami? Zatrudnianie na gównowarunkach. I społeczne oczekiwanie, że w pewnych branżach będzie się zarabiać gówno, żeby klient płacił mało. Dla przykładu - ja w swoim markecie zarabiam 2600 na rękę i uważam, że jest to mało biorąc pod uwagę warunki pracy (pewna przepuklina kręgosłupa, praca w weekendy, obciążenie psychiczne, obciążenie zadaniami, wbrew pozorom wymagana na moim stanowisku spora wiedza /jestem doradcą żywieniowym w zasadzie/, zmienny grafik itp itd)). Gdy mówię, że zarabiam mało, słyszę od WSZYSTKICH, włącznie z innymi sprzedawcami, co mają sprane mózgi, że przecież to jest HANDEL, i tak powinnam się cieszyć, że nie zarabiam minimalnej, przecież taką robotę to małpa mogłaby robić, przecież tu nie ma żadnych wymagań, przecież to prosta praca fizyczna... no ok. Tyle że za takie pieniądze nikt choćby minimalnie kompetentny do tej małpiej pracy nie chce przyjść. Po co zapie8dalać z potem na du8ie za 2400 na początek, jak można pójść na produkcję za trójkę, z wolnymi weekendami i stałym grafikiem? Albo za takie same pieniądze pójść do biura, gdzie praca na spokojnie, same pierwsze zmiany, długie weekendy i można nosić długie pazurki i eleganckie fryzury, a do domu nie wracasz śmierdząc potem na kilometr. I ludzi po prostu nie ma. Nie ma i tyle. Dlatego zatrudnia się kogokolwiek, kto w ogóle chce pracować, nieważne, czy zna polski czy umie w ogóle czytać po polsku albo dodawać w pamięci...

Odpowiedz
avatar kawo85
1 1

@szafa: W zasadzie to zgodziłbym się z większością tego co piszesz oprócz tego biura. Uwierz mi że w wielu biurach też się pracuje. Mimo że człowiek nie zapieprza fizycznie to psychicznie bywa wykończony i po pracy nie ma siły na nic.

Odpowiedz
avatar mama_muminka
1 1

No moja firma bardzo mądrze cały dział obsługi faktur zakupowych przeniosła do Indii. Niby Hindusi dostali instrukcje co jak księgować, ale faktury są z całej Europy w językach, których oni nie znają. To skąd mają wiedzieć za co właśnie fakturę mają? Nie wiedzą, więc księgują jak popadnie. Działy finansowe, które zostawili szczęśliwie w lokalnych oddziałach, odchodzą już od zmysłów, bo ciągle coś źle, wysyłasz maile, na które nie masz odpowiedzi, ustawiasz Calle, na których ci tłumacza metoda zdartej płyty, że wszystko jest ok, więc poświęcasz dodatkowy czas i nadgodziny żeby to wyprostować. Inne działy również wściekłe, bo co chwile jakiś kontrahent się skarży, że faktura niezapłacona. Próbują pisać do Hindusów, ci nie odpisują, więc piszą do Finansów jako ostatniej deski ratunku. Wszyscy latają na skargę do dyrektorów regionalnych, którzy ciężko zdziwieni, przecież taka oszczędność, no świetny pomysł! Ale jak to nadgodziny, no przecież przenieśliśmy te procesy do Indii żeby was odciążyć! Paranoja.

Odpowiedz
Udostępnij