Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

O powiatowym urzędzie bezrobocia w pewnym mieście. Dawno, dawno temu...skończyłam studia. Humanistyczne,…

O powiatowym urzędzie bezrobocia w pewnym mieście.

Dawno, dawno temu...skończyłam studia. Humanistyczne, wiem trudno po takich o pracę. Ale ja chciałam właśnie te i żadne inne.

Odebrałam dyplom i zaraz dnia następnego rozesłałam cv i listy motywacyjne do pracodawców, którzy mnie interesowali, a u których chciałam odbyć staż. Listy wysłałam w czwartek. Już we wtorek pierwszy telefon z zaproszeniem na rozmowę kwalifikacyjną. Radość niezmierzona. Idę, rozmowa przebiega pomyślnie. Jest tylko jeden drobny z pozoru haczyk - centrala jest w innym mieście i wniosek do "mojego" pup o staż dla mnie musi przyjść stamtąd. Pełna nadziei czekałam kilkanaście dni na odpowiedź. I się doczekałam. Odmowy.

Nie miało znaczenia, że sama znalazłam sobie pracodawcę, który chciał mnie przyjąć na staż. Nie miało znaczenia, że byłam już od jakiegoś czasu zarejestrowana i nie dostałam ani jednej propozycji czegokolwiek, pracy, stażu, szkolenia. Odmowa była uzasadniona tym, że pracodawca nie zobowiązał się do zatrudnienia po zakończeniu stażu. A nie mógł tego zrobić z jakichś powodów regulaminowych. Poza tym to pracodawca z innego miasta, więc też źle, bo preferuje się zatrudnienie u pracodawców stąd.

Zaczęłam dociekać, dlaczego nie dostanę stażu, skoro odgórnie nie było wymogu zatrudniania (nie wiem, jak jest teraz). W akcie desperacji poszłam do dyrektora z pytaniem, dlaczego mi odmawiają. To nie była ani miła, ani konstruktywna rozmowa. Ale za to jakże motywująca. Zaczęłam pisać. Gdzie się dało. Do Ministerstwa Pracy, do NIKu i gdzie mnie jeszcze fantazja podpowiedziała. Miałam dużo czasu, jako bezrobotna, i komputer do dyspozycji.

Opisywałam ze szczegółami jak zostałam potraktowana. Pisma krążyły po rożnych instancjach, ale zawsze na końcu okazywało się, że nic nie mogą zrobić, ponieważ najważniejszą instytucją jest w tym przypadku starosta i przepisy stanowione przez radę powiatu, a ci niemili państwo ustalili, że pracodawcy mają po stażu zatrudniać. I choć wiem doskonale, że nie od wszystkich lokalnych pracodawców tego wymagano, ja odeszłam z kwitkiem.

Pisma krążyły około roku. Przez ten czas nie dostałam z pup żadnej propozycji pracy, stażu, niczego. A bez doświadczenia zawodowego nikt nie chciał mnie zatrudnić. Wiem, niektórzy pracują już na studiach, ja nie miałam takiej możliwości.

Zostałam nawet zawezwana na sesję rady powiatu, gdzie mi wyjaśniono, że mam rację i jej nie mam jednocześnie, bo choć przepisy ministerialne nie wymagają zatrudnienia, to tu w naszym grajdołku są ambitni i już.

Po roku zebrałam wszystkie te moje papiery i złożyłam pismo do sądu pracy. Wiem, dziwne to może, ale wyszłam z złożenia, że spróbuję wszystkiego, nie miałam nic do stracenia. Rozprawa odbyła się zaocznie, dostałam tylko pismo informujące, że oczywiście sąd pracy może działać tylko wówczas, gdy nastąpiło zatrudnienie. Ale. Sąd nie pozostawił tej sprawy bez rozstrzygnięcia - pup został poinformowany, że "ma coś z tym fantem zrobić".

I cóż się okazało? W ciągu 2 tygodni dostałam 5 skierowań na staż. Nagle się dało. Byłam skierowana do dealera samochodów, gdzie szukano recepcjonistki, do lokalnej tv, do instytucji związanej z nauką i gdzieś tam jeszcze. Ale dopiero 5 skierowanie zakończyło się podpisaniem umowy stażowej. Niestety, tylko na pół roku, ponieważ w międzyczasie skończyłam 26 lat, a wtedy staże były właśnie do 26. roku życia.

Jakiś czas znowu byłam bez pracy. Potem "wymęczyłam" w pup miesięczny kurs przekwalifikowujący, który niestety był tylko samą teorią, nikomu nie przyszło do głowy, żeby postarać się o jakieś praktyki dla nas. Potem znowu nic. Sama znalazłam sobie pracodawcę na kolejny staż, ponieważ w tzw. międzyczasie zmieniono przepisy i staże były do 30. roku życia. Dalszej mojej kariery opisywać nie będę. To, co sobie wywalczyłam pozwoliło mi znaleźć pracę, jaką chciałam.

Dlaczego to piszę? Zawsze warto podjąć walkę, choć może nie zawsze wydaje się być warta świeczki. Ja nie miałam ani widoków na pracę, ani możliwości, by założyć działalność, bo przecież żeby dostać 20 000 trzeba było mieć 20 000. Logiczne przecież.

Zawsze podejmujcie walkę o siebie i swoje sprawy.

by Tee_can_do_that
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar Grav
6 8

Co prawda w tym wypadku walka była nieco z wiatrakami i prawdopodobnie spędzając ten czas na szukaniu pracy wyszłabyś na tym dokładnie tak samo, ale szanuję za determinację w udowadnianiu urzędasom, że nie są nietykalni.

Odpowiedz
avatar Honkastonka
9 9

Nie rozumiem (mogę być już zmęczona). Dlaczego po prostu nie szukałaś w tym czasie normalnej pracy, tylko walczyłaś o te staże?

Odpowiedz
avatar Tee_can_do_that
0 0

A szukałam, szukałam. Tyle, że pisząc samą prawdę w cv nie miałam wielkich szans na choćby zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną. Drobne prace dorywcze się trafiały, ale nie były na tyle ,,reprezentacyjne'', żeby je wpisywać, jeśli szuka się pracy biurowej.

Odpowiedz
avatar marcelka
6 6

@Honkastonka: dokładnie to samo przyszło mi do głowy, o co kaman z tymi stażami, rozumiem, jakby po studiach akurat się jakiś trafił, ale tak ogólnie to się chyba pracy normalnej szuka, a nie staż, staż, staż...? poza tym z tym zatrudnieniem takie głupie to nie jest, no bo do stażu chyba jest dopłata dla pracodawcy (częściowe pokrycie kosztów zatrudnienia?) - no to jak pracodawca nie oferuje dalszego zatrudnienia, to mógłby sobie - teoretycznie - pracowników mieć za pół darmo ciągle nowych na stażach

Odpowiedz
avatar ForMudBloodBeer
1 1

@marcelka: Staż to nie praca - osoba nie jest zatrudniona, od pracodawcy nic nie dostaje. Dostaje tylko stypendium z urzędu pracy. Staż teoretycznie powinien polegać na przyuczeniu się do zawodu.

Odpowiedz
avatar Tee_can_do_that
0 0

@Honkastonka: Pracy szukałam, ale - ponieważ nie kłamałam w cv - nie zostałam zaproszona na ani jedną rozmowę kwalifikacyjną. Drobne prace dorywcze nie były na tyle ,,reprezentacyjne'', żeby je gdziekolwiek umieszczać, tak to wtedy widziałam. Dlatego tak zależało mi na zdobyciu doświadczenia zawodowego w postaci stażu. Poza tym lokalny rynek pracy jest jednym z trudniejszych w tym województwie.

Odpowiedz
avatar Jorn
2 2

@ForMudBloodBeer: I to jest najbardziej piekielne w tej historii - młodzi ludzie zamiast szukać sobie normalnej pracy, muszą kombinować z jakimiś socjalistycznymi wynalazkami typu staże, bo normalnej pracy dla niech nie ma, bo po co pracodawca ma normalnie ludzi zatrudniać, skoro może za darmo mieć stażystę.

Odpowiedz
avatar ForMudBloodBeer
4 4

Staż teoretycznie powinien osobę przyuczać do zawodu. To nie powinien być pracownik, tylko osoba, która nabiera doświadczenia po to, żeby potem wykonywać pracę na tym stanowisku. Organizator stażu nie ponosi żadnych kosztów - a nawet kasę może dostać dodatkową opiekun stażysty. A ponieważ pewnie ponad 90% organizatorów w rzeczywistości wykorzystuje takiego stażystę jak normalnego pracownika to urzędy pracy wymagają, żeby po zakończeniu stażu przynajmniej przez jakiś czas osoba miała normalną pracę. Inaczej żaden staż nie zakończyłby się zatrudnieniem. Poza tym urzędy są rozliczane z efektywności - czyli ile osób po objęciu ich programem nie wróciło do statystyki. Oprócz tego nie wystarczy, że organizator stażu wyrazi tylko gotowość - to musi być przedsiębiorca, który nie ma zaległości wobec państwa, który nie został skazany za łamanie kodeksu pracy, itp. Znalazłaś chętną firmę, ale może ona nie kwalifikowała się do podpisania umowy z PUP...

Odpowiedz
avatar PiekielnyDiablik
0 0

@ForMudBloodBeer: ale jest tez druga strona medalu, problem pracodawcy polega na tym, że nie chce zgadzać się w ciemno, potem Urząd pracy przyśle mu jakiegoś lenia/matoła/i pijaka, który na stażu nic się nie nauczy, ale go odbędzie, a potem będą musieli go zatrudnić na przynajmniej kilka miesięcy , bo takie były ustalenia z UP. i nie będą mogli go wyrzucić choćby nie wiem co, bez tony papierów tłumaczeń, sądów itd. Więc wolą nie ryzykować. W zwłaszcza w sytuacji gdy UP narzucił im obowiązek zatrudnienia po stażu, a nie tylko decyzyjną możliwość.

Odpowiedz
avatar irulax
0 0

W firmie typu "rodzinnego" bywa dziwnie. Nim się zorientujesz zaczynasz żyć życiem swojego szefostwa, wplątują cię w rodzinne konflikty itp. A i tak zawsze jesteś najniżej w hierarchii nieważne jak pracujesz, ile dla firmy zarabiasz, np. wszystkie firmowe sukcesy są wynikiem pracy rodziny szefa, wszystkie porażki zrzucane na innych... Szef daje jedno polecenie - szefowa drugie, potem i tak jesteś winny ty, bo oni zawsze się dogadają. Szkoda nerwów.

Odpowiedz
avatar zielagz
1 1

No ja pierdddole serio....? Chciało ci się marnować czas który mogłabyś inaczej spożytkować? Litości....

Odpowiedz
Udostępnij