Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Polecieliśmy na urlop. Kierunek: wysepka na Oceanie Indyjskim. Sceneria bajkowa, jednak podróż…

Polecieliśmy na urlop. Kierunek: wysepka na Oceanie Indyjskim. Sceneria bajkowa, jednak podróż raczej upiorna, od momentu wyjścia z domu trwająca 24 godziny: dojazd na lotnisko, na którym w tej chwili trzeba być co najmniej 3h wcześniej, 6-godzinny lot do Kataru, przesiadka, 5-godzinny lot do stolicy kraju docelowego, odbiór bagażu, 4 godziny koczowania na lotnisku w oczekiwaniu na lot na właściwy atol (brak krzeseł i klimatyzacji przy 35 stopniach i 90% wilgotności powietrza), check-in i security (wszędzie kolejki, poza tym od tego momentu nie ma się już dostępu do wody pitnej), czekanie na boarding (również brak klimy) godzinny lot, godzina czekania na busik, który zabiera na łódź (na stojąco, w pełnym słońcu, bez wody) i godzinna przeprawa łodzią na docelową wyspę (i dopiero w hotelu dostajesz wodę).

Do tego przy każdej z 3 przesiadek zmienia się strefę czasową. Dorosły człowiek dociera na miejsce ledwo żywy, ale sam tak wybrał, wiedział, na co się decydował, więc nie ma problemu. Natomiast wyobrażam sobie, jakie to musi być męczące dla małego dziecka, które jeszcze nie bardzo rozumie, o co w tym chodzi, jest mu raczej obojętne, czy wakacje spędza nad morzem południowym, czy nad lokalnym jeziorem i tylko się je bez sensu tą podróżą umorduje.

A na taki pomysł wpadła para Niemców, którzy niestety całą drogę podróżowali razem z nami. Mniej więcej roczne dziecko, które ze sobą zabrali, jak łatwo można było się domyślić, miało już dość mniej więcej w połowie drogi z Kataru i podniosło wrzask, a jedyną metodą zabawiania, jaką przewidzieli rodzice (sami zajęci swoimi telefonami), było włączanie mu na cały regulator czegoś dzwoniąco-skrzeczącego na tablecie. Tak więc wszyscy dookoła mieli combo w postaci ryczącego dziecka i ryczącego iPada.

Lądujemy w stolicy kraju docelowego, przechodzimy do terminalu krajowego, w celu oczekiwania na samolot na wyspę. Upał, brak klimy, duchota, ścisk. Dziecko, jak łatwo można się domyślić, zaczyna wrzeszczeć. Matka zajęta telefonem, ojciec włącza mu tablet. W międzyczasie obczajamy, że po drugiej stronie ulicy jest spora kawiarnia. Klimatyzowane pomieszczenie z wygodnymi kanapami. Można siedzieć jak długo się chce, wystarczy tylko zamówić cokolwiek. Z radością się tam przemieszczamy, gdyż przed nami ponad 3 godziny czekania. Po jakimś czasie do kawiarni wchodzi piekielna rodzinka. Rzucają okiem na menu i wychodzą, kierując się z powrotem do terminala. Widocznie uznali, że niecałe 5USD za 2 napoje to zbyt wygórowana cena za oczekiwanie w bardziej komfortowych warunkach niż podłoga terminala, ale skoro tak wolą, to ich sprawa.

Ponownie spotykamy ich (a raczej słyszymy już z daleka) w hali odlotów. Dziecko drze się również przez prawie cały lot oraz podczas oczekiwania na transport na łódź, rodzice nie reagują.

Docieramy na łódź, zajmujemy miejsca, ci siadają tuż przed nami. Czekamy jeszcze na załadunek bagaży. Kobieta jest zajęta robieniem sobie selfiaczków na tle morza, z różnymi dzióbkami, dziecko ponownie włącza syrenę, matka nie reaguje, ojciec ponownie włącza małemu tablet z tym skrzeczącym czymś. W tym momencie wku*w, potęgowany zmęczeniem, sięgnął u mnie zenitu i wziął górę na kulturą osobistą. Rzuciłam, niby do mojego faceta, ale prosto w uszy babie:

„Jakim trzeba być je*anym egoistą ze sraczką w głowie, żeby ciągnąć tak małe dziecko w taką podróż i jeszcze ani przez minutę się nim nie zająć tylko mu jeszcze puszczać jakieś ryczące cholerstwo? Umordować dziecko, umordować wszystkich dookoła, którzy muszą ileś godzin słuchać tych wrzasków, żeby tępa dzida mogła wrzucić na fejsbunia zdjęcia swojego tłustego dupska w bikini!”

Tak, było to z mojej strony chamskie i niegrzeczne, ale ewidentnie podziałało. Baba najpierw poburczała coś pod moim adresem, po czym wstała, wyjęła dziecko z wózka, wzięła je na kolana i zaczęła coś mu opowiadać i pokazywać różne rzeczy dookoła. Dziecko się uspokoiło i z zaciekawieniem słuchało. Aha, czyli da się. Wystarczy się tylko oderwać od telefonu i zająć własnym dzieckiem.

Podróż

by Crannberry
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar marcelka
20 22

współczuję! może zaraz się zleci horda światowców, którzy napiszą, że dziecko to nie przeszkoda do podróżowania - jasne, ale zależy jakie dziecko i jak zaopiekowane; sama nie widzę sensu ciągnięcia tak małego dziecka w taką podróż, myślę, że spokojnie dałoby się wybrać nawet coś za granicą, ale z bardziej komfortowym dojazdem ale nieważne, jak daleko ktoś jedzie, do szału doprowadzają mnie rodzice, którzy totalnie nie reagują jak ich dziecko płacze/wrzeszczy/kopie/niszczy itp. wiem - małe dziecko czasem płacze, może go coś boli, może jest znudzone, zmęczone, może ma zły dzień - ale rolą rodzica jest jakoś uspokoić to dziecko - a przynajmniej próbować! a nieraz widziałam sytuację, w której wypadałoby zwrócić uwagę na dziecko i zero, totalne zero reakcji (i przeważnie związane to było z tym, że rodzic w telefonie)

Odpowiedz
avatar Crannberry
17 23

@marcelka: Zgadzam się z każdym słowem. Wiem, że są rodzice, którzy pakują półroczne niemowlę „do plecaka” i chodzą po Andach, ale mnie to jakoś nie przekonuje. W momencie, kiedy ma się małe dziecko, decydującym faktorem przy wyborze urlopowego kierunku powinny być bezpieczeństwo i komfort, a nie egzotyka. Podróżując z małym dzieckiem wybrałabym miejsca położone do max 2h samolotem, gdzie jest infrastruktura, ta sama flora bakteryjna, bezpieczna dieta, dostęp do opieki lekarskiej i możliwość szybkiego powrotu do domu, jeśli coś pójdzie mocno nie tak. Malediwy, Seszele czy Bali owszem są piękne, ale dla dorosłych. Dziecko nie ma tam co robić i się nudzi. Mam też taką „mądrą inaczej” znajomą z byłej pracy. Ostatnio była na urlopie na Bora Bora, wynajęli sobie willę na wodzie. Pojechali tam z dwuletnią córką, która ma wlasnie fazę uciekania. Wille na wodzie otoczone są nieogrodzonym drewnianym podestem, z którego można skakać bezpośrednio do morza, które ma w tym miejscu już głębokość kilku metrów. Przecież to jest proszenie się o tragedię. Znajoma wrzuciła post na Insta - bajkowe zdjęcia opatrzone dramatycznym tekstem, jaki to ona biedna ma zmarnowany urlop. Nie dość, że dziecko większość 40-godzinnej podróży przepłakało (No kto by się spodziewał?), to jeszcze na miejscu nie może cieszyć się wakacjami, tylko musi cały czas pilnować biegającego dziecka, żeby nie wpadło do wody i się nie utopiło

Odpowiedz
avatar Bryanka
11 11

@Crannberry: To ta znajoma jest udana :D Mogę jej sprzedać genialny sposób co zrobić, żeby mieć spokój nad wodą i żywe dziecko. Wychowałam się w obcym kraju, mieszkaliśmy praktycznie obok plaży, a niemal każde osiedle domków miało dostęp do odkrytego basenu. Też zwiewałam i to głównie do wody, więc rodzice wbijali mnie w taką fikuśną małą kamizelkę dla gówniaków. Genialna sprawa, bo ja się nie topiłam, a i moi rodzice mieli spokój :D

Odpowiedz
avatar Crannberry
8 12

@Bryanka: nie no weź… jak to będzie wyglądało na Instagramie? Co sobie followersi pomyślą? Jej dziecko musi być zawsze wystylizowane…

Odpowiedz
avatar Bryanka
13 13

@franciszka: Że co? Może i miałam te 3-4 lata, ale wiedziałam, że w kamizelce umiem pływać, a bez nie umiem. A pływać i tak mnie w szkole potem uczyli.

Odpowiedz
avatar franciszka
0 0

@Bryanka takie rzeczy się zdarzały i sama byłam zdziwiona. chodzi o to że dziecko ogarnia że zawsze jak wchodzi do wody to nic się nie dzieje i jest utrzymywane w miarę w pionie. a nagle bez kamizelki się tak nie da.

Odpowiedz
avatar alergianaglupich
5 5

@Crannberry znam ojca debila, który wciągnął w plecaku niemowlaka na Giewont. Reszta mu klaskała, bo nie wpadł na pomysł by sprawdzić czy wejście powyżej 2.000 mnpm nie jest potencjalnym ryzykiem zgonu.

Odpowiedz
avatar digi51
11 11

No, ja się z tym zgadzam. Może nie jestem jakimś wyznacznkiem, bo nigdy dalekich podróży nie lubiłam, to i z dzieckiem nie będę ich uskuteczniać, ale przed jakimkolwiek wyjściem czy podróżą poświęcam chwilę na zastanowienie się, czy będzie to dla dziecka komfortowe i jak to zorganizować, żeby przebiegło gładko. Ostatecznie myślę, że jeszcze dłuuugo zostaniemy wyłącznie przy własnym samochodzie, bo o ile z każdego miejsca typu ZOO, Kolejkowo czy sala zabaw można wyjść, kiedy zacznie się robić niefajnie, tak z samolotu czy pociągu nie bardzo. Marudzące i niezadowolone dziecko to zestresowany i sfrustrowany rodzic, więc z takiego przymuszania do brania udziału w czymś, co mu nie pasuje i tak nie wyjdzie nic dobrego.

Odpowiedz
avatar Crannberry
7 11

@digi51: zwłaszcza że w okolicach Monachium ma się mnóstwo możliwości urlopowych. Piękne bawarskie jeziora, niedaleko Jezioro Bodeńskie i Szwajcaria, nad jezioro Garda dojedzie się w 4 godz samochodem, a w 6 nad Adriatyk. Naprawdę nie trzeba się ciągnąć z bombelkiem przez pół świata.

Odpowiedz
avatar Ninmu
8 8

Czyżby Malediwy? :) Też udało mi się być w tym roku, ale na wyspie blisko Male (30 minut rejsem statkiem z lotniska), hotel nastawiony raczej tylko na dorosłych (dzieci były starsze lub nie było ich wcale). Nie rozumiem zupełnie zabierania potomstwa w takie miejsca, szczególnie poniżej 5 roku życia, ale skoro można, na wielu wyspach są specjalne atrakcje dla dzieci, nie ma co się dziwić, że znajdują się i tacy, którzy kosztem innych, decydują się na taką podróż ;)

Odpowiedz
avatar Crannberry
4 8

@Ninmu: taak - podróż poślubna :) 30 min od Male nie brzmi źle, my jesteśmy na Meedhupparu, mocno na północ i w sumie to ten ostatni etap podróży najbardziej dał w kość. Ale mimo to warto było - urlop życia :) Chociaż jakbym miała przyjechać ponownie, to albo gdzieś bliżej Male, albo zainwestować w przelot wodolotem prosto na wyspę. Ale fakt, tu gdzie my jesteśmy jest raj dla surferów i „honeymoonersów”, ale infrastruktury dla dzieci nie ma wcale. Resort typowo pod dorosłych

Odpowiedz
avatar Ohboy
14 18

Nienawidzę, gdy takie małe dzieci są w samolocie i nie widzę żadnego sensu w takim ciąganiu maluchów. Podpisze się też pod tym każdy, kto chociaż raz przeżył ból głowy związany ze zmianami ciśnienia. Raz mi się zdarzyło, po wielu lotach w krótkim czasie, i myślałam, że mózg mi wybuchnie. Ale ja wiedziałam, że to minie i coś mogłam zrobić. A co może dziecko? Pozostaje tylko płacz. Znajoma niedawno urodziła i trochę się boję, że też będzie miała takie pomysły :X

Odpowiedz
avatar konto usunięte
2 2

Nie jestem za tym, aby w ogóle z dzieckiem nie podróżować (i domyślam się, że autorka wpisu również tak nie myśli). Skoro decyduję się na dziecko to również na pewne wyrzeczenia: odkładam telefon, zapewniam dziecku komfortowe warunki. Tu tego zabrakło. Nie każdy lubi dzieci, ale podejrzewam, że gdyby dziecko płakało i rodzice by je uspokajali to 3/4 osób by to zrozumiało. Osobiście na pewno nie zabrałabym dziecka w taką długą i męczącą podróż, chyba, że byłaby to konieczność.

Odpowiedz
avatar bazienka
1 1

nie wszyscy powinni sie rozmnazac

Odpowiedz
Udostępnij