Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Historia z czasów, gdy między liceum a studiami, wyjechałem pracować za granicą,…

Historia z czasów, gdy między liceum a studiami, wyjechałem pracować za granicą, żeby mieć z czego się na tych studiach utrzymać.

Agencja pośrednictwa pracy wysłała mnie do wielkiej piekarni w Niemczech. Praca w tak dużym przybytku była w zasadzie robotą przy taśmie. Robiłem tam różne rzeczy, raz przyjemne, raz mniej, aż w pewnym momencie postawiono mnie przy piecu piekącym ciastka. Była to ogromna maszyna z taśmociągiem wewnątrz. Z jednej strony ładowało się obok siebie po 4 tace 50x100cm z surowym ciastem, 15-30 minut później, gotowe wypieki wyjeżdżały z drugiej strony.

Tą właśnie drugą stronę obsługiwałem ja. Teoretycznie opróżnione z tac stojaki na kółkach przepychano do mnie, moim zadaniem było na bieżąco ładować wyjeżdżające tace na te stojaki, pchać je do kąta i ustawiać żeby stygły.

Teoretycznie, bowiem tempo było takie, że jeśli nie miałem stojaka w zasięgu ręki, to przez pierwsze dwa dni ledwie wyrabiałem się z przyciągnięciem go te 2 metry, nim tace zjadą sobie z taśmociągu prosto na podłogę. O przestawianiu załadowanych nie było nawet mowy, pchałem jedne drugimi, a co kilka zapełnionych stojaków były 2-3 minuty przerwy podczas których mogłem pobiec z załadowanymi stojakami pod ścianę, odchodząc choć na moment od tych 230* ziejących mi w twarz przez cały czas.

Temperatura... po pierwszym dniu co prawda przywykłem, nie przywykły natomiast rękawice, które musiałem zakładać. Nie były to zwykłe materiałowe, lecz wzmocnione wewnątrz jakimś tworzywem, które dodatkowo chroniło... przez pierwsze 4-5 godzin. Choć par rękawic miałem kilka i gdy tylko się nagrzały, zrzucałem jedne, by założyć kolejne, już po jednym dniu pracy wspomniane tworzywo piekło się i przestawało cokolwiek dawać. Ciężko mu się dziwić, bo w tych warunkach, więcej czasu trzymałem nimi rozgrzane blachy, niż miały przerwy między puszczeniem jednej a złapaniem drugiej.

Na apel o postawienie ze mną drugiej osoby, kierowniczka stwierdziła, że mogę sobie poszukać innej pracy, jeśli mi nie pasuje.

Szlag jednak trafił mnie, gdy, pewnego pięknego dnia, musiałem iść do toalety. Zastąpić mnie na chwilę przyszło dwóch niemieckich pracowników, a przechodząc obok drugiego końca pieca, zobaczyłem, że ładuje do niego również dwóch Niemców.

Był to trzeci dzień na tym stanowisku i odkryłem, że ten co mi przepycha stojaki z drugiego końca to nie ktoś z innego stanowiska, przychodzący co jakiś czas, żeby wspomóc harujących przy piecu, tylko jeden z ładujących surowe bułki. Potem dowiedziałem się, że jak on idzie ze stojakami, to ten drugi ma przerwę i stąd te 2-3 minutowe przerwy w dostawie. Do ładowania zimnego dali 2 osoby, gorące jak diabli odbierał sobie polaczek, którego można z dnia na dzień zwolnić. Wygodne, nie?

Czarę goryczy przelał jednak pewien wiejski dziad (nazwijmy go Otto), który nawet po niemiecku ledwo mówił, bo zdawał się nie rozumieć w hochdeutsch a jedynie bełkotał coś ciężką gwarą.
Otto teoretycznie pracował obok mnie, pilnując taśmociągu z chlebami. Jechały one sobie po kilka sztuk obok siebie i wjeżdżały na drugi, prostopadły taśmociąg, którym to już jeden za drugim jechały do sąsiedniej hali gdzie je pakowano.

Problem leżał na łączeniu obu taśmociągów. Regularnie któryś bochenek ustawiał się na skos, blokując drogę kolejnym i chwilę później stała tam już pokaźna kupa pieczywa. Otto niby miał stać i pilnować tego (serio, takie stanowisko mieli), ale wolał iść zawracać dupę tym, co pakowali te chleby po sąsiedzku, bo przy piecach było za gorąco.

Zanim chleby przestawały jechać tam, u nas był już spory korek. Otto wpadał wtedy z wrzaskiem, krzyczał na mnie, jako stojącego najbliżej (Niemka pracująca przy lukrowaniu przetłumaczyła mi, że chodziło mu o to, że ja mam pilnować tych chlebów, ale sama nie była pewna, tak bełkotał) Problem w tym, że ja u siebie nie miałem czasu nawet wychylić się i wyjrzeć, a co dopiero interweniować przy piecu kilka metrów dalej.

Otto jednak uroił sobie, że jest mu potrącane z pensji za każdy zmarnowany chleb, (co nie przeszkadzało mu wyrzucać wszystkich kilkudziesięciu tworzących korek, podczas gdy tylko ze 3-4 były pogniecione), a potem każdorazowo iść do kierowniczki i truć jej dupę, że mają potrącić mi, bo to moja wina. Miarka się przebrała, gdy pewnego razu Otto wpadł z wrzaskiem, wywalił wszystkie zablokowane chleby, podszedł do mnie i zaczął mnie szarpać. Nie bawiąc się w negocjacje, strzeliłem dziadowi w pysk i odszedłem spokojnie szukać kierowniczki tego działu. Otto, chyba w tym szoku, złapał za tace i zaczął robić moją robotę, bo tace zdążyły prawie zjechać mu na nogi.

Cała akcja skończyła się szczęśliwie, bo w rogu była kamera i miałem świadków. Gdy wróciliśmy po 10 minutach z kierowniczką, Otto ledwo dyszał już przy tym piecu. Od następnego dnia mieliśmy się zamienić na tydzień (wspomniałem o skardze na warunki pracy przy okazji pisania o ataku na mnie). Nazajutrz Otto po 15 minutach pracy zatrzymał cały piec awaryjnym wyłącznikiem, na jego miejsce przysłano 2 Polaków, a ja spędziłem tamten tydzień pakując chleby i zaglądając co chwila, czy nic się nie blokuje. Na pakowaniu poznałem dwóch fajnych Niemców, którzy wyjawili mi, że nasz Otto nawet nie pomagał im pracować, tylko stał z założonymi rękami i wybiegał, jak na taśmie brakowało chleba.

zagranica

by Ichigo1221
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar Jorn
3 3

Standard. Chyba żaden z bucowatych Niemców, jakich w życiu spotkałem, nie potrafili się wysłowić w ogólnokrajowej wersji swojego języka, tylko bełkotali tak, że nikt, kto się nie urodził w tym samym powiecie, nie potrafił ich zrozumieć.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 19 sierpnia 2021 o 22:28

avatar Crannberry
3 3

@Jorn: w okolicach Hanoweru mówią ładnie. Reszta kraju ma zje*ane dialekty, z bawarskim na czele. Że o Austrii i Szwajcarii nie wspomnę

Odpowiedz
avatar szafa
2 2

Najsmutniejsze, że podejrzewam, że Polacy sami ich tak nauczyli. Mam parę znajomych, co wyszły za cudzoziemców zatrudniających Polaków. Czasem z chęcią sobie posłucham historii wszelkiej maści o rodakach i zawsze powtarza się jedna teza - że Polacy dzielą się na dwa typy: a) złodzieje b) przodownicy pracy marzący o wyrobieniu 255% normy. Podobnie mówią znajomi pracujący za granicą - że to właśnie Polacy nauczyli zagranicznych szefów, że biegają jak opętani, przychodzą wcześniej, wychodzą później, nie schodzą do kibla, napierdzielają z tempem dwa razy wyższym niż lokalny pracownik, żeby pokazać, jacy to dobrzy pracownicy z nich. A niestety szefostwo zamiast docenić, to po prostu śrubuje wymagania - skoro jeden i drugi potrafi, to niech wszyscy tak robią. Oczywiście tak czy siak historia Twoja jest piekielna i piekielni są nie tylko opisani przeze mnie Polacy, ale oczywiście i niemieckie szefostwo.

Odpowiedz
Udostępnij