Od miesięcy poluję na książkę, której nie ma nigdzie. Wydawca nie przekazał egzemplarzy obowiązkowych (to podobno była norma na początku lat dziewięćdziesiątych), allegro, antykwariaty, biblioteki uniwersyteckie o tym tytule nie słyszały.
Wydawnictwo od dawna nie istnieje, nakład był malutki. Sama dowiedziałam się o istnieniu tej pozycji, kiedy przypadkiem znalazłam urwaną okładkę i kilkanaście kartek – i od tamtej pory poświęciłam bardzo dużo czasu i pieniędzy, żeby ją gdzieś znaleźć.
Udało mi się po obdzwonieniu kilkuset miejsc, które nie miały katalogów w internecie – jest, znalazł się egzemplarz w bibliotece wiejskiej na kompletnym zadupiu. Zadzwoniłam tam (mogą śmiało iść w zawody z sekretariatami sądów, jeśli chodzi o nieodbieranie) i zapytałam o możliwość zrobienia mi, za opłatą, skanów albo ksera i przesłania ich do mnie, bo tego po prostu nigdzie bliżej nie ma – nie robią w pandemii takich rzeczy.
Zapytałam o wypożyczenie międzybiblioteczne – nie robią w pandemii takich rzeczy. Jeśli tak bardzo potrzebuję, to mogę skorzystać na miejscu. Czyli 400 kilometrów ode mnie. Mówię, jaka jest sytuacja – nie, nie ma mowy, jak musi, to ma przyjechać.
Tak rozmawiałam po Wielkanocy.
Po majówce odżałowałam jeden dzień z urlopu, czyli wczoraj, wsiadłam przed świtem w samochód (bo to takie serce cywilizacji, że nawet PKS tam już nie istnieje) i pojechałam. Wcześniej jeszcze upewniłam się, czy pracują – tak, pracują, można wejść i korzystać z książek. Trudno, jak mus, to mus, jadę.
Dojechałam na miejsce i nie wiem, jakim cudem nie zrobiłam krzywdy tej babie na miejscu. Naprawdę nie wiem. Rozmawiałam z tą samą kobietą, co za pierwszym razem – nikt inny tam nie pracuje, już sprawdziłam. Przypomniałam się, że ja to ja, że dzwoniłam i pytałam o tę książkę i że chciałabym ją dostać do ręki, to sobie zrobię zdjęcia.
Usłyszałam, że we wtorek – czyli tego samego dnia, kiedy zapowiedziałam, że przyjadę - tę książkę „wycofano” – czyli ona wycofała – ze zbiorów, bo nikt się nią nie interesował przez dekady. „Co za przypadek, że akurat dzisiaj pani przychodzi i o nią pyta.” Mówię jej, że przecież dzwoniłam w kwietniu, dzwoniłam we wtorek i pytałam, czy są otwarci – ona nie pamięta, przecież nie nagrywa każdego telefonu. Szkoda, że ja też nie nagrywałam.
Na koniec jeszcze pożyczyła mi szerokiej drogi powrotnej. Z wrednym uśmieszkiem. Bo miastowej trzeba dowalić, żeby się nosem osr*ła.
To był taki poziom perfidii, że nawet moje standardy przekroczył.
Mogłaś się jej spytać czy ma wykupienie ubezpieczenie od odpowiedzialności bo jako urzędnik państwowy za takie specjalne działanie w złej wierze masz prawo do odszkodowania :) Podejrzewam ze czegoś takiego niema albo jeśli jest to ciężko uzyskać, ale przez kilka dni by miała nerwy i wnioski by wyciągnęła
Odpowiedz@iks: bibliotekarze, zdaje mi się, nie są urzędnikami. A ubezpieczenie to bardziej by się jej teraz przydało na życie, bo mam wielką ochotę zabić jej drzwi i okna dechami i podpalić chałupę.
Odpowiedz@Ursueal: masz rację. Bibliotekarz to po prostu bibliotekarz. Nie ma znaczenia, że biblioteka państwowa, bo idąc tym tropem złotówy państwowego MPT to też byliby urzędnikami państwowymi.
OdpowiedzCo to za książka?
OdpowiedzOK... Babsko wredne i złośliwe ale z Ciebie, to za przeproszeniem... pupa!Książki wycofane nie ulegają automatycznej dezintegracji w czeluściach ukrytego wymiaru. De facto stają się makulatura i nie są materiałem ścisłego zarachowania. Trzeba było wziąć kilka głębokich wdechów i zaproponować babsku odkupienie książki za 20 zł lub wymianę za inną nową książkę. Mam dziwne wrażenie, że książki wciąż leżały na zapleczu, jeśli w ogóle faktyczne coś zostało wycofane. Sam przez wiele lat byłem związany z biblioteką w swoim mieście i wiem, że każdy chętny mógł bez problemu zrekuperować taki wycofany egzemplarz.
Odpowiedz@WilliamFoster: Do tanga potrzeba dwojga, niestety. Bibliotekarka na pewno o tym wiedziała, a mimo to nie zaproponowała takiego rozwiązania. Gdyby autorka to zrobiła, to pewnie znalazłaby jakąś wymówkę, żeby jej nie sprzedać.
Odpowiedz@Ohboy: A może czekała na taką propozycję? Przecież nikt bez powodu nie tłucze się 400 km. Teraz już się chyba nie dowiemy.
Odpowiedz@WilliamFoster: Ja np. nie wiedziałam, że można w ten sposób wykupić książkę. Autorka najwyraźniej też nie. Wątpię, by wiele osób o tym wiedziało, więc normalny człowiek sam by zaproponował. A bibliotekarka była złośliwa, bo autorka książką już się interesowała, więc doskonale wiedziała, że skorzystałaby z opcji wykupu.
Odpowiedz@Ohboy: ja bym nawet powiedział, że baba opcje "wykupu" nawet mogła sobie zaplanować. Może pomyślała, że książka jest nawet cenna, bo rzadka. Ciekawe,czy nie wypłynie niedługo na olx albo innym allegro. Tak sobie gdybam... Ja bym chyba jednak wykazał się większą determinacja w drążeniu tematu.
Odpowiedz@WilliamFoster: i serio myślisz, że nie zapytałam, czy książka tam jeszcze fizycznie jest, tylko wyszłam i truchtałam do domu ze spuszczoną głową? "Nie ma, nie wiem, nie mogę". Miałam się włamywać na zaplecze czy przystawić babie nóż do gardła?
Odpowiedz@iks @Ohboy kazdy czlowiek o tym wie, wystarczy patrzec dalej niz na czubek wlasnego nosa
Odpowiedz@Ursueal: z Twojej historii można tak wnioskować. Wydźwięk był taki, że cię zatkało, pobuczałaś, pomarudziłaś i zabrałaś zdruzgotane szanowne cztery litery do domu. Niemniej radzę podrążyć temat. Jakoś tak trudno mi uwierzyć, że to tylko kwestia złośliwości. Książka raczej została gdzieś skitrana. Może warto poprosić kogoś żeby zadzwonił z zapytaniem o nią, podając się np. za jakiegoś profesora z uniwersytetu albo może antykwariusza. Może się okazać, że babsko wykopie ja nagle spod ziemi.
Odpowiedz@Ohboy: @Ursueal: A sprawdziłaś w katalogu?
OdpowiedzSkoro już poświęciłaś tyle czasu i pieniędzy, poświęć jeszcze chwilę i sprawdź kto jest organem nadzorczym dla biblioteki. Pewnie jakiś wójt albo burmistrz. Możesz również zdobyć służbowy adres mailowy miłej pani. Jak już będziesz miała te informacje możesz: 1. Zadzwonić jeszcze raz do "miłej" pani i powiedzieć jej, że jeżeli do końca tygodnia nie wyśle ci skanów interesującej cię pozycji, na biurku wójta lub burmistrza znajdzie się pismo, które właśnie ma na mailu. 2. W piśmie możesz opisać sytuację (sama w sobie mogłaby być podkładką do wyciągnięcia służbowych konsekwencji a przynajmniej "pogadanki" z szefem). Możesz ją również ubarwić (np. tym, że pani zaproponowała ci odsprzedaż książki z zasobów biblioteki za np. 1000 zł). Pismo może być jeszcze adresowane do wiadomości Policji. Albo adresowane do policji z zawiadomieniem o wyłudzenie/osiąganie korzyści prywatnych ze sprzedaży powierzonego mienia, z wiadomością do wójta/burmistrza. Jeżeli pani ma gdzieś tą książkę, z pewnością uda ci się uzyskać skany, bo to ona w razie "W" będzie się tłumaczyć szefowi i ew. Policji. I nawet jeżeli jest to jakaś lokalna "sitwa" to musi mieć świadomość, że jeżeli nadałabyś temu oficjalny bieg, to będzie miała co najmniej przykrości. Jeżeli nie ma książki, to przynajmniej napędzisz jej strachu :) 3. Jeżeli jednak nie otrzymasz skanów, zawsze możesz wysłać skargę na zachowanie pani bibliotekarki. Niekoniecznie z zarzutami natury karnej :) Wredny jestem, wiem. Ale jak nie potrafię przejść spokojnie nad taką bezinteresowną złośliwością.
Odpowiedz@z_lasu: Zgadzam się prawie całkowicie. Nie podoba mi się tylko "ubarwienie" czyli de facto kłamstwo.
Odpowiedz@z_lasu: myślę, że powiedziała mi, że książkę zubytkowała, bo gdyby np. ktoś ją wypożyczył, to musiałaby mi powiedzieć, kiedy ma oddać i ja bym po nią wróciła, czyli jeszcze miałabym nadzieję. A tak to przepadło, bo wystarczy, że tomik pójdzie na przemiał albo trafi do śmietnika i szukaj wiatru w polu. Wątpię, żeby trafił na sprzedaż, bo ta książka ma co najwyżej wartość sentymentalną, nie materialną - gdybym nie podejrzewała, że autorka jest moją krewną, to bym się nią nigdy w życiu nie zainteresowała. Może ktoś kupiłby to za 50 groszy na podkładkę pod doniczkę. Organizatorem biblioteki gminnej jest wójt i opisałam całą sytuację w mailu do urzędu gminy, ale ze służbowego punktu widzenia niewiele mogą jej zrobić, już to sprawdziłam. Co najwyżej dostanę ładne przeprosiny "bo się pani niepotrzebnie fatygowała".
Odpowiedz@z_lasu: Ze skanami to akurat nie jest tak prosto. Nie pamiętam ile dokładnie stron można na raz kserować/skanować, ale generalnie jest ograniczenie do kilkudziesięciu ze względu na prawa autorskie, więc jeśli Autorka chciałaby żeby jej zeskanowali całą książkę to nikt się tego nie podejmie, bo to niezgodne z prawem.
Odpowiedz@z_lasu: Nie wolno całej książki skopiować
OdpowiedzBiblioteka Narodowa i Biblioteka Jagielońska teoretycznie otrzymują po dwa egzemplarze każdej wydrukowanej książki i czasopisma.
Odpowiedz@Puszczyk: po transformacji ustrojowej nieoddawanie egzemplarzy obowiązkowych wydawcy uważali za swój patriotyczny obowiązek, bo to przecież ucisk państwowego reżimu na biednych kapitalistach. Z tego powodu są olbrzymie braki z tamtych lat, na Niepodległości nie zostawili mi złudzeń.
OdpowiedzNapisz, o jaką książkę chodzi, bo kto wie, może ktoś z nas akurat na nią trafi i będzie mógł pomóc
Odpowiedz@Crannberry: "Wiersze" Maryli Loteckiej. Wydane w 1990 r.
Odpowiedz@Ursueal przyznać się ile osób teraz wpisało w Google chcą znaleźć dla autorki te wiersze?
Odpowiedz@Ursueal: moja mam jest bibliotekarzem. U siebie tego nie ma, ale popyta wśród znajomych po fachu i da mi znać, jak się czegoś dowie. A czy wiesz może, który wydawnictwo to wydało, to będzie jej łatwiej szukać?
OdpowiedzMama podzwoniła, popytała i niestety - książki ani śladu nigdzie. Wygląda na to, że pani autorka przy publikacji książki nie korzystała z wydawnictwa, tylko wydała gdzieś własnym nakładem. Książki wydane przez wydawnictwa figurują w bibliografii narodowej, a ta książka nie. Do tego, tak jak piszesz, nie porozsyłała egzemplarzy obowiązkowych, co miało tę zaletę, że swego czasu zaoszczędziła parę groszy, ale tę wadę, że słuch o nich zaginął i nie figuruje nigdzie :(
Odpowiedz@Crannberry: Co prawda, minęły już dwa miesiące, ale może jeszcze tu kiedyś zajrzysz. Otóż, po pierwsze. Pani Lotecka nie wydała tomiku własnym nakładem, ponieważ, jak autorka sama pisze... "Wydawca nie przekazał egzemplarzy obowiązkowych..." "Wydawnictwo od dawna nie istnieje, nakład był malutki." ""Wiersze" Maryli Loteckiej. Wydane w 1990 r." Zatem pani Ursueal WIE które wydawnictwo książkę "wypuściło", mało tego, wie również w którym roku. Ciekawe, skąd? Pewnie z tej oberwanej okładki, którą gdzieś tam znalazła. "...ta książka ma co najwyżej wartość sentymentalną, nie materialną - gdybym nie podejrzewała, że autorka jest moją krewną, to bym się nią nigdy w życiu nie zainteresowała." "...od tamtej pory poświęciłam bardzo dużo czasu i pieniędzy, żeby ją [książkę] gdzieś znaleźć." Na miejscu autorki poświęciłabym raczej czas i pieniądze, żeby odnaleźć ową krewną. Pewnie byłoby o wiele łatwiej. Założę się, że poetka zostawiła sobie na pamiątkę przynajmniej jeden egzemplarz. Sądząc po dacie wydania pozycji - może to już być starsza pani, ale niekoniecznie zmarła. A nawet gdyby - to chyba posiadała jakąś inną jeszcze rodzinę, prócz naszej autorki? Ponadto, tak sobie myślę, że "wartość sentymentalną" może mieć oryginalnie wydany tomik, nawet podniszczony, a nie sterta skserowanych/zeskanowanych kartek... chyba że chodziło o wartość literacką samych utworów, o których, co prawda, pies z kulawą nogą nie słyszał, ale może dla naszej autorki zdały się wybitne...?
OdpowiedzZ racji że mam bardzo dobrze znajomą właśnie taką bibliotekę, w sensie na wsi, ale panie tam pracujące to istne skarby i wzorce uprzejmości i kompetencji żywcem do Sewr przeniesione, mogę potwierdzić że baba czekała na propozycję. Korupcyjną. Jak ktoś już napisał, książka wycofana leży sobie smętnie na ostatnim regale, na ostatniej półce i czeka na wywóz. A ten organizuje się jak się tego uzbiera, czyli raz na pół roku albo lepiej. Wiem bo czasem przeglądam takie kupki i coś sobie wybieram. Ja bym poświecił babsku paroma banknotami, skoro ci tak zależało. Droga urzędowa do wójta też jest słuszna, jeśli baba robi takie numery to znaczy że inne wredności są na porządku dziennym i ilość skarg znacząco wpłynie na przedłużenie umowy o pracę itd.
OdpowiedzCo za babsko! A z własnego doświadczenia: jeśli książka została zubytkowana, trzeba się dowiedzieć, kto wyraził zgodę na wycofanie z obiegu (sama bibliotekarka raczej nie mogła podjąć takiej decyzji) i uderzyć do tej osoby. A swoją drogą to naprawdę wredne, bo książkę wycofaną z obiegu mogła Ci wydać od ręki i to na zawsze (każdy porządny bibliotekarz by się ucieszył, że książka zamiast na przemiał trafi do kogoś, kto będzie miał z niej pożytek).
Odpowiedz@Librariana: W małych bibliotekach może sama zdecydować o ubytkowaniu książek
Odpowiedza cóż to za tajemnicza pozycja? napisz tytuł a moze se znajdzie... 400km aby ją tylko zobaczyć to musi być prawdziwy "biały kruk"
OdpowiedzNie bardzo wierzę w tę historię
Odpowiedz@Blekotek: W czasie moich badań do mgr odwiedziłem grubo ponad 100 bibliotek, o 99% nie mam prawa powiedzieć złego słowa, jednak w jednym przypadku trafiłem nawet gorzej niż autorka, także ta historia nie jest dla mnie niewiarygodna
Odpowiedz@zamber: wrzuć to "gorzej" na piekielnych, niech zostanie dla potomności
OdpowiedzMasz skany tej okładki i kilku stron?
OdpowiedzTak z ciekawości, co to za książka?
OdpowiedzDam sobie głowę obciąć, że liczyła na łapóweczkę.
OdpowiedzJakoś nie wynika z twojego opisu, żebyś upewniała się w przededniu wizyty czy książka jest dostępna, tylko czy biblioteka jest otwarta...
OdpowiedzPrzeglądaj teraz allegro i olx, moze niedługo "dziwnym zbiegiem okoliczności" się pojawi
Odpowiedz