Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Historia z pracy, lecz tym razem piekielnym bohaterem nie jest szef Janusz.…

Historia z pracy, lecz tym razem piekielnym bohaterem nie jest szef Janusz.

Agencja, w której pracuję, współpracuje z kilkoma czasopismami. Jednym z nich, a za razem naszym największym zleceniodawcą, jest wydawany w Wielkiej Brytanii magazyn o tematyce "ogólnolajfstajlowej", czyli trochę mody, trochę architektury, dizajnu, motoryzacji, podróży, gdzie bywać, gdzie jeść, nacisk na "snobizm mocno", coś jakby Vogue poszerzony o inne dziedziny.

Przez lata współpraca przebiegała bez zarzutu, aż rok temu tytuł został kupiony przez inne wydawnictwo. I "skończyło się rumakowanie", a zaczęła presja na zysk i ostre cięcie kosztów. Doświadczeni, kompetentni ludzie, z którymi pracowaliśmy do tej pory albo zostali zwolnieni, albo odeszli sami, gdyż nie odpowiadały im nowe warunki (m.in przejście na zatrudnienie przez zewnętrzną agencję pracy zamiast bezpośrednio przez wydawnictwo), zostali chyba tylko ci, którym nie udało się znaleźć innej pracy; ucierpiała też jakość - w tekstach coraz częściej można znaleźć literówki (bo przecież utrzymywanie stanowiska korektora to zbędny wydatek) oraz utrudniona jest sama współpraca - coraz częściej od pracowników słyszy się: nie wiem; nie umiem; nie zrobiłem; zapomniałem; umknęło mi, bo mam za dużo na głowie".

Na przykład, klient wykupuje pakiet 3 reklam online w cotygodniowym newsletterze, po czym albo żaden newsletter się nie ukazuje, albo owszem ukazuje, ale bez reklamy klienta. Dlaczego? No oni nie wiedzą, tak jakoś wyszło. A ty świeć przed klientem oczami i się tłumacz. Bo fakturę klient dostał mimo braku wykonania usługi. Bardzo to wszystko frustrujące.

Do tego dochodzi problem z fakturami. W przypadku większych zleceń, gdzie przygotowujemy dla klienta jakieś materiały, typu grafika, teksty czy organizacja sesji zdjęciowej, klient dostaje od nas fakturę, która obejmuje nasze usługi plus wykupioną powierzchnię reklamową w czasopiśmie, natomiast jeśli tylko pośredniczymy przy sprzedaży powierzchni, fakturę klientowi wysyła bezpośrednio wydawnictwo. I to do zeszłego roku śmigało, po czym się zepsuło.

Teraz za wysyłanie faktur w wydawnictwie odpowiada jakiś tajemniczy "system", który wysyła je, kiedy mu pasuje i czasami pod jakieś przypadkowe adresy email, mimo że przy każdym zamówieniu podawane są dokładne dane do faktury. Efekt jest taki, że najpierw klient nie może przez pół roku doprosić się o fakturę (odpowiedź: czekać aż system wyśle), po czym dostaje ostro brzmiący mail z księgowości wydawnictwa, gdzie grozi się mu przekazaniem sprawy do windykacji. Kiedy zdenerwowany klient odpowiada, że nie dostał do tej pory żadnej faktury, okazuje się, że system wysyłał je gdzieś na Berdyczów. Próby porozumienia się z księgową przypominają scenki "Computer says no" z programu "Little Britain" (baba ma w dodatku dokładnie ten sam głos i sposób mówienia), a świecenie oczami przed klientem ponownie spada na nas.

Rok temu jeden ze stałych klientów, niemiecka marka modowa, na potrzeby historii niech będzie to Escada, wykupił stronę w marcowym wydaniu czasopisma za, powiedzmy, 10 tys. Euro. Fakturę mieli otrzymać bezpośrednio z wydawnictwa. I oczywiście nie otrzymali. Początkiem grudnia dostali za to mail z firmy windykacyjnej, w którym poinformowano, ich, że mają 24 godziny na uiszczenie opłaty w wysokości 11 tys. Euro (10 tys. faktura plus tysiąc opłaty windykacyjnej), a w przeciwnym wypadku zostaną im naliczone karne odsetki w wysokości 10% (czyli tysiąc Euro) za każdy dzień zwłoki. W kolejnym akapicie nastąpiły pogróżki, że w przypadku nieuiszczenia wszystkich wymaganych opłat, firma windykacyjna dołoży wszelkich starań, żeby uniemożliwić Escadzie funkcjonowanie na rynku, a następnie doprowadzić ich do bankructwa. No szkoda, że nie grozili im jeszcze przysłaniem "chłopaków z miasta" i ucięciem palców.

Laura, dyrektor marketingu w Escadzie, do której adresowany był mail, odpisała, że bardzo przeprasza za zaistniałą sytuację, ale to musi być jakieś nieporozumienie, gdyż do tej pory wydawnictwo nie wystawiło im jeszcze faktury, proszą o 2 dni na wyjaśnienie sprawy z wydawnictwem lub przysłanie im właściwej faktury w oryginalnej wysokości, a oni natychmiast ją opłacą. Odpowiedź firmy windykacyjnej - 2 dni będą kosztować dodatkowe 2 tys. Euro (dobrze, że nie 2 palce), po czym nastąpił kopiuj-wklej z poprzedniego maila z listą potencjalnych sankcji. Laura przesłała nam kopię korespondencji z prośbą o pomoc.

Janusz natychmiast zadzwonił z awanturą do wydawnictwa, stawiając wszystkich, łącznie z naczelnym pisma, na nogi i żądając natychmiastowego wyjaśnienia sprawy oraz cofnięcia windykacji, ja w tym czasie rozmawiałam z Laura i zapewniałam, że wszystkim się zajmiemy. Wydawnictwo bardzo przeprosiło za całą sytuację, oni nie wiedzą, jak do tego mogło dojść i przykro im, że tak wyszło, oczywiście zajmą się tym. Na szczęście po kilku telefonach i burzliwej wymianie maili udało się w ciągu 24 godzin sprawę odkręcić, klient otrzymał właściwą fakturę na 10 tys. z dwu- albo trzytygodniowym terminem zapłaty, a koszty uruchomienia firmy windykacyjnej wzięło na siebie wydawnictwo.

Pozostała jeszcze jedna sprawa. Ponieważ cała sytuacja była skandaliczna i przysporzyła klientowi mnóstwo niepotrzebnego stresu, wypadałoby im to jakoś zrekompensować. W wydawnictwie pomyśleli, pomyśleli i wpadli na pomysł, że zaproponują klientowi darmową stronę w jednym z najbliższych numerów. W związku z czym proszą o jak najszybsze przysłanie materiału do druku, gdyż właśnie zbliża się termin oddania lutowego numeru. Przekazaliśmy Laurze dobre wieści, ta się ucieszyła i natychmiast przysłała wymagany plik.

I cisza. Reklama nie ukazała się ani w lutowym wydaniu, ani w marcowym. Potem dostaliśmy rozkład kwietniowego numeru, Escady nadal ani śladu. W międzyczasie Laura dopytywała się, jak wygląda sytuacja, bo w końcu coś jej zaproponowano, więc wypadałoby się wywiązać, a tu już idzie wiosna i oni zdążyli zmienić kolekcję, więc musiałaby i tak wysłać nową grafikę. Dzwonimy do wydawnictwa i pytamy o stan rzeczy, bo klient się niecierpliwi, i tak dalej.

Odpowiedź:
- Wiecie, my to sobie przemyśleliśmy i tej darmowej reklamy jednak nie będzie. Nam się to nie opłaca finansowo. Jeśli sprzedalibyśmy stronę nawet za jakąś symboliczną kwotę, to zawsze będzie to jakiś zysk, a z darmowej nic nie mamy, więc nie. My musimy zarabiać, a nie uprawiać działalność charytatywną. Wytłumaczcie jakoś klientowi, będzie musiał to zrozumieć.
- O czym wy mówicie? Przecież sami zaproponowaliście tę darmową stronę, to należy albo nie składać deklaracji bez pokrycia, a jak już się dało słowo, to należy się z niego wywiązać.
- Ale my niczego nikomu nie obiecaliśmy.
- Owszem zaproponowaliście darmową stronę. Mamy to od was na piśmie.
- Zaproponować to nie to samo co obiecać. Koniec tematu. Wasz problem, jak im to wytłumaczycie.

I w ten sposób traci się stałych klientów.

praca

by Crannberry
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar mesing
3 9

Deja vu albo ktoś wrzucił odgrzewanego kotleta :)

Odpowiedz
avatar Crannberry
5 7

@mesing: sytuacja jest w miarę świeża, więc może ktoś kiedyś opisał coś podobnego

Odpowiedz
avatar iks
-2 6

@mesing: Wcześniej już była taka historia, nawet tej samej autorki, lekko zmienione jest jedynie zakończenie i morał ;)

Odpowiedz
avatar Crannberry
5 5

@iks: na pewno nie tej samej autorki, bo napisałam ją wczoraj, a nie mam zdolności zaginania czasoprzestrzeni ;) Jedyne co mi przychodzi do głowy mojego autorstwa, to historia o typie z innego wydawnictwa, który wyłudził od klienta zegarek, ale ona była zupełnie o czymś innym niż ta. Nie przeczę, że w ciągu ostatnich lat ktoś inny mógł wrzucić podobną historię, na to nie mam wpływu, ale jesli uda się wam ją znaleźć, to chętnie przeczytam i porównam doświadczenia :)

Odpowiedz
avatar iks
1 3

A wy co na końcówkę?

Odpowiedz
avatar Crannberry
5 5

@iks: na razie szef ciśnie jeszcze wydawnictwo, jeżeli to nic nie da, podejrzewam, że w ostateczności wykupi dla nich stronę, płacąc za nią z własnych pieniędzy, a przed klientem będzie udawał, że to prezent od wydawnictwa. Przykre jest to, że możesz spędzić całe lata, zdobywając zaufanie klienta i budując współpracę, a jeden debil z wydawnictwa zniszczy to jedną głupią decyzją

Odpowiedz
avatar Jorn
1 1

Crannberry, a ty jesteś w 100% pewna, że mieszkasz w Niemczech? Bo twoje przygody mocno zalatują Belgią:)

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 24 marca 2021 o 14:06

avatar Crannberry
2 2

@Jorn: a wiesz, że my z jednym belgijskim tytułem też współpracujemy? Z nimi z kolei jest ten problem, że zgodnie z kontraktem muszą nam wypłacać prowizję, a woleliby nie :) I co kwartał jest ta sama dyskusja.

Odpowiedz
avatar szafa
4 4

Ja się dziwię, że Wasz szef jeszcze współpracuje z takim wydawnictwem...

Odpowiedz
avatar Crannberry
3 3

@szafa: nie ma wyjścia. To czasopismo (poczytny miesięcznik o dużym nakładzie) generuje ponad 80% naszego dochodu. Pozostałe 3 tytuły to kwartalniki, z czego jeden dopiero wchodzi na rynek, a pozostałe dwa są bardzo bardzo niszowe. To nie jest pierwszy raz, kiedy wydawnictwo stosuje wobec niego brzydkie zagrania, już wcześniej zdarzało się odbieranie mu zdobytych przez niego lukratywnych klientów czy niewypłacanie należnej prowizji. Do sądu nie może z tym iść, chociaż wygrałby w cuglach, bo jak się wydawnoctwo wk...wi i zerwie z nim współpracę, to chłop może zwijać interes. Powiem tak: chciałabym mieć jego pieniądze, ale nie chciałabym mieć jego problemów.

Odpowiedz
avatar kojot__pedziwiatr
-1 5

Chciałem już napisać, że to nie jest historia od Cranberry, więc nie ma co bić piany o odgrzewane kotlety czy bajkopisarstwo, ale potem zobaczyłem, że to jest jednak historia od Cranberry... Także tego, coś w tym jest.

Odpowiedz
Udostępnij