Było ostatnio parę historii o niewłaściwych relacjach rodzinnych na linii rodzice-dziecko, wtedy przypomniała mi się historia mojego kumpla, teraz wrzucam.
Dorośli byliśmy, albo prawie-że-dorośli, ot grupka młodzieży w okolicach 18-go roku życia. Lubiliśmy się, kumplowaliśmy się, spędzaliśmy razem czas, ale nie wnikaliśmy "jak kto ma w domu", chyba ze ktoś chciał się pożalić. Krzysiek nie chciał. Krzysiek po prostu nigdy nie zapraszał nikogo do siebie, co przyjmowaliśmy tak samo naturalnie jak to, że u Maćka można było przesiadywać godzinami, a u Kamili na jej hasło "dobra, wychodzimy" zmywaliśmy się bez pytania o przyczyny.
Ale któregoś dnia Krzysiek zaprosił mnie do siebie. Zaproszenie było podyktowane głównie warunkami atmosferycznymi, po prostu przepotwornie lało, wracaliśmy skądś razem i w połowie drogi do mojego przystanku Krzysiek powiedział:
- Ja tu mieszkam, chodź, osuszysz się trochę i ogrzejesz, może ten deszcz przejdzie, zanim będziesz musiała iść.
Weszłam. Nie pytałam, nie komentowałam, nie okazywałam zdziwienia, może dlatego potem zostałam jeszcze parę razy zaproszona. Moje obserwacje z tych wizyt (pewne rzeczy uświadomiłam sobie dopiero po latach):
Warunki mieszkaniowe - domek jednorodzinny, nie żadna willa, ot normalny dobrobyt bez przepychu. Z wyjątkiem pokoju Krzyśka. Stare, zniszczone, rozwalające się meble, wypłowiały i poprzecierany dywan na podłodze, sprane firanki i wypłowiałe zasłonki w oknach. Ale czyściutko i schludnie. Natomiast pokój jego brata -tak, Krzysiek miał brata tak z 5-6 lat młodszego - to był full wypas. Weszłam tam (weszliśmy) na wyraźne zaproszenie Marka (brata), po prostu Krzysiek brzdąkał coś na starym, rozstrojonym pianinie (stojącym w takim niby-salonie), Marek wychylił się ze swojego pokoju i powiedział:
- Zostaw to pudło, chcesz pograć, to chodź tutaj.
No to weszliśmy, Krzysiek od razu podszedł do keyboardu (na tamte czasy to była super droga nowość), ja usiadłam i słuchałam jak gra. Owszem, zarejestrowałam nowiusieńkie meble (fuj, brzydkie, nie chciałabym takich!), puszysty dywan na podłodze, najnowszy model wieży (phi, mam podobną) i ogromną kolekcje płyt i kaset (co za szajsu on słucha!). Jakby ktoś chciał to skomentować - tak, byłam rozpieszczoną nastolatką, przynajmniej w tym sensie, że z rzeczy materialnych dostawałam to, co chciałam.
Zapytałam Marka, czy często gra na tym keyboardzie, dzieciak zrobił oczy jak pięć złotych i stwierdził:
- No co ty, mnie to w ogóle nie interesuje, ja nie mam słuchu, ale jak starych nie ma w domu, to Krzysiek sobie pogra, on to lubi.
Aha...
Jedzenie. Generalnie w domu jedzenie było dla Marka, przynajmniej zawsze, jak Krzysiek próbował coś zjeść, słyszał "zostaw, to dla Marka!". Jako gość (i to gość "gorszej kategorii", o tym za chwilę), po kuchni się raczej nie pałętałam, ale odgłosy stamtąd dochodziły. Z tego co wiem, jeśli Krzysiek nie zdążył na obiad, to go po prostu nie jadł. Zrobienie sobie kanapki na śniadanie/kolację też graniczyło z cudem, bo wtedy materializowała się przy nim matka, wyrywając mu z rąk to, czego jej zdaniem nie powinien brać. Jedna sytuację znam z jego relacji - naprawdę, tak jak wspomniałam wcześniej, Krzysiek nigdy się nie żalił, ale wtedy chyba coś w nim pękło - poszedł do kuchni napić się czegoś, nalał sobie szklankę kompotu, upił z niej może łyk, kiedy weszła jego matka, wyjęła mu tę szklankę z kompotem z ręki, wylała kompot do zlewu, po czym bez słowa wyszła...
Goście. Nie było zakazu przyprowadzania gości, ale goście Krzyśka zawsze byli "gorszej kategorii". No dobra, to delikatnie powiedziane, lepiej wprost - do Krzyśka na pewno przychodzili tylko wykolejeńcy, patologia, narkomani albo alkoholicy, a dziewczyny to puszczalskie albo nawet wręcz zawodowe ku*wy. Najchętniej matka poszczułaby ich psem, no niestety w przepięknym Dino (w typie mocno przerośniętego podhalana) zakochałam się od pierwszej wizyty z wzajemnością, zanim weszłam, parę minut musiałam poświęcić na głaskanie, mizianie, czochranie ogromnego i baaardzo groźnego psiesa... A jedyny gość Marka (chyba kolega z klasy), musiał grzecznie czekać za furtką, aż gdzieś zamkną Dina, bo inaczej by nie wszedł, nie wiem czemu Dino bardzo chciał wypróbować na nim uścisk swojej potężnej szczęki.
Nie wiem, dlaczego matka tak odmiennie traktowała swoje dzieci. Może Krzysiek był "wpadką", popsuł jej jakieś plany życiowe, a dopiero Marek był tym zaplanowanym, upragnionym dzieckiem? Co ciekawe, relacje miedzy braćmi były dobre, pewien dystans wynikał raczej z różnicy wieku, a nie z różnicy traktowania ich przez rodziców.
Puenty nie ma. Taka tam historyjka z dawnych lat...
relacje_rodzinne
Matka Krzyska do psychiatryka. Ojciec, pewnie nie lepszy. Że tez ten Twój kolega nie ześwirował, to prawdziwy cud. Bardzo szkoda mi tego chłopaka. Ale tak, jak napisałaś ja tez nie wnikałem w sytuacje rodzinno-domowe moich znajomych. Może to i dobrze, ze nie wiedziałem w jakich patologiach musieli żyć.
OdpowiedzBiedny chłopak. O tyle dobrze, że chociaż brata miał chyba normalnego...
Odpowiedz@Ohboy: O ile taki pozostał, kto wie, czy przy takim traktowaniu w końcu nie uwierzył, że jest lepszy.
OdpowiedzDlatego, moiściewy, jak słyszę od wielodzietnych mamusiek, że wszystkie dzieci kocha się tak samo - to mnie śmiech pusty ogarnia. Z moich obserwacji wynika, że właściwie w każdej rodzinie, nawet tam, gdzie - na pozór - wszystko wygląda normalnie, różne dzieci są różnie traktowane. Jeśli nawet rodzice starają o bezstronność - zwykle tylko wydaje im się, że tacy są. Jedno z dzieci zawsze będzie wyróżniane. Albo oficjalnie i świadomie, albo podświadomie, gdzie rodzic tego nie zauważa i gotów wykłócać się, że to nie prawda. Zdarzają się też, wcale nie tak rzadko, sytuacje krytyczne, w zależności od tego, jak liczna jest rodzina i jakiej płci są dzieci. Na ogół - przegwizdane mają dziewczynki. Ale zdarza się też, że odwrotnie. Zwykle faworyzuje się dziecko młodsze, choć bywa, że właśnie to najmłodsze ma najgorzej. A dzieci też są różne. Są te ładniejsze, zdolniejsze, bardziej kontaktowe, energiczne, samodzielne, albo te brzydsze, wycofane, płaczliwe, upierdliwe... i - siłą rzeczy - któreś będzie miało więcej przywilejów/obowiązków, lub też, każde będzie miało INNE przywileje/obowiązki, czego sobie nawzajem będą zazdrościć. Niemniej, sytuacje takie jak powyżej - to już jest jakieś ekstremum. Rodzic, który pozwala sobie na tak jawne i bezpardonowe dyskryminowanie jednego z dzieci - nie jest godny miana rodzica.
Odpowiedz@Armagedon: Pracowałam kiedyś jako niania dwóch sióstr. Starsza 5-letnia, mała furiatka, niszcząca wszystko. Młodsza 2-letnia, spokojniutka, potrafiła się bawić sama. Różnica między nimi była znacząca, również w wyglądzie (młodsza była jak z obrazka). Rodzice normalni, ja też starałam się jak mogłam traktować je równo, co było utrudnione ze względu na zachowanie starszej. Jednak nie miałam wpływu na to co mówili ludzie np. na placu zabaw, a teksty były w stylu "to są siostry? niepodobne, młodsza taka ładniutka". I choćbym nie wiem jak oponowała i mówiła, że obie są ładne, mają takie same oczy, itp. to mleko już się wylało, a starsza słyszała i chłonęła jak gąbka. Jak dziewczynki poszły do szkoły, to furia starszej została skierowana w kierunku młodszej i musieli je do tego stopnia rozdzielać, że posłali je do oddzielnych szkół. Mieli też terapię rodzinną u psychologa, ale nie wiem jak to dalej było.
Odpowiedz@Armagedon: To prawda dzieci nie sa traktowane podobnie w wielodzietnych rodzinach. Pamietam znajomych rodzicow z trojka dzieci, przyjechali do nas i nawet jako dziecko widzialam, że relacje nie sa w porzadku. Najstarszy syn byl traktowany zwyczajnie przez obu rodzicow, najmlodsza corka miala wtedy roczek a srodkowa jakies 4 lata. Ojciec faworyzowal najmlodsza, gdy srodkowa chcial sie przytulic to ja odpychal i bral najmlodsza na rece. Matka nie reagowala. Minelo jakies 15 lat i nie mamy z nimi kontaktu ale ciekawa jestem jakie teraz dziewczyny maja kontakty z rodzicami. Znam tez kilka rodzin z wiecej niz trojka dzieci i najmlodsze byly zdecydowanie faworyzowane, a najstarsze mialo w bardzo wczesnym wieku powazne obowiazki np. prowadzenie domu, opieka nad mlodszymi czy oporzadzanie krow.
Odpowiedz@nursetka: A powiedz mi, jak chcesz równo traktować 8-latka, 4-latka i niemowlę? Jedno dostaje cyca, to reszta też, bo musi być równo? Jedno idzie na rower albo rolki, to reszta też, nie ważne, że średnie jeszcze nie potrafi, a najmłodsze nie siedzi? Jak najstarszy ma 30 minut na grę na tablecie, to i niemowlak tyle powinien dostać? To chyba logiczne, że z wiekiem rośnie ilość przywilejów, ale i obowiązków. Że im młodsze dziecko, tym więcej uwagi wymaga, bo trzeba przewinąć, nakarmić, z podłogi pozbierać, umyć, do snu ułożyć, itd., więc to z najmłodszym sumarycznie najwięcej czasu się spędza - ale czy to naprawdę jest faworyzowanie? To co, przed półroczniakiem trzeba postawić miskę zupy i wręczyć łyżkę, wieczorem dać do ręki kostkę mydła i szczoteczkę i niech się samo oporządza, czy odwrotnie, ośmiolatka karmić łyżeczką, umyć mu zęby i pupę przed snem nasmarować? Nie da się traktować dzieci równo. Trzeba starać się traktować je sprawiedliwie i zgodnie z ich aktualnymi potrzebami, nie "po równo", bo w tym przypadku ta równość oznacza zaniedbywanie najmłodszych i hamowanie rozwoju najstarszych, a to z odpowiedzialnym rodzicielstwem nie ma nic wspólnego.
Odpowiedz@Meliana: Udajesz, czy serio nie wiesz, co oznacza tutaj "równo"? Równo w kontekście dzieci oznacza brak faworyzowania. Nursetka dała jasny przykład: dziecko chciało się PRZYTULIĆ. Przytulenie nic nie kosztuje i należy się każdemu dziecku, które tego chce. Każde dziecko ma otrzymać ten sam poziom uwagi i zaangażowania rodzicielskiego. Podajesz głupie przykłady, bo starsze dzieci doświadczyły już dokładnie tego samego, co młodsze.
Odpowiedz@Meliana ...tak, o to właśnie chodzi ludziom, którzy mówią, żeby dzieci traktować jednakowo - każde ma ssać cyca i grać tyle samo na tablecie. Wcale nie chodzi o takie oczywistości jak to, że kiedy ze starszym idziemy na rolki, to potem znajdujemy też czas dla młodszego albo że jak inwestujemy w hobby jednego dziecka, to drugiego też. To by było zbyt oczywiste xD
Odpowiedz@Meliana: Tyle że w takich rodzinach, jak to najmłodsze podrośnie, to dalej nie będzie miało żadnych obowiązków, a przynajmniej dużo mniej, niż to najstarsze. A tamtemu dzieciństwo i dom nie będzie się kojarzyło z bezpieczeństwem i beztroską, tylko z harówą i brakiem choćby dobrego słowa.
Odpowiedz@pasjonatpl: Dziękuje za odpowiedzi w moim imieniu :)widać niektórzy nie rozumieją, że równo/sprawiedliwie nie oznacza identycznie :)
Odpowiedz@Ohboy: Niekoniecznie. U mojej teściowej równo, znaczy równo - jeśli jemy lody, to wszyscy po dwie gałki i to tego samego smaku. Nie szkodzi, że bratowej dany smak lodów nie odpowiada, mąż jest na diecie i lodów nie je, a dla mnie dwie gałki to za dużo. Po równo, to po równo, nie ma dyskusji. Więc wolę się upewnić, co dokładnie ktoś rozumie przez "po równo", zanim poczynię dalsze założenia. @nursetka odnosiła się do wypowiedzi Armagedon, która ze swoich obserwacji widzi, że jeśli jest więcej niż jedno dziecko, to któreś na pewno jest poszkodowane, a inne faworyzowane, przytaczając wspomnienie z dzieciństwa. Podobne zajście miało u mnie miejsce wczoraj - starsze dziecko zmalowało w łeb to młodsze. Przytuliłam "poszkodowanego", "sprawca" poszedł do kąta. Przytulać chciały się oba, ale mało wychowawcze byłoby nagradzanie bijącego tuleniem, prawda? Przytuliłam je potem, jak już odstało swoje w kącie i po raz n-ty wytłumaczyłam za co była kara i czemu nie wolno bić, ale ktoś obserwujący z boku, jak jedno płaczące stawiam w kącie, a drugie przytulam, nie widząc wcześniejszej sytuacji, pewnie też by stwierdził, że starsze ma strasznie przegwizdane, a matka go pewnie nienawidzi. Najłatwiej oceniać metody wychowawcze, jeśli samemu nie ma się dzieci. Wtedy wszystko jest takie jasne, takie proste, tak czarno-białe...
Odpowiedz@Meliana: wspolczuje tesciowej, ale tez spotykalam sie kiedys z takim facetem co rowno to bylo identycznie, ale on mial zaburzenia i wydawalo mi sie, że jednak wiekszosc nie rozumie tego doslownie. Oczywiscie sytuacje sa rózne, ale ja tylko opowiqdam o tym co zaobserwowalam jako dziecko. Tamta sytuacja zapadla mi w pamiec, bo znajomi dopiero przyjechali z dosc dalekiej podrozy, rozsiedli sie na kanapie, nic sie nie wydarzylo jeszcze u nas w domu i wtedy nastapila ta sytuacja o odepchnieciu jednej corki a przytuleniu drugiej. Czy cos sie dzialo wczesniej? Byc może, ale pozniej podczas ich pobytu bylo wiecej podobnych sytuacji. Znam tez bardzo dobrze rodzine z czworka dzieci, róznica wieku ok 1-2 lata miedzy nimi, najstarsze zawsze mialo obowiazki, bylo obwiniane o to, że niedopilnowala mlodszych, a najmlodsza to dosc pozno zaczeto stawiac wymagania. Pamietam to nie tylko z obserwacji ale i sama najstarsza sie nieraz skarzyla mojej mamie gdy jej rodzice nie slyszeli. A teraz nawet nie mam za bardzo dzieciatych znajomych i mam juz doswiadczenie życiowe wiec daleko mi do oceniania metod wychowawczych, ale pewne rzeczy sie pamieta i analizuje.
Odpowiedz@Meliana: No i właśnie równo oznacza że jak starszy pobije młodszego to ma karę i jak młodszy pobije starszego to też ma karę. Nie to nie chodzi że masz wszytskich przytulać, nie ważne co albo karmić butelką 18 letniego syna bo urodziłaś 2 dziecko XD Jakbym zobaczyła że matka przytula jakieś dziecko a drugie ma karę to bym własnie pomyslała że za coś tą karę ponosi XD Nie więm logiczne myślenie ogólnie polecam.
Odpowiedz@Armagedon: Nie do końca się z Tobą zgadzam. Mam czwórkę dzieci i tak - kocham je tak samo. Tak samo mocno, co nie znaczy identycznie. Bo każde z nich jest inne, ma inne potrzeby, inaczej trzeba z nim rozmawiać, inaczej motywować a kiedyś, kiedy byli młodsi - stosować inny sytem ewentualnych kar i nagród, przydzielać inne obowiązki i stawiać trochę inne wymagania. Ale żadne z nich nie jest, nie było i nigdy nie będzie dla mnie gorsze. I bardzo pilnuję, żeby unikać porównywania. To nie zawsze się udaje, ale jak ma się świadomość, jak bardzo na dziecko takie porównywanie może wpłynąć, to da się nad tym zapanować. Na pewno nie wszystko robię/robiłam dobrze (jestem świadoma wielu popełnionych błędów wychowawczych), ale tego, że faworyzuję bądź faworyzowałam któreś z dzieci z pewnością nie można mi zarzucić.
Odpowiedz@Meliana: Wydaje mi się, że dobrze mówisz ale źle zęby składasz. :) Chodzi Ci zapewne o to, że traktować dzieci dobrze i sprawiedliwie to nie znaczy tak samo. Doby przykład z lodami. Pokazuje, że równe traktowanie może być kompletnie pozbawione sensu. A wręcz krzywdzące. Chodzi o to, że potrzeby rodzeństwa powinny być zaspokajane adekwatnie i w równym stopniu. Np. powinny mieć meble w pokoju w podobnym standardzie, pasje i zainteresowania powinny być zaspokajanie w tym samy stopniu ale nie ma sensu, żeby były takie same, itp. To samo dotyczy również dorosłych. np. parytet. W mojej opinii debilny, czy inne aspekty wymuszania tzw. diversity, np. rasowego.
OdpowiedzJa miałem kolegę, z dzieciństwa, u którego w pokoju były zabawki "na pokaz". Mógł się nimi bawić tylko on i w zasadzie "od święta". Dlatego tak chętnie przychodził bawić się do mnie, gdzie nie było żadnych ograniczeń. Bawiliśmy się wszystkim, co znaleźliśmy.
OdpowiedzTo, że rodzice różnie traktują swoje dzieci to niestety norma. Sam mam znajomego, którego matka ograniczała we wszystkim jednocześnie rozpuszczając jego braciszka jak dziadowski bicz, ale takiego czegoś to nie widziałem. Oni nad tym Twoim Krzyśkiem to się wręcz znęcali psychicznie.
OdpowiedzOpowiem jak to bylo w moim domu. Ja bylam faworyzowana jako dziecko. A dlaczego? Bo mialam lepsze oceny, bo bralam udzial w konkursach i moznabylo sie mna pochwalic rodzinie czy sasiadom. Wszystko sie sprowadzalo do osiagniec. Moj mlodszy brat byl w tamtym czasie bardzo agresywny w stosunku do mnie. Kiedy podroslam i trafilam do bardzo dobrej szkoly przestalam byc powodem do chluby. Zamiast piatek mialam czworki, nie bylam lubiana w szkole, nie interesowalam sie chlopcami. Moja matka zaczela widziec we mnie dziwolaga. Moj brat przestal byc agresywny. Dzisiaj mam sporadyczny kontakt z matka. Z moim bratem rozmawiam, ale mam wrazenie, ze jestesmy sobie obcy.
Odpowiedz@Italiana666: ja mam brata i u mnie było tak, że ciągłe wymagania, krytyka a bratu się zdecydowanie mniej obrywało i na wiecej pozwalało. Nigdy tego rodzicom nie wypominałam, ale dało się zauwazyc róznice w traktowaniu. Byłam zaskoczona, że po latach brat wypomniał rodzicom, że od zawsze czuł się gorszy bo rodzice nie doceniali jego starań tylko stawiali mnie za wzór i porywnywali. Absolutnie nie miałam o tym pojęcia bo nigdy przy mnie nie było takich rozmów.
Odpowiedz