Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Historia o stajni #87362 dała mi wiele do myślenia i przypomniała kilka…

Historia o stajni #87362 dała mi wiele do myślenia i przypomniała kilka ciekawych sytuacji. Nadopiekuńczość rodziców/opiekunów, w szczególności płci pięknej, jest zatrważająca.

1. Obiad u mnie w domu, przyjechała ciotka z wnukiem, jemy obiad, Hubert lat 12, siedział i patrzył się na talerz, nie to by jedzenie było niesmaczne lub takie, jakiego nie lubi. Okazało się, że ziemniaki i mięso nie są pokrojone, wspomniana wcześniej ciotka, nie pozwala mu używać noża, bo może sobie zrobić krzywdę. Najbardziej zdenerwowało mnie to, że jak się dowiedziałem, o co chodzi, to powiedziałem mu, że jest dorosły i samo może sobie pokroić i zachować się jak prawdziwy mężczyzna. Ciotka byłe wtedy zajęta gadaniem o sobie i swoich problemach. Hubert dumny jak paw zaczął sam kroić sobie jedzenie i zajadać, tak jakby to było najlepszy obiad na świecie. Niestety ciotka zauważyła to, że Hubert posługuje się nożem, dostała ataku paniki, wyrwała mu sztućce z ręki, talerz przysunęła do siebie i pokroiła mu wszystko na kawałeczki w rozmiarze 1x1 cm. Widziałem minę Huberta jak było mu smutno i głupio. Oczywiście stanąłem w obronie Hubcia i opierniczyłęm ciotkę za jej zachowanie.

2. Konfrontacja 2 światów, do Polski przyjechała moja siostra ze swoimi dziećmi, urodzonymi w USA. Zabrałem Antosia (siostrzeniec) i Huberta na boisko, tak by sobie pograli. Jako że jedyny sprzęt sportowy, jaki miałem to rakiety do tenisa ziemnego i piłki, to było celem zabawy i wyprawy. Chłopakom średnio szła gra z rakietami, więc zaczęli po prostu rzucać do siebie piłkę. Zabawa przednia, ja też się dołączyłem i rzucaliśmy w trójkącie. Antoś młodszy od Huberta o jakieś 5 lat, rzucał na odległość około 40 metrów (naprawdę niezły wynik), Hubert jak rzucił na 6 metrów, to było święto. Rodzice i dziadkowie nie pozwalają mu wychodzić na dwór, bawić się i uprawiać sport, bo może coś sobie zrobić. Wychowują małą łamagę, ofiarę życiową. Zabawa skończyła się na tym, że Antoś powiedział mi na ucho, że nie chce już się bawić z Hubertem, bo on nawet piłki nie potrafi obsłużyć. Żal mi się zrobiło chłopaka. Jak to możliwe, że zdrowy nastolatek zostaje pokonany przez 7-8-latka.

3. Zabrałem siostrzeńca i siostrzenicę na plac zabaw, ich matka, moja siostra chciała chwilę odpocząć. Jako, że uwielbiam siostrzeńców, to nie stanowiło to dla mnie problemu. Pomimo 33 lat na karku, dalej lubię pohuśtać się lub bawić na placu zabaw. Julka, bawiła się na siłowni pod chmurką, Antoś natomiast poznał Miłoszka. Pomimo bariery językowej. Dzieci mojej siostry, dopiero zaczynały naukę języka polskiego. Więcej rozumiały niż były w stanie powiedzieć, no i mieszał im się angielski z polskim. Antoś i Miłosz jakoś się dogadali. Wiadomo, byłem w okolicy i patrzyłem czy nie dzieje się coś złego. Jednak wychodzę z założenia, że jak dziecko się wywróci, to nie jest to koniec świata, zresztą dzieciaki w taki sposób są wychowywane. Mają być zaradne, a nie być ciamajdami. Antoś i Miłosz, poszli na huśtawkę, tą taką co po jednej stronie siada jedno dziecko a po drugiej drugie, nie wiem jak się taki typ huśtawki nazywa. Antoś jako żywiołowy chłopak, lubi dość szybko się bujać. Chyba większość pamięta, jak szybko się odbiło od ziemi, to osoba po drugiej stronie aż podskakiwała. Wszystko było w granicach bezpieczeństwa, chłopaki się śmiały i było super. Po minucie pojawiła się babcia Miłoszka. Zaczęła wydzierać się na Antosia, że chce jej ukochanego wnuka zabić, już wyciągała ręce, by go szarpnąć. Tego nie wytrzymałem, po pierwsze Antoś nie rozumiał co ona do niego wrzeszczy, po drugie, jakim prawem próbuje skarcić fizycznie obce dziecko. Podbiegłem, stanąłem przed babą, wytłumaczyłem jej, że po pierwsze, jakim prawem wydziera się na nie swoje dziecko, po drugie, że Antoś nie rozumie po polsku, a po trzecie, że chłopaki się świetnie bawili i nic nikomu się nie stało. Jak ona zaczęła się drzeć, że wnuka jej chcieliśmy zamordować, że będzie teraz cały połamany, że ona idzie na policję zrobić obdukcję. Nie chciałem przy nieświadomych dzieciakach robić afery, więc tylko powiedziałem do Miłosza, że współczuje mu takiej chorej babci i dziękuje, że tak fajnie się bawił z Antosiem. Chłopak zrobił się purpurowy z zażenowania. Babcia natomiast rzuciła się do Miłoszka i zaczęła sprawdzać, czy nie ma żadnych siniaków lub otarć. Po wszystkim zabrałem dzieciaki na lody i spokojnie wytłumaczyłem im, że to nie ich wina, tylko chorej psychicznie baby.

Podsumowując, pokolenie Miłoszku nie kop Pana, bo się spocisz, to przekleństw i plaga dzisiejszych czasów.

Polska plac zabaw rodzina obiad huśtawka boisko

by gmorekk
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar Meliana
18 20

Piętnujesz nadopiekuńczość rodziców, a w historiach główne role grają... babcie. Druga sprawa - "zmora czasów", a w zanadrzu masz trzy historie, w tym dwie dotyczące jednego dziecka. No i trzy - znam przynajmniej siedem osób wychowywanych jak Hubert. Rozstrzał wiekowy od 30 do 60 lat. Dziecko znam jedno. Faktycznie, nowa moda...

Odpowiedz
avatar gmorekk
-2 12

@Meliana: Z czysto technicznego punku ograniczyłem się do trzech historii, Piekielni są rodzice, bo z lenistwa pozwalają babcią na takie zachowanie, zrzucają na ich barki kwestie wychowania. Jako że często pracuje z dzieciakami, to mam takich przypowiastek od groma. Często prowadze szkolenia: żeglarstwo, survival itp. Do czynienia mam z wieloma rodzicami i ich pociechami. Żal mi tych dzieciaków, bo zachowanie ich rodziców, dziadków, generalnie opiekunów woła o pomstę do nieba.

Odpowiedz
avatar Puszczyk
9 9

@Meliana: do tej "zmory czasów" można jednak wrzucić babcie. Więc to tak nie bardzo "nasze" czasy. Dzieci jak widać chciały i bawiły się w najlepsze. Więc z tym najmłodszym pokoleniem jest wszystko ok.

Odpowiedz
avatar Meliana
15 21

@gmorekk: Hola, hola - z lenistwa?! A to przepraszam, obecnie mamy czasy tak mlekiem i miodem płynące, że praca zawodowa obojga rodziców to czysta fanaberia, a fakt niezatrudnienia profesjonalnej niani wynika wyłącznie ze skąpstwa? Czy my na pewno żyjemy w tej samej rzeczywistości? Następna rzecz - czy Tobie się wydaje, że to jest kwestia przyzwolenia? Że wystarczy "mamo, rób tak i tak, a tak nie" i taka babcia się zastosuje? No i na koniec, powtórzę się - tacy ludzie są i byli w każdym pokoleniu. Czy było ich więcej, czy mniej, to już kwestia do dyskusji. Mam wujka, lat 62, który był regularnie prowadzany do kuzynostwa ze wsi, żeby się "pobawił" na świeżym powietrzu. W lakierkach, białych rajstopkach, dzierganym sweterku z angory i w wykrochmalonym kołnierzyku. I nie biegaj, bo się przewrócisz, nie podchodź do konia bo śmierdzi i na pewno ugryzie, nie właź w krzaki, bo się pobrudzisz, nie po kamieniach bo buty zniszczysz. Mój tata miał takich kolegów i koleżanki w szkole, ja miałam takich, moje dzieci na pewno też takich będą miały. I jakkolwiek zgadzam się całym sercem, że żal takich dzieciaków, tak cała historia to w moich oczach takie klasyczne zrzędzenie pod tytułem "kiedyś to były czasy, a teraz nie ma czasów".

Odpowiedz
avatar gmorekk
1 9

@Meliana: Zgadzam się z Tobą, że zawsze tak było, jest i będzie. Jedyne co mnie martwi to natłok takich zachowań. Swego czasu poszukiwałem pracowników do mojej firmy, miałem ochotę strzelić sobie w łeb, jak musiałem tłumaczyć 25 latkowi, jak się trzyma młotek lub jak zabezpieczyć paletę by nie spadły mu na głowę opakowania ważące po 30 kilo. Rozumiem, że nie kazdy musi mieć techniczny umysł, jednak podstawowe umiejętności powinny zostać wpojone przez rodziców/opiekunów. Nie uwarzam, że każdy musi wynajmować profesjonalną nianię, oczywistym jest, że lepiej jak dzieckiem zajmie się ktoś z bliskiej rodziny. Co nie zmienia faktu, że wielu rodziców, tak z czystego lenistwa, zrzuca wychowanie na osoby trzecie. Moja teściowa była nauczycielką w klasach 3-6 podstawówki. Wychodziła z założenia, że jeśli nie ma takiej wielkiej potrzeby, to nie zadawała prac domowych, by dzieci miały możliwość bawienia się, spędzania czasu z rodziną czy rówieśnikami. Nie raz, nie dwa była wzywana na dywanik do dyrektorki, bo rodzice nawet nie kryli się z faktem, że jak dziecko ma pracę domową do wykonania, to nie muszą się nim zajmować. Inaczej mówiąc, nie trują im czterech liter. Dlatego śmiem mówić o lenistwie rodziców. W moim wpisie pokazałem kontrast pomiędzy dziećmi wychowywanymi w porcelanowej szkatułce,a moimi siostrzeńcami, którzy uczą się, bawią, robią sobie krzywdę, ale dzięki normalnemu wychowaniu wyciągają wnioski ze swoich czynów. Potrafią ponieść konsekwencje swoich poczynań. Ja mając 6 lat, poparzyłem sobie rękę, dokładając drewna do kominka, od tego czasu wiem, że wykonując tę czynność, muszę być ostrożniejszy. Nic wielkiego mi się nie stało, ale kilkudniowy ból, scementował moją wiedzę odnośnie ognia i gorących przedmiotów. Obawiam się, że takie wychowanie pod kloszem, spowoduje degradacje naszego społeczeństwa. Średnio dwa razy w miesiącu potrzebuje tymczasowego pracownika, za każdym razem są cyrki. Ludzie przychodzą i dziwią się, że noszenie paczek powoduje, że zaczynają się pocić. Ostatnio sąsiadka żaliła się, że jej syn 35 lat na karku, chwalił się, że od 5 lat nie pracuje i jakoś daje sobie radę. Ona jako matka, sama przyznała się, że rozpieszczała go, jak tylko mogła, codziennie robiła mu kanapeczki, obiadek, nawet kawę podawała mu do łóżka. Teraz stary chłop, ma problem jak ma dłużej niż 2 godziny popracować. Za to jest tak zakochany w sobie, że ostatnio mówił, że aplikował na stanowisko managera, bo tylko wtedy dostanie pensję adekwatną do jego wiedzy i umiejętności.

Odpowiedz
avatar Meliana
2 6

@gmorekk: Natłok piszesz... wiesz, mój dziadek, rocznik 36', ma bardzo podobne wspomnienia z czasów, kiedy pracował na kopalni. Przysyłano mu do brygady 20 młodzików świeżo po szkole, to 5 uciekało jeszcze przed końcem szychty, bo brudno, głośno, ciemno i ciężko. 5 następnych nie pojawiało się już następnego dnia, a jak po miesiącu zostawało choć 5, to było dobrze. Do dziś śmieje się z kolegi, który wybrał się na saksy do NRD, a jak na miejscu okazało się, że nie czeka na niego komitet powitalny, tylko musi sam sobie ogarnąć transport do pracy, kwaterę i jedzenie, to przekimał się na dworcu i wrócił do domu. Mój niespełna 70-letni sąsiad od zawsze wynajmuje malarza po pomalowania ścian, bo sam nie potrafi. Nikt mu nie pokazał jak wymieszać farbę i trzymać pędzel, więc całe życie nawet nie spróbował. I nie, nie jest burżujem, na taki remont stać go raz na 10-12 lat. Mogłabym wymieniać tak jeszcze długo. Wybacz, ale pozostanę sceptyczna wobec takiego wieszczenia końców społeczeństwa, degradacji, plag i innych zatrważających zjawisk. To naprawdę nic nowego. Takich, co dzieci mieli, ale chęci do zajmowania się nimi już nie, też w żadnych czasach nie brakowało. Mam wrażenie że im bardziej odległe czasy, tym więcej było takich, co bardzo luźno traktowali obowiązki rodzicielskie i wychowawcze.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 9 listopada 2020 o 23:34

avatar Etincelle
7 11

Och, tak. Pamiętam, jak mama uczyła mnie czegoś w rodzaju salta z dwumetrowej drabinki na placu zabaw. Też byłam w podstawówce i oczywiście wzbudzało to lament okolicznych babć/matek. No bo jak to - one w ogóle nie pozwalają wchodzić dzieciom tak wysoko, a tu przyjdzie jakaś młoda siksa i wręcz każe swojej córce maszerować tam "bez trzymanki"? No nienormalna. XD

Odpowiedz
avatar toomex
5 5

" Okazało się, że ziemniaki i mięso nie są pokrojone a babcia, wspomniana wcześniej ciotka." popraw, bo się gore z tego zrobiło.

Odpowiedz
avatar gmorekk
10 10

@toomex: Oj tam, kto nigdy nie jadł babci, niech pierwszy rzuci Kamieniem :) Ale dzięki, nie zauważyłem, że wplotłem elementy kanibalizmu do historii.

Odpowiedz
avatar digi51
6 12

O ile wymienione sytuacje są piekielne (1 i 3, 2 to nie wiem, kto tu ma być piekielny? Hubert bo jest mało sprawny fizycznie?), tak nic mnie tak nie irytuje, jak pitolenie o "pladze naszych czasów". Zawsze były dzieciaki mało sprawne fizycznie, zawsze byli nadopiekuńczy rodzice, a babcie to chyba tak prawie zawsze były nadopiekuńcze. Przykłady mogłabym mnożyć na ciamajdy kilku poprzednich pokoleń, ale podam tylko jeden przykład, moją babcię, która w latach 60. uważała, że jej córka, moja mama kompletnie nie potrzebuje wychodzić na dwór, a jeśli już to na krótki spacer z nią za rękę. Tak było dopóki mama nie skończyła jakoś 12-13 lat. Podobnie postępowała z nami, gdy się nami zajmowała, a to wszystko dla własnej wygody, bo wolała siedzieć w domu, gdzie nie musiała się specjalnie martwić tym, co robimy i miała spokój. "Piekielni są rodzice, bo z lenistwa pozwalają babcią na takie zachowanie, zrzucają na ich barki kwestie wychowania." - co ty pieprzysz? Skąd wiesz, że w domu Hubert nie je normalnie nożem i widelcem, a ciotkę zwyczajnie wykorzystuje, aby go obsługiwała? Historia nr 3 to już w ogóle odleciałeś, widziałeś dzieciaka z babcią przez parę minut, ale już wiesz, że rodzice zwalają na nią ciężar wychowania, a dziecko będzie roszczeniowym ułomkiem. 33 lat a już taki Janusz?

Odpowiedz
avatar cija
7 7

@digi51: no i te teksty o "byciu prawdziwym mężczyzną" czy o "wyrastaniu na życiową ofermę", umotywowane głównie tym, że nie bawi się na dworze... kompleks jakiś? Bo kiedyś to na wsi? Nie wiem.

Odpowiedz
avatar Puszczyk
3 5

Moi kuzyni byli tak chowani. To dzieci siostry mojej mamy, są w moim wieku. Są właśnie takimi ofermami, że mając ~40 lat nie potrafią wejść na drabinę (bo wysoko i się boją), kilku pięter bez windy nie pokonają, a żeby zmienić żarówkę, to wzywają elektryka ze spółdzielni. Posprzątać czy zrobić samodzielnie zakupów też nie są w stanie - robi to za nich mama, albo najęta pani do sprzątania. Jedynym ich życiowym osiągnięciem jest wżenienie się w średnio bogate rodziny.

Odpowiedz
avatar digi51
3 3

@cija: no kompleks. Nam też kiedyś kuzynostwo że wsi udowadniało jak to oni są lepsi, bo zahartowany ciężką pracą na wsi, bo wcale nie było tak, że wujek rolnik miał dobre sprzęty i mieli zupełnie normalny nowoczesny dom, a ciężka praca to było karmienie królików i lekka pomoc w czasie zbiorów. Szkoda tylko, że to zaradne, zahartowane kuzynostwo nie potrafiło w mieście dojechać z punktu A do punktu B jednym autobusem i jęczeli, jak pod blokiem nie było miejsca parkingowego i musieli przejść 200m na nogach.

Odpowiedz
avatar Etincelle
-3 5

@digi51: zawsze były takie dzieci, ale z tego, co obserwuję i z tego, co słyszę od instruktorów o pokolenie starszych, teraz jest z tym gorzej. Kiedyś to były przypadki właśnie, a teraz - coraz częściej - norma. I nie chodzi nawet o sprawność fizyczną, bo kiedy mówimy o maluchach, to częściej kwestia predyspozycji, a nie wychowania, ale wszystko, co się z tym wiąże. Coraz częściej dzieci są wyręczane przez rodziców, przez co nawet nie próbują zrobić czegoś same, coraz częściej beczą z byle powodu i coraz częściej najdrobniejsza przeszkoda/niedogodność, na którą kiedyś nikt by nie zwrócił uwagi (a gdyby zwrócił, zostałby wyśmiany przez resztę), stanowi problem nie do pokonania. I tak, ogólnie zgadzam się z tym, że "kiedyś to było" często jest sloganem, który nie ma pokrycia w rzeczywistości, a stanowi jedynie odbicie czyichś wspomnień/wyobrażeń/emocji, ale jeśli chodzi o akurat tę sytuację, to... tak, kiedyś to było.

Odpowiedz
avatar Puszczyk
5 5

@Etincelle: no...kiedyś to było jak dzieciaki latały z kosami grając w pikuty i kończąc na urazówce. Dobre czasy. Powspominałbym z kilkoma kolegami, ale nie dożyli dorosłości.

Odpowiedz
avatar digi51
7 9

@Etincelle: " zawsze były takie dzieci, ale z tego, co obserwuję i z tego, co słyszę od instruktorów o pokolenie starszych, teraz jest z tym gorzej. Kiedyś to były przypadki właśnie, a teraz - coraz częściej - norma." - no wierzę Ci. W to, że to słyszysz :D Bo prawie każdy wchodząc w wiek, gdzie zaczyna się nostalgicznie myśleć o swojej młodości i dzieciństwo ma tendecję do idealizowania i "ulepszania" tych czasów. To, że MOŻE dzieci były kiedyś bardziej samodzielne wcale nie jest tak jednozacznie pozytywne. Mój facet w wieku 4 lat wracał sam do domu z przedszkola (ok.500m), bo zwyczajnie miał go kto odebrać. To jest dobre? Ja sama chodziłam codziennie 1,5km do szkoły od pierwszej klasy. Zapytaj moich rodziców, jak fantastycznie im mijał dzień zastanawiając się, czy w ogóle do tej szkoły dotarłam, bo co najmniej kilka razy, mimo tego, że byłam świadoma zagrożeń ze strony ruchu ulicznego i obcych, spotkały mnie jakieś dziwne sytuacje, które mogły się skończyć nie do końca szczęśliwie, a wręcz tragicznie. Mój ojciec na wsi ciężkiego zapierniczał od wczesnego dzieciństwa. Mój dziadek od 12stego roku życia pracował u kowala za jedzenie. Babcia codziennie 6km w tą i z powrotem do szkoły, w zimie bez ciepłych ubrań. Super czasy, nie? Granica przesuwa się z pokolenia na pokolenie i to jest normalne, chociażby dlatego, że ludzie żyją coraz dłużej i zarówno dzieciństwo jak i młodość się wydłuża. Najbardziej na nieogarnięte dzieci i młodzież narzekają ludzie, którzy w wieku 30 lat nie potrafią stworzyć normalnego związku, a wieku 40 czują się za młodzi na rodziców. Po drugie na rodziców w każdym pokolenia spada presja społeczna, którą, o ironio, najbardziej budują, ci którzy sami nie mają dzieci. Bo takim się wydaje, że to takie zajebiście łatwe znaleźć zdrowy balans między troską i dbaniem o dziecko, a daniem mu przestrzeni na rozwój samodzielności. Takie pieprzenie. Umiesz uszyć sobie spódnicę? Ugotować obiad z 3 dań za 8 osób w 2h? Dać sobie bez prądu, bieżącej wody? Albo piorąc na franii? Nie? Kurczę, moja mama by Cię wyśmiała. Serio chcesz wmówić, że sytuacje, jak te opisane w historii, to jest norma? Naprawdę? To daruj sobie, bo każdy, kto zna więcej niż jedno dziecko, wie, że są to absolutne ekstrema, które były są i będą.

Odpowiedz
avatar Etincelle
-1 3

@digi51: zacznę od końca. Nie wiem, co miały udowodnić Twoje pytania, ale chyba nie wyszło. Bo tak: uwielbiam gotować, najczęściej gotuję właśnie 8 porcji, 3 dania - spoko, przy dwóch godzinach to Ci jeszcze deser zdążę zrobić. Uszyć spódnicę umiem (chociaż wiadomo, nie każdą), parę innych rzeczy też - miałam etap jarania się szyciem, robieniem na drutach i chociaż ostatecznie mnie to znudziło, to jak dostanę kawał materiału, to goła nie będę chodzić. Sama przerabiam nieraz swoje sukienki. Franię miała babcia w piwnicy, wiem, jak to działało, chociaż wolałabym chyba prać ręcznie. Bez prądu nie dam rady, bo pracuję na kompie, ups. I tak, każdy zna jakieś dzieci. Więcej niż jedno, jasne. Tyle że ja przez ostatnie lata poznałam setki? Starsi ode mnie instruktorzy - tysiące? I to nie chodzi o wspominanie z sentymentem własnego dzieciństwa. Po prostu - z większością z tych dzieci ze 20 lat temu nikt by się nie bawił. Nie dlatego, że biegaliśmy z nożami (z posta kolegi wyżej), bo to nie tylko kwestia czasów, ale i środowiska, a dlatego, że wszyscy chcieli się bawić i nikt wiecznie mażących się kolegów by nie chciał. Teraz dzieci beczą, bo im śnieg do oczu leci/woda chlapie na basenie, beczą, jak klapną na tyłek, beczą, jak trzeba zrobić coś, co je zmęczy, i beczą, jak się wystraszą - co byłoby okej, gdyby... nie bały się niemal wszystkiego. Oczywiście można sobie wmawiać, że kiedyś było tak samo, ale niestety. Ot, przykład: teraz może raz na 2-3 dni (czyli na, mniej więcej, 20-40 dzieci) pojawia się takie, które zachowuje się normalnie: samo się ubierze (albo próbuje), samo wstanie (albo próbuje) i nie jęczy z byle powodu. Nikt mi nie powie, że takie same proporcje były pokolenie wcześniej. No, chyba że na narty trafiają same ciamajdy, a normalne dzieci gdzieś tam sobie biegają. ;)

Odpowiedz
avatar Meliana
3 3

@Etincelle: Śmiem twierdzić, że pokolenie wcześniej byłoby dokładnie tak samo - bo w latach 90' na prywatne lekcje jazdy konnej, pływania czy narciarstwa mogli sobie pozwolić wyłącznie najbogatsi. A bogate dzieci, w każdym pokoleniu, są "rozpuszczane" i nawykłe do wyręczania i usługiwania im, a nie do ciężkiej pracy własnej. Ci, co musieli sami się ogarnąć ze wszystkim - ubrać się samodzielnie, wstać, jak się upadło, zjeść co się dostało (bo grymaszeniem i tak nikt się nie przejmie) - niestety, ale w ramach ferii i wakacji, to sobie mogą pobuszować po łące albo lesie. Tak było w pokoleniu moich dziadków, rodziców, w moim, a i wśród dzieci widzę ten sam trend, choć proporcje są mocniej zaburzone, bo usługi stały się bardziej dostępne, a przeciętny poziom życia wzrósł. W szkole podstawowej, w mojej klasie nie było nikogo, kto mógłby sobie pozwolić na w/w aktywności, w grupie mojego dziecka już jest kilkoro dzieci, które są w szkółkach pływackich, tanecznych, albo mają za sobą lekcje nart.

Odpowiedz
avatar digi51
0 0

@Etincelle: Nie wyszło, bo nie zrozumiałaś ich sensu, mianowicie, że nie pytam dosłownie o to, czym się zajmujesz w wolnym czasie i jakie masz umiejętności kulinarne, a o porównanie pokoleń. Tak, jak w dzisiejszych czasach nie jest oczywistym, że każda kobieta umie świetnie gotować, szyć, prać na franii i nie robić dramatu z paru dni bez prądu czy bieżącej wody, analogicznie nie każdy facet potrafi wszystkie drobne usterki naprawić w domu sam albo narąbać drewna. I co z tego? Czasy się zmieniły i nie są to rzeczy niezbędne. Od lat chodzę na basen, koło domu mam plac zabaw, na który chodzę obecnie z dzieckiem. Nie widziałam jeszcze, aby dzieciak beczał z powodu chlapiącej wody albo upadnięcia na tyłek (chyba, że jakieś poważniejsze upadki - np z drabinek albo otarcia kolan), nie widzę, aby beczały z innych błahych powodów jak odrobina piasku w oczy albo przypadkowe stuknięcie się w czasie zabawy. Dzieci jak najbardziej chcą się razem bawić, biegają, wygłupiają się, uwielbiają się ubrudzić, a ryk słyszę, jak rodzice mówią, że czas iść do domu- ale ja pewnie widzę te nieliczne wyjątki, a Ty znasz prawdę obiawioną, że dzieciaki to mazgaje i ciamajdy, oczywiście z nielicznymi wyjątkami :D Nikt nie mówi, że kiedyś były tak samo. Jasne, że ludzie wychowani w czasie wojny lub PRL byli na pewne rzeczy bardziej zahartowani. Rodzice są teraz o wiele bardziej ostrożni, bo kiedyś wychowywanie dzieci było poniekąd sprawą całej społeczności, czy to na wsi czy na blokowisku z wielkiej płyty. Sąsiedzi chętnie zwracali uwagę na to co robią dzieci z sąsiedztwa, karcili (tak, nawet fizycznie, co autora tęskniącego za tymi wspaniałymi czasami tak oburza) i alarmowali rodziców, gdy coś się działo. Obecnie jak sama nie masz własnego dzieciaka na oku to nie ma co liczyć na to, że ktokolwiek zareaguje jak coś się będzie bało. Kiedyś rodzice zostawiali kilkulatki spokojnie same w domu (ja zostawałam sama już w wieku 5-6 lat, chociaż szczerze? Trochę się bałam), obecnie jak zostawisz dziecko podstawówkowe samo w domu i coś się stanie masz na karku prokuraturę i wszyscy osądzą cię od czci i wiary. W nawiązaniu do tego, co napisała @Meliana. Ja to widzę trochę inaczej. Fakt, że za czasów mojego dzieciństwa raczej tylko dobrze sytuowani rodzice mogli sobie na sponsorowanie sportów tylko narciarstwo, jeździectwo itd. Obecnie jest to znacznie bardziej dostępne i przychodzą często dzieci, które wcale do tego typu aktywności nie są przekonane i w ogóle nie chcą tego robić. Może dlatego, że w ogóle ich nie interesuje sport, może dlatego, że akurat ta dyscyplina im nie pasuje. Marudzą, beczą, bo im się to nie podoba. Po drugie, co najlepiej widać na Twoim przykładzie, kiedyś zarówno w szkole, jak i w ogóle z dziećmi, pracowali ludzie, którzy dzieci lubili i mieli do nich podejście. Obecnie, co zaobserwowałam już w kilku przypadkach, często wpadają tam przypadkowi ludzie zaskoczeni tym, że z dziećmi pracuje się inaczej niż z dorosłymi, szok i niedowierzanie, bo dziecko potrafi się poryczeć, jak je coś zaboli. A potem chodzą i opowiadają, jakie to współczesne dzieci okropne, bo przecież oni sami nigdy nie płakali i w ogóle urodzili się już zahartowani i racjonalnie myślący. I nadal będziesz twierdzić, że opisane przez autora zachowania to jest NORMA? A po kolejne, potrafiłaś tak pięknie napisać o swoich umiejętnościach krawieckich i kulinarnych, a jakoś nie odniosłaś się do przesuwającej się z pokolenia na pokolenie granicy dojrzałości i dorosłości, która była głównym sensem mojego komentarza. Nie dziwi mnie to, lejesz dużo wody, a sensu w tym niewiele.

Odpowiedz
avatar Etincelle
0 0

@digi51: zrozumiałam, co miałaś na myśli z pytaniami, ale pudło było tak duże, że nie odmówiłam sobie odpowiedzi. ;) Inna rzecz, że to Ty nie zrozumiałaś, o co mi wcześniej chodziło. Twoje pytania dotyczyły umiejętności. Oczywiście, że te się zmieniają, bo niepotrzebnych rzeczy nie ma co się uczyć. Tyle że ja mówiłam o zachowaniu, podejściu dzieci, może nawet charakterze. Nie pisałam nic o tym, że ktoś czegoś nie umie. Pisałam o reakcjach. Każde dziecko się przewróci, każde próbuje czegoś pierwszy raz, każde jest zmęczone itp. Tyle że teraz jest coraz więcej dzieci, dla których stanowi to przeszkodę nie do pokonania. To jest ta różnica. I nieważne, z czego wynika; nie jest pozytywną zmianą i tyle. A jak miałam się odnieść do tej granicy? Ja się z tym najzupełniej zgadzam. Zresztą dla mnie to konsekwencja tego, o czym sama pisałam - z ciamajdy dziecka wyrośnie dorosła ciamajda. Beczeć nie będzie, ale nie będzie sobie radzić w inny sposób. Meliano, tak, narty to drogi sport. Trzeba też jednak wziąć pod uwagę, że ja mieszkam w górach (no, prawie), a kursanci to najczęściej ludzie z okolic. Tutaj większość ludzi jeździ. Narty się ma po starszym rodzeństwie, a rodzice - jeśli sami jeżdżą - to dziecko też będą chcieli nauczyć. Tutaj narty wcale nie są jakieś super elitarne, bo nie oznaczają wyjazdu na tydzień do koszmarnie drogich hotelików w górach. Nie wszyscy to lubią, jasne, ale większość przynajmniej miała okazję spróbować i sprawdzić. Naprawdę nie uczymy wyłącznie wyższej klasy średniej+.

Odpowiedz
avatar digi51
1 1

@Etincelle: Ok, wnioskuję, że całą wiedzę o współczesnych dzieciach czerpiesz z tego, co widzisz w pracy, na treningach narciaskich, więc zostańmy w tym temacie, bo wygląda na to, że dyskusja o innych płaszczyznach dojrzałości i wychowania dzieci nie ma sensu. To więc porównajmy to sobie z sytuacjami sprzed powiedzmy 20 lat, bo o tym mogę pisać, ponieważ wtedy sama byłam dzieckiem. Nawet jeśli założymy, że mówimy o regionie, gdzie nauka jazdy na nartach nie jest zarezerwowana wyłącznie dla elit, to po pierwsze - kiedyś za płaczliwość można było oberwać, dlatego dzieci uczyły się wstrzymywać od płaczu. W "lepszym" wypadku były wyszydzane np. przez nauczycieli i uczyły się ukrywać negatywne emocje. Jeżeli teraz jest inaczej to polemizowałabym z tym, czy jest to negatywna zmiana. Dwa - wtedy wymagano od dzieci większej konsekwencji - przykładowo chcesz się uczyć jeździć na nartach? To nie masz prawa zrezygnować po kilku lekcjach, bo jednak ci się nie podoba. Może fajnie, tylko, że potem dzieciaki były nieszczęśliwe, a rodzice sfrustrowani, bo wywalali kasę i czas na coś, co nie przynosiło żadnych efektów i nikomu nie sprawiało frajdy. Po trzecie, kiedyś był dość ograniczony dostęp do podróży i rozrywek. Nie wiem, jak z jeżdżeniem na nartach w górach, ale np. u mnie w podstawówce nie było zbyt wielu możliwości zorganizowania dzieciom czasu po lekcjach poza ubogą ofertą lokalnego domu kultury. Więc człowiek cieszył się, że w ogóle ma jakąś (tanią) alternatywę do podwórka albo domu. Obecnie jest taki wachlarz możliwości, że nie trzeba się cieszyć z "byle goowna" i udawać, że się podoba. Po trzecie, co do "przeszkód nie do pokonania". Tak fukcjonuje całe społeczeństwo, co jest naturalną konsekwencją rozjowu i globalizacji. Z jednym ci nie wychodzi, to próbujesz czegoś innego. Jeśli wymagamy od dziecka samozaparcia i chodzenia na treningi, mimo, że nie podoba mu się sypiący w oczy śnieg i bolesne upadki, to wymagajmy też od dorosłych np. pozostawania w męczącej i słabo płatnej pracy, gdzie jest się gnojonym przez szefa, bo inaczej jest to oznaka słabego charakteru. Chcesz czy nie, narciarstwo to specyficzny sport i zachowanie na tego typu treningach nie zawsze odzwierciedla charakter dziecka. Może z nart przerzuci się na jeździectwo i nagle bolesne wypadki przestaną być problemem, a może w ogóle nie będzie zainteresowany sportem, za to z determinacją będzie dążył do dostania się na trudne studia albo założenia własnej działalności, a nie "ojej, beczy, bo upadł, jest słaby i rozpieszczony". Mamy całe pokolenie 30-latków wychowywanych 20 lat temu, którzy dostają szału jak nie mają dostępu do internetu przez cały dzień lub 40-laktów, którzy ledwo radzą sobie z wychowaniem jednego dziecka - wychowani w czasach, kiedy według słów Twoich kolegów dzieci były takie samodzielne i zahartowane. Społeczeństwo się zmienia i to, że ktoś akceptuje, a wręcz pochwala te zmiany w odniesieniu do dorosłych ludzi, ale zaczyna przeszkadzać w odniesieniu do dzieci to wynik hipokryzji i myślenia typu "fajnie, że ja jako dorosły nie muszę żyć tak jak moi rodzice, ale dzieciaki powinny być dokładnie takie jak jam gdy byłem dzieckiem".

Odpowiedz
avatar Etincelle
0 0

@digi51: daruj sobie złośliwości. Swoje wypowiedzi opieram na tym, co widzę na treningach, bo - uważam - stąd mam wiedzę nieco większą niż przeciętna osoba, która dzieci widzi na placu zabaw pod domem czy u koleżanek. Więcej dzieci = bardziej miarodajne obserwacje, proste. Prawdę mówiąc, teraz nie mam pojęcia, o co Ci chodzi. Napisałam najpierw, że teraz dzieci są bardziej ciamajdowate. Ty się z tym nie zgodziłaś, po czym zaczęłaś rzucać przykładami na to, że... jednak tak jest, że kiedyś byli bardziej samodzielni, ale że wynikało to z konieczności i nie zawsze było to dobre. Więc... z czym Ty właściwie się nie zgadzasz? Tak, społeczeństwo się zmienia. Tak, dzieci są mniej samodzielne. Tak, często to wynika z dobrych rzeczy. Tylko co z tego? To, że są ciamajdami, nie jest zmianą na lepsze. I tyle.

Odpowiedz
avatar digi51
0 0

@Etincelle: Nie zgadzam się z nazywaniem dzieci ciamajdami, tylko dlatego, że nie radzą sobie lub nie chcą trenować jednego konkretnego sportu. Bo to jest jedyną konkluzja, jaka płynie z Twoich komentarzy. Beczy, bo upadł na tyłek- ciamajda i mazgaj. Dlaczego takich dzieci jest teraz więcej niż 20 lat temu tłumaczyłam Ci już wyżej, nie będę się powtarzać. A już na pewno nie zgadzam się z generalizowaniem, że całe pokolenie takie jest i jest to wynikiem lenistwa rodziców, co jest wielce oświeconą tezą autora, posługującego się przykładem dwójki dzieci, z czego jedno z nich widział przez kilka minut. Śmiem twierdzić, że mam okazję obserować większa ilość dzieci niż Ty, bo przez plac zabaw przewija się codziennie kilkadziesiąt dzieciaków i widzę je codziennie. I nie przyszłoby mi do głowy oceniać dziecka czy jego rodzica na podstawie obserwacji jednej sytuajci. A Ty obserwujesz może i mnóstwo dzieci, ale tylko w jednej sytuacji, przy jeździe na nartach i masz się za wielką specjalistkę, której obserwacje są wielce miarodajne. Jakbyś nie zrozumiała, to podane przykłady są dokładnie przykładami na to, że dzieci, mimo, że są inne niż kilkadziesiąt temu nie są ciamajdami, a to, że same nie wykonują pewnych czynności nie wynika ani ze słabego charakteru ani złego wychowania, a zmieniającego się świata. Masz się za ciamajdę, bo nie wypiekasz sobie sama chleba i nie rąbiesz drewna na opał? A nie, czekaj. Pewnie to też robisz, taki multitalent. Ktoś cię nazywał ciamajdą albo mazgajem, bo płakałaś jak Cię kolega w szkole uderzył, ktoś zniszczył Ci pracę na plastyce albo dostałaś złą ocenę? A nie, Ty pewnie nigdy nie płakałaś, a w wieku 3 lat jak upadłaś to dziarsko wstawałaś i krzyczałaś "Trzeba być twardym!". Bo widzisz, mi się zdarzało popłakiwanie z takich powodów, a usamodzielniłam się na wielu płaszczyznach w bardzo młodym wieku i bez oporów puściłam maminą spódnicę. Nie cierpiałam koszykówki w szkole, beczeć mi się chciało jak miałam iść na trening, na który z braku lepszej alternatywy wysyłali mnie rodzice. Dziwnym trafem jak tylko pojawiła się oferta treningów siatkówki to okazało się, że nie jestem ani ciamajdą ani łamagą ani żadnym ułomkiem. Ale ok, zostań sobie w swoim ignoranckim przekonaniu, że najlepiej znasz się na dzieciach, bo jesteś trenerką narciarstwa.

Odpowiedz
avatar Etincelle
0 0

@digi51: fajnie. Tylko że: a) jeśli dziecko nie chce jeździć, bo mu się nie podoba, to stoję za nim murem, serio, serio-serio, tłumaczę rodzicom itp., w ogóle nie o tym mowa, b) wiele z tych rzeczy widać przed samą jazdą, również u dzieci, które chcą jeździć - ot, wyjdzie z budynku i zaczyna się mazać, bo śnieg wpadł do oka, albo jeszcze zanim wyjdzie - bo buty za ciężkie, za ciasne, za jakieś tam; tak samo w trakcie lekcji widać, że komuś podoba się sama jazda, ale nagle jest bek, bo coś tam; c) wiele z tych dzieci chce kolejnych lekcji, więc tyle z "nie lubię tego sportu". Ale oczywiście Ty wiesz lepiej, prawda? Wybacz, jedyną ignorantką jesteś Ty - swoje przekonania na temat sytuacji, których nie znasz i nie widziałaś, przedstawiasz jako rzeczywistość. To jest śmiechu warte. Tak samo jak stwierdzenie, że obserwacja dzieci na placu zabaw, to więcej niż spędzić z nimi czas, trochę poznać itp. No faktycznie. Też widziałam dzieci na placu zabaw, więc mam porównanie. Zresztą nie tylko ja - spytaj dowolnego nauczyciela, kogokolwiek, kto z dziećmi pracował. Skąd czerpie wiadomości na temat dzieci - z obserwacji placu zabaw? XD Taki sam sens miałoby zdanie: "chodzę do różnych sklepów, więc mam większe pojęcie o klientach niż kasjer, bo on tych ludzi tylko w jednym sklepie ogląda". I nie, wciąż nie rozumiesz. Nie znam się najlepiej na dzieciach, absolutnie. Ale poznałam więcej dzieci niż przeciętny człowiek, który z dziećmi nie pracuje. Stąd moje wnioski są oparte o większą ilość obserwacji. Możesz się z tym nie zgadzać, ale tego nie zmienisz. I nie, nie muszę piec chleba ani robić wielu innych rzeczy. Tak samo te dzieci wielu rzeczy nie muszą robić. Co nie zmienia faktu, że jeśli musiałabym upiec chleb i zareagowałabym na to rykiem, byłabym taką samą ofermą, jak dwunastolatek, który wyje, bo klapnął na tyłek, stojąc w kolejce. I tak, przyjęłam do wiadomości, że widzisz różne powody tego stanu rzeczy. Wciąż zdania nie zmieniam - coraz więcej ciamajd.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 11 listopada 2020 o 18:15

avatar digi51
0 0

@Etincelle: czyli tak jak sądziłam, uważasz, że masz wiedzę co najmniej na poziomie dyplomowanego pedagoga, bo uczysz narciarstwa i pracujesz z dziećmi. To, że za chwilę piszez, że wcale tak nie uważasz świadczy o tym, że chyba masz rozdwojenie jaźni. Jak to jest, że dzieciaki, które beczą i mażą się u Ciebie na lekcjach nie beczą się i nie mażą jak dostaną piaskiem w oczy albo upadną na tyłek na piasku? Obserwujemy inne dzieci? Ślepa jestem? Wmawiam sobie? Ja czynię normalne obserwacje jak każdy przeciętny człowiek, który ma dzieci i dzieciate otoczenie, nie mam potrzeby przekłamywać rzeczywistości, żeby udowodnić coś randomowi z neta. Też pracowałam z dziećmi przez kilka lat udzielejąc korepetycji. Szczególnej różnicy między nimi a sobą w ich wieku nie widziałam. Może dlatego, że nie dopatrywalam się na siłę jakichś przywar, aby polepszyć sobie samopoczucie. Powiedz mi, moja droga, ile uczysz? Masz bezpośrednio porównanie chociażby dwóch pokoleń? Czy opierasz się wyłącznie na tym, co opowiadają ci koledzy? Skąd twoja pewność, że dziecko, które już przed pierwszą lekcją beczy, nie jest zmuszane do "spróbowania" i stąd jego reakcja? Próbujesz wmówić,że standardem jest dzieciak, który co chwilę maże się z byle powodu zapewnia jednak, że nadal chce przychodzić? Wiesz co jest straszne? Że osoba, która pracuje z dziećmi i pewnie nawet sądzi, że je lubi i dobrze wykonuje swoją pracę nazywa swoich uczniów ciamajdami i ofermami. Szczerze? Powinnaś się wstydzić.

Odpowiedz
avatar Etincelle
0 0

@digi51: nie mówimy o wiedzy, tylko o obserwacjach. Zauważ, że ja nie mówię, dlaczego tak jest ani snuję żadnych teorii na ten temat. Piszę tylko o tym, co widzę. Ty natomiast raz upierasz się, że nie widzę, a raz podajesz przykłady na to, że nawet jeśli kiedyś było inaczej, to ze "złych" powodów (brak czasu, brak funduszy, dzieci zmuszane do pracy). Ja nawet nie muszę mówić, czy uważam, że kiedyś było lepiej czy gorzej. Mówię, jakie dzieci widzę teraz, więc co Ty właściwie chcesz mi udowodnić? Że wydaje mi się, że łapię się na tym, że się zachwycam, jak mi dziecko parsknie śmiechem po tym, jak się wywróci? Podkreślam: nie piszę, że takich dzieci nie ma. Ale na pewno jest ich mniej - sporo mniej - niż pozostałych. I wybacz, ale Twoje pytania o to, skąd pewność, że dziecko nie jest zmuszane, są śmieszne, bo sugerują, że Ty wiesz więcej na ten temat. Tak, na pewno widzisz więcej w sytuacjach, których... nie widziałaś. :D I nie, nie uczę od dwóch pokoleń, z dziećmi pracuję od 11-12 lat. Chociaż w sumie jako małolata jeździłam już na obozy jako ratownik, więc może mogę sobie podbić doświadczenie? A tak na poważnie: każdy czyni obserwacje. Ale tak jak nauczyciel będzie miał więcej materiału do tych obserwacji niż ja, tak ja mam zapewne więcej niż ktoś, kto obserwuje dzieci swoje i znajomych. Ja na podstawie swojego kota oraz kotów znajomych i tych okolicznych nie śmiałabym wysnuwać wniosków na temat wszystkich kotów w kraju. ;) I mi już chyba wystarczy. Lubię dyskutować, ale nie kiedy ktoś mi coś wmawia (a dokładnie tym jest upieranie się, że wcale nie spotykam takich dzieci, jakie spotykam).

Odpowiedz
avatar digi51
0 2

@Etincelle: nie, właśnie wszystko sprowadza się do tego, że ja "wiem, że nie wiem" i nie nazywam dzieciaka ciamajdą, zakładając, że beczy i marudzi, bo jest mięczakiem. To są Twoje założenia, a na Ci tylko pokazuje, że powody zachowań, które obserwujesz mogą być inne rozpieszczenie i mięczakowatość, która Twoim zdaniem jest plagą (bo wygląda na to, że popierasz autora). Po prostu, obiektywnie (bo nie mam żadnego interesu w udowadnianiu jednej czy drugiej teorii) nie widzę, aby obecne pokolenie było bardziej ciamajdowate i płaczliwe od naszego. Jest inne jedynie pod względem zainteresowań i umiejętności. Nie twierdzę, że jednej czy drugiej sytuacji nie widziałaś. Twierdzę, że nie jesteś w stanie obiektywnie ocenić czy faktycznie takich sytuacji jest więcej że względu na to, że są "ciamajdami" bardziej niż pokolenie wstecz czy np. Dlatego, że pokolenie wstecz dzieci nie okazywały emocji że strachu. I od razu powiem, że ja tego nie wiem, ale zanim zacznę pluć na całe pokolenie i je obrażać to chociaż się nad tym zastanowię. A tak serio, pracujesz z dziećmi i zastanów się, czy określenia takie jak "ciamajdy" i "ofermy" Ci przystoją.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
3 3

Koleżanka ma rowniez 12 letnia còrke i narzeka jak to sie jej nic nie chce robic, po krotkiej rozmowie wyszlo, że swiadomie nie pozwala jej nic robic (odgrzac obiadu, zrobic sobie sniadania, poscielic łòżka) bo sama robi lepiej a jej córka wciąz jest mała

Odpowiedz
avatar Janek_snieg
2 4

Pomijając historię, Twój styl pisania bardzo przypomina mi mojego byłego. Chłopiec ma sam kroić jedzenie, żeby być "prawdziwym mężczyzną", dzieci mają być zaradne a nie ciamajdami, takie nie za fajne wzory męskości. A potem rośnie pokolenie mężczyzn, którzy nie pójdą na terapię, bo to "nie po męsku", nie uronią łzy, choćby im sie życie waliło. Plaga (nie tylko) naszych czasów

Odpowiedz
avatar ElfiRasista
0 0

@Janek_snieg: Gorzej jak potem po męsku walną sobie w łeb kalibrem .45 czy skoczą na sznurek, bo jednak nie byli wystarczająco... "męscy".

Odpowiedz
avatar Tralinka
1 1

Jestem ciamajdą. Zawsze byłam :). Wychowywałam się w czasach, bez komputera, a w TV 2 programy z czego dla dzieci 10 minut wieczorynki. Na dworze całe dnie, a i tak jestem ciamajdą. Chyba nie wszystko da się 'wychować'. Myślę, że pomijasz troszkę jak bardzo zmieniły się oczekiwania wobec rodziców. Dziś cokolwiek się stanie - wina rodziców. Na każdej wizycie lekarz pyta mnie o każdy siniak. Jak pozwalam córce wspinać się na konstrukcję na placu zabaw (uwielbia to), obce osoby każą mi natychmiast zająć się dzieckiem, bo spadnie. Każdy może zrobić niefortunne zdjęcie i narobić Ci kłopotów.

Odpowiedz
Udostępnij