Uczę angielskiego. Czasami online ale bywa też, że dojeżdżam do uczniów na korepetycje i to co się dzieje obecnie w edukacji zaczyna mnie przerażać. Rządzący tego najwyraźniej nie dostrzegają, lecz z mojej pozycji widać to doskonale. I winy nie ponosi za to wirus, lecz to co wyrabiają ludzie pod wpływem paranoi i niepewności.
Widzieliście kiedyś psychicznie "wypalone" dziecko? Ja tak. Ostatnio widuje takie nieszczęsne istoty coraz częściej. Żeby nie przedłużać wyznania podam tylko jeden przykład, ale coraz więcej moich uczniów zachowuje się właśnie tak, zwłaszcza tych młodszych:
Oto 12-letnia dziewczynka, w szkole jest prymuską, najlepszą z prawie wszystkich przedmiotów. Marysia - imię zmienione - zawsze lubiła angielski, miała do niego smykałkę i chętnie go ze mną powtarzała, coraz lepiej jej też wychodziły konwersacje.
Do czasu. Obecnie widzę u niej zastój, tkwimy w tym samym miejscu ze słówkami i gramatyką. bo mała nie ma ochoty na nic. Nie ma siły na rozmowy. Korepetycje mamy w piątki po południu i widać po niej ogromne znużenie po całym tygodniu, takie którego wcześniej nie obserwowałem. Owszem, bywała zmęczona, ale nigdy do takiego stopnia. Jak mówi - nie daje rady psychicznie co przekłada się na ogólne wyczerpanie organizmu. W szkole codziennie kartkówki, czasami po dwie a nawet więcej, dochodzące do kilkunastu tygodniowo.
Ogromna ilość materiału. Każdy nauczyciel robi co może, aby przerobić cały rok szkolny w jeden miesiąc lub szybciej "bo nie wiadomo kiedy nas znowu zamkną więc trzeba się spieszyć, bo online nie przekażemy wszystkiego". Wieczne sprawdziany, wpychanie w uczniów takiej ilości wiedzy, że potem dzieci są wręcz otępiałe od nadmiaru informacji. Matka Marysi twierdzi, że jej dziecko nie ma ochoty chodzić do szkoły chociaż zawsze jej sprawiało to przyjemność. W weekendy śpi po 10-12 godzin na dobę. Traci chęć do życia i raz po raz musi brać zwolnienia z lekcji żeby złapać oddech... ale te lekcje oczywiście trzeba kiedyś odrobić.
Nie jestem w rządzie i nie wiem jak COVID wpływa na działanie ministrów, urzędników, sekretarek itp. Ale wiem jak to co się dzieje na górze działa na naszych najmłodszych. Aż serce mnie boli kiedy kolejne dziecko niemalże ze łzami błaga mnie abym nie zadawał mu pracy domowej - nie z lenistwa czy braku chęci do nauki (uczę od lat i potrafię wyczuć lesera, odróżnić go od naprawdę wykończonego ucznia), lecz dlatego, że nie będzie w stanie jej odrobić i prawidłowo zrozumieć, bo po prostu nie ma na to czasu, bo jest zawalone zadaniami, nauką i klasówkami. Ja to widzę, rodzice to widzą, niektórzy nauczyciele pewnie też... i co, zmienia się coś? Chyba tylko na gorsze. I to nie wirus jest tu sprawcą, tylko my sami.
szkoła
Winy bezdusznych i nieodpowiedzialnych nauczycieli nie widzisz? Bo dla mnie ta sytuacja to tandem tych dwóch stron rządu i nauczycieli
Odpowiedz@maat_: Bezdusznych i nieodpowiedzialnych? A co ci nauczyciele mają robić? Jak będą szli spokojnie i terminowo, a za dwa tygodnie wylądują na p.oł roku na zdalnym nauczaniu, więc nie zdążą zrealizować programu, to też będzie ich wina?…
Odpowiedz@janhalb: W grupie dwunastolatków da się przeprowadzić naukę zdalną dobrze i normalnie. Są programy pozwalające na zajęcia w czasie rzeczywistym z wirtualną tablicą, udostępnianiem ekranu itd. To jest kwestia tylko chęci nauczycieli, którzy zdalne nauczanie potraktowali jak wakacje. Moja uczelnia przeprowadziła szkolenia i zajęcia zdalne w ogóle nie odstają poziomem od stacjonarnych, no ale lepiej powiedzieć "nie da się". :)
OdpowiedzPiekielny stan szkolnictwa i systemu nauczania. Problem jest niestety nieco szerszy. Niewiele krajów w naszej okolicy zrywa ze starym modelem nauczania i kieruje się na szkolenie jednostki zamiast masy. Jest to trudne z wielu powodów, w tym systemowych i kulturowych. Co do samego nauczania zdalnego, to kiedyś (w szkole) była czytanka z Angielskiego, że w Australii na tych wielkich przestrzeniach, gdzie ludzie żyją daleko od siebie, uczenie zdalne jest na porządku dziennym i jakoś działa. Nie wiem na ile to była prawda, ale obstawiam, że nie było tam wiele fikcji. Może trzeba po prostu zainwestować w jakieś komercyjne rozwiązanie, umowę z jakimś Mikrosoftem czy innym Guglem o porządnego, jednolitego klasruma*? Tyle, że ministra edukacji i/lub cyfryzacji to ostatnio nie interesowało (co jest równie piekielne co sama historia). * - bolące w oczy spolszczenia są tu użyte specjalnie ;)
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 20 października 2020 o 9:32
@kartezjusz2009: chyba chodziliśmy do podstawówki w podobnych, bo też pamiętam tę czytankę. W tamtych czasach w polskiej rzeczywistości brzmiała jak kosmos (dzieci uczące się i komunikujące z nauczycielem przez radio), ale podobno w tych mało zaludnionych obszarach Australii ten system funkcjonował od wielu lat, zresztą nie było innego wyjścia
Odpowiedz@Crannberry: Pamiętam podobną czytankę, ale nie na angielskim, tylko na polskim, i dotyczyła świata po skażeniu (chyba atomowym). W tejże czytance także ludzie odżywiali się kapsułkami, a ojciec głównego bohatera pracuje nad wyhodowaniem ziarna wolnego od skażenia.
Odpowiedz@kartezjusz2009: To nie jest takie proste. Tak, nauczanie zdalne np. w Australii "jakoś działa". Tak się jednak uczą - wbrew pozorom - nie wszystkie australijskie dzieci, tylko dzieci farmerów mieszkających i pracujących w głębi interioru. Ogromna większość dzieci w Australii mieszka w miastach i chodzi do "normalnych" szkół. A te dzieci z dalekich farm też najczęściej "zdalnie" kończą tylko szkołę podstawową (czy wręcz jej pierwsze cztery klasy) - a potem jadą do miasta, do szkoły z internatem. I jednak wszyscy mówią, że na dłuższa metę taka edukacja jest jednak mniej skuteczna, niż chodzenie do zwykłej szkoły. To raczej "zło konieczne", niż inna koncepcja edukacji. A jeśli chodzi o polską szkołę - fakt, wiele w niej przestarzałych metod i wiedzy, ale to akurat nie jest wina nauczycieli, tylko polityków ustalających podstawy programowe i narzucających nauczycielom takie a nie inne schematy.
Odpowiedz@Crannberry: też pamietam taka czytanke i zastanawiałam sie jak to możliwe ;) miałam też taka bajke na kasecie VHS o przyszłości i pokazywano tam video rozmowy ;) wtedy ja dziecko z małego miasta myślałam, że to jakieś super hiper fantazje, ale się świat zmienił :)
Odpowiedz@janhalb: Przypomniały mi się "Ptaki ciernistych krzewów" - przed II wojną światową dzieci z posiadłości uczą się korespondencyjnie, żeby nie iść do szkoły z internatem. Więc nie jest to jakieś novum. Ale z drugiej strony - w tej akurat rodzinie nikt z tego pokolenia nie posiadał jakiegoś mega wykształcenia i wszyscy a priori byli przeznaczeni na farmerów, więc nie potrzebna im była matura. Takie czasy były.
Odpowiedz@singri: Tak, u mnie to też było na polskim :) A "Ptaki" uwielbiam. Z tym że bardziej książkę. W filmie drażniło mnie, jak strasznie kaleczyli irlandzkie nazwy, począwszy od samej Droghedy
Odpowiedz@Crannberry: Serialu/filmu nie widziałam. A książka mnie drażni. Nie podoba mi się fabuła.
Odpowiedz@singri Też to pamiętam :) zastanawiałam się ostatnio czy to było tylko krótkie opowiadanie czy część większej całości.
Odpowiedz@Madeline: ja to pamiętam jako jedną czytankę, w 3 albo 4 klasie. Zaczynała się chyba od słów: „(imiona trójki dzieci) mieszkają w Australii, ogromnym kraju”
OdpowiedzNiestety to szaleństwo przybrało już taki poziom że nigdy z niego nie wyjdziemy, zwykła grypa zmieniła świat już na stałe.......
Odpowiedz@Morog: Sam jesteś "zwykła grypa". Poczytaj, co mówią naukowcy. Ci z uniwersytetów, nie ci z YouTube.
OdpowiedzA wiecie, że długotrwały stres osłabia odporność? Podobnie jak zmęczenie. Problemem nie jest polski rząd, ani nauczyciele, w tym wszystkim co się dzieje, oni wszyscy są cienkimi płotkami. Przez ostatnie 20-30 lat stopniowo, powoli robią z nami to samo, co Hitler chciał zrobić w 5 lat. Tylko dlatego mu nie wyszło - robił to za szybko i za jawnie. Mamy w większości wymrzeć, a ci, co przeżyją, mają być słabi, głupi i podporządkowani. Covid jest tylko jednym z narzędzi.
Odpowiedz@singri: Depopulacja to głupie marnowanie taniej siły roboczej ;)
Odpowiedz@Hatsumimi: Aż tyle tej siły roboczej nie jest im potrzebne.
Odpowiedz@singri: foliara alert w dodatku sama napislaz, ze nie myjesz lapsk, abstrachujac od pandemii...
Odpowiedz@singri: Oj zdziwiłabyś się, ilu ludzi potrzeba, żeby ci majętniejsi mogli żyć w dobrych warunkach. Pewnie nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile osób zasuwa, żeby Tobie się dobrze żyło, a co dopiero jakiemuś krezusowi.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 20 października 2020 o 20:55
@bazienka: covidiota alert Czy ja Cię obraziłam? Utrzymajmy dyskusję na poziomie.
Odpowiedz@singri: poziom poziomem, ale niemycie rak jest obrzydliwe, a takie propagowanie pogladow niebezpieczne- stwarzaja zagrozenie dla cudzego zdrowia lub zycia, podobnie jak ty wychodzac gdzies z tymi nieumytymi lapskami i nie myjac ich po przyjsiu do domu jesli ja nie amm racji, wyjde na debila w masce z dlonmi wysuszonymi od mycia, jesli ty sie mylisz- mozesz pozarazac mnostwo ludzi, widzisz roznice?
Odpowiedzsamo to, ze prymuska ma korepetycje, brzmi niepokojaco...
Odpowiedz@bazienka Dlaczego? Odkąd szkoła przestała być szkołą, a stała się dodatkiem do kościoła, chyba wszystkie dzieciaki mają korki.
Odpowiedz@bazienka: prywatne lekcje to niekoniecznie musza być korepetycje wyrównawcze. Dziecko uzdolnione w jakimś kierunku i zainteresowane przedmiotem można posyłać na dodatkowe lekcje, żeby nauczyło się rzeczy wykraczających poza program szkoły
Odpowiedz@Jorn: nigdy w zyciu nie bylam na korepetycjach, z zadnego przedmiotu
Odpowiedz@bazienka Ja też nie, ale do szkół chodziłem, zanim stały się filiami parafii.
Odpowiedz@bazienka: ja chodziłam na prywatny angielski całą podstawówkę i liceum. W podstawówce, bo bardzo chciałam się tego języka uczyć, a w szkole był dopiero od 5 klasy, a przy tym traktowany po łebkach, a w liceum pod kątem egzaminów na studia, do których program szkoły w najmniejszym stopniu nie przygotowywał (matura pisemna była na poziomie FC, a egzamin wstępny na poziomie CPE)
Odpowiedzprzygotowanie do studiów, tam to jest codzienność
OdpowiedzJa dodam, że rodzice sami dokładają swoje 3 grosze, w dużej ilości przypadków. Od znajomego nauczyciela usłyszałam, że rodzice przyszli na wywiadowce na skargę, że wymaga się od uczniów, coś czego się nie uczyli. Więc znajomy wyjaśnił, że przecież przerabiali to w maju. Usłyszał "ale dzieci tego nie potrafią! Nikt ich nie nauczył!". Co ciekawe z zadań domowych wszyscy mieli same 4 i 5 z tych tematów. Z kartkówek i testów podobnie. Dopiero po czasie znajomy zaczął wymagać włączonego mikrofonu i kamerki, ale tylko na sprawdzianach pisemnych, gdzie dyktował zadania na bieżąco. Rozwaliła mnie wymówka rodziców, że oni nie mają tyle komputerów by każde dziecko mogło u nich w domu siedzieć na kamerce (nikt nie miał bliźniąt). Byli baaardzo niepocieszeni gdy się dowiedzieli, że classroom działa też na telefonach. (Już pomijając to, że dostają 6k rocznie na każde dziecko, więc spokojnie mogli każdemu laptopa kupić. Moi rodzice może święci nie są, ale potrafili nam zapewnić komputer do nauki. Stary, używany, ale działał nie najgorzej. Potem kredyty by dzieciaki miały po laptopie wyjeżdżając na studia (bo stary komputer ze starości nadawał się tylko na złom). Oczywiście nie było wtedy 500+)
Odpowiedz