Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

COVID, pandemia, wiadomo. Nie mam żadnych zastrzeżeń do obostrzeń i do tego,…

COVID, pandemia, wiadomo. Nie mam żadnych zastrzeżeń do obostrzeń i do tego, że różne instytucje - także urzędy - funkcjonują nieco inaczej (i mniej dla mnie wygodnie) niż zwykle. Nawet jak niektóre środki czy procedury wydają się przesadzone czy nielogiczne, zakładam, że skoro nie jestem fachowcem (lekarzem, epidemiologiem etc.), to nie będę się mądrzył. Ale czasami bezsens i brak logiki po prostu mnie załamują…

Urząd Skarbowy w moim mieście (30 km od stolicy). Potrzebowałem pewnego papierka - w ubiegłym roku też go potrzebowałem, więc znałem procedurę: przychodzę, wypełniam odpowiedni formularz (żeby dostać papierek trzeba złożyć papierek, jakaś równowaga musi być w biurokracji…) i następnego dnia zgłaszam się po odbiór potrzebnego dokumentu.

No, ale to było w ubiegłym roku. Teraz jest pandemia. Teraz nie ma tak szybko. Urząd ma na wydanie papierka tydzień (papierek wymaga na oko 3 minut pracy pani z okienka: sprawdzenie obywatela po numerze PESEL, znalezienie odpowiedniej rubryczki w bazie danych, kliknięcie "drukuj", przybicie pieczątki i podpis).

Ale OK, nie spieszy mi się, może być za tydzień. Z ciekawości jednak pytam, dlaczego taki czas? Bo każdy złożony dokument zanim będzie "obsługiwany" spędza 48 godzin "w kwarantannie".

Czyli: nie daję papierka pani w okienku (bo w końcu cholera wie, czy nie jestem nosicielem…), tylko wrzucam go do specjalnej urny. Urna jest otwierana po dwóch dniach - i dopiero wtedy ktoś bierze ten mój papierek do ręki i zaczyna coś z nim robić.

No OK, rozumiem - urzędnicy też boja się o swoje (i swoich bliskich) zdrowie, nie mam zastrzeżeń. Ale…

Przychodzę do urzędu. Biorę z półki odpowiedni formularz, który umożliwi mi dostanie potrzebnego papierka. Wypełniam (własnym piórem), a potem pytam panią w okienku (z odległości kilku metrów), gdzie znajduje się ta urna, do której mam wrzucić formularz na te 48 godzin.

- A już pan wypełnił? To proszę mi pokazać, sprawdzę, czy wszystko jest dobrze, żeby nie musiał pan drugi raz przychodzić.

I… tak, właśnie tak. Podchodzę, DAJE PANI PAPIEREK DO RĘKI, ona go sprawdza, po czym oddaje mi, żebym wrzucił go na 48 godzin do specjalnej urny, w której przejdzie kwarantannę.

Ta-daammm!

Urzędy Pandemia

by janhalb
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar Balbina
5 11

Ci sami urzędnicy przychodza do mnie do sklepu,macają wywieszone tkaniny i firanki. Dotykają materiałów macanych przez innych. Stoją przy tej samej kasie i wtedy się nie boją że coś załapią. Kupują ciastka w cukierni odgrodzoną od klienta pleksi nie wiedząc czy pani nie ma bezobjawowego wiruska. Przecież to normalne że muszą zrobić zakupy ale że ktoś musi załatwić urzędowe sprawy to zapomnij,sa wytyczne.

Odpowiedz
avatar Yksisarvinen
1 3

@Balbina: No tak, przecież skoro nie możemy się pilnować wszędzie, to nie powinniśmy nigdzie, genialna logika.

Odpowiedz
avatar Balbina
3 3

@Yksisarvinen: Czyli ja w sklepie pracując jestem mniej ważna niż pani w urzędzie.Tam odgradzają nas od nich wytyczne i obostrzenia. Bo oni mogą sobie zadecydować ile osób wejdzie i załatwi i w jaki sposób.(Ostatnio w Urzędzie Miejskim na Zapolskiej we Wrocławiu) tłum stał na ulicy,pod namiotami,padał deszcz więc wszyscy byli stłoczeni. W dużym holu było pusto,stała pani z termometrem i wpuszczała na zasadzie jeden wyjdzie drugi wejdzie. Panie w urzedzie chronione my już niekoniecznie. Ale te panie idą na zakupy i im nie przeszkadza ktoś kto stoi za plecami.Ot logika

Odpowiedz
avatar szyszunia10
0 0

@Balbina: Ci urzędnicy z okienka niewiele mają czasem do gadania w tej sprawie. Moja mama pracuje w US i puka się w głowę na te obostrzenia, że na sali może przebywać tyko jedna osoba, mimo, że okienek wiele... Ale takie mają wytyczne z "góry".

Odpowiedz
avatar Etincelle
7 7

Wiesz, ja myślę, że urny itp. to nie dzieło pani z okienka. Stosuje się do tego, bo musi (stąd nie przyjmie od Ciebie papierka), ale już tego, że życzliwie zerknie na czyjś formularz, nikt nie kontroluje. Urzędy zresztą nie są jedyne. Wiem, że niektórzy musieli jakoś "wykazać" przystosowanie się do działania w dobie koronawirusa. Ot, moje studio pole dance. Godziny przesunięte o 5 minut z tytułu "czasu na dezynfekcję" oraz żeby grupy się nie spotykały. Dezynfekcja zajmuje minutę, a grupy i tak wchodzą jedna po drugiej. I to nie jest nielogiczne, jeśli wziąć pod uwagę, że założenia teoretyczne istnieją wyłącznie jako zabezpieczenie w razie kontroli.

Odpowiedz
avatar janhalb
0 6

@Etincelle: Z jednej strony - jasne, że to nie jej wina, tylko geniusza, który ten system wymyślił. Z drugiej - to jednak jej bezmyślność. Dziś byłem z córką na pobraniu krwi (tzn. jej pobierali). Panie pielęgniarki w gabinecie pobrań - maseczki "na brodzie". W kontakcie z chorymi ludźmi (tezy zupełnie zdrowi rzadko mają krew pobieraną). W czasie pandemii. PIELĘGNIARKI.

Odpowiedz
avatar AnitaBlake
3 3

@janhalb: wiesz ze maseczka teoretycznie chroni przed Toba, a nie Ciebie? To czy bedzie miec maseczke czy nie, nie uchroni ja przed ewentualnym zarazeniem. Za to jesli ona nie ma maseczki i np kichnie na Ciebie to moze zarazic.

Odpowiedz
avatar Etincelle
0 0

@janhalb: oczywiście, masz rację; nie mówię, że urzędniczka postąpiła właściwie. Odniosłam się tylko do wspomnianego braku logiki. ;)

Odpowiedz
avatar janhalb
1 3

@AnitaBlake: To nie tak. Maseczka chroni OBIE strony. "Przede mną" chroni bardziej, ale w przypadki OBU stron zmniejsza ryzyko zakażenia. Co więcej - najnowsze badania sugerują, że osoby, które nosiły maski, ale się zaraziły, chorują łagodniej. Polecam, artykuł sprzed paru dni, z prestiżowego pisma "Nature", poparty wynikami 14 badań (na dole, w dziale "References", można je wszystko znaleźć i przeczytać - tylko niestety trzeba znać angielski: https://www.nature.com/articles/d41586-020-02801-8

Odpowiedz
avatar Armagedon
4 6

Urzędnicza głupota jest porażająca. I mam tu na myśli zarówno szeregowych pracowników, jak i intelektualnych herosów, którzy wymyślają bzdurne procedury. Przychodzą mi na myśl dwa rozsądne powiedzenia. 1. Jeśli coś warto robić - warto to robić dobrze. 2. Łańcuch jest tylko tak mocny, jak mocne jest jego najsłabsze ogniwo. A w opisanej sytuacji, już sam fakt macania przez urzędniczkę składanego dokumentu obraca wniwecz całą zastosowaną procedurę, która PODOBNO ma na celu ochronę pracownika. Bo, jak widać, pracownik swoją własną ochronę na gdzieś. Sprawa druga - to owa "kwarantanna" dokumentów. Jeśli urna jest jedna - to cała ta kwarantanna psu na budę jest zdatna. Miałoby to sens, gdyby całodniowy "wsad" (powiedzmy, poniedziałkowy) wyjmowano "po fajrant", odkładano gdzieś do pudła opisanego datą - i zostawiano w jakimś pomieszczeniu do środy... ale TEŻ "po fajrant", by zachować te pełne 48 godzin. Czyli - w praktyce - do czwartku rano. A zdezynfekowaną, pustą urnę ponownie stawiano na miejsce we wtorek rano... I tym trybem przez cały tydzień. Ale, założę się, że nikt się w to nie bawi. Urna stoi przez dwa dni (48 godzin, od rana do rana), następnie się ją opróżnia i ponownie wystawia. Więc i tak kwity wrzucone do niej na końcu - nie leżą tam 48 godzin. I cała procedura robi się bezsensowna. No chyba że urny są dwie, działają wymiennie, i z tej pierwszej, po odstawieniu jej na bok, "urobek" wyjmuje się po kolejnych 48. godzinach, czyli, pierwsze wrzucone do niej druki, leżą tam 96 godzin, czyli 4 dni. No i petent czaka na papierek tydzień.

Odpowiedz
Udostępnij