Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Odnoszę wrażenie, że ktoś w MEN nie umie liczyć. UWAGA: Bardzo długie…

Odnoszę wrażenie, że ktoś w MEN nie umie liczyć.
UWAGA: Bardzo długie

Co prawda mnie to już nie dotyczy bo uczyć w szkole przestałem już naście lat temu, ale realia szkoły - powiedzmy, że znam.

Wszystkie poniższe rozważania są na podstawie tego co znam - szkoła podstawowa, 4 równoległe klasy, ok 800 uczniów.


Więc rozbierzmy na części wytyczne MEN:

1. Do szkoły może uczęszczać uczeń bez objawów chorobowych sugerujących infekcję dróg oddechowych oraz gdy domownicy nie przebywają na kwarantannie lub w izolacji w warunkach domowych.

I teraz taka sytuacja - przychodzi do szkoły czwartoklasista (11 lat) - ma gorączkę i kaszle. I co z takim fantem zrobić? Do domu nie wróci, bo rodzice w pracy. Do szkoły nie wejdzie, bo nie wolno.

Druga rzecz - kto ma te dzieci przy wejściu sprawdzać?
Jakieś dofinansowanie na etat "sprawdzacza" są przewidziane?

2. Uczniowie nie powinni wymieniać się przyborami szkolnymi między sobą.

To rozumiem, że rząd zapewni pieniądze na zatrudnienie 32 osób, które będą tego pilnować?

3. Jeżeli pracownik szkoły zaobserwuje u ucznia objawy mogące wskazywać na infekcję dróg oddechowych, w tym w szczególności gorączkę, kaszel, należy odizolować ucznia w odrębnym pomieszczeniu lub wyznaczonym miejscu, zapewniając min. 2 m odległości od innych osób, i niezwłocznie powiadomić rodziców/opiekunów o konieczności odebrania ucznia ze szkoły (rekomendowany własny środek transportu).

Tu nie mam zastrzeżeń. To ma sens. Tylko:
- rodzice bardzo często nie odbierają telefonów ze szkoły
- niekoniecznie mogą w danej chwili po dziecko przyjechać
- o odrębnym pomieszczeniu można w szkole zapomnieć, no chyba że dzieciaka zamkniemy w łazience
- można wyznaczyć miejsce - na przykład na boisku szkolnym - ale kto ma się tym dzieckiem wtedy opiekować?
- a jak to nie będzie jedno dziecko, tylko czworo?

4. Zaleca się korzystanie przez uczniów z boiska szkolnego oraz pobyt na świeżym powietrzu na terenie szkoły, w tym w czasie przerw.

Też niby niegłupie. Tylko kto tych dzieci ma tam pilnować? O ile nauczyciele są w stanie ogarnąć korytarze szkolne (choć to też jest problem, bo trzeba się przygotować na następną lekcję) to nie wyobrażam sobie, żeby byli w stanie upilnować dzieci na terenie szkolnym o powierzchni 1 ha.
Ale ok. Można do tego zatrudnić te osoby "pilnujące" z punktu 2.
W sumie do sprawdzania na wejściu też je można zatrudnić.

5. Podczas realizacji zajęć, w tym zajęć wychowania fizycznego i sportowych, w których nie można zachować dystansu, należy ograniczyć ćwiczenia i gry kontaktowe.

Do zrobienia, nie mam zastrzeżeń. Choć nie wyobrażam sobie tego w szkołach sportowych - gdzie uczniowie są ukierunkowani na konkretne dyscypliny.

6. Należy wietrzyć sale, części wspólne (korytarze) co najmniej raz na godzinę, w czasie przerwy, a w razie potrzeby także w czasie zajęć.

Słuszne i racjonalne. W sumie też można do tego zatrudnić osoby z punktu 2. i 4. "Dzieci, nie wychodzimy z klasy, póki nie otworzę okien" (5 okien w klasie, jakaś minuta. Zamykanie następna minuta, bo w trakcie lekcji nie da się tego zrobić, bo trzeba pilnować, czy nie pożyczają sobie ołówków. Wyjście ze szkoły na dwór - 2 minuty, zwoływanie dzieci i powrót 3 minuty. I tak, macie dzieci 3 minuty przerwy! Tylko wypocznijcie dobrze!)

6. Uczeń nie powinien zabierać ze sobą do szkoły niepotrzebnych przedmiotów.

Czyli oprócz mierzenia temperatury na wejściu jeszcze sprawdzanie plecaków? A jak uczeń coś chce wnieść w kieszeni? To na osobistą?

7. Personel kuchenny i pracownicy administracji oraz obsługi sprzątającej powinni ograniczyć kontakty z uczniami oraz nauczycielami.

Zrozumiałe. Tylko jak ma ograniczyć kontakty pani wydająca jedzenie, albo woźna?

8. Należy ustalić i upowszechnić zasady korzystania z biblioteki szkolnej oraz godziny jej pracy, uwzględniając konieczny okres 2 dni kwarantanny dla książek i innych materiałów przechowywanych w bibliotekach.

Też ma sens. Tylko to znaczy, że trzeba dobudować do biblioteki dodatkowe pomieszczanie na "książki w kwarantannie".
I rozumiem, że panie bibliotekarki też nie powinny tych książek dotykać? To jak mają sprawdzić, czy właściwa książka wróciła i w jakim stanie?

9.W miarę możliwości rekomenduje się taką organizację pracy i jej koordynację, która umożliwi zachowanie dystansu między osobami przebywającymi na terenie szkoły, szczególnie w miejscach wspólnych i ograniczy gromadzenie się uczniów na terenie szkoły (np. różne godziny przychodzenia uczniów z poszczególnych klas do szkoły, różne godziny przerw lub zajęć na boisku) oraz unikanie częstej zmiany pomieszczeń, w których odbywają się zajęcia.

A to właśnie jest ten punkt, który mnie rozbił.

- różne godziny przychodzenia uczniów do szkoły. Wydaje się sensowne tylko policzmy. Załóżmy że na godzinę ósmą przychodzą klasy pierwsze. Czyli 100 uczniów i 100 rodziców, których też trzeba sprawdzić. Odpuśćmy sobie sprawdzanie plecaków. Mierzymy temperaturę. 10 sekund na przejście od osoby do osoby, wyzerowanie termometru i pomiar. 2000 sekund. Ale zaraz! przecież termometry bezdotykowe należy co 100 pomiarów skalibrować. Co zajmuje od 10 do 30 minut. Ale załóżmy że termometr z wyższej półki. Czyli mamy 2000 sekund + 20 minut - ok godziny.
Jest dziewiąta, zaczynamy lekcje z pierwszakami.

Pierwsze klasy weszły, wpuszczamy drugie klasy.
Procedura jak wyżej, jest godzina dziesiąta.

Trzecie klasy - 11:00.

Teraz pójdzie już szybciej, bo od czwartej klasy nie muszą odprowadzać rodzice.

Więc ósme klasy wchodzą o 13:30.

Nie mówiąc już o harmonogramie przerw - o ile w klasach 1-3 jest to do zrealizowania, to jak wyobrażacie sobie nauczyciela, który właśnie kończy lekcję, a następną ma z klasą, która skończyła przerwę 10 minut temu?

No i ostatnie - unikanie częstej zmiany pomieszczeń - skoro nie można na lekcję fizyki pójść do pracowni fizycznej etc, to może wszystkie lekcje prowadźmy na boisku szkolnym, albo przed szkołą, Podejrzewam, że będą równie (nie)użyteczne.


I taki mój wniosek - choć raczej podejrzenie - minister dostał polecenie, żeby dzieci poszły do szkoły i choćby skały sr@ły to je tam wepchnie.
Na te dodatkowych 30+ etatów niezbędnych do zrealizowania jego wytycznych nie rzuci nawet złotówki.
A czemu dzieci muszą iść do szkoły? Bo wtedy nie trzeba będzie wypłacać zasiłków opiekuńczych.

Ufff... Dziękuję jeśli ktoś doczytał, ale naprawdę musiałem to z siebie wyplumkać.

by Trepcio
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar tatapsychopata
6 16

Bardzo sensowne rozebranie tematu. Jak ja się cieszę że moje dzieci już może niedługo będą miały swoje dzieci. Chociaż jak patrzę na świat to nie polecam. Czytając to nasunęła mi się myśl, że kiedyś jak sam do podstawówki chodziłem to większość tu opisanych czynności porządkowych zaspokoiłaby tak zwana ciotka ze szmatą. Czyli pani sprzątająca z nieodłączną ścierą, którą to ścierą potrafiła elegancko i z finezją przylać. No ale to dawno było. I nieprawda.

Odpowiedz
avatar KatzenKratzen
9 17

Masz całkowitą rację. Tylko jaka alternatywa? Nauczanie zdalne??? Ha ha ha! Lekcje mojego syna od marca do czerwca: matematyka - zadania domowe przesyłane przez librus, odsyłane mailem. Zero tłumaczenia nowych zagadnień. Polski - lekcje na platformie Zoom. Niemiecki - lekcje na platformie dzwonek.pl. Biologia - lekcje na platformie Microsoft Team. Fizyka, angielski, geografia - lekcji brak, od czasu do czasu przesłane zadanie domowe przez Librus, do odesłanie mailem w formie zdjęcia. Zero tłumaczenia nowych zagadnień (coś jakby "otwórzcie książki i przeczytajcie ...). Który rodzic posiada kompleksową wiedzę z każdego przedmiotu szkolnego? A z tych, co posiadają, ilu umie ją przekazać w "nauczycielski" sposób? W mojej opinii był to stracony semestr. Już sama nie wiem, co gorsze.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 24 sierpnia 2020 o 20:39

avatar Molo
10 12

@KatzenKratzen Oj tam. Widać po wypowiedzi, że dyrekcja szkoły sprawy nie ogarnęła. To od dyrekcji szkoły należało dobranie jednolitej platformy (classroom, teams, zoom itp) a od rodziców zależało wymuszenie na dyrekcji aby te lekcje zdalne prowadzono. Ale cóż począć jak rodzicom się nie chciało odezwać... Jednak muszę Tobie przyznać rację pod jednym względem. Każdy gdzieś coś zawalił i semestr w części przypadków w plecy (z winy placówki lub ucznia).

Odpowiedz
avatar didja
6 20

@KatzenKratzen: No jak? Przecież raptem niecałe półtora roku temu rodzice wydzierali się masowo, że nauczyciele to nieroby, że pracują 18 godzin tygodniowo, że nic nie robią, tylko żądają podwyżek. No to teraz mogą sobie "nicnierobić" i obijać się 18 godzin w tygodniu rodzice. Co? Nagle okazuje się, że jednak ci wredni nauczyciele coś robią? Że rodzic nie jest w stanie go zastąpić? Że to nie jest obijanie się 18 godzin tygodniowo? No, patrz pani...

Odpowiedz
avatar singri
1 5

@didja: Nie stosuj proszę odpowiedzialności zbiorowej. To tak, jakbym ja pokrzyczała, że nauczyciele olali naukę zdalną, bo anglista mojej córki zawalił sprawę po całości (serio, półrocze zaległości!). Nie wszyscy rodzice krzyczeli, że nauczyciele się obijają.

Odpowiedz
avatar Staragupiababa
14 18

Trochę mnie bawią odwieczne problemy edukacji w Polsce i nauczycieli. Przykład rozwiązań stałych na przykładzie Szwajcarii ( tu mam aktualne porównanie) Przerwy- czy pada czy swieci słońce dzieci wypad na dwór, nie ma ganiania po korytarzach trzeba się przewietrzyć i budować odporność ( ocho już oczami wyobraźni widzę te trzęsące się z nerwów mamusie ze napewno się przeziębi i pobrudzi) Sale- no popatrz da się prawie wszystkie lekcje prowadzić w jednej sali i to bez pandemii, dzięki temu dzieci nie musza dźwigać ciężkich plecaków i tracić cenne minuty swojej przerwy na ganianie po całym budynku Wietrzenie- czy pandemia czy nie nauczyciel wychodząc z sali otwiera okna a wracając zamyka i nie ważne czy zima czy lato czy pandemia czy nie. Do dziś pamietam zaduch panujący w klasach w szkole mojej córki w Polsce.

Odpowiedz
avatar Pequenita
0 0

@Staragupiababa: Ehh, akurat w temacie dworu i wietrzenia to autorka tego narzekania mocno popłynęła. Jak na dworze pizga złem to może i uczniowie ze szkoły na przerwach nie wychodzą, w innym wypadku zawsze ich na dworze pełno. To samo z wietrzeniem, zwłaszcza że takie cuda techniki jak klimatyzacja jeszcze tu nie dotarły, za to majowe i czerwcowe upały i owszem. Co do sal to nie wiem jak u was, ale w Polsce wciąż są one podzielone ze względu na funkcję - mapy w sali geograficznej, wypchane zwierzątka i preparaty w biologicznej, komputery w informatycznej i tak dalej.. Niby można zrobić tak, aby uczniowie siedzieli cały dzień w jednej klasie, ale wtedy nie mieliby dostępu do tych pomocy naukowych (mowa o klasach starszych, maluchy mają wszystko w jednej sali).

Odpowiedz
avatar Staragupiababa
0 0

@Pequenita wiem że przesadziła:) co do sal to są one bardzo dobrze wyposażone, mapy, globusy, mikroskopy i wiele innych pomocy jest dostępne w sali.A jak nauczyciel czegoś potrzebuje to może sobie przynieść to przecież jego praca by przygotować się do lekcji. Owszem są osobne sale np. informatyczne ale zajęcia są poukładane tak ze dzieciaki nie biegają jak kot z pęcherzem po całej szkole. Ogólnie szkoły są tu małe. Nie budują tu takich molochów. W mojej miejscowości spokojnie jedna szkoła dała by radę ale są 2. I maksymalnie po 2 klasy z rocznika po ok 20 osób w klasie. No i szkoły buduje się tak by były po 2-3 budynki a nie jeden wielki, dzięki temu jest bardziej kameralnie, bezpiecznie i czysto. I najważniejsze nie ma dzwonków, tych takich przerażająco głośnych tylko bardzo cichutka melodyjka dzięki temu dzieciaki są cicho żeby go słyszeć.

Odpowiedz
avatar Pequenita
0 0

@Staragupiababa: Niestety, tu właśnie się kłania ostre niedofinansowanie polskich szkół. Mieszczą się one zwykle w starych i nie do końca dostosowanych do obecnych potrzeb budynkach. Są przepełnione. Sale często nie mają kantorków, więc ciężko by było upchać więcej niż jeden rodzaj pomocy, do tego nie ma pieniędzy na kupno pewnych rzeczy w więcej niż jednym egzemplarzu. Mogłabym tak dalej i właśnie to (plus to że obecne wynagrodzenia nie zachęcają sensownych ludzi do zawodu) jest realnym problemem, nie tylko w czasie pandemii :(

Odpowiedz
avatar Bryanka
7 7

W UK niektóre roczniki poszły do szkoły po lockdownie. Na skróconych godzinach, w klasach ich porozsadzano, pilnowano, żeby dzieciaki specjalnie na siebie nie "kichały", rodziców na teren szkoły nie wpuszczali. Dzieciaki nie musiały mieć maseczek. No i obowiązek częstego mycia rąk! Całe szczęście, że u nas w wiejskiej szkole nie było żadnych nowych przypadków, tak samo dwie szkoły w pobliskich dwóch miasteczkach, też nie odnotowały zachorowań. Od nowego roku ponoć wszystkie roczniki idą normalnie. Zobaczymy jak to będzie, ale specjalnej psychozy nie ma.

Odpowiedz
avatar panna_ola
10 14

Dogłębna analiza, podziwiam :) Co do zasadniczości tej decyzji o otwarciu szkół... Z punktu widzenia epidemiologii ma więcej plusów niż minusów. Dzieci, które są w szkole można kontrolować, na przykład mierząc codziennie temperaturę i patrząc, czy nie kaszlą jakoś ponad miarę. Mogą się nawzajem zarażać, fakt. Ale bez szkoły na pewno nie siedziałyby w domach, tylko i tak spotykały się ze sobą, chodziły po sklepach, parkach, placach zabaw, dojeżdżały tam publicznym transportem. Więc w ciągu dnia miałyby teoretycznie styczność z większą liczbą osób niż w odizolowanych klasach. Poza tym mimo zasiłku opiekuńczego wielu rodziców musiałoby chodzić do pracy, a dzieciaki zostawialiby z konieczności z dziadkami, którzy są jak wiadomo w grupie ryzyka. Nie wspomnę o jakości zdalnego nauczania i szkodach, jakie przynosi brak kontaktów z rówieśnikami, bo to inna sprawa. Podsumowując: pomysł otwarcia szkół dobry. Poziom organizacji i dofinansowanie go jak widzę żaden... wielka szkoda. Nie dziwię się nauczycielom i rodzicom, że obawiają się tego roku.

Odpowiedz
avatar Felina
12 12

Z przerwą na boisku trochę mnie zdziwiło, że to trudne do wykonania. Jak ja chodziłam do szkoły, to często w trakcie przerw można było wyjść. Teren dość spory. W "mojej" bibliotece problem książek jest tak rozwiązany, że zwroty z każdego dnia trafiają do pudła podpisanego dniem tygodnia. Później pudła stoją sobie przez te dwa tygodnie pod ścianą i dopiero po tym czasie książki wracają do użytku. Przy zwrocie bibliotekarze korzystają z rękawiczek, więc w zasadzie książek nie dotykają. W sumie to fajnie, że teraz dzieciaki mają generalnie zajęcia we właściwych salach. My mieliśmy w chemicznej WOS, chemię w jakiejś zwykłej i tak dalej. Tylko historia i informatyka były zawsze tam, gdzie powinny. Ciekawa jestem, jak będzie wyglądało trzymanie dystansu w trakcie lekcji. Jeśli nadal w ławkach siedzi się w ścisku, to rozwiązanie może być bardzo interesujące. I mam nadzieję, że do szkół dotarła już ciepła woda.

Odpowiedz
avatar Ohboy
1 3

Jak byłam ostatnio w szpitalu, to żeby mieć pewność, co do pomiaru temperatury, robiono to trzy razy. Ale w szkole pewnie byłoby tylko pyk i następny :D Swoją drogą już od znajomej nauczycielki słyszałam, jak to pewna mamusia odstawiła dzieci do szkoły, a potem... poszła się zbadać na COVID, bo była (Z DZIEĆMI!!!) za granicą w kraju, w którym wtedy to COVID zbierał potężne żniwo. Rodzicom nie można ufać.

Odpowiedz
avatar Michail
4 4

Jak w korpo - jest framework - nierealizowalny, ale dół ogarnie.

Odpowiedz
avatar Michail
5 7

@T3TRU53K: Aż się zalogowałem aby zminusować. Tyle nienawiści co do całej grupy społecznej bez sensu.

Odpowiedz
avatar Trepcio
4 4

@T3TRU53K Dane Gus - Nauczyciele w szkołach podstawowych: rok szkolny 2000/2001 3220,6 rok szkolny 2016/2017 2296,5 Serio ilość nauczycieli nie spadła? Weź też pod uwagę, że w roku 2000 stu uczniów to były 3 klasy, a w tej chwili cztery. Zresztą po co ja to piszę...

Odpowiedz
avatar Kalart
-1 1

Większość zarzutów nieprzemyślanych. 1. & 3. Można postawić choćby namioty - izolatki. Albo przynajmniej zarezerwować na to osobną klasę i przedzielić ją parawanami, by mogło tam bezpiecznie przebywać więcej osób. Większość szkół posiada więcej pomieszczeń niż klas. Od biedy można wykorzystać jedną z łazienek czy gabinet dyrektora. Tam uczeń może poczekać na wezwanego rodzica. Jeśli ten nie przyjeżdża... to przecież są na to procedury, prawda? Czy jak rodzic nie odbiera, to siedzicie nawet w nocy w szkole? Choćby wezwanie policji i do jakieś policyjnej izby dziecka, to już ich sprawa jak bezpiecznie przetrzymać dzieciaka i wezwać rodzica. 2. & 6.2 Może wystarczy... przekazać informację uczniom? Skąd pomysł, że trzeba wszystko osobiście dopilnować? 4. Znowu - gdzie przymus pilnowania? Teren szkoły jest nieogrodzony, czy co? Jeśli tak, to po prostu wieloletnie niedopatrzenie dyrekcji, a nie wina MEN. Piszesz jakby istniał obowiązek stać każdemu uczniowi na głowie. Wystarczy, że jakiś nauczyciel jest w okolicy i w razie potrzeby usłyszy czy zobaczy, że ktoś potrzebuje pomocy. 6. Tak, chwila wiaterku zabija każde dziecko, dlatego nie wolno zaczynać czy kończyć wietrzenia przy nich. Aż dziw że nie umierają przy wyjściu na boisko, ale tam pewnie wiatru nie ma. Wystarczy, że jeszcze w klasie nałożą bluzy/kurtki... Czy ktoś zakazał wydłużania przerw, jeśli ktoś widzi ku temu potrzebę? Owszem, uczniowie spedzą więcej czasu w szkole, ale póki łączny czas nie przekracza jakiegoś limitu, to nie problem. 7. Ograniczyć, nie uniemożliwić. Zbyt trudne słowo? 8. W pudle książki też się mieszczą. Zasady nie wykluczają korzystania z rękawiczek w przypadku personelu, wręcz przeciwnie - powinny je zalecać. Nic głupszego nie dało się wymyślić? 9. Tak, niemożliwe jest posiadanie kilku termometrów i sprawdzanie przez kilka osób, a także odpuszczenie sobie sprawdzania rodziców (wcale nie ma przymusu ich wpuszczać). Jeśli to konieczne, to dyrektor zapewne ma możliwość wydłużania/skracania przerw i lekcji, aby nauczyciele i inny personel mogli podołać nowym obowiązkom. Choć jeśli finanse na to pozwalają, dobrze byłoby zatrudnić nowych pracowników. Nie, żeby powrót do szkół był genialnym pomysłem. Zalecenia też pewnie daleko od ideału. Ale tuaj krytyka bez odrobiny przemyślenia tematu, byleby krytykować. Wyolbrzymanie problemów i błędne interpretacje prostego tekstu.

Odpowiedz
avatar Trepcio
0 0

@Kalart: Chyba nigdy nie byłeś nauczycielem. Dziecko od dostawienie do szkoły do jego odebrania jest pod opieką nauczyciela. I są na to paragrafy. Jeśli sobie coś zrobi - do 5 lat.

Odpowiedz
avatar KwarcPL
6 16

Ech, znowu polityczne smuty. Ileż można? Nie po to wchodzę na ten portal by trzeci raz czytać polemikę z ministerialnymi zaleceniami. Piekielni, jak sama nazwa wskazuje, są od opisywania piekielnych ludzi, których spotkaliśmy na swojej drodze. Do politykowania są inne miejsca w Internecie. Ale skoro już tu jesteśmy to pozwolę sobie na polemikę z polemiką... 1) Wątpię by ktoś w dobie pandemii wysyłał kaszlącego 11-latka do szkoły a jakby się taki trafił to standardowa procedura, zadzwonić do rodzica i niech odbierze. A kto ma uczniów sprawdzać? Nauczyciele mają coś takiego jak dyżur. Więc jak krążą po korytarzu i zauważą u kogoś objawy grypopodobne to niech reagują. Gdzie tu problem? W komunikacji miejskiej jakoś udało się kontrolować liczbę pasażerów bez podstawienia dodatkowych ludzi w drzwiach. Tutaj sytuacja jest analogiczna. 2) A po co kogokolwiek zatrudniać i czemu akurat 32 osoby? Nauczyciel jest w stanie obserwować czy uczniowie nie ściągają i piszą sprawdzian samodzielnie, ale zauważenie czy wymieniają się cyrklem ich przerasta? C'mon! 3) Ministerstwo nie wydaje konkretnych wytycznych, bo w każdej placówce są inne możliwości i dyrekcja musi już we własnym zakresie zadecydować jak ugryźć temat. Ale w praktycznie każdej szkole jest takie pomieszczenie co się "świetlica" zwie i je najsensowniej zaadaptować na "izolatkę". Jak nie to od biedy masz pokój nauczycielski, sekretariat czy gabinety dyrektorów. W każdym z nich dałoby się rozparcelować po kilku uczniów. 4) Czy u Ciebie odpowiedzią na każdy problem, nawet ten nieistniejący, jest "trzeba dorekrutować kilkadziesiąt pracowników"? Po co? Od czego są nauczyciele dyżurujący? Oni pilnują nie tylko korytarzy, ale także boisko. 5) Ale wszyscy mają świadomość, że zaleceń nie da się dopilnować w 100%, nawet politycy. Co nie znaczy, że wytyczne nie są potrzebne. Jeśli dzięki nim ograniczymy rozprzestrzenianie się koronawirusa o 95% to warto. 6) Ja pieprzę, nauczyciel wychodząc ze sali naprawdę nie może otworzyć okna i trzeba do tego stworzyć osobne stanowisko? Ty tak na serio czy sobie jaja robisz? 7) Rozumiesz co znaczy słowo "zalecenie"? To, że TOPR odradza wchodzenie na Giewont w klapkach nie znaczy, że na początku szlaku stoi smutny pan i sprawdza obuwie. 8) Nie wiem, chociażby nie dawać talerzy z zupą do ręki, tylko zostawiać je na blacie? Widzisz problemy tam gdzie ich nie ma. 9) Jeszcze raz napiszę, wszystko zależy od tego jakie możliwości ma dana placówka, ale wariant minimum to wrzucanie do kartonu z napisem "kwarantanna". W urzędach się sprawdza, więc czemu w bibliotece miałoby się nie udać? 10) Punkt zacząłeś od "w miarę możliwości", więc całej reszty mogłoby nie być. To wszystko są rekomendacje a nie obowiązki. Jak szkoła nie ma możliwości sensownie rozbić harmonogramu to nic na siłę. Nikt nikomu nie każe wpuszczać 8-klasistów od 14:00. Podsumowując wszystkie 10 punktów (po drodze 6 Ci się zdublowała) to sztuczne problemy. Co, mam nadzieję, udowodniłem. Wystarczyło każdemu z nich poświęcić z minutę by zaproponować coś co nie byłoby uciążliwe i nie wymagałoby zatrudnienia 32 dodatkowych pracowników, których jedynym obowiązkiem byłoby otwieranie okien co godzinę. Swoją drogą z jakiej perspektywy to piszesz? Nauczyciela, rodzica czy ucznia? Pytam bo jestem ciekawy która to strona reprezentuje postawę "niedasięizmu". A czemu uczniowie wracają do szkoły? Zasiłek opiekuńczy to tylko wierzchołek góry lodowej. Rodzic siedzący w domu to rodzic niepracujący (pomijam home office) a jak rodzic nie pracuje to gospodarka leży. I to może mieć gorsze konsekwencje niż wirus sam w sobie...

Odpowiedz
avatar wazka
2 4

@KwarcPL: wreszcie ktos napisal z sensem! Dla mnie bistoria to czyste jeczypalstwo i proba udowodnienia, jak to nauczyciele maja zle. Jakby byli jedyna poszkodowana grupa zawodowa :-/

Odpowiedz
avatar kuleczka
2 4

W szkole w mojej miejscowości tylko dzieci poniżej 7 roku zycia są przyprowadzane przez rodziców, reszta przychodzi/przyjeżdża samodzielnie.

Odpowiedz
avatar KittyBio
-1 7

Mimo, ze w rodzinie sporo nauczycieli, to sorry, ale mam o nich złe zdanie. To jest generowanie sztucznych problemów. Gabinet pielęgniarki jest? Ano jest chyba w każdej szkole, czasem i niejedna pielęgniarka jest. Czy pielęgiarka umie obsłużyc termometr? Ano powinna umieć. Pytanie należy sobie zadać inne - co daje termometr? Bo daję rękę uciąć, ze będą rodzice, którzy poślą dziecko do szkoły po Apapie czy Ibuprofenie i cyk gorączki nie ma. Jak dla mnie z dupy przepis, który dotyczy również przychodni i miejsc pracy. Dodatkowy etat do pilnowania dzieci i otwierania okien. Padłam ze śmiechu. Muszę szefowi powiedzieć, ze potrzebuję w gabinecie człowieka do obsługi okien (a zaszaleję - kamerdynera niech mi dorzuci). Za moich czasów biegaliśmy po szkolnym podwórzu (które nota bene nie miało więcej niż 1000m2), a nauczyciel jeszcze sam potrafił otworzyć okno. A co do chodzenia na zmiany. Każda szkoła ma co najmniej 2 wyjścia ewakuacyjne. Żaden problem, by pielęgniarka czy osoba wyznaczona do tego (pedagog, psycholog też jest w szkole i termometr raczej umie obsługiwać, a jak nie to wystąpić do WOTu) była przy każdym wejściu. Czy da się przeprowadzić zajecia od polskiego w klasie od chemii i na odwrót? Da się. U mnie w liceum na 3 lata korzystaliśmy z mikroskopu dokładnie 2 lekcje, a z chemii mieliśmy 3 cykle pokazów chemicznych. Z wf jedynie może być ciezej i są to jedyne zajęcia w tym cyklu problematyczne. Też mam home office od początku pandemii. Pracuje na własnym laptopie, na własnej licencji Microsoft Office, z własnym programem antywirusowym... Nawet przez moment się nie zastanawiałam, że firma ma mi dać mojego Della, co odpoczywa na biurku w pracy i podprowadzić do domu mega szybki internet (bo od czasu korony wiesza się strasznie). Wcześniej też raporty kończyłam w łózku na swoim sprzęcie i nie oczekiwałam, że ktoś mi da, bo były dnie co i do 3-4 nad ranem siedziałam. To moja praca, moje terminy. Jeśli nauczyciel nie umie właczyć komputera to chyba nauczycielem być nie powinien. Jesli na lekcjach (nie znaczenia czy on line czy w realu) jego działanie ogranicza się do "przeczytajcie str 10 i 11, a potem zbiór zadań str 124" i czyta sport w Wyborczej to przykro mi, ale powinen na zbityy pysk wylecieć. Zeby nie było, są też i dobrzy nauczyciele. Mało,bo mało, ale oni nie piszą na piekielnych, bo źle nie jest.

Odpowiedz
avatar Xynthia
2 2

@KittyBio: "Pytanie należy sobie zadać inne - co daje termometr? Bo daję rękę uciąć, ze będą rodzice, którzy poślą dziecko do szkoły po Apapie czy Ibuprofenie i cyk gorączki nie ma. Jak dla mnie z dupy przepis, który dotyczy również przychodni i miejsc pracy." Nie wiem czy wiesz (serio pytam, nie ironicznie, bo sama też długo nie wiedziałam), że jednym z objawów jest wysoka, NIE DAJĄCA SIĘ ZBIĆ, gorączka? Czyli jak komuś spadnie po Apapie czy Ibuprofenie, to to nie jest "koronka", tylko jakaś inna infekcja. Co nie oznacza, że pochwalam posyłanie chorych dzieci do szkoły...

Odpowiedz
avatar Habiel
1 1

@KittyBio: Nie wiem jak teraz to wygląda, ale gdy ja chodziłam do szkoły, pielęgniarka była tylko figura,bo nie mogła dać ci żadnych leków, nawet przeciwbólowych, a (chyba) nawet ciśnienia zmierzyć. U mnie pielęgniarka dyżurowała też w dwóch szkołach i np. W poniedziałek była u nas, a we wtorek w drugiej szkole. Także chyba mierzenie temperatury spadłoby na Panią woźna. Co do podwórka- w podstawówce mieliśmy go zaraz za szkołą w postaci boiska trawiastego, betonowego placu i wykostkowanego boiska. W gimnazjum podwórko zamykało się w może 60m2 wejścia do szkoły, a w liceum (gdzie w rzeczywistości był to zespół szkół od podstawówki do liceum) były parkingi, a nie podwórka oraz dwa zamykane boiska. Nie wiem jaki byłby sens wyganiać uczniów na podwórko w tych dwóch przypadkach. Ale zgodzę się, że da się wszystko rozwiązać. Ja osobiście uważam, że należałoby zrobić tak, aby klasy się nie przemieszczały, a że względu ograniczenia styczności nauczycieli z uczniami, możnaby wprowadzić dwutygodniowe bloki zajęć (npm przez dwa tygodnie lecimy z matma, polskim, angielskim, a przez dwa tygodnie fizyka, biologia, chemia itd). WF obecnie w ogóle bym wyłączyła, bo jeśli dalej to wygląda jak za moich czasów, na jednej sali ćwiczyły 3 klasy. Jedyne co mnie zastanawia to języki, ponieważ w liceum byliśmy podzieleni na grupy międzyklasowe pod względem zaawansowania w znajomości języka. A przecież nie zrobią nagle jednej grupy z osób, które poszły na podstawe oraz osób z rozszerzeniem.

Odpowiedz
avatar KittyBio
1 1

@Xynthia: Gorączka daje się zbić bez problemu zwłaszcza w początkowym stadium lub tych z lżejszym przebiegiem. Ibuprofen i paracetamol używany jest normalnie w szpitalu :D Nikt też w szpitalu nie trzyma pacjentów z gorączką powyżej 40st (bo przy 2 tyg choroby by ich to zabiło). Ciotka (lekarz) pracuje w jednoimiennym. Wiekszość leży tam w stanie lekkim, pod respiratorem jak lezą 2-3 osoby to góra, a są tygodnie, gdzie nikt nie leży pod respiratorem albo w stanie ciezszym. @Habiel Nie wiem, u nas w LO pielęgniarki były 2 - jedna dawała na wszystko Amol, druga bez badania odsyłała do domu w trybie natychmiastowym (ciotka, matka, obcy z ulicy- ktokoliwiek, byle zabrać dziecko). W podstawówce była 1 i dentystka (ona akurat przychodziła tylko kilka dni w miesiącu). W gimnazjum były też 2, ale się zmianiały, bo potem były SKS i kołka i inne dziwne rzeczy, wiec były 2 zmiany. Kierowałam się tym, że u nas z tym problemu nie było (z pielęgniarką). Podówrko miałam takie same jak w Twoich szkołach, a jednak wychodziliśmy na dwór (no poza zimą, bo woźne się darły o buty). Zwykle pilnowali tam nauczyciele chodzący na dymka. Jako dzieciak nie wnikałam w to czy faktycznie ma dyżur i pali czy nie. Po prostu zawsze ktoś był na dworze. Twój pomysł również uwazam z blokami uważam za godny rozważenia i być może lepiej by funkcjonował niż to co jest zaproponowane, ale myśle ze nauczycielom znowu by to nieodpowiadało.

Odpowiedz
avatar wiolczyk
-3 3

W Irlandii poszli na skróty. Po co wietrzyć sale skoro uczniowie mogą siedzieć przy otwartych oknach. Przy sprzyjającej aurze problem nauczania sie sam rozwiąże bo nie bedzie kogo uczyć. Kolejny genialny pomysł to wf tylko na zewnątrz. Super sprawa podczas sztormu..

Odpowiedz
avatar larwa
3 5

W Szwecji tylko gimnazja i uczelnie wyzsze mialy zdalne nauczanie.Przedszkola,podstawowki normalnie chodzily i chodza do szkoly.Nikt nie nosi masek,wszystko jest jak bylo.

Odpowiedz
avatar Michail
1 3

@larwa Sswecja raczej nienajlepiej rozgrywa sprawe

Odpowiedz
avatar bloodcarver
1 3

@larwa: W Szwecji mamy średnio 25 osób na kilometr kwadratowy, w Polsce jakieś 125, pięć razy tyle. Przeciętny szwedzki dochód (mediana) na rękę to w przeliczeniu jakieś 10176 zł miesięcznie. W Polsce 4094,98 zł wg GUS, ale to tylko w firmach powyżej 9 osób, a te zatrudniają tylko ok 30~40% zatrudnionych. Mediana faktyczna jest prawdopodobnie w okolicach 2000~2500. Chcesz u nas Szwedzkich rozwiązań? Owszem, jak będzie nas pięć razy mniej to automatycznie dystans społeczny sam się zachowa. Owszem, jak będziemy zarabiać cztery razy tyle to automatycznie poziom zarażeń na przykład w komunikacji miejskiej spadnie. I wtedy jak najbardziej będzie trochę "zapasu" na luzowanie obostrzeń w innych dziedzinach. Tylko jak chcesz się pozbyć 4 na każdych 5 Polaków i dać piątemu pensje tamtych czterech?

Odpowiedz
avatar Wilczyca
7 13

Sorry, ale większość tych problemów jest bzdurna, a Twoje pomysły zakładają, że ludzie to debile, których trzeba na każdym kroku kontrolować. W pewnym sensie może i tak jest, ale ja nie lubię takiego podejścia. Rodzic ponosi odpowiedzialność za dziecko i to on powinien odpowiadać za mierzenie temperatury i sprawdzanie czy dziecko nie ma objawów. Zresztą mierzenie temp nie jest wymogiem, jest to w gestii dyrekcji czy zostanie wprowadzone. Większość tych wytycznych można na spokojnie wprowadzić w większości szkół. Zatrudnianie kogoś do otwierania okien w klasie? Kiedyś była taka funkcja jak "dyżurny" klasowy, który właśnie ścierał tablicę, otwierał okna przed wyjściem na przerwę. Osobny etat do pilnowania dzieci na boisku? A to w normalnych szkołach nie można teraz na przerwie wyjść na zewnątrz? Zawsze jeden z nauczycieli miał dyżur na zewnątrz. Małe szkoły czasami miały dwuzmianowe lekcje (jedna zmiana od od 7:10 i druga od ok. 11). Nie chce mi się wszystkich bzdur komentować.

Odpowiedz
avatar bloodcarver
4 6

I tu widzimy przewagę modelu Japońskiego. Poziom edukacji u nich jest raczej nie mniejszy, niż u nas. Tymczasem każda klasa ma swoją salę. Nie wg przedmiotu, tylko wg klasy, nad drzwiami jest napisane na przykład "2-B" i wiadomo, prawie wszystkie zajęcia klasa druga B ma tutaj. Da się? Da! Ponieważ tylko 2B ma zajęcia w tej sali, to dzieci pod kierunkiem wychowawcy same ją sprzątają. Z jednej strony jest to nauka odpowiedzialności za swoje czyny i tego, że drobne rzeczy mają konsekwencje, z drugiej - po sali nie musi kręcić się żaden woźny. Ponieważ każda klasa ma swoją salę, to popularne jest spędzanie przerw w tej właśnie sali, bo dzieciakom wpaja się etos działania i wypoczynku w grupie. Potem przekłada się to na wspólne wypady do knajp po pracy i może nie jest to do końca zdrowe, ale na czas pandemii - super! Zamiast płakać jak bardzo to się nie da, lepiej byłoby popatrzeć na państwa które już to mają od lat bądź dekad, i zastanowić się co i jak da się przeszczepić na nasz grunt. Tyle że prace nad tym to powinny się zacząć jak po raz pierwszy zamknięto szkoły, a nie na kilka dni przed ich otwarciem.

Odpowiedz
avatar ooomatko
2 6

Dzieci po ukończeniu 7. roku mogą wracać same, coś ta twoja zachwalana wiedza leży i kwiczy.

Odpowiedz
avatar kurkaxkurka
3 7

Może czas zrozumieć, że nauczyciele to jednak nie są święte krowy? Czy w prywatnych firmach ktoś zatrudnia dodatkowe osoby? Nie, ważna jest po prostu organizacja pracy. Otwieranie okna czy dyżury na podwórku powinny być chyba czymś naturalnym. Wiele kwesti mozna tez ustalic z uczniami, ale tu trzeba mieć podejście i trochę autorytetu. Bo dzieci to tez myślące stworzenia. Mierzi mnie to wieczne jojczenie nauczycieli. Nie potraficie skupić się na najważniejszych kwestiach- podstawie programowej, wyposażeniu szkół, pensjach, tylko ciągle narzekacie na pierdoły.

Odpowiedz
avatar madxx
0 2

punkt 3 - przecież przed pandemią też się zdarzały wypadki i co, rodzice nie odbierali telefonów albo nie mogli przyjechać po chore dziecko do szkoły? nie wydaje mi się.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
0 0

Dziecko chore na COVID - telefon do rodziców, jak nie odbierają to na pogotowie. A te problemy to wybacz ale jeśli kilka może kilkadziesiąt osób z wyższym wykształceniem (czyli nauczyciele w szkole) nie jest w stanie ich rozwiązać to nie powinni uczyć dzieci bo brak im inteligencji i zaradności.

Odpowiedz
avatar niemoja
3 3

Szkołę kończyłam dość dawno, ale w tych zaleceniach nie widzę nic specjalnego. - Przy wejściu do szkoły zawsze stał nauczyciel albo woźny i pilnował porządku (i żeby nikt obcy nie wszedł). Nie widzę problemu, żeby - w razie podejrzenia - mógł sprawdzić temperaturę. - Wietrzenie klas to była absolutna norma; kto siedział pod oknem, ten otwierał przed wyjściem (a i w trakcie lekcji też się otwierało, jak było duszno). - Na każdej przerwie dyżurowali nauczyciele: po jednym na piętro i jeden na dworze. - Po zajęciach w pracowni (chemicznej, fizycznej) trzeba było uporządkować i wytrzeć stoły, nim weszła kolejna klasa. Nie widzę problemu, żeby robić to samo, tym razem środkiem odkażającym. Zresztą potrzeba jest matką wynalazków. Postawić w każdej klasie pięciolitrowy spryskiwacz ogrodowy z lancą i w 2 minuty można klasę odkazić po każdej lekcji, że nawet ebola nie miałaby szans. Osobiście widzę tylko jeden problem, którego chyba żadna szkoła dotąd nie rozwiązała - mydło w uczniowskiej toalecie. Jak to się uda, to na uczniów nie ma mocnych :)

Odpowiedz
avatar KoparkaApokalipsy
3 3

A dla mnie piekielne jest coś innego... Do szkoły chodziłam w latach 90 (nie, nie do wiejskiej szkółki niedzielnej, tylko sporej tysiąclatki) i "za moich czasów" połowa z tych problemów nie byłaby problemem. Otwieranie okien? "Rząd pod oknem otwiera okna, każdy to, które jest najbliżej jego ławki". Dziesięć sekund i po problemie. Zakaz wymieniania się przyborami? Nic prostszego. Jest tak spokojnie, że każdą taką wymianę na lekcji widać i nauczyciel może po prostu powiedzieć "Krzysiu, nie." bez dodatkowych pilnowaczy. Dzieci poza pierwszym tygodniem pierwszej klasy spokojnie mogły same wracać do domu. Dzieci na wolnym powietrzu? Spokojnie, pan Zdzisiu od czasu do czasu rzuci okiem czy się nie pozabijali i będzie git. Dziecko w izolacji? Zamykasz i sobie siedzi, w czym problem? Ty rysujesz obraz szkoły, do której uczęszczają niedorobione mameje z mózgami założonymi tył na przód, gotowe się zabić na każdym kroku jak kurczak z Vaiany. Naprawdę tak wygląda dzisiejsza młodzież?

Odpowiedz
avatar ajcila
0 0

@KoparkaApokalipsy: niestety tak. albo i nie, ale musimy ich tak traktować. odgórne zalecenia, które mają chronić nas(w razie jakiegoś wypadku) i uczniów(przed tym wypadkiem, co by go mogli spowodować otwierając samodzielnie okno), a w rzeczywistości tylko utrudniają życie. no ale prawda jest taka, że wypadki się jednak zdarzają, więc... może lepiej dmuchać na zimne? nawet jeśli przez to robimy z uczniów niedorajdy? cholera wie, ja jednak wolałabym nie być winna temu, że uczeń wypadł przez okno bo robił przy otwieraniu śmieszki heheszki .

Odpowiedz
avatar konto usunięte
1 1

Jestem nauczycielką. Nie pracuję wprawdzie w zawodzie, ale rozumiem specyfikę zawodu. I cieszyłabym się gdybym po semestrze takiej pseudonauki mogła wrócić do normalności. Mam też dwoje dzieci - jedno jest w technikum samochodowym, drugie studiuje na umedzie. Może ktoś z przeciwników powrotu do szkół mi wyjaśni jak zdalnie zrobić ćwiczenia z patomorfologii lub kliniczne z pacjentem? Albo przeprowadzić warsztaty mechaniczne? Bo przedmioty ogólne to można jakoś ogarnąć. Z zawodowymi - mimo że wiem naprawdę dużo - nie pomogę.

Odpowiedz
avatar syphar
1 3

Ja może z innej beczki, jako przedsiębiorca: strach rodziców zatrudniać, a zatrudnionych najlepiej zwolnić. W przeciwnym razie można mieć niemałe problemy. Nikt, a w szczególności organy samorządowe i rządowe nie wydłużą Wam terminów wykonania robót jak pół załogi trafi na kwarantannę. Nie musicie im płacić (to robi ZUS), ale kary umownej za niedotrzymanie terminu ZUS nie zwróci. I teraz taki rodzic to ryzyko jak cholera - Sanepid szaleje. Jeśli dziecko pracownika będzie w klasie, a jak pani z sanepidu będzie mieć zły humor - to w szkole - z dzieckiem COVID-pozytywnym - to dowie się on o tym dopiero po teście, na który czeka się 2 tygodnie. To wystarczająco dużo czasu, żeby wszystkich posłać na kwarantannę, trwającą wtedy już nie 2 tygodnie, tylko do negatywnego testu u dziecka - rekordzista na razie 8 tygodni. Ale przecież rodzic-pracownik pracuje u Was, więc... Pół firmy na kwarantannę, cała zmiana. A Ty przedsiębiorco się martw, płacz i płać kary umowne. Już mnie to spotkało po delegacji zagranicznej. Jedną karę 300 tysięcy wytrzymałem. Drugiej ryzykować nie zamierzam. Rodzice do zwolnienia. I dlatego jak autorze pytasz: "A czemu dzieci muszą iść do szkoły? Bo wtedy nie trzeba będzie wypłacać zasiłków opiekuńczych." To tego też ktoś nie przeliczył. Bo niebawem będzie trzeba te dla bezrobotnych.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 26 sierpnia 2020 o 18:48

avatar jan_usz
1 1

Najlepiej pogniewaj się na koronowirusa, że jest taki be. Poproszę o dobre rozwiązanie problemu, tak żeby 1. nie było ryzyko, że dzieci się zarażą 2. jednocześnie żeby rodzice mogli pracować 3. żeby nie podnosić podatków z powodu zwiększonych kosztów edukacji.

Odpowiedz
avatar ajcila
-1 1

jestem nauczycielką. mogę powiedzieć tylko tyle, że bardzo się cieszę, że zmieniłam pracę! tzn. dalej będę uczyć w szkole, ale prywatnej, z małą ilością uczniów (klasy po około 7-8 osób). to znacznie ułatwia trzymanie się wytycznych. w publicznej szkole byłaby niezła jazda bez trzymanki... ktoś tutaj napisał, że co to za problem zadzwonić do rodziców, żeby odebrali swoje chore dziecko ze szkoły? ano na przykład taki, że na każdej 'przerwie' musiałam czas spędzać ze swoimi uczniami w klasie pilnując ich (klasy I-III), bo przecież takich małych dzieci nie można zostawić bez nadzoru. nie da rady pójść do toalety, bo dzieci nie mogą zostać same, a co dopiero iść do sekretariatu dzwonić po rodzica, który nie wiadomo, czy w ogóle odbierze. niby prozaiczna sytuacja, a jednak jak tu dokonać właściwego wyboru? nie daj boże coś się stanie w klasie pod moją nieobecność i będzie niezły 'przypał', bo pani nie było w klasie, nie dopilnowała. jak tak można, na pewno sobie kawkę piła i klachała z koleżaneczkami z pracy, zamiast dzieci pilnować, pracować się nie chce! teraz mój bąbelek jest poszkodowany! i żeby nie było - według mnie taki rodzic będzie miał rację, bo w końcu dziecko ma być w szkole bezpieczne. ale co miał niby zrobić nauczyciel, skoro nie było nikogo innego, kto by poszedł z tym dzieckiem dzwonić, albo zostałby z klasą? Kolejna kwestia, o którą się tutaj spieracie, to otwieranie okien. W moich poprzednich szkołach był obowiązek odprowadzania i przyprowadznia uczniów na lekcję. czyli po dzwonku uczniowie się pakują, ustawiają, trzeba zamknąć salę, w połowie drogi jasiu sobie przypomniał, że zostawił piórnik, więc trzeba się z nim wrócić, znowu zamknąć salę, pójść po dziennik dla kolejnej klasy i buch - dzwonek. no nic, może siku się uda zrobić na następnej przerwie, o ile akurat nie będzie pilnego wezwania dokądśtam, albo rodzica chcącego się akurat skonsultować, albo dyżuru. ale zaraz, siku jeszcze musi poczekać, bo na następnej przerwie trzeba zajść na ksero, a tam zawsze są kolejki. i tutaj można napisać - ale przecież nie zawsze przychodzi rodzic, nie zawsze dziecko czegoś zapomni itd. wierzcie mi, ZAWSZE coś się znajduje. dlatego czasem po prostu nie da się otworzyć tych okien. a jeżeli się da, to nauczyciel na pewno to zrobi, bo też nie lubimy pracować w smrodzie i w zaduchu. anyway, ja nie zamierzam wariować. będzie dezynfekcja, będzie odprowadzanie uczniów. z zachowywaniem odległości może być problem ze względu na specyfikę przedmiotów których uczę. ja będę miała półprzyłbicę, ale dzieci nie, dlatego liczę na rozsądek rodziców. dzieci, które będą nieobecne ze względu na chorobę będą miały możliwość uczestniczenia w lekcji zdalnie(chociaż jako 'widz' nie za wiele wyniesie z zajęć. taka specyfika przedmiotu), o ile dostaniemy obiecane komputery w salach. mój stary gruchot niestety nie uciągnie. najbardziej boję się tego, że w razie jakiegoś covidowego wypadku rodzice będą mnie ciągać po sądach.

Odpowiedz
Udostępnij