Witam wszystkich piekielnych,
dziś opowiem Wam o moim... ślubie, który odbył się już blisko rok temu.
Otóż wraz z "żoną" (dlaczego cudzysłów dowiecie się dalej) postanowiliśmy zaszaleć i wzięliśmy ślub na Bali. Koszt przelotu stanowił ekwiwalent kosztu sukni, miesięczny nocleg dla 2 osób odpowiada 1-os. pokojowi nad morzem za tydzień (ok, w wysokim standardzie, ale nadal), jedzenie tanie, tylko alkohol tam strasznie drogi ale swój spirytus też przewieźć można. Świadkowa jedna z ludności lokalnej, druga wyprowadziła się z Polski lata temu w (powiedzmy) pobliski rejon świata, wszystko ustalone, miesiąc urlopu, lecimy.
Ceremonia fantastyczna, malowniczy wodospad, wszystko pięknie. Po ślubie posiedzieliśmy tam jeszcze 3 tygodnie (w ramach miesiąca miodowego), no cud, miód i orzeszki. Żadnych pijanych wujków, żadnego bawienia gości na siłę, żadnych ceregieli, tylko dwójka kochających się ludzi na wymarzonych wakacjach, biorąca ślub, bez całego tego stresu i typowego zamieszania.
Wróciliśmy uśmiechnięci, czekamy na dokumenty, które zgodnie z zapowiedzią miały przyjść już po 3 miesiącach. Tak jak miały przyjść tak przyszły tyle, że z błędami w nazwiskach. Ok, telefon do organizatora, dokumenty odsyłamy czekamy.
...i czekamy...
... i czekamy jeszcze trochę...
Uderza Covid.
Dowiedzieliśmy się, że:
- do podpisu dokumentów uruchamiających całą procedurę sprostowania, należy stawić się osobiście (prawdopodobnie poszła jakaś łapówka pod stołem w tej sprawie, nie wiem, nie wnikam*)
- urzędy działają w systemie rotacyjnym, więc "nasza" Pani obsługująca naszą sprawę będzie dostępna kiedy będzie jej kolej w okienku. Kiedy będzie jej kolej zapytacie? Tego nie wie nikt.
- Firma organizująca ślub spisała się na medal i dawała regularnie informacje o postępie spraw (tyle dobrego)
- po wielu przebojach, błaganiach, modlitwach (łapówkach) w końcu, po kolejnych 6 miesiącach dokumenty sprostowane poszły z ichniejszego odpowiednika USC do ambasady do podpisu.
Fantastycznie! Szkoda tylko, że już prawie od roku jestem żonaty chociaż de facto jestem singlem! Podobnie zresztą jak
"moja żona".
A czeka nas jeszcze cała przeprawa z biurokracją w Polsce jak już owe dokumenty przyjdą.
Także drodzy piekielni, biurokracja w Polsce to małe miki!
Pozdrawiam
PS. Musicie wiedzieć, że łapówkarstwo na Bali jest niemalże uwarunkowane kulturowo. Mamy z tym kilka ciekawych historii. Rząd co prawda chce z tym walczyć, nie wiem jednak czy nie jest to walka wyłącznie na pokaz. Nie myślcie sobie, że jest to łapówkarstwo takie jak u nas, co to to nie. Wasze sprawy (nie tylko urzędowe) zostaną po prostu potraktowane bardziej... priorytetowo. Chociaż wydźwięk jest nieco przykry to jest to zupełnie inna społeczna praktyka.
Mieliście fajną imprezę na Bali, wspomnień nikt wam nie odbierze, ale czy nie lepiej zamiast bawić się w nerwy i spychologię, iść do USC w Polsce, zapłacić 80zł i za miesiąc jesteście już małżeństwem w świetle prawa polskiego?
Odpowiedz@Chucherko: Tych wspomnień i tych zdjęć nikt nam nie odbierze. A całość zamknęła się w kosztach wynajmu średniej klasy sali wraz z kateringiem (żeby była jasność, w Polsce sama sala + katering były by nieco droższe niż całość eskapady). Także tak, masz rację, ale te przeżycia były bezcenne i warte każdej jednej nadgodziny :)
Odpowiedz@Eddie86: Obawiam się, że nie zrozumiałeś. Chodzi, zapewne, o to, że mogliście zawrzeć ten ślub po raz drugi w Polsce, bez żadnych wygibasów, nawet nic nikomu nie mówiąc. Poprosić dwóch świadków, najlepiej nikogo z rodziny, i zwyczajnie "zarejestrować" małżeństwo. Bez sukien, garniturów, szampanów i poczęstunku. A te dokumenty z błędami w nazwiskach moglibyście zostawić sobie na pamiątkę. I tak by tego pewnie nikt nie sprawdzał, a nawet gdyby, to pewnie uznano by ten ślub za nieważny. No, ale pewnie chodziło o to, żeby było czarno na białym, iż ślub zawarto na Bali, a nie gdzie indziej. Bo tak - to by było jak zwykła wycieczka, a zdjęć to se można narobić rożnych, przeróżnych...
Odpowiedz@Eddie86: Chucherko dobrze mówi. Po co masz się denerwować i użerać z pazernymi i niekompetentnymi urzędnikami z gównokraju trzeciego świata? Idźcie do USC i tyle.
Odpowiedz@Armagedon: Wszystko byloby pieknie, gdyby nie fakt, ze slub legalizujemy nie tylko w Polsce (zona ma podwojne obywatelstwo). Boimy sie nieciaglosci informacji w dokumentach. Ale to juz temat na osobna hostorie. Ale szczerze, gdyby legalizacja miala sie odbyc wylacznie w Polsce to dokladnie tak bysmy zrobili.
Odpowiedz@Eddie86: to jaki problem, bierzesz dokument z PL i legalizujesz w drugim kraju. Nie tylko wy jestescie mieszanym malzenstwem na swiecie. Przeciez nikt nie bierze slubu w kilku krajach. Ja bralam slub w jednym z krajow europejskich, pozniej legalizowalam w PL, nie ma najmniejszego problemu.
Odpowiedz@Limek: @mofayar: @Armagedon: @Chucherko: Ale wiecie, że namawiacie autora do popełnienia przestępstwa? Ponowny ślub, bez rozwiązania poprzedniego małżeństwa, jest bigamią, nawet jeśli bierzesz go z tą samą osobą... Z historii wynika, że ślub jest ważny, problem jest tylko z uzyskaniem "papierka".
Odpowiedz@Xynthia: w takim razie poszukałbym dobrego prawnika, który zajmuje się podobnymi sprawami zamiast próbować załatwiać to samodzielnie
Odpowiedz@Xynthia: Zapewne masz rację, że to bigamia w świetle prawa. Spodziewam się jednak (po ilości podobnych podwójnych ślubów w moim otoczeniu), że w tym konkretnym przypadku prawo jest martwe.
Odpowiedz@kartezjusz2009: tutaj pojawia się kwestia tego jakich dokumentów USC by wymagało skoro partnerka ma podwójne obywatelstwo. Ja się bujałam w polskim USC bite trzy miesiące, bo potrzebowali od męża zaświadczenia z jego kraju, że nie ma przeszkód prawnych do zawierania związku małżeńskiego (dostaliśmy zaświadczenie o tym, że jest kawalerem, jak się okazało to niewystarczające, w końcu zaangażowałam ambasadę ;)) Pomijam już fakt, że do USC usiłowałam się połączyć średnio 17 razy dziennie, a było to tuż przed Covidem, gdy jeszcze "normalnie" pracowały
Odpowiedz@Xynthia: o kurczę, o tym nie pomyślałem.
Odpowiedz@Xynthia: no wlasnie o to to. Czy nieciaglosc dokumentow nie jest "falszowaniem" dokumentow? To juz zupelnie inna dyskusja, ale masz racje, ryzyko pozostaje w sumie. Rozwazalismy zalatwienie tego w sposob proponowany przez @Armagedon ale nie bylismy pewni czy to do konca ok. Juz mniej istotne. Wazne, ze papier podobno opuscil juz Jakarte (tam jest nasza Ambasada) wiec juz niebawem :)
Odpowiedz@kartezjusz2009: a jeśli są błędy w nazwiskach nie oznacza to że ślub brał ktoś inny :D? I nie dochodzi do bigamii?
Odpowiedz@Malibu: To zależy, gdzie są te błędy. Jeżeli w kopii/odpisie/innym dokumencie wystawionym na potrzeby zgłoszenia aktu małżeństwa w innym kraju, no to dochodzi do bigamii, pomyłka zawsze kiedyś może wyjść. Natomiast jeśli błędny jest dokument "podstawowy", czyli jakiś tam oryginalny akt zawarcia związku małżeńskiego, jeśli tam są błędne dane, to masz rację - to nie te osoby brały ślub, bigamii nie ma ;)
Odpowiedz@Chucherko: nom, pewno te lapowki kosztowaly wiecej niz prawnik
Odpowiedz@Eddie86 A wiesz że mogliście wziąść ślub przed konsulem. I ominąć całą biurokrację i jednocześnie być na bali?
OdpowiedzWniosek taki, że najlepiej imprezę i ceremonię organizować bez mocy prawnej, gdzie tylko się chce a później tylko klepnąć legalizację w postaci skromnego ślubu w USC.
Odpowiedz@Chucherko: albo przedtem ;) a potem zrobic sobie fejk "dla oprawy"
OdpowiedzTo pociesze Cie ze umiejscowienie malzenstwa w polsce zajmuje 15 minut
OdpowiedzZamiast męczyć się rok z indonezyjską biurokracją to mogliście pójść do USC i załatwić sprawę od ręki. Kosztowałoby Was to mniej niż bilet do Warszawy, którą musicie nawiedzić. Wszak papiery czekają w ambasadzie ;)
Odpowiedz