Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Historia o piekielnej dziewczynie, która napędziła strachu wielu osobom (w tym mnie).…

Historia o piekielnej dziewczynie, która napędziła strachu wielu osobom (w tym mnie). Pracowałam kiedyś w firmie wystawiającej się na targach branżowych, ale w dziale z tym niezwiązanym. W dziale „targowym” pracowała zaś Monika. Monika była kobietą po trzydziestce, naturalną blondynką, hojnie obdarzoną przez naturę a do tego dziewczyną miłą i pozbawioną asertywności, co często się na niej mściło, przede wszystkim pod postacią flirtujących z nią panów. Monika miała chłopaka/narzeczonego TT, który ją czasem z pracy odbierał, więc wszyscy go mniej więcej kojarzyliśmy.

Ze względu na zawirowania personalne w firmie na jedne targi musiałam pojechać razem z Moniką. Pojechałyśmy moim samochodem, osobno jechali koledzy z banerami i resztą wyposażenia stoiska. Podczas podróży Monika była bardzo rozmowna, opowiadała o TT, jak to on ją kontroluje, jaki jest przewrażliwiony, z nikim nie pozwala jej się spotykać, odbiera ją z pracy, by po drodze z nikim się nie spotkała itd. Słuchałam cierpliwie, nie żebym była psychologiem, poradziłam jej żeby przemyślała, czy chce być z takim facetem, skoro jej źle. Podczas targów Monika chętnie przyjmowała wszelkie zaproszenia na kawę od przedstawicieli innych firm, ogólnie na naszym stoisku rzadko ją widywałam. Nocą także udała się na miasto, w towarzystwie zapoznanych podczas targów panów. Nic mi do tego, ale zaczęłam rozumieć obiekcje TT.

Gdy wracałyśmy do domu, Monika uprosiła, wręcz wybłagała, żebym ją podwiozła do jej domu. Nie mieszkała z TT, ale bała się awantury z jego strony z powodu późniejszej godziny powrotu. Zgodziłam się, bo było już ciemno i nie chciałam, żeby coś się Monice przytrafiło. Wysadziłam ją pod domem, pomachałam do TT i wróciłam do siebie.

Kilka dni później Monika pojawiła się w pracy w mocnym makijażu i dużych, ciemnych okularach. Powiedziała, że podjęła decyzję o rozstaniu, czego TT dobrze nie przyjął. Skończyło się na szamotaninie, czego skutkiem były ślady na twarzy Moniki. Wyglądało to na uderzenie i podrapanie. Poradziliśmy jej trzymać się od TT z daleka, zgłosić napaść na policję i tyle. Niedługo potem zmieniłam pracę, Moniki więcej nie widziałam. Ot, biurowa znajomość.

Dwa lata później otrzymałam wezwanie na policję. Żadnego wyjaśnienia, w jakiej sprawie, tylko termin: mam się zgłosić i koniec. Przez telefon także niczego się nie dowiedziałam. Zrobiłam rachunek sumienia za dziesięć lat wstecz, sprawdziłam lokalizację owego posterunku i co widzę? Obok stoi szpital, w którym niedawno leczyłam pięcioletniego syna. Syn trafił do szpitala dwa razy w ciągu tygodnia z kontuzjami (raz to było zwichnięcie łokcia, raz skręcona kostka). Dziecko nad wyraz żywe, kontuzje na placu zabaw się zdarzają. Pierwsza myśl: szpital zgłosił na policję maltretowanie dziecka.

Wzięłam wolny dzień w pracy (posterunek policji był dosyć daleko od mojego miejsca zamieszkania), zabrałam dokumentację medyczną i z duszą na ramieniu pojechałam na posterunek. Na miejscu kraty, przydzielenie mi osoby towarzyszącej, czułam się jak morderca. Usiadłam za biurkiem gotowa tłumaczyć się z każdego zadrapania na ciele dziecka i wywiązał się następujący dialog.

Policjant (P): Czy zna pani Monikę X?
Ja (po dłuższej chwili potrzebnej na odnalezienie w pamięci biurowej znajomości): Pracowałyśmy razem dwa lata temu. A co się stało?
P: Monika X złożyła zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez jej męża. Chodzi o pobicie, znęcanie się, maltretowanie, przemoc fizyczną i psychiczną. Co pani wie w tej sprawie?
Ja: W sumie to nic nie wiem. Nie wiedziałam, że Monika wyszła za mąż.

Nastała dłuższa chwila ciszy. Policjant patrzy na mnie, ja na niego. Pomyślałam, że Monika wyszła za mąż za TT i prosi, bym opowiedziała o okolicznościach ich rozstania. Chociaż wiem, że moje słowa nie miały znaczenia, bo świadkiem napaści nie byłam a jedynie widziałam poszkodowaną Monikę, postanowiłam podzielić się tą historią z policjantem.

Opowiedziałam historię, policjant spisał, dał mi do podpisu. A tam… inne dane męża Moniki. Nie był to TT a zupełnie inny facet. Patrzę na ten protokół, patrzę na policjanta i zaczynam się nieporadnie tłumaczyć, że ja myślałam o kimś innym. Fakt, że policjant ani razu nie podał żadnych danych owego męża. Policjant skonsternowany, wykreślił wszystkie moje zeznania. Wpisał, że nic nie wiem, nie widziałam Moniki od dwóch lat, jej męża nigdy nie widziałam. I to podpisałam.

Po wszystkim policjant powiedział, że jestem już dwudziestą osobą, którą przesłuchują w tej sprawie i żaden ze świadków niczego nie wie. Wyszło na to, że Monika podała jako świadków ponad setkę osób. Przepisała swoją książkę adresową czy co? Przez takie Moniki policja nie zajmuje się ważniejszymi sprawami, ja straciłam dzień i przeżyłam spory stres. Lokalizacja posterunku oczywiście wynikała z miejsca zamieszkania Moniki. Pytanie: co Monika chciała osiągnąć?

by raptus21
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar Sosenka
8 12

Niby nic nie nabroilam ale też bym tam pojechała z duszą na ramieniu.

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
1 7

@Sosenka: Ja też, jak jeszcze mieszkałem w Polsce. Teraz już nie. Tu, gdzie mieszkam, mundurowi są całkiem przyjaźni i jeśli nic nie zrobiłeś, to generalnie nie ma się czym martwić. Można ot tak na luzie sobie z nimi pogadać. Ale zauważyłem właśnie podejście znajomych, jak przyjeżdżali do mnie w odwiedziny. Było kilka sytuacji z mundurowymi w tle, bardzo zabawnymi z mojego punktu widzenia. Nie złamaliśmy prawa, nie popełniliśmy żadnego wykroczenia. Tylko nie byliśmy pewni, czy możemy gdzieś wejść. Ja wyszedłem z założenia, że najwyżej nam o tym powiedzą i każą zawrócić. Znajomi z Polski bali się, że zaraz nas spałują albo aresztują.

Odpowiedz
avatar pinslip
3 3

Ja na szczęście nie mam złych doświadczeń. Byłam wzywana raz na komendę - najpierw wysłali wezwanie na mój stary adres zameldowania, w rodzinnym mieście. Bez problemu telefonicznie poprosiłam o przesłanie na komisariat mojego obecnego miejsca zamieszkania. Jak już nowy komisariat dostał wezwanie, nie mieli mojego nr telefonu, to znaleźli mnie na fb i na priv poprosili o kontakt, podali nr telefonu. Telefonicznie powiedzieli o co chodzi, co ułatwiło życie i mnie i im, bo miałam od razu przy sobie wszystkie potrzebne dokumenty.

Odpowiedz
avatar Ohboy
8 8

@pasjonatpl: Nie mam żadnych złych doświadczeń z policją w Polsce, a również odczuwam niepokój, gdy np. zadzwonią w sprawie sąsiadów. Nasza policja wcale nie składa się z bandy pałujących pajacy.

Odpowiedz
avatar logray
1 1

@Sosenka: Ja nabroiłem złym zakupem na Allegro. Byłęm chyba ze dwa razy na dwóch różnych komendach. Telefony i maile (tak emaile) też odbierałem. Na komendą chyba zawsze ktoś wprowadza.,Mnie osoba która mnie potem przesłuchiwałą. Pewnie takie mają procedury. W sumie rozsądne.

Odpowiedz
avatar Ohboy
0 0

@logray: Byłam kilkukrotnie na komendach i nikt mnie nie wprowadzał, sprawdzali tylko, kim jestem, wpuszczali, a potem sama sobie szłam do odpowiedniego pokoju. Może podejrzanych wprowadzają? Albo zależy to od komendy po prostu.

Odpowiedz
avatar logray
0 0

@Ohboy No ja akurat byłem poszkodowanym. Taki wymóg Allegro, że do zwrotu trzeba zgłosić sprzedawcę na Policję. No ale w sumie to się powinienem cieszyć, że po mnie przyszli. Przynajmniej szukać nie musiałem, a to spore komendy były.

Odpowiedz
avatar Ohboy
0 0

@logray: No to w takim razie indywidualna kwestia, bo byłam m.in. na komendzie głównej w dużym mieście i nikt się nie przejmował, czy się zgubię, czy nie :D

Odpowiedz
avatar JanMariaWyborow
11 13

Hojnie obdarzona, ale rozumem może niekoniecznie...

Odpowiedz
avatar szafa
2 4

Może liczyła na jakieś wredne su8i, co w ramach solidarności jajników naopowiadają cudów o tym, jak była maltretowana. A wrzuciła tylu świadków, żeby mieć pewność, że na takie osoby trafi ;)

Odpowiedz
Udostępnij