Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Umilam sobie home office czytaniem piekielnych i trafiłam na historię młodej właścicielki…

Umilam sobie home office czytaniem piekielnych i trafiłam na historię młodej właścicielki zakładu kosmetycznego, która z powodu obecnej sytuacji zmuszona jest zamknąć firmę. Historia, którą ja mam do opisania nie jest identyczna, ale w podobnym temacie i pokazuje, jak to czasem wygląda od drugiej strony.

Ponad 15 lat temu wprowadziłam się z rodziną na nowo wybudowane osiedle. Kilka miesięcy później dosłownie kilka metrów od bramy otworzono salonik fryzjersko-kosmetyczny. Zawsze lubiłam "się pielęgnować", a ponieważ właścicielka, pani Lucynka, była wyjątkowo zdolna i sympatyczna, szybko stałam się stałym bywalcem tego przybytku, a potem zaprzyjaźniłam się z Lucynką.

Lucyna potrafiła zaskarbić sobie sympatię każdego, zabiegi wykonywała starannie, używała świetnych kosmetyków, więc wkrótce miała już cały wianuszek stałych klientek, które pielęgnowały nie tylko ciało, ale też duszę, zwierzając się Lucynce, żartując i ogólnie na czas zabiegu zapominając o problemach życia codziennego. Lucynka chętnie częstowała domowym ciastem, kawką, herbatką i tak dalej, i tak dalej...
Salonik był malutki, jeden pokój zabiegowy i jedno stanowisko fryzjerskie podnajmowane fryzjerkom.

Lucyna miała też córkę, Anię, jej oczko w głowie. Gdy otworzyła salon, mała chodziła do podstawówki i do dziś pamiętam ją, jak uśmiechnięta wpadała po szkole do maminego saloniku i wesoło szczebiotała o tym, co Kasia i Marysia jej dzisiaj opowiedziały w szkole.

Ania, ku radości mamy, postanowiła po maturze pójść w jej ślady i poszła do szkoły policealnej w kierunki kosmetyki. Douczała się też u mamy w salonie, szło jej raczej tak sobie, ale wiadomo, młoda, bez doświadczenia, nie można było oczekiwać cudów...

Po skończeniu szkoły Ania postanowiła udać się w świat i wyjechała na kilka lat zagranicę. Wróciła dumna jak paw, opowiadała, czego to ona się nie naoglądała w wielkim świecie. Chwaliła się, że wprowadzi do saloniku zmiany, powiew świeżości, zdobędzie nowe klientki. Nie wzięła jednak poprawki na to, że stałe klientki mamy to raczej dojrzałe damy, niekoniecznie lubiące zmiany, a na nowe klientki nie do końca było miejsce, bo salonik z jednym stanowiskiem kosmetycznym, a na terminy czekało się około dwóch tygodni.

No cóż, Ania bardzo chciała udowodnić, że też może zdobyć popularność jak mama i stwierdziła, że problem leży w tym, że Lucyna nie udostępnia jej salonu tak często, jak potrzebuje. Panie podzieliły się więc salonem, każda miała po 3 dni w tygodniu dla swoich klientek. Na terminy do Lucynki trzeba było czekać jeszcze dłużej, tymczasem w dni Ani salon świecił pustkami. Lucynka nawet prosiła nas, abyśmy czasem poszły do Ani, bo jest podłamana brakiem klienteli.

Byłam i ja na zabiegu u Ani. Ja też jestem już w wieku dojrzałym i może ktoś powie, że mam kija w dolnej części pleców, ale kosmetyczka, która przez cały zabieg nie tylko nie zamieniła ze mną słowa, ale jeszcze rozmawiała na głośniku przez telefon z koleżanką, często przeklinając, nie zobaczy mnie drugi raz. Podobne zdanie miała większość klientek salonu. Ania twierdziła, że brak klientek to wina zapyziałej okolicy.

Dwa lata temu Lucynka poinformowała swoje klientki, że wraz z córką otwierają większy salon w centrum miasta. Szkoda nam było miejsca, do którego byłyśmy przyzwyczajone, Lucynie też, ale mówiła:
- A może Ania ma rację, tu już więcej klientek nie będziemy mieć, ona była w świecie, dużo się nauczyła, na pewno ma teraz większe pojęcie niż ja.

Nie wiem, czego nauczyła się Ania za granicą, ale zabiegów nie umiała wykonywać tak dobrze jak mama, Lucyna też regularnie douczała się na szkoleniach, podczas gdy Ania uważała, że skoro była za granicą, pozjadała już wszystkie rozumy, a te polskie szkolenia i tak są nic niewarte.

Salon otwarto w zeszłym roku z wielką pompą. Nowoczesny wystrój, sprzęty, kilka pokoi zabiegowych, młode kosmetyczki i fryzjerzy. Oczywiście nie zamierzałam rezygnować z wizyt u Lucyny, trzeba było dojechać, ale czemu nie.

Znowu może ktoś powie, że się nie znam albo jestem za stara, żeby się wypowiadać, ale jak weszłam pierwszy raz do tego salonu, wcale nie poczułam się komfortowo. Wystrój jak wystrój, nie mój gust, ale co było dla mnie trochę przykre - cała młoda kadra zajęta swoimi komórkami, recepcjonistka po tym, jak się przedstawiłam i podałam szczegóły wizyty, na którą byłam umówiona, odpowiedziała lakonicznie: "Moment...", po czym, nie ruszając się z miejsca, zawołała Lucynę.

Przy kolejnych wizytach za każdym razem musiałam czekać wraz z Lucyną na wolne stanowisko, według tego, co mówiła, recepcjonistka zapisywała terminy byle jak, nie biorąc pod uwagę czasu trwania danej usługi, a Ania zawsze dawała pierwszeństwo swoim klientkom, jak się potem okazało, celowo chciała się pozbyć z salonu "starych wiedźm", jak nazywała klientki swojej mamy.

Moja cierpliwość skończyła się, gdy czekałam ponad godzinę na rozpoczęcie zabiegu, po czym, gdy już leżałam na łóżku zabiegowym, do pokoju wpadła Ania ze słowami:
- Mamo, ale pospiesz się, bo za pół godziny potrzebujemy stanowiska dla Karoliny.

Lucyna postawiła się córce:
- Ania, nie żartuj sobie, pani Angelika tu tyle czekała, teraz normalnie jej wykonam zabieg, starannie jak zwykle, nigdzie nie będziemy się spieszyć!

Po pół godziny Ania zaczęła wchodzić co kilka minut do pokoju, pospieszając matkę i pokrzykując nerwowo.
Po tej wizycie powiedziałam Lucynie wprost - nie przyjdę więcej, mam szacunek do siebie i swoich pieniędzy i nie będę ich wydawać tam, gdzie jestem traktowana jak zapchajdziura między młodszymi klientkami. Z Lucyną pozostałyśmy na stopie koleżeńskiej, ale zaczęłam odwiedzać, z wielkim żalem zresztą, inną kosmetyczkę.

Kilka miesięcy po tych wydarzeniach drogi zawodowe mamy i córki rozeszły się. Lwią część utargu salonu stanowiły klientki Lucyny, a mimo to były traktowane jak piąte koło u wozu, a sama Lucyna przeganiana z kąta w kąt, w końcu powiedziała dość i odeszła z salonu, przenosząc się do innego salonu do dawnej koleżanki. Bardzo żałowała straconego saloniku, ale niestety nie było już szans na odzyskanie go.

Niedługo po odejściu Lucyny z salonu, Ania zorientowała się, że ma poważny problem - kredyt na głowie, wysoki czynsz, wypłaty dla pracowników, a stabilnej klienteli - brak. Większość klientów stanowili studenci i uczniowie, kupujący kupony do salonu na grouponie albo korzystający z innych zniżek. Najczęściej przychodzili raz i nigdy więcej.

W tych okolicznościach nadchodzi rok 2020, wraz z nim epidemia Covid-19 i decyzja rządu o wprowadzeniu ograniczeń. Ania zamyka salon. Wkrótce potem zaczyna rozpowiadać, że przez pandemię upadnie jej świetnie prosperujący biznes, że rząd dobija młodych przedsiębiorców... Prywatnie faktycznie załamuje ręce i po rozmowie z nią odnoszę wrażenie, że ona faktycznie wierzy w to, że miała świetnie prosperujący salon. Nagle okazuje się też, że "stare wiedźmy" nie takie złe, bo zaczęła proponować dawnym klientkom mamy wykonywanie zabiegów w domu.

Nie żebym nie współczuła, ale jak to się mówi, pycha idzie przed upadkiem.

Kosmetyka

by ~Angelika70
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar irulax
12 12

Widziałem kilka kolejnych przykładów wokół siebie, gdzie dzieci szefów położyły odziedziczoną firmę. Jakby im się wydawało, że bycie szefem polega jedynie na jechaniu po ludziach, puszeniu się a robota robi się "sama". Zwykle dochodziło do braku szacunku dla pracowników. Firma zwykle działała jeszcze trochę siłą rozpędu. A potem - nie ma.

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
9 11

@irulax: Dziwne. Niby młode pokolenie powinno myśleć po nowemu, a mentalnie zatrzymali się na czasach przed wejściem do UE, gdy bezrobocie w Polsce sięgało 20%. Wtedy pracodawca rzeczywiście mógł tak traktować pracownika, a ten i tak nie bardzo miał dokąd iść. Tyle że teraz, przynajmniej przed epidemią, bezrobocie sięgało 3%, więc logiczne jest, że o pracownika trzeba dbać, bo prędzej czy później znajdzie coś lepszego. Niestety ilość historii na piekielnych o poszukiwaniu pracy świadczy o tym, że nie jest zbyt różowo i czasami trzeba długo szukać, ale możliwości jest znacznie więcej niż kiedyś. Ale rozpuszczone dzieciaki myślą, że cały mogą pomiatać plebsem.

Odpowiedz
avatar Jorn
1 9

@pasjonatpl: 3%, to było w oficjalnych statystykach. Faktycznie było bliżej -10%.

Odpowiedz
avatar irulax
6 6

@pasjonatpl: Chyba nie tylko stosunek do pracowników. Zauważyłem, że często stawiały się w wygodnym położeniu typu: tatuś dziecka nie skrzywdzi. Np. niektóre udawały zapracowane - oczywiście w obecności tatusia, w rzeczywistości nielubiane zajęcia przerzucały na innych. Finanse? Nie ich sprawa, bo kasa zawsze była. Tatuś był jaki był, ale kontakty wyrabiał latami. Z rozpuszczonymi smarkaczami nikt nie chciał gadać. Spamowanie telefonami/mailami. Wydawało się, że jak napiszą 5 maili co godzinę to robota będzie szybciej zrobiona. Godzina 21 - siedzi na kib_lu i pisze sms-y do pracowników. Taki zapracowany. Wiadomo, trochę generalizuję, ale co najmniej kilka cech wspólnych można wyłapać. Rodzic przez szmat czasu budował firmę, którą dzieciak zaorze w rok. Teraz przy koronie takie firmy-krzaki będą padały jak muchy.

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
6 8

@Jorn: To akurat bardzo źle świadczy o Polsce i Polakac. Gdyby takie bezrobocie było w Irlandii czy w Niemczech, to znalezienie dobrej pracy, na dobrych warunkach, byłoby dziecinnie proste. A w Polsce wciąż jest z tym problem. Co to oznacza? Że wielu pracodawców ciągłe ma mentalność tzw Janusza biznesu, a wielu pracowników mentalność niewolnika i godzą się na kiepskie warunki zamiast szukać czegoś lepszego.

Odpowiedz
avatar juventinio
0 6

@pasjonatpl: nie bierzesz pod uwagę innej ewentualności. Mianowicie człowiek szuka czegoś innego, bo wie że u aktualnego słabo, ale zanim się przeniesie ( ze wszystkim) czasem potrafi minąć miesiąc, postaw się w sytuacji człowieka który ma dwójkę dzieci, co im powiesz? że przez miesiąc nie będziemy jeść? oczywiście można odłożyć na tą zmianę, ale czy wszyscy mają z czego? druga strona medalu: szef zarabia na mnie powiedzmy 3k PLN co miesiąc(przez 3 lata) nie robi nic żeby zarobić więcej ,ale nie robi też nic aby podnieść moją pensje. Podchodzi nie pod Janusza, a pod idiotę czyż nie?

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
-3 3

@juventinio: Biorę to pod uwagę. Nie chodzi mi o mentalność jednej osoby, tylko o grupę nosić, a może nawet sporą cześć społeczeństwa. Jak jeden pracownik się postawi, niewiele osiągnie. Ale jak się postawią wszyscy pracownicy, to taki Janusz w końcu zmięknie. Niestety ciężko o to, żeby wszyscy pracownicy się dogadali.

Odpowiedz
avatar Jorn
0 0

@pasjonatpl: W Polsce nie miałem kłopotów ze znalezieniem dobrej pracy nawet w czasach, kiedy oficjalne statystyki bezrobocia wskazywały 20%.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
1 3

W końcu jakaś historia napisana tak, że da się to czytać. Jest i logicznie i ciekawe i przejrzyście.

Odpowiedz
avatar bazienka
0 2

posypia sie minusy, ale cos tak mi sie wydaje, ze glownie "dojrzale damy" maja potrzebe zawracac tylek obcym ludziom mowiac tym ludziom o czyms, co ich kompletnie nie obchodzi no sorry ale kosmetyczka jest po to by wykonac zabieg, a nie po to, by zabawiac cie rozmowa ja sie czuje np. wysoce niekomfortowo, gdy obce osoby czuja sie w obowiazku odzywania sie do mnie i zawracania mi tylka wymuszana gadka o pogodzie, obcym tez nie mam zwyczaju sie zwierzac, pani w sklepie cyz w salonie nie jest moja przyjaciolka, bym jej mowila intymne szczegoly z mojego zycia moze ona tez tak ma i nie chce sluchac cudzych narzekan, bo zwyczajnie ma to w du.pie? przy czym gadanie w czasie zabiegu przez telefon uwazam za chamskie poza tym Lucyna miala juz was, pewnie wsyzstkie w podobnym wieku, miala terminy na 2 tygodnie w przod, miala oblozenie, po co jej nowe klientki? Anna mogla sama probowac swoich sil, na wlasny rachunek, nie wchodzac a kopytami w biznes matki i co, przenioslas sie potem do tego salonu, gdzie Lucyna poszla do kolezanki? jesli odpowiada ci taka formula uslug, to w sumie czemu nie pomoc szkoda mi ludzi, ktorzy traca biznesy przez rozwydrzone, rozpieszczone bachory ( choc to rozpieszczenie troche ywnika z ich winy, zawod syn czy zawod corka nie uczy tych dzieciakow nic o zyciu)

Odpowiedz
avatar Mufasa
2 2

@bazienka Popieram. Idac do kosmetyczki oczekuje dobrze wykonanego zabiegu i niczego wiecej a nie sesji terapeutyczno plotkowej. Wyglad salonu ? Obojetnie, byleby czysto bylo.

Odpowiedz
avatar bazienka
0 0

@Mufasa: tak, a nie kawy i ciasta fajnie, ze kobietka chciala byc mila, ale na ciasto i ploty to ide do kolezanki a nie do kosmetyczki, ktorej place za zabieg

Odpowiedz
avatar Ginsei
0 0

@bazienka: Z drugiej strony - to było na "jej" osiedlu i schodziły się tam głównie sąsiadki. To też co innego, niż jak iście do obcej baby - zwłaszcza że autorka się z Lucynką zaprzyjaźniła. Nic dziwnego, że przyzwyczajona do takiej obsługi, oczekiwała tego samego od jej córki. Autorce to pasuje, tobie nie i to też jest ok. Sama nie lubię pytlowania, ale jak idę do fryzjerki z mojej rodzinnej miejscowości, która zna chyba lepiej moją rodzinę niż ja sama, to nie mam pretensji, że próbuje zagadać i się dowiedzieć, co u mnie słychać i jak to sobie w życiu radzę - wiem na co się piszę. A u obcej kobiety - tak samo jak u ciebie. Chcę mieć wykonany zabieg, bez krępującej rozmowy. Ale z pewnością są też klientki, które chcą się przy okazji zabiegu wygadać (albo nie znoszą ciszy) - jeśli kosmetyczka jest doświadczona, to pewnie na początku bada grunt i sprawdza, z której grupy jest klientka. Siłą rzeczy więc zagada, ale raczej nie pójdzie z grubej rury - pogoda jest jednym z najbardziej neutralnych tematów. Niestety nie mamy charakteru wypisanego na twarzy ;)

Odpowiedz
Udostępnij