E-learnig - czyli polskie piekiełko edukacji.
Przyjęliśmy pod swój dach kuzyna - lat 17 (rodzice lekarze - 1 na pierwszym froncie, a te hotele dla medyka to tylko w TV są), który uczęszcza do "elitarnego" LO (klasa mat -fiz). W domu jesteśmy w 5 - ja+mąż, moja siostra, dziadek no i kuzyn (moi rodzice także się odosobnili).
Zaraz 3 czy 4 dnia po rozpoczęciu kształcenia na odległość, kuzyn prosi o pomoc, bo na jutro ma tyle zadań. Dał nam coś "łatwiejszego" jakieś karty pracy z historii - stron 5. Nie sprawdzaliśmy ile ma zadane, dał to dał, dla mojego męża to 20 min z komputerem - widziałam kątem oka, że to jakieś mapy myśli czy coś takiego.
Potem co raz częściej coś się zdarzało - WoS, historia, niemiecki, coś tam wytłumaczyć, bo w podręczniku słabo wyjaśnione.
W końcu tak sobie z siostrą gadamy, czy nas coś dzieciak w te zadania nie wkręca, chociaż cały dzień siedzi w tym komputerze, nawet czasem na kolacje nie chce zejść, a zadań jakby więcej i każdy z nas siedzi ponad godzinę nad tymi zadaniami.
Dobra zaglądamy mu w edziennik. Jednego dnia(24.03) przyszło 16 wiadomości.
Z matematyki mają rozwiązać 42 zadania ze stereometrii - na kartce i wysłać skan. Zdjęcia jak dla mnie wykonane aparatem z telefonu, który ma 20 lat - mało czytelne i rozmazane z jakiegoś pożółkłego zbioru zadań - trudno się połapać, bo zdjęcia robione np. 1/3 strony, część zachodzi na siebie część nie, jakieś powtórki - w sumie 26 zdjęć. Dział nowy, ale dzieciak sobie jakoś poradził sam.
Z polskiego do 24 godz. następnego dnia mają wysłać 7 stron kart pracy o Ferdydurke. Mieli omawiać ją dopiero po świętach - książki młodzian nie posiada. Do tego za 2 dni ma być wypracowanie na temat interpretacji pupy i upupianiu. Kuzyn z mężem jakoś podołali - dostali 3+ za 2,5 godziny pracy.
Z angielskiego nawet mało - 1 strona z ćwiczeń na 3 dni.
Fizyka - nauczyciel napisał 3 wiadomości. 1 pusta, 2 z linkiem do filmiku na youtubie - 1,5h, 3 napisana jakoś słabo czytelnie - chyba chodziło o notatkę w zeszycie.
No i hit - wf. Z wf wypracowanie na 2 strony A4 na komputerze o dyscyplinach na igrzyskach (wcześniej ja już pisałam o Małyszu i Lewym i o zasadach w meczu - każde po 2 str).
Ostatnie są WDZ - nauczycielka też nie ogarnięta - wiadomości jakieś chaotyczne - jakiś dosyć "wulgarny" filmik z porodu + w 5 punktach napisać jak wspierać żonę w czasie ciąży czy coś takiego. Akurat siostra w ciąży to sobie pooglądała, powyzywała panią, wyklęła i napisała.
Także za dzień wczorajszy (wg planu) obudziła się pani od biologii. Ona poprowadzi lekcje o 20 - mają być na zoomie. Dobra, raz się jej mogło zdarzyć, ale kuzyn twierdzi, że nie pierwszy raz. Babka nie dotarła na "spotkanie" mimo odzewu co pół godziny, że już za raz będzie. Po 23 siostra kazała wyłączyć laptopa - napisała w imieniu rodziców kuzyna maila do nauczycielki, a że brak odzewu to poszło do dyrekcji.
No i tu piekło się zaczyna. Bo pani to jakiś dinozaur, który nie umie włączyć komputera. Obsługuje ją podobno jej syn (który do niej przychodzi) no i uczniowie i rodzice powinni wykazać się zrozumieniem. Bo pani taka wspaniała. Ale Pani się wkurzyła i wysłała zadania z równie starego jak ona zbioru dla studentów medycyny. W sumie 10 str.
Ja dr n. biol., siostra też dr n.rol (po biotechnologii) i dostaliśmy aż 2=. Wszystko fajnie, gdyby nie fakt, że spisałyśmy odpowiedzi z książki i dopisaliśmy piękne wyjaśnienie do każdego zadania, tak, że dziecko w podstawówce zrozumiałoby odpowiedź. W sumie na przekór babie napisałyśmy 16 str - takiego opisu chorób nie powstydziłby się żaden lekarz - opisany każdy szczególik. Koledzy mimo wysłanych od nas odpowiedzi, także zaliczyli na 2 lub 3. Jaśnie pani nie odbiera, na dzienniku brak kontaktu. No to do dyrektora.
Olaboga, no pani. H dla dzieci dobrze chciała, bo to ważne... bo to raptem tylko 1 zła ocena (znacie takie domy, że dzieciak przy 1 złej ocenia wpada w "depresje"?! No to ten typ). Ale on załatwi sprawę. W Wielki Piątek patrzymy 2= poprawione na 5-. Zadanek nowych nie wysłała.
A my właśnie (o 1 w nocy) kleimy jakieś figury na matematykę - było śniadanie i obiad, trochę zabawy i lekcje, by wyrobić się na środę. Nadal nie wiem na co komu ikosaedr (tak pani napisała w wiadomości, ale że my głąby, to na wiki sprawdzaliśmy :D), ale wiem jak trudno narysować jego siatkę :). W sumie 7 figur na środę. Mamy policzyć także ich objętość i pole powierzchni i coś tam jeszcze. Zdjęcia naszych dzieł mamy także wysłać mailem, czy aby na pewno je zrobiliśmy i nie oszukujemy.
W trakcie 3 tygodni zużyliśmy 2 ryzy papiery (dobra ja+siostra+mąż może razem wydrukowaliśmy ze 150 -200 kartek) i właśnie dobiega końca tooner w drukarce. Ostatni tydzień siedział każdy do 1-2 w nocy robiąc jakieś debilne zadania - a to kazanie dla księdza o miłości, a to wypracowanie z wf, albo jakieś grafy z historii (pani dodaje punkty za ilustracje - mój małżonek dostaje same 5 i jest najlepszy w klasie).
Dziadek chemik, my z siostrą biolodzy, mąż po administracji (ale pasjonat historii i sztuki). Czy Wy to psia kosć rozumiecie?! 5 ludzi ledwo nadąża robić te zadania, bo poza dziadkiem każdy ma jeszcze pracę. Każdy z nas zdał maturę i ukończył studia i ma trudności by tą ku*ę zadawaną zrobić. Koledzy kuzyna już częściowo "odpadli". Z orłów zrobili się przeciętni, bo nie nadążają wysyłać tej tony makulatury, a większość rodziców czasu nie ma.
Czy to wina nauczycieli czy rządu czy niebios, nie moja to rzecz. Ale wfista, którego do tej pory jedynym zadaniem w pracy było otworzenie kantorka i rzucenie chłopakom piłki, dziś nagle staje się polonistą zbierającym eseje o sportowcach.
Z WoS. z którego nie mają nawet podręcznika i na którym do tej pory jedyne co robili, to chwalili jedyną i właściwą partię, nagle mają wypisywać akty prawne z Konstytucji i ustaw. A z innych przedmiotów (np. matematyka) pani na lekcji zrobiłaby 3 zadania i jako tako wytłumaczyła temat, 5 by zadała do domu, ale nagle dostaje natchnienia i wysyła 30-40 zadanek, co by się nie nudzić.
Jeśli napisze się, że ma trudności podsyła link no youtuba (tak raz nie zdążyliśmy i napisaliśmy, że nie umiemy), gdzie przez 30 min tłumaczą 1 zadania. Może wystarczy odrobina pomyślunku, że jak każdy nauczyciel wyśle ze swojego jedynego i najważniejszego przedmiotu po kilkanaście zadań, to przy 7-8 lekcjach wychodzi z tego kilkadziesiąt+jeszcze trzeba sobie to doczytać albo obejrzeć na yt filmik z instrukcją, a doba ma dalej 24h.
Dla porównania - siostra jest wykładowcą (pracownik naukowo dydaktyczny) - wysyła prezentacje na bieżąco i raz zrobiła test na modelu. Dla 3 roku wysyła po 3-5 zadań - które nam zajmują ok 5 min, studentom może z 15. Konsultacje ma raz na tydzień na fejsie. Całość operacji dydaktycznych zajmuje jej ok 2 godz dziennie na ok. 250 studentów :D.
nauczyciele
Spora grupa nauczycieli uważa, że ich przedmiot jest najważniejszy. I tu wyszło, że jakoś tak masowo wpadło im do głowy, że skoro uczniowie siedzą w domu to mają więcej czasu i więcej go mogą poświęcić na ich ukochany przedmiot (piękny przykład na matematyczce). Oczywiście jakoś im nie przychodzi do głowy, że na to samo mogła wpaść pozostała część grona pedagogicznego...
Odpowiedz@Zunrin: a który przedmiot ma być dla nauczyciela ważniejszy niż jego własny? Jak pracujesz, to olewasz swoją robotę, bo Krystyna obok zajmuje się ważniejszym dla klienta odcinkiem, więc ty już nie musisz się przykładać?
Odpowiedz@Ursueal: Zurinowi chyba chodziło o to, ze niektórzy nauczyciele nie przejmują się tym, że należy więcej dawać od siebie, uczyć, żeby nauczyć, a nie produkować prace domowe, żeby dzieciak odwalał całą robotę w domu. Też miałam taką nauczycielkę, która potrafiła nam zadać 30-40 zadań z dnia na dzień "bo tylko tak się nauczycie", nie tłumacząc prawie nic na lekcji. Na początku siedziałam nad tym z ojczymem i on mi tłumaczył, potem robił ze mną kilka zadań, żeby mi wyłumaczyć, a resztę rozwiązywał sam. Po prostu się wkurzył, że przez nawał zadań z jednego przedmiotu, nie byłam w stanie przygotować się do innych.
Odpowiedz@Ursueal: Wytłumaczę ci to na przykładzie mojej pracy. Zajmuję się oceną projektów, na które firmy je wykonujące dostają dotacje. W taką ocenę są zaangażowane trzy osoby: 1. Kierownik projektu, który ogarnia całą administrację, koordynację i kontakt z beneficjentem. 2. Ekspert z danej dziedziny, który projekt i jego wykonanie analizuje od strony merytorycznej. 3. Analityk finansowy, czyli ja, który sprawdza projekt i jego wykonanie od strony finansowej, czyli przede wszystkim, czy wszystko jest dobrze policzone i czy beneficjent nie wciska kosztów niezwiązanych z projektem. Uważam, że moja praca jako tej trzeciej osoby jest ważna, ale w życiu bym nie powiedział, że jest najważniejsza, bo najważniejsza jednak jest merytoryka.
Odpowiedz@Jorn: analogia z tyłka. Jak w szpitalu najważniejsze jest leczenie, to pościel może być dziurawa, meble rozklekotane, personel chamski, a żarcie paskudne, ważne, żeby dawki leków były odpowiednio dobrane, co się pacjent uskarża? Nie, rzeczywistość nie jest taka prosta. W szkole nauczyciel nie może uznać, że jego przedmiot jest ważniejszy od innego albo mniej ważny, bo doprowadziłoby to ustalania uznaniowej hierarchii - jeśli ja prowadzę mniej ważny, to się nie przykładam, bo po co, skoro moja praca jest gorsza z natury rzeczy? I w drugą stronę - jeśli ja uczę ważniejszego przedmiotu, to dlaczego za godzinę płacą mi tyle samo, co komuś, kto zaraz po mnie uczy tych samych ludzi, ale czegoś mniej ważnego? A za 4 lata zmiana, czyli kolejna reforma edukacji i mój przedmiot z czoła wyścigu spada na dno, oj, pewnie pensję będą ciąć? W hasełku "mój przedmiot jest najważniejszy" gubią się dwie presupozycje, które powinny być rozwijane: 'mój przedmiot jest najważniejszy dla mnie' (bo jaki ma dla mnie być, nierelewantny?) oraz 'inny przedmiot jest najważniejszy dla jego nauczyciela'. Wychodzi na to, że w edukacji nie ma jednej, obiektywnej, uniwersalnej hierarchii kształcenia. Jako przyrodniczka, gdybym trafiła do szkoły, nie powiedziałabym matematykom albo artystom, że ich zadania są podrzędne względem moich, ale tego samego założenia oczekiwałabym od nich.
Odpowiedz@Ursueal: Tekst wielu nauczycieli szkoły średniej, którą ukończyłem 20 lat temu: "Ja rozumiem, że można nie nauczyć się na matematykę, historię, geografię czy geologię ale jak można nie mieć czasu na ... tu wstaw dowolny inny przedmiot).
Odpowiedz@mesing: też to słyszałam i odpowiadałam "tamci nauczyciele mówią to samo, proszę się razem zastanowić".
Odpowiedz@Ursueal: "a który przedmiot ma być dla nauczyciela ważniejszy niż jego własny?" Nauczyciel powinien wiedzieć, które przedmioty są ważne dla danego ucznia. Jak powiedzmy polonista uczy w klasie humanistycznej i klasie mat-fiz to powinien zdawać sobie sprawę z tego jakie priorytety mają uczniowie poszczególnych klas i nie powinien mat-fizowi truć dupy literaturą i poezją. Analogicznie, matematyk nie powinien gnębić klasy humanistycznej. Przekazać podstawy, wymagać minimum i zostawić w spokoju.
Odpowiedz@allup Myślę, że słowo "najważniejszy" jest niedokładny. U nas używało się "jedyny". Dla nauczycieli inne przedmioty nie istnieją, tylko ten co oni nauczają
Odpowiedz@Ursueal: W podstawówce bywało różnie, ale w "moim" liceum hierarchia przedmiotów była wręcz pośrednio (może wprost nie mogło być) wpisana do regulaminu. Chodziło o język polski i przedmioty związane z profilem klasy np. matematyka i fizyka w klasie mat-fiz. Przykładowo uczniowie mieli prawo do maksymalnie jednego sprawdzianu dziennie i maksymalnie dwóch w tygodniu i liczyła się kolejność "rezerwacji", ale nauczyciele uprzywilejowanych przedmiotów mogli wpychać się dowolnie przesuwając sprawdziany z innych przedmiotów na kolejne tygodnie. Podobnie było z kartkówkami. Generalnie obowiązywała zasada w regulaminie, że na kartkówce mogą być pytania z trzech ostatnich lekcji, a na uprzywilejowanych przedmiotach- wszystko od początku semestru. Na szczęście te przywileje nie były nadużywane i zdarzyły ledwie z pięć, sześć razy podczas całej mojej "kariery" w liceum.
Odpowiedz@Ursueal: Albo coś bardzo dużo się zmieniło odkąd poszedłem na studia albo nie miałaś styczności z normalną polską edukacją. Gdzie zawsze znajdzie się jeden albo co gorsza kilku nauczycieli uważających, że ich przedmiot jest najważniejszy w życiu i męczą uczniów materiałem do przerobienia zostawiającym daleko w tyle podstawę programową czy poziom klas wysoce rozszerzonych (typu klasy lekarskie).
OdpowiedzOpisana patologia to nie e-learning, to jego kryzysowa, wypaczona, śmierdząca mutacja krzywdząca obie strony. Sprawę należy rozwiązać w taki sposób: zrobić listę obciążeń zadawanych w ramach pracy własnej ucznia (oglądanie filmów dydaktycznych się w to wlicza, bo wymaga wzmożonej koncentracji), dołożyć do tego uśrednione tempo pracy (przy zajęciach akademickich zakłada się, że np. czytanie tekstu naukowego ze zrozumieniem dla studenta - 7 stron na godzinę), wyliczyć liczbę godzin i dać to wychowawczyni i dyrekcji i kazać zestawić z siatką obciążeń i normami praktyki pedagogicznej. Nie wyjdzie. Nie wyjdzie za Chiny, więc już z przekazywaniem domagać się natychmiastowych zmian, a tyrania zaprzestać, bo jest wbrew zasadom higieny pracy umysłowej i tym odrzucać wszystkie kary za brak prac domowych. Program realizować we własnym zakresie z podręcznikiem, ćwiczeniami, podstawami ze strony MEN (wiem, że są ujowe, wiem) i dostosować do własnych możliwości, od nauczycieli domagać się bieżącego tłumaczenia zagadnień trudniejszych, pokazywania modelowych rozwiązań typowych problemów i oceniania postępów. Jak lubię nauczycieli jako grupę zawodową, tak stoję na stanowisku, że patologie trzeba tępić w każdej branży.
Odpowiedz@Ursueal: Pismo dziś poszło :D Nie tylko od matki kuzyna, ale też inni rodzice napisali podobne. Zobaczymy co się stanie... Mam tylko cichą nadzieję, że nauczyciele nie będą się mścić za donoszenia na nich.
Odpowiedz@KittyBio: Błagam, jak się czegoś dowiesz to napisz jak to się skończyło
Odpowiedz@lotos5: W sumie na razie cięzko stwierdzić. Z tych "mniej" ważnych przedmiotów niby przestali tyle zadawać. Tzn np z wf nie zadaje już wypracowań, tylko np wczoraj przyszła instrukcja wf - zrób pajacyki, 2 min truchtu w miejscu i takie duperele. Z matematyki niestety się nie polepszyło, ale "to przecież klasa o takim rozszerzeniu, jak maturę chcą zdać...czeba cwiczyć, no i kompjuter i telefon ma stary dlatego nie może lepszych zdjęć wysyłać". Zauważyłam też, że jest więcej lekcji na videoczatach (np pani od polskiego czy niemieckiego się wzięły za pracę - chociaż polski nie odbywa się w takcie planywch zajęć, ale w sumie popołudniowy czas nawet na rękę nam). Ponadto zaczęli dawać więcej czasu na zadania (np 2 dni) i skończyło się wysyłanie zadań do 24 :). Tylko jestem ciekawa co zrobią ze sprawdzianami, bo p. od biologii to chyba mimo wszystko będzie chciała pogrążyć klasę już całkowicie - po świetach zrobiła test i stwierdziła, że klasa ściągała, bo wszyscy mieli maxa - musze przyznać że dała banalne zadania. No ale zobaczymy jak to w dłuższej perspektywie - na razie jest lepiej.
OdpowiedzU mnie podobnie to wygląda na studiach (weekendowe). Póki tylko chodziło się na zajęcia to okej - siedziało się wiekszosc weekendu, a w tygodniu można się było skupić na pracy. Teraz przez e-learning nagle trzeba być w weekend na discordzie/Google meets czy cokolwiek, a w tygodniu pisać pracę zaliczeniowe/pracować w grupach nad zadaniami. I choć odpada mi dojazd na uczelnię, to właśnie teraz nie wyrabiam, bo wbrew pozorom jak pracuje zdalnie, to jestem osiem godzin przy komputerze i potem też chciałabym odpocząć, a nie siedzieć dalej, tym razem nad studiami.
OdpowiedzMam wrażenie, że tego typu sytuacje wynikają z tego, że część nauczycieli traktuje tę sytuację jak wakacje. Pamiętam ze szkoły, że niektórzy nauczyciele prowadzili lekcje na zasadzie "Przeczytajcie strony 20-60 i rozwiążcie zadania 1-50" - i już można czytać gazetkę całą lekcję. Teraz tego typu nauczyciele zasypują uczniów zadaniami na zasadzie "Trochę to gnojkom zajmie i będę miał parę dni spokoju". Szkoda, to przecież o uczniach mówiono, że robią sobie "koronaferie", ale im więcej czytam o takich sytuacjach to chyba prędzej dotyczy to nauczycieli.
Odpowiedz@digi51: nie do końca. Sąsiadka jest polonistką w liceum "politechnicznym", jak kazała przeczytać lekturę, obejrzeć na yt nagranie spektaklu i napisać esej przez tydzień, to dostała zjebkę od dyrekcji, że to jakieś żarty są, ona ma mieć pełną tabelkę zajęć, czynności, zadań, form pracy i innych dupereli, które dyrekcja z kolei ma mieć pełne dla kuratorium i ministerstwa. To jakaś odwieczna skrzywiona postawa na wypadek kontroli, ma być tyle, żeby inspektorom nie chciało się dokładnie wszystkiego sprawdzać, już na pierwszy rzut oka ma być tak dużo, że musi być dobrze.
Odpowiedz@digi51 ja mam raczej wrazenie, ze nauczyciele musza wysylac sprawozdania z kazdej jednej lekcji- co, jak, kiedy, ile i musza to miec podlozone zdjeciami, rysunkami. Sa pod presja, bo nie maja pojecia jak to zrobic i pewnie napisanie “ogladanie filmu na youtube” w opisie jedej lekcji nie wystarcza. Co napisze nauczyciel wf i do tego jak potwierdzi, ze uczniowie zrobili? Oczywiscie, uczniowie sa ostatni w tym szalonym lancuchu i za to placa...
Odpowiedz@Ursueal: W takim przypadku jeżeli nauczyciele i dyrekcja żyją w zgodzie z uczniami i rodzicami, to jest na tą papierkologię sposób. Jaki? Owszem ustalić tryb pracy na papierze, a prywatnie DOGADAĆ SIĘ i zorganizować pracę np. blokami. Tylko współpraca między szkołą, a uczniami i rodzicami musi być bezbłędna. Chodziłam do liceum za czasów gdy u szczytu popularności było LPR wprowadzając program "szkoła bez przemocy" i inne oświatowe nowinki. Dyro mówił, że zawalili wtedy szkoły nowymi pomysłami i "papierkologią stosowaną" + jakimiś zmianami w programie (nie pamiętam o co dokładnie chodziło). Dyro powiedział nam wtedy wprost, że "jedziemy po staremu", bez żadnej indoktrynacji, ale w razie kontroli dyrekcja jest przygotowana, a my mamy siedzieć cicho. Kontroli wtedy nie było, ale szkoła i tak była przygotowana, bez szkody dla uczniów.
Odpowiedz@Bryanka: tamto nazywało się chyba "zero tolerancji". Pamiętam, jak czekałam na lekcje prowadzone przez antyterrorystów, żeby ich pytać, kiedy robili uprawnienia nauczycielskie, ale się nie doczekałam. Od tamtej pory, niestety, rzeczywistość się trochę zmieniła i dzisiaj np. dzieciaki potrafią przyjść z pluskwą w torbie, żeby nagrywać cały dzień w szkole, a potem są wyciągane rzeczy typu "nauczyciel zareagował na nieprzyjemne odezwanie się do mojego dziecka ze skandalicznym opóźnieniem, a ono przez 10 sekund doznało szkody emocjonalnej". Kiedy na studiach moje koło naukowe przechodziło kontrolę (paranoja sama w sobie, ale kto żyje w tym kraju, ten się w cyrku nie śmieje), to na wstępie dowiedziałam się, że komisja kontrolująca będzie szukać tak długo, aż coś znajdzie. Dzwonili nawet do techników, w których robiliśmy warsztaty i pytali, ile osób tam było, czy w szkole dali nam kawę, czy mieliśmy własne rękawice... Obłęd. Wtedy zorientowałam się, że w takich sytuacjach łatwiej znaleźć kogoś, kto cię udupi "na zaś" niż będzie z tobą trzymać w razie potrzeby.
OdpowiedzFajnie pokrzyczeć na nauczycieli co nie? Tylko w większości to nie jest ich wina. NIKT ich na to nie przygotował, NIKT im nie pokazał jak to zrobić (ok, są pewnie wyjątki). Z dnia na dzień kazano to zrobić. Bez żadnej pomocy, bez jasnych wytycznych. Nawet minister MEN powiedział że "nauczyciele wyślą jakieś materiały" no więc jakieś wysyłają. Równo rok temu był strajk nauczycieli i co wtedy było? Że im się w du..ach poprzewracało od dobrobytu. Ze tyle kasy mają a im ciągle mało a pół roku płatnych wakacji itp. Nikt nie słyszał argumentów ze kasa jest bardzo słaba, że zostają sami wiekowi nauczyciele bo młodych nie zachęci 2000 netto i tona nikomu niepotrzebnej papierologii. No i ci wiekowi nauczyciele nie ogarniają nowych technologii. Dlatego wysyłają zdjęcia "20-letnin telefonem w słabej jakości". Nikt ich nie nauczył jak to zrobić, nikt im nie zapewnił sprzętu do pracy więc pracują na tym co mają prywatnie. Spróbujcie dziś nauczyć swoich rodziców czegoś zupełnie nowego i niech od jutra tak pracują. Powodzenia. Te wszystkie żale to nie do nauczycieli, a do rządu bo to rząd za to odpowiada. Jak w twojej pracy, czytelniku, czegoś brakuje lub coś jest nie tak, to pretensie masz do pracodawcy prawda? A nie do kolegi siedzącego obok przy biurku. Więc w tej sytuacji uwagi kierujcie do szefa nauczycieli. Ps. Nie jestem nauczycielem.
Odpowiedz@raff319: Ale w tej konkretnej historii nie chodzi o kiepski sprzęt i technologiczną niewiedzę. Chodzi o myślenie. Weźmy na ten przykład matematykę - nieczytelne zdjęcia z jakiegoś starego zbioru zadań, a zadania w ilości hurtowej i z nowego tematu. Przed wysłaniem zdjęć wystarczyłoby je przejrzeć, żeby wiedzieć, że są nieczytelne i albo zrobić nowe, albo - o zgrozo! - wysłać listę zadań z ćwiczeń, które uczniowie posiadają w swoich domach. Swoją drogą ja w liceum na 40-zadaniową kartę pracy miałam tydzień do dwóch i czasami było to mało czasu. A polski? W historii jest napisane, że lektura miała być omawiana po Świętach, więc dlaczego siedem stron kart pracy jest do zrobienia przed Świętami? W-f, jeśli pamięć mnie nie myli, jest 3-4 razy w tygodniu. Co zajęcia referat. Do końca roku szkolnego uzbiera się tyle referatów ile ja nie napisałam przez całą szkołę średnią, a język polski miałam sześć razy w tygodniu i na historii zdarzało się też jakiś referat machnąć. Jeśli chodzi o biologię, uważam, że nie można mieć do starowinki pretensji, że nie umie w komputery (celowy błąd). Ale ocenić na 2= pracę napisaną poprawnie? To już lekkie przegięcie. Nauczyciele mają swój plan na cały rok. Pandemia nie jest wymówką, która pozwala im tego planu się nie trzymać. I MEN nie ma w tym konkretnym przypadku nic do rzecze.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 13 kwietnia 2020 o 11:55
@CzaryMary: pandemia nie jest wymówką, ale jak w planie były choćby sezonowe zajęcia terenowe, to jak niby mają się tego planu trzymać?
Odpowiedz@CzaryMary: dalej twierdzę, że ma i to dużo. Tutaj piszecie o rezultatach, mi chodzi o przyczynę takiego stanu rzeczy. Obecnie, w dużej większości nauczyciele są raczej starsi niż młodsi. Nie ogarniają nowości i nie jest im łatwo zmienić swoje przyzwyczajenia i metody pracy. Jako przykład szkoła, gdzie pracuje moja żona. Dyrekcja nie wprowadziła jednolitego planu pracy, każdy robi jak mu lepiej / wygodniej. Jeden woli prowadzić lekcje na zoomie, inny woli wysłać zdjęcia komórką a jeszcze inny wysłać listę zagadnień w librusie. Każdemu z tym dobrze, bo "coś robi, dyrektor nie będzie się czepiał". Rodzicom to nie odpowiada, bo jedna szkoła a kilka różnych "metod" nauczania, które nagle spadły na rodziców. Nie bronię nauczycieli, mówię tylko, że obecna sytuacja to wynik wieloletnich zaniedbań w edukacji. Nie ważne który rząd, tu nie o to mi chodzi. Ale chodzi o to, że nagle trzeba coś zmienić i wszyscy, dosłownie wszyscy budzą się z ręką w nocniku. I tu moje koło się zamyka, nie będzie lepiej w szkole skoro nikt nie chce zrozumieć że nauczyciele nie zarabiają dużo. A co najważniejsze, młodzi nauczyciele. Możecie mówić idealistycznie, ale kto z Was za około 2 tys netto będzie super kreatywnym i pełnym energii nauczycielem? Po drodze jeszcze krytyka rodziców bo przecież każdy wie najlepiej bo przecież 20 lat wcześniej sam chodził do szkoły. Ewentualnie jak dzieci starsze to "im to niepotrzebne bo papierek do niczego się nie przyda". I tak mógłbym dłużej ale szkoda mi czasu. Wniosek jest taki, że za takie pieniądze i warunki w szkole nie oczekujcie super nauczycieli i super nauczania. Jak wszędzie, za słabe pieniądze dostajesz słabą jakość. Tu chyba Ameryki nie odkryłem.
Odpowiedz@Ursueal: Rozumiem, że w związku z pandemią, niektóre plany musiały zostać zmienione (np. w-f), ale to nie znaczy, że trzeba dzieciaki zasypywać niemożliwą do przerobienia w jeden-dwa dni ilością teorii. @raff319: A ja wciąż twierdzę, że w kontekście tej historii nie ma. Rozumiem Twój punkt widzenia, bo powinna być jedna metoda kontaktu na linii nauczyciel-uczniowie, ew. dwie do wyboru, ale nie więcej. Nie twierdzę też, że za dwa tysiące netto nauczyciel ma wypruwać sobie żyły, skoro obsługa komputera sprawia mu problemy. Zdaję sobie sprawę, że nauczyciele mają też przedstawiać dyrekcji listę tego, co zrobili, która idzie potem do kuratorium albo gdzieś indziej. Kiepska motywacja/wypłata, to kiepska jakość albo tylko niezbędne minimum od siebie - to naprawdę jest dla mnie oczywiste. W tej konkretnej sytuacji, którą przedstawiła nam autorka, problemem jest podejście nauczycieli - "dam im pierdyliard zadań, niech się męczą, skoro siedzą cały czas w domu". Skoro im się nie chce, to niech wyślą tylko listę zadań z linkiem do YT, który tłumaczy temat, ale niech to będzie realna do wykonania w ciągu dnia liczba zadań. A jak już tak bardzo chcą dać zadań 40, to niech dadzą na to tydzień. Albo taka historia - na lekcji przeczytanie działu z książki i odpowiedzenie na pytania na końcu, kto nie zdąży na lekcji, to skończy w domu. A teraz, kiedy w ogóle nie ma lekcji w szkołach, jest tej pracy dużo więcej. Uważam, że nie ma co mieć pretensji do nauczycieli, że nie byli przygotowani na taką formę nauczania, ale wystarczy odrobina myślenia z ich strony, żeby wiedzieć, że skoro na lekcji nie przerobili z uczniami X materiału, to uczniowie sami w domu tego również nie zrobią. Nie twierdzę też, że w związku z tym tego materiału ma być mniej. A o stanie edukacji w Polsce się nie wypowiadam, bo to naprawdę nie jest temat, na który mam dzisiaj ochotę rozmawiać.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 13 kwietnia 2020 o 12:49
@CzaryMary: nigdzie nie twierdzę, że trzeba. Wskazuję jedynie, że twoja teza o tym, że pandemia nie zwalnia z trzymania się rocznego planu pracy jest ogromnym uproszczeniem.
Odpowiedz@Ursueal: Oczywiście, że jest, bo odnoszę się tylko do ilości materiału. Doskonale zdaję sobie sprawę, że w technikach/zawodówkach problem zajęć zdalnych jest o wiele trudniejszym zagadnieniem niż w liceach. W końcu szkoły, które dają zawód, mają zajęcia, które muszą odbywać się w sali pod okiem nauczyciela. Zwrócę tylko uwagę, że w każdej mojej wypowiedzi odnoszę się do sytuacji przedstawionej w historii - ilość materiału do samodzielnego przerobienia dla ucznia liceum. A uczeń liceum nie musi grzebać w samochodach czy jeździć na terenowe i na te tematy nie zamierzam się wypowiadać w tej dyskusji, bo problem jest szeroki i mądrzejsze głowy ode mnie powinny się nim zajmować.
Odpowiedz@CzaryMary: No i ja wracam do meritum mojej wypowiedzi. Mamy takich nauczycieli jakie pieniądze im płacimy. Pewnie brutalnie to dla niektórych brzmi, ale spora część nauczycieli nie przykłada się należycie do swojej pracy. Albo przez słabe zarobki, albo za ten hejt sprzed roku albo po prostu są słabi. Inaczej nie potrafią albo nie chcą bo tak jest wygodnie. Ale nie będzie lepiej jak sytuacja się nie zmieni. Nie ma młodych chętnych więc ci starsi którym się nie chce nie stracą pracy. Tylko dzieci szkoda.
Odpowiedz@raff319: Może jednak bez przesady? W szkole nie pracują prawie żadni nauczyciele powyżej 60, większość kadry to ludzie w wieku 30-50 lat, najczęściej mają na użytek własny smartfona, a już byle jakim smartfonem da się zrobić niezłej jakości, ostre zdjęcie. Kończyłam studia ledwie kilka lat temu i cała masa moich kolegów poszła lub chciała iść do szkoły nauczać, często nie było dla nich pracy, bo etaty zajmuje beton z ZNP, który już tylko odbębnia latka do emerytury (w przypadku niektórych jeszcze 10-15 lat). Ludzie, którzy prywatnie mają profile na fb, whatsappa i prowadzą wideorozmowy nagle jak wchodzą e-lekcje to nie ogarniają, nie wiedzą, im nikt nie wytłumaczył! Największa krzywda jaką można wyrządzić grupie zawodowej to założenie, że wszyscy mają zarabiać tyle samo. A dupa! Czemu nauczyciel z pasją angażujący się, organizujący wycieczki, urozmaicający dzieciom naukę ma zarabiać tyle samo, co jakiś pierdziel bawiący się całą lekcję telefonem, bachory niech tam sobie coś czytają, byle cicho były. To dopiero demotywuje dobrych pedagogów do pracy w szkole. Wykonujesz swoją pracę, masz wyniki, sukcesy? To niech będzie i 15 000. Jesteś śmierdzącym, niekompetentnym leniem? To nawet minimalnej niet, tylko fora z dwora i szukaj szczęścia poza budżetówką. Ale nieeee, bo wtedy wkraczają związkowcy, jak to tak, nauczyciela zwalniać, złe dzieci, źli rodzice, podła dyrekcja, tylko nauczyciel cacy...
Odpowiedz@digi51: Ależ oczywiście, że to nie fair że wszyscy mają zarabiać tyle samo niezależnie od ilości pracy którą w to wkładają. Ale ponownie powtarzam to, o co mi chodzi. Taka sytuacja to wynik wieloletnich zaniedbań w edukacji. Żaden rząd nie miał jaj żeby się pozbyć tej karty nauczyciela i zaproponować coś sensownego w zamian. Byłem nauczycielem. Sam bym zwolnił z połowę moich współpracowników za podejście i (brak) chęci do pracy. Teraz niestety jest tak, że niestety do szkoły idą tacy, którzy pewnie się nie nadają do innych zawodów. Każdy bardziej ogarnięty wybiera wszystko inne. Poczytaj sobie o problemach z nauczycielami przedmiotów ścisłych lub zawodowych. O specjalistach z branży IT nie wspomnę. Informatyki bardzo często uczą ludzie w wieku okołoemerytalnym którzy są o lata świetlne za nowoczesną technologią. I czego oni mają nayczyć kogoś kto od zawsze jest w internecie? Wszyscy widzą tylko tyle, że to wina nauczycieli (to zrozumiałe, bo to nauczyciel zadaje za dużo / za mało / za łatwe / za trudne) ale trzeba też się zastanowić czemu nie ma lepszych nauczycieli? Dlaczego to nie jest na tyle atrakcyjny zawód żeby można było wybierać samych dobrych kandydatów?
Odpowiedz@digi51: Jestem beton emerytowany od 12 lat i kurna dalej pracuję, bo lubię. Mam pozytywny feedback od uczniów i ich rodziców. Jak im się przestanie podobać, to włożę papucie i usiądę przed kominkiem. Prowadzę zajęcia przez google classroom i gsuite i jakoś sobie radzę. Nie mówię, że bez problemów, bo były, ale do ogarnięcia. A młodzi do zawodu nie idą bo... No właśnie, bo trzeba rodzinę utrzymać.
Odpowiedz@raff319: No tak, mamy teraz do czynienia z zamkniętym kołem - dobrzy specjaliści nie chcą pracować w szkole, bo słaba kasa, słaba kasa, bo praca jest słabo wykonywana. Mam szacunek do pracy nauczyciela, bo w swoim życiu poznałam więcej dobrych i oddanych nauczycieli, niż słabych i leniwych. Na pewno swoją cegiełkę do całej sytuacji dokładają rodzice, często ignorujący problemy dzieci w szkole, a potem szok, bo dziecko może nie zdać do następnej klasy, na pewno wina nauczyciela!!! Moim zdaniem rozwiązanie jest tylko jedno - nie bać się rotacji wśród nauczycieli, mniej papierologii, większa swoboda w prowadzeniu lekcji, ale też rozliczanie nauczycieli z wyników uczniów. Bo teraz się utarło, że jak już dostanie się pracę w szkole, to jest ciepła posadka do emerytury, więc po co się starać. @jotem02 No i super, jeśli jesteś dobrym nauczycielem to pracuj i do setki, "beton" to może być i przed trzydziestką z nastawieniem typu "jestę nauczycielę, szanujcie, chociaż nic nie robię i może uda się za 20 lat przejść na wcześniejszą emeryturkę" i walka związkowców o takich nauczycieli to strzał w kolano. Moim zdaniem jest różnica też między szkołami w większych miastach, a mniejszych miejscowościach. W wielkich miastach są lepsze możliwości zarobkowe, a i pensja nauczyciela w porównaniu do kosztów utrzymania wypada dość mizernie, za to wiem od znajomych ze studiów, że w mniejszych miejscowościach często tę niewielką ilość etatów nauczycielskich zajmuje ten właśnie "beton" przekonany, że jest nie do ruszenia. I żeby nie było - "beton" nie odnosi się tu do wieku, a do podejścia do pracy, które często mają też młodzi nauczyciele, o czym pisałam wyżej.
Odpowiedz@raff319: Myślę że licealistom nie przeszkadza rozbieżność że ten na zoomie, ten wysyła tak a tamten jeszcze inaczej. Oni są w stanie sobie poradzić z takimi "nowinkami". Tu winić należy brak kontaktu- a nikt mi nie powie, że ktoś nie jest w stanie nauczyć się pisać maila na komputerze czy smsa. Chodzi o to, że w czasie normalnych lekcji na taki dział stereometrii poświęcona by była cała lekcja teorii - wzory, jakieś wyjaśnienia . Cały dział omawiany by był przez miesiac robiąc 2 -5 zadań z ze zbioru zadań i drugie tyle do domu. W tym przypadku tak naprawdę cały dział "zrobiliśmy" w 1,5 tyg. Z wf równie dobrze nauczyciel mógł zadać poświęcenie 30 min na jakieś ćwiczenia i nagranie filmiku albo coś podobnego - to wbrew pozorom mniej czasu zajmuje niż napisanie 2 str o czymś o czym nie ma się pojęcia, chociaż i tak większość jest kopiuj wklej. Problem jest taki, że dziś niewielu się chce (mówię nie tylko o nauczycielach). Jestem np pełna podziwu dla chemiczki z w.w. LO. Też "dinozaur" (na oko ma z 60 lat) a jednak prowadzi lekcje jak dawniej. Prowadzi 45 min w formie video na zoomie. Rozwiazują zadania na czacie i zadaje np 10 reakcji do zrobienia do następnej lekcji (czyli tydzień). Anglistka (młoda) nie wysyła jak ta od niemieckiego tylko nr zadań do zrobienia, prowadzi lekcje na "fejsie". Wszystko się da, tylko trzeba chcieć. Dlaczego im się bardziej chce niż innym? Tym co się chce, mają idee i morlaność. Jeśli poszłabym na pedagogikę, to z pewnością wykorzystywałabym wszystko co mogę. U mnie w szkole - lat ok 15 wstecz kupiono tablice interaktywne. Czy myślisz, że po 15 latach są używane? Sale dalej dzierży ta sama pani, która od 20 lat na emeryturę się wybiera. Podobno nauczyła się sprawdzać listę w librusie. Czy zamiast kazać przeczytać dzieciom kilka stron z podręcznika, nie można by było zrobić prezentacji, która nie byłaby monotonna? Moją misją by było nauczyć, pomóc, zainteresować swoim przedmiotem, tak by uczniowie sami chcieli się tego uczyć, a to nie jest aż takie trudne. Każdy by chciał zarobić jak najwięcej. Powiedz mi więc za ile by im się chciało? Za 10 tys zł? Lekcje nawet i za 20 tys zł miesięcznie wyglądałyby dokładnie tak samo. Bo po co się starać, jeśli nam się to "należy". Można nic nie zmieniać, lekcje prowadzić po staremu i dostawać więcej.Za to premie, które byłyby przyznawane za osiągnięcia już by mobilizowały, bo każdy by musiał się starać, żeby je dostać. Pytanie tylko co by było wyznacznikiem tych osiągnięć. Ja np z premii mam pół drugiej pensji. Dostaję premie za np działalność naukową - innym się nie chce pisać po nocach publikacji, a mi się chce, nawet nie dla tej premii (która jest bardzo miłym dodatkiem), a dla właśnie ideii szerzenia wiedzy. Ja w większości miałam wspaniałych nauczycieli (zwłaszcza w LO i wykładowców na studiach - większości się chciało) i oby niebiosa zachowały mnie od ludzi, którym się nic nie chce, którzy robią wszystko na odpie*dol i odbierają energię tym co się jeszcze chce.
OdpowiedzWe Włoszech przynajmniej odgórnie zdecydowali, że wszyscy uczniowie zdają do następnej klasy. Zbyt "ambitnym" nauczycielom można kazać iść i "wychędo...ć się samym"
OdpowiedzZdecydowanie nauczyciele są tu winni. Siostra sama robi wszystkie zadania i tylko czasami odrabianie zajmuje jej dużo czasu. Siedzi przy lekcjach od 8 do maksymalnie 16 (nauczycielki od polskiego i matematyki jedynie potrafią zadać więcej, bo "to ważny przedmiot, to nie są koronaferie"), ale też to 7 klasa podstawówki, jednak właśnie są nauczyciele, którzy nie stawiają swojego przedmiotu jako najważniejszego i potrafią dać dużo czasu na odrobienie. Z programem trzeba iść, ale jednak nie należy szarżować. Mam też nadzieję, że nie będzie to odrabiane, bo dzieci zfiksują, a nauczyciele przecież i tak dostają kasę za wskazanie "zróbcie ćwiczenia 1-50 do końca dnia".
Odpowiedz@Badziong: Nie każdy ksiądz jest pedofilem i nie każdy nauczyciel jest idiotą, ale jednak się zdarzają. Pewnie, że najłatwiej zadać i odfajkować ale pragmatyka służbowa mówi, ze każda zadana praca domowa musi być sprawdzona ilościowo (czy wszyscy zrobili) i jakościowo (czy zrobili dobrze). Jeśli nauczyciel tylko zadaje, to krótka piłka i mail do dyrekcji. A potem do organu prowadzącego.
Odpowiedz@jotem02: Sprawdzać czy wszyscy zrobili, to sprawdzają wszyscy. Nie wiem czy wfista czyta te referaciki, bo każdemu stawia 5 (przynajmniej tak wynika z konwersacji grupowej na fejsie). Matematyczka na razie nie stawia ocen - wrzuca te zdjęcia z różnych zbiorów (a ma ich chyba całkiem sporo). My raz nie zdążyliśmy i napisaliśmy, że 7 zadań "nie umieliśmy", więc odesłała do yt. Ale ktoś z klasy raz nie wysłał, to dostał 1. Z polskiego wiem, że sprawdza - nawet odpisuje co źle, za co ma u mnie ogromnego plusa. Akurat ona zadaje mniej więcej przeciętnie (np wypracowanie to 2 godz pracy+ karty pracy pewnie jakby przeczytali lekturę, też by były zrobione podczas lekcji. Z tym że nikt ksiazki nie przeczytał i nie ma na to czasu przez innych. My nie omawialiśmy Ferdydurkę - ja +sis (uczyła nas ta sama nauczycielka) poświęciliśmy tej lekturze aż tydzień - bo nauczycielka twierdziła, że to wyjątkowo "głupia" lektura i ona na maturze nigdy nie była i raczej nie będzie, więc nie ma sensu. Wysłaliśmy dziś rano pismo do wychowawczyni i dyrekcji z prośba o interwencję, chociaż trochę się boję, że sie zemszczą. Zobaczymy co się stanie.
OdpowiedzKiedyś miałem krótką przygodę z tym zawodem. Zupełnie z przypadku i nie miałem pojęcia, na czym polega ta praca poza przygotowaniem się zajęć i prowadzeniem lekcji. Dość szybko dowiedziałem się, że jest też sporo niepotrzebnej biurokracji, bo najważniejsza część mojej pracy cały czas wygląda tak samo. Idąc za radą paru doświadczonych nauczycieli, którzy biurokrację kochali tak samo jak ja, po prostu zacząłem wymyślać jakieś bzdury, które całkiem dobrze wyglądały na papierze. Ale to cały czas były zajęcia w klasie i nie było fizycznej możliwości sprawdzenia, czy naprawdę omawiałem takie rzeczy na lekcji. Chyba że za każdym razem miałbym wizytację. Byli też nauczyciele, którzy idealnie się nadawali do wypełniania papierków, ale do pracy z uczniami nie. Ot, dawali im materiał, który mieli przerobić. Z rozmów z nimi wynikało, że żadnych zainteresowań nie posiadali, a ich zainteresowanie nauczanym przedmiotem było znikome. A teraz mamy e-learning. Nie da się "ściemniać", że to i to było omówione na lekcji. Wszystko ma być na papierze. I być musi, żeby to ładnie wyglądało w dokumentacji. Także winni są tępi nauczyciele, którzy zadają zdecydowanie za dużo, ale też kuratorium czy raczej MEN, w którym jakiś urzędas kocha przeglądać papierki i wszystkiego musi być tam dużo, żeby wyglądało naprawdę imponująco.
OdpowiedzW mojej szkółce jest odgórny zakaz zadawania nadmiernych ilości prac domowych i każdy się tego trzyma. Na fizykę to może być dwa razy w tygodniu obejrzenie dwóch filmików (po 10') z YT. Z matmy zadaję raz w tygodniu cztery zadania do sprawdzenia i ocenienia. Ale u mnie nigdy nie było szajby z pracami domowymi. Rozsądek przede wszystkim.
OdpowiedzJak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o kasę. Nauczyciel, żeby dostać wypłatę musi pisać sprawozdania z tego, co robi, a w razie kontroli udokumentować to. Także podejrzewam, że większość z tej ilości zadań są odgórnie narzucone przez dyrekcję albo nauczyciele sami chronią się w ten sposób. Swoją drogą, od początku nauczania zdalnego nie widziałam ani nie słyszałam żadnego komentarza ze strony ministerstwa edukacji, pomijając matury i egzamin 8-klasisty.
Odpowiedzmój syn maturzysta miał z wfu zadane jedno z 15 ćwiczeń nagrać i wysłać filmik, jak je wykonuje. i pytania dotyczące różnych dziedzin sportowych. zabawne były te ćwiczenia, gdybyśmy mieszkali w bloku w małym niskim mieszkanku cienko bym to widziała, że dałby radę i wykonać i nagrać. Podziwiam ambicje nauczycieli ze szkoły kuzyna, na szczęście u syna rok szkolny się już skończył, ale miał też "lekcje" o 18.00, bo tak pani pasowało. Weszłam w trakcie i zapytałam czy on do wieczorówki się przeniósł. potem były o 11.00 - nie wszystkim udało się obudzić :)
Odpowiedz