Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Rekruterzy... Ponieważ mimo pewnych piekielności mojego szefa z obecnej pracy jestem generalnie…

Rekruterzy... Ponieważ mimo pewnych piekielności mojego szefa z obecnej pracy jestem generalnie zadowolona (praca w małej firmie płatna jak w korpo, wolne piątki, sama praca ciekawa, oprócz tego święty spokój i raj introwertyka - biuro tylko dla siebie i brak trajkoczących nad głową kolegów), nie szukam na razie sama niczego nowego. Warunki dobre, więc, cytując klasyka, "co sobie będę obcego wroga szukać". Dostaję jednak oferty od rekruterów, którzy znajdują mój profil czy na LinkedIn, czy na innym portalu. Przeglądam je i jeśli coś brzmi ciekawie, decyduję się na rozmowę, a nuż trafi się okazja życia :)

W większości oferowane warunki są porównywalne do moich obecnych, czasami gorsze, czasami na papierze minimalnie lepsze. A czasami zastanawiam się, co dokładnie kierowało rekruterem, żeby przysłać mi ofertę tak kompletnie oderwaną od mojego zawodu, doświadczenia i aktualnej pozycji, i jeszcze mnie przekonywać, jaka jest super i jaki błąd popełniam, że z niej rezygnuję. 4 przykłady z zeszłego roku.

1. Dzwoni pani rekruterka, szukają administratora SharePointa do jakiejś tam firmy. Zaczyna mi opowiadać z prędkością karabinu maszynowego, na czym praca będzie polegać i jakie wspaniałe warunki są oferowane. Korzystając, że pani zrobiła przerwę na nabranie powietrza, udaje mi się wejść jej w słowo i powiedzieć, że muszę ją uprzedzić, że program co prawda, dobrze znam, zajmowałam się jego administracją kiedy pracowałam w firmie, która go stworzyła, ale nie jestem informatykiem, znam program na wylot od strony użytkownika, ale np. o serwerach, SQLach i takich tam nie mam pojęcia, więc jeśli szukają kogoś na stanowisko typowo informatyczne, to nie traćmy sobie nawzajem czasu, bo nie umiem, nie znam się, nie mam kwalifikacji. Pani powiedziała, że to nic nie szkodzi i spytała, czy byłabym gotowa nauczyć się nowych rzeczy, ponieważ firma oferuje kompleksowe szkolenia dla nowych pracowników. Ja na to, że jeśli uważają, że spełniam wymagania i są w stanie nauczyć mnie rzeczy, których nie umiem, to dlaczego nie. Warunki oferują dobre, mogę spróbować. Pani bardzo zadowolona, prosi, żeby przysłać jej uaktualnione CV oraz dodatkowy dokument, w którym muszę jak najobszerniej napisać, co dokładnie robiłam w tym programie. Napisałam, wyszła tego strona A4, wysłałam.

Dwa dni później pani dzwoni i mówi, że jest bardzo zawiedziona i że chyba się nie zrozumiałyśmy. Co ja tu jej za bzdury wysłałam? Wykaz czynności jest opisany od strony użytkownika, a gdzie serwery, SQLe i takie tam? Poza tym oni szukają absolwenta informatyki, a nie filologii angielskiej, więc po co ja im głowę zawracam i czas marnuję? Przypomniałam pani, że po pierwsze, to oni mnie zawracają głowę, a nie ja im, bo to oni się ze mną kontaktowali, a po drugie, o wszystkim, czego się teraz czepia uprzedziłam w pierwszym zdaniu w naszej pierwszej rozmowie telefonicznej, wyrażając wątpliwość, czy na pewno jestem tym kandydatem, jakiego szukają, a ona zapewniała, że nie stanowi to problemu, więc o co teraz ma pretensje. Pani rozłączyła się bez słowa.

2. Dzwoni rekruter z firmy z jabłuszkiem. Nie ukrywam, że bardzo się ucieszyłam, gdyż jest to jedna z firm, w których praca stanowi obiekt moich mokrych snów. Natknęli się na mój profil na LinkedIn i chcieliby zaproponować mi pracę, czy byłabym zainteresowana. No jak nie jak tak! Z wielkim bananem na twarzy wyrażam zainteresowanie, po czym pan przystępuje do szczegółów oferty. A mnie rzednie mina. Po pierwsze, konieczna byłaby przeprowadzka do Irlandii, więc absolutnie odpada (zastanowiło mnie, dlaczego na stanowisko w Irlandii szukają kandydatów w Niemczech). Chcę podziękować i się rozłączyć, rekruter jednak nie ustępuje: fajne stanowisko, dobra pensja i w dodatku pokrywają koszty przeprowadzki. Skoro nalega, pytam o szczegóły. No i tak. "Fajnym stanowiskiem" okazuje się praca w call center, "dobrą pensją" kwota, która była bardzo marna już w 2005, a przy obecnych cenach nie wynajmie się za nią nawet pokoju, a kwota, którą oferują na przeprowadzkę, pokryje jej realne koszty może w 20%. Mimo usilnych namów pana rekrutera nie skorzystałam. Obawiam się tylko, że ktoś, kto nie ma orientacji w irlandzkich cenach (już zrozumiałam, dlaczego kandydatów szukali za granicą), skusi się, podpisze umowę i na miejscu zobaczy, w co się wpakował.

3. Zewnętrzny rekruter, szukają pracownika do firmy zajmującej się dajmy na to produkcją klejów. Branża kompletnie poza zasięgiem moich zainteresowań, ale stanowisko podobne do tego, które mam obecnie, a widełki zarobków, które podali też nie wyglądają źle (rozpiętość od trochę mniej niż mam w tej chwili do ponad 10 tys. więcej w skali roku). Można spróbować i zobaczyć co będzie.

Odbyłam rozmowę z rekruterką i po kilku dniach dostałam dobrą wiadomość, szefostwo fabryki kleju zaprasza na rozmowę w siedzibie firmy. Wzięłam dzień urlopu i jadę. Dobrze, że wyjechałam wcześniej, gdyż po przybyciu na miejsce okazało się, że wokół całego budynku nie ma ani pół miejsca parkingowego. Na uliczkach wokół wszędzie zakaz parkowania, w końcu po 15 minutach eksploracji terenu udało mi się znaleźć supermarket z małym parkingiem (oczywiście tylko dla klientów). Czas naglił, więc z braku innych opcji zaryzykowałam, modląc się, żeby przez czas trwania rozmowy nie odholowano mi auta i pędzę do siedziby firmy.

Przywitało mnie trzech panów dyrektorów i odbyliśmy rozmowę. Część merytoryczna przeszła, wydaje mi się, w porządku, panowie wydawali się zadowoleni, mnie też się dobrze z nimi rozmawiało. Przeszliśmy do ostatniej części, czyli warunki zatrudnienia. I nastąpił zonk.
- Umowa? Nie jest bezpośrednio z pracodawcą, tylko przez zewnętrzną agencję. Tak będzie przez 2 lata, a potem się zobaczy.
- Zarobki? Te widełki to były tak dla picu. Ich budżet pozwala tylko na tę najniższą stawkę, od której należy jeszcze odjąć 20% prowizji dla agencji zatrudnienia.
- Godziny pracy? Teoretycznie 40 tygodniowo, praktycznie wymagane będą nadgodziny, duuużo nadgodzin, oczywiście niepłatnych.
- Możliwość dojazdu? Własny samochód odpada - miejsca parkingowe w garażu podziemnym przysługują tylko pracownikom zatrudnionym bezpośrednio. Komunikacja publiczna w zasadzie też, bo firma mieści się na zadupiu, a najbliższa stacja kolejki podmiejskiej jest ponad 3 kilometry od biura. Autobusu ze stacji kolejki brak. To jak można do nich dojeżdżać? Nie ich problem, przeprowadzić się gdzieś bliżej i jeździć rowerem.
- Wymiar urlopu? "nasi pracownicy nigdy nie biorą urlopu. W tej firmie się pracuje, a nie chodzi na urlop".

W tym momencie pogrzebałam swoje szanse na tę intratną posadkę, bo nie powstrzymałam się przed pytaniem, co oni na to, żebym przyniosła sobie do pracy śpiwór i poduszkę. No bo skoro wymagają pracy do późna, urlopu brak, dojechać nie ma czym, pensja marna, to chociaż na czynszu zaoszczędzę.

Do współpracy nie doszło.

4. Również zewnętrzny rekruter. Firma - gigant w branży IT (znana z wypasionych biur i ambiwalentnych opinii na temat atmosfery w pracy) szuka pracownika do rozbudowywanego monachijskiego oddziału. Przysłali mi opis stanowiska: Executive Assistant jakiegoś korpoprezia. Ok, bardzo mi miło, że zwrócili na mnie uwagę, możliwość pracy u nich bardzo nobilitująca, samo stanowisko - no nie wiem, to zależy od osoby pana prezia, nie chcę się niechcąco wpakować w szefa socjopatę, a tych na stanowiskach korpopreziów nie brakuje, ale w rekrutacji chętnie wezmę udział, nawet jeśli nie zakończy się współpracą, to chociaż dla samego doświadczenia. Umawiamy się na rozmowę, najpierw przez Skype z rekruterem, a jeśli ta wypadnie pomyślnie to będę mieć rozmowy osobiście z potencjalnym szefem, HaeRowcem i kim tam jeszcze (rekrutacja w tej firmie jest wieloetapowa). Pani pyta mnie jeszcze o oczekiwania finansowe. Podaję kwotę, dla której w ogóle opłaca mi się rozważać zmianę pracy. Pani stwierdza, że trochę dużo, na co mówię jej, ile zarabiam obecnie i że za pensję taką samą lub mniejszą nie opłaca mi się do nich przechodzić. W końcu pracę zmieniamy po to, żeby nam było lepiej a nie gorzej. Pani się zgodziła i powiedziała, że "zobaczy, co da się zrobić". Kazała mi jeszcze tylko dosłać CV napisane wg ich wytycznych, które polegały m.in. na tym, że jeśli pracę w jednej firmie zakończyłam powiedzmy w czwartek 31.12, a w kolejnej rozpoczęłam w poniedziałek 4.01, musiałam podać również informację, co robiłam przez piątek, sobotę i niedzielę.

Rozmowa z panią rekruterką wypada pomyślnie, dostaję informację, że zakwalifikowałam się do następnego etapu i musimy ustalić termin wielogodzinnego "przesłuchania" u nich w biurze. Nauczona doświadczeniem z fabryki kleju i nie chcąc marnować kolejnego dnia urlopu na coś, co ostatecznie okaże się bez sensu, proszę panią, żeby przed kolejnym etapem przysłała mi dokładne warunki zatrudnienia. Rodzaj umowy, zarobki, godziny pracy, kwestia nadgodzin, wymiar urlopu, gdzie jest biuro i jak tam dojechać. Wszystko, nawet czy mają owocowe środy.

I dobrze, że spytałam, oszczędziłam sobie czasu. Oferta bowiem wyglądała tak: umowa przez agencję pracy tymczasowej, na zastępstwo za pracownicę, która jest na macierzyńskim i planuje z niego wrócić, a więc tylko na rok bez możliwości przedłużenia ani przejęcia bezpośrednio przez pracodawcę. Mogą ją za to skrócić, jeśli pracownica zdecyduje się wrócić z urlopu wcześniej. Zarobki co do centa takie same, jak w mojej obecnej pracy. Zadzwoniłam do pani rekruterki i podziękowałam, ale jednak nie skorzystam, z tej i tej przyczyny, no nie kalkuluje mi się to w żaden sposób. I tu zaczęła się piekielność pani, która zamiast przyjąć do wiadomości, zaczęła mnie przekonywać, jak głupio robię rezygnując z takiej wspaniałej oferty, że tej firmie się nie odmawia i że ona jest pewna, że mój pracodawca na pewno mnie zaraz zwolni i zostanę z niczym. A już na pewno mnie zwolni, jak dostanie od niej informację, że szukam za jego plecami innej pracy. Spuściłam panią po linie.

Na wypadek, gdyby pani strzeliło do głowy faktycznie kontaktować się z moim szefem, ubiegłam ją i poinformowałam go sama, że taka i taka firma złożyła mi propozycję, ale nie przyjęłam, bo wolę zostać u niego. Tak się ucieszył, że dostałam jeszcze miły bonus za lojalność.

Rekruterzy

by Crannberry
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar Michail
5 5

Trochę mi się w te proponowana warunki nie chce wierzyć. Nie ma jakiegoś odpowiednika naszego prawa pracy gdzie jest zdefiniowany wymiar urlopu i kwestia nadgodzin?

Odpowiedz
avatar Crannberry
6 6

@Michail: W Niemczech w praktyce wygląda to tak, że masz jakby dwie kategorie umów o pracę: 1. na bazie tzw. porozumienia grupowego - tam masz wszystko określone przepisami tego porozumienia: jaka pensja na jakim stanowisku, ścieżka awansu, ile urlopu, jak płatne nadgodziny i tak dalej (wydaje mi się, że jest to coś podobnego do przepisów w naszej budżetówce). Największy minus to bardzo niskie pensje, więc to się generalnie średnio opłaca 2. Umowa pozataryfowa - czyli co sobie wynegocjujesz, to masz. Często wiąże się z o wiele wyższą pensją, większym wymiarem urlopu (w taryfowym masz bodajże 24 dni, w pozataryfowym często 30). Nadgodziny w umowach pozataryfowych zależą od polityki danego pracodawcy. Jedni za nie płacą, inni pozwalają odebrać jako czas wolny, gdzie indziej jest w ogóle zadaniowy czas pracy, a jeszcze inni proponuja umową "all in", czyli wysoka pensja podstawowa, ale nic dodatkowo płatnego. Z doświadczenia, finansowo zawsze najlepiej wychodziłam na "all in". Więcej niż 8 godzin nadliczbowych w tygodniu pracodawca i tak nie może kazać ci zrobić (mimo że niektórzy bardzo by chcieli), bo wówczas łamie prawo pracy i grozi mu prokurator. Zdecydowanie wolę wyższą podstawę niż dodatkowe bonusy. A jeśli chodzi o oferty składane kandydatom, to po otrzymaniu kilku, gdzie wymagano pracy na cały etat w ramach wolontariatu w zamian za wpis w cv i prestiż pracy w ich firmie, już nic mnie nie zdziwi.

Odpowiedz
avatar Jorn
5 7

@Michail: Wbrew temu, co opowiadają różne Zandbergi, Polska na tle Europy wcale nie jest jakąś skrajnie liberalną dziczą i wszędzie możliwe są różne pozakodeksowe rozwiązania niesłusznie zwane śmieciówkami. Ludzi pracujących na takich umowach jest tym więcej, im bardziej pracowników "chroni" standardowe prawo pracy.

Odpowiedz
avatar Crannberry
5 5

@Jorn: Dokładnie. Na klasycznej śmieciówce (B2B) w Niemczech nie wolno pracownika zatrudnić, jest to mocno ścigane, ale za to popularną formą jest właśnie zatrudnianie przez zewnętrzne agencje pracy tymczasowej. Wiele amerykańskich korpo bezpośrednio zatrudnia tylko kadrę dyrektorską i powyżej, a szeregowi pracownicy oraz kierownicy niższego szczebla mają umowy przez agencje. Prawo pracy chroni pracowników do tego stopnia, że praktycznie dopóki ten nie przyjdzie do pracy zalany w trupa i nie da po mordzie szefowi, to nie da się go zwolnić inaczej niż likwidując jego stanowisko i wypłacając mu odprawę, a agencyjnego można się pozbyć szybko i za darmo

Odpowiedz
avatar YellowFly
0 0

@Jorn: Wiem, że odkop ale odpowiem. Polska jest dziczą. W większości krajów nie ma takich wałków wobec pracowników jak u nas. W naszym uroczym kraju PIP praktycznie nie istnieje (kto będzie harował za prawie darmo?). Jako bardzo drobny pracodawca (jeden pracownik na pełnym etacie plus bonusy) nasłuchałem się, co potrafią "janusze biznesu" ludziom proponować. U mnie zasada jest prosta, pensje są jawne, jawna ścieżka awansu. Co więcej, chorobowe zabiera proporcjonalną część premii (chorujesz 4 dni, tracisz 4/22 premii), więc nie ma obaw, że padniesz na grypę na tydzień i stracisz całą premię.

Odpowiedz
avatar Bryanka
8 8

Jakiś miesiąc temu dostałam "propozycję życia" przez pewien portal branżowy, na którym mam konto głównie dlatego, że szukaliśmy pracowników. Bardzo profesjonalnie przedstawiona oferta pracy dla głównego jeźdźca w stajni treningowej, całkiem niezła płaca + zakwaterowanie i inne bonusy. Z ciekawości odpisałam i dowiedziałam się, że do standardowych obowiązków należy objeżdżanie prznajmniej 10 koni dziennie + cały obrządek. Parsknęłam śmiechem i spytałam, czy w takim razie dostanę asystenta tzw. luzaka. Facet stwierdził, że nie, jest to praca dla jednej osoby. Parsknęłam znowu i spytałam czy ma świadomość, że fizycznie jest to niemożliwe do wykonania. I tu facet, podobnie jak pani w historii, stwierdził, że skoro NIE UMIEM, to po co mu zawracam głowę :D

Odpowiedz
avatar iks
1 3

Jedna rada. Apple na dobrze płatne stanowiska mało kiedy w europie robi poszukiwania pracowników. Preferują głównie ludzi z rekomendacji. W innych przypadkach dostaniesz grosze, ale będzie mogła mówić ze pracowałaś w japku ;)

Odpowiedz
avatar bloodcarver
9 9

Mnie kiedyś rekruter męczył, przeprowadzka do innego kraju i w ogóle. I był zgrzyt, bo rekruter oczekiwał najwyraźniej że na działalność gospodarczą w Polsce będę wystawiał faktury, po polskich stawkach, a żył i pracował na zachodzie. A ja z kolei mówiłem, że jeśli chce mnie wyciągnąć na zachód to chcę najpierw zobaczyć jaką stawkę mi zaoferuje, żeby się upewnić że będzie tak w połowie mniej więcej kwot wg tamtejszych statystyk. Plus, skoro to on chce mnie, a nie ja jego, to oczekuję pomocy w relokacji. Oj nie dogadaliśmy się, nie dogadaliśmy.

Odpowiedz
avatar Asertywny
6 6

Skąd ja to znam. Padło słowo klucz: SharePoint więc i ja coś dorzucę. Aktualnie pracuję w jednej ze spółek Skarbu Państwa gdzie zajmuję się tzw. kastomizacją (ach te neologizmy) lub jak kto woli personalizacją witryn opartych na SP. Konkretnie to tworzę specyficzne rozwiązania i procesy oparte na SP z wykorzystaniem .NET (C#), jQuery, REST, ActiveDirectory, SQL, PowerShell, Azure i jeszcze paru innych wynalazków. Ponieważ mam konto na LinkedIn więc takie umiejętności przyciągają rekruterów aż miło. Szkoda tylko, że większość z nich ma oferty kompletnie od czapy czyli: Programowanie w Java lub C++ - no przecież zna Pan C# to w Java też Pan sobie poradzi bez problemu. No problem: Centrala? - załaduj mi znajomość Javy plus kilka framework-ów na dokładkę. C++,C# - co za różnica - przecież to to samo. Jasne... Programowanie w C# ale poza SP i Azure - nie rozumieją, że wyjście z technologii SP na kilka lat oznacza brak powrotu. Zmiany idą tak szybko, że jak nie trzymasz ręki na pulsie to potem masz spore problemy aby nadążyć. Proponowane wynagrodzenie - oczywiście dalej w większości przypadków jest to temat tabu ale jak już wyduszę na ile mogę liczyć to czasami mam ochotę roześmiać się rekruterowi w twarz i wyjść. Godziny pracy - trafiła mi się kiedyś w miarę sensowna propozycja pracy dla jakiegoś hamerykańskiego korpo ale.. Godziny pracy od 14 do 22 tu w Polsce. Zaraz, zaraz - a w tym korpo to o pracy zdalnej nie słyszeli? No słyszeli ale musisz być online w ICH godzinach pracy - dziękuję, postoję... Oferty typu "dynamiczny zespół, znakomite warunki pracy, wysoka pensja, ASAP" - czyli na 100% komuś deadline zaczyna ciążyć i szukają frajera co pociągnie projekt a potem.. murzyn zrobił swoje - murzyn może spadać. Osobiście znam kilku ludzi co stracili w miarę dobrą i stabilną posadę dla kilku tysięcy więcej. Oczywiście jeszcze zostaje standardowy grzech czyli brak poszanowania potencjalnego kandydata - po rozmowie oczywiście słyszysz "Odezwiemy się i damy znać". Oczywiście w 99% przypadków następuje potem głucha cisza. Żadnego maila, telefonu, SMS-a. Nic, zero, null, niente. Nawet krótkiego staropolskiego "Spier..."

Odpowiedz
avatar Samoyed
1 3

Hmmmm, znowu cie wyobraznia poniosla. I znowu, nie twierdze, ze zmyslasz, ale ze koloryzujesz to pewne jak amen w pacierzu. Przez ostatnie 5 lat z racji na zmiane miejsca/kraju pracy, branzy i profilu (ot, taka kumulacja) musialam sie zainteresowac rynkiem rekruterow. Kazdy z nich bylby skonczony, gdyby zaczal krzyczec na kandydata, gdyby mu grozil poinformowaniem obecnego pracodawcy. Nie sa tez skonczonymi idiotami, zeby kandydatowi proponowac gorsze warunki, utrzymujacm, ze to szansa zyciowa. A moze po prostu marnie sie prezentujesz i po prostu nie wierza, ze masz stabilna prace i dobre zarobki? Nie twierdze, ze cala wierchuszka kazdej firmy jest jakas madra, ale nie ma tak, ze w kazdej siedza idioci i analfabeci na swiecznikach i kandydatowi na rozmowie oswiadczaja, ze nie ma urlopu i sa obowiazkowe nieplatne nadgodziny. To jest niezgodne z prawem, nie beda sie tak podkladali. Zreszta wiadomo, ze po takim oswiadczeniu nikt nie przyjdzie do nich do pracy. Skoro im zalezy na pracowniku, to po ci takie rzeczy mowia? Ale pisz dalej, to rozrywkowe jest. A sprobuj kiedys nie koloryzowac moze? Tez moze byc fajne.

Odpowiedz
avatar Crannberry
1 3

@Samoyed: oferty dostaję średnio 2 tygodniowo, w 90% przypadków okazuje się, że nie sa mi w stanie płacic więcej niż obecnie zarabiam (w Niemczech w ostatnich latach obserwuje się tendencję, żeby zatrudniać pracowników jak najtaniej, niestety często kosztem komptetencji, stąd też problemy z jakością obsługi klienta - przykład kompetencji i obsługi klienta podałam w historii #85565, czy też np. z takimi rekruterami z bożej łaski, no i pojawiają się oferty pracy, które są parodią), kulturalnie dziękujemy sobie za rozmowę i żegnamy się życząc sobie miłego dnia. Nic co by się nadawało na piekielnych. W całej tej masie przydarzyły się 4 sytuacje, kiedy rekrutera ewidentnie poniosło. W to, ile zarabiam wierzą rzadko kiedy, ale myślę, że nie chodzi tu o moją złą prezentację, bo to pytanie często pada na samym początku rozmowy, albo w pierwszym kontakcie mailowym, tylko o fakt, że mam szczęście zarabiać więcej niż normalnie na moim stanowisku (dlatego też nie spieszy mi się ze zmianą pracy), co wielu osobom przy obecnej tendencji cięcia kosztów pracy wydaje się nieprawdopodobne. To, że czy rekruterom, czy wierchuszce firmy (czy nawet pracownikowi urzędu pracy) zdarza sie mówić rzeczy niezgodnie z prawem bierze się chyba z bardzo głęboko zakorzenionego u Niemców, bardzo brzydkiego i niestety cięzkiego do wyplenienia przekonania, że cudzoziemiec (a z Europy wschodniej to już w ogóle) to idiota, któremu można wcisnąć każdy kit, albo jeszcze go zastraszyć, a on to łyknie, i zgdodzi się na wszystko może jeszcze całując Pana Niemca w pierścień. I zawsze są bardzo zdziwieni, jeśli to nie działa. Nie wiem, czy są przyzwyczajeni, że ludzie się na wszystko zgadzają, czy też wiedzą, że nikt normalny tego nie łyknie, ale próbują tak czy inaczej. Ale te rozmowy są czasami aż żenujące.

Odpowiedz
avatar AveLinux
1 1

> poinformowałam go sama, że taka i taka firma złożyła mi propozycję, ale nie przyjęłam, bo wolę zostać u niego. Tak się ucieszył, że dostałam jeszcze miły bonus za lojalność. Mi to wydaje się że to była trochę gra z jego strony, mógł Ci dać ten bonus w obawie że mogłabyś odejść i chcąc załagodzić ryzyko. A Twoją wzmiankę wziąć za takie zawoalowane grożenie

Odpowiedz
avatar Cylindryk
0 0

Przepraszam bardzo, ale mogłabyś wytłumaczyć to zdanie: "Kazała mi jeszcze tylko dosłać CV napisane wg ich wytycznych, które polegały m.in. na tym, że jeśli pracę w jednej firmie zakończyłam powiedzmy w czwartek 31.12, a w kolejnej rozpoczęłam w poniedziałek 4.01, musiałam podać również informację, co robiłam przez piątek, sobotę i niedzielę." Bo nie bardzo rozumiem. Masz się spowiadać, co robiłaś z, de facto, długiego weekendu? O.O

Odpowiedz
avatar Crannberry
0 0

@Cylindryk: tak. Dobrze rozumiesz. Musiałam spowiadać się z długiego weekendu. Była to jedna z przyczyn, dla których podeszłam do tej oferty z dystansem

Odpowiedz
avatar Cylindryk
0 2

@Crannberry: .... Brak mi słów... niewolnictwo na wyższym poziomie... Ja rozumiem wiele. Sam jestem pracoholikiem, trochę z wyboru, trochę bo tak wyszło. Ale zmiana pracy i mój "przyszły pracodawca" chce wiedzieć, co ja robiłem w czasie kiedy nie pracowałem? Mózg mi się chyba właśnie wyłączył od tego absurdu... najgorsze, że jestem w stanie w to uwierzyć... bo baaardzo podobne akcje widywałem/doświadczałem, ale nie aż tak...

Odpowiedz
avatar konto usunięte
0 0

Ten bonus za lojalność to uścisk dłoni czy firmowy długopis?

Odpowiedz
avatar Crannberry
1 1

@Maks: 2 bilety na koncert jednego z moich ulubionych artystów z wejściówką za kulisy i możliwością uściśnięcia dłoni tegoż artysty. Więc nie powiem, większą radośc mi to sprawiło niż gdybym dostała równowartość w gotówce

Odpowiedz
Udostępnij