Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Jako że wczorajsza historia o pracy w IP dobrze się przyjęła, serwuję…

Jako że wczorajsza historia o pracy w IP dobrze się przyjęła, serwuję kolejną. Na pewno nie wszyscy czytali, więc przekleję istotne wprowadzenie (słowo w słowo, kto przeczytał, może pominąć).

Tytułem wstępu kilka zdań o okolicznościach (może rozwlekłych jak na to, co chcę teraz opisać, ale to raczej pierwsza historia z wielu). Jestem lekarzem. Zdarza mi się dyżurować w Izbie Przyjęć powiatowego szpitala, przy czym część pacjentów jest "szpitalna" (a to dostał zawału, a to zarobił w zęby i wymaga szycia i RTG, żeby zobaczyć, czy nie połamał nosa albo i zatok), część przychodzi jako NiŚPL (Nocna i Świąteczna Pomoc Lekarska), bo np. mamy sobotni wieczór, a jego boli gardło i gorączkuje do 40 stopni - a więc taki rodzinny po godzinach. Na jedne i drugie przypadki jeden lekarz.

Pacjenci czekają na badanie na korytarzu, nagłe przypadki wchodzą na „wewnętrzny” korytarz, w którym stoją biurka moje i pielęgniarek, są dwa pokoje badań/leżenia w ramach obserwacji - po badaniu decyduję, kto może wrócić na korytarz i tam czekać na wypis, kto wymaga leżenia w którymś z pokojów, kogo chcę poobserwować, ale może siedzieć, dla tego jest wewnętrzny korytarz.

Nie tak daleko (mniej niż godzina drogi) jest duży szpital w Większym Mieście, wielospecjalistyczny, z SOR-em "z prawdziwego zdarzenia" (specjalista medycyny ratunkowej, kilkanaście łóżek - u nas dwa; konsultacje rozlicznych specjalistów, w tym np. neurochirurg czy chirurg dziecięcy - u nas internista, ginekolog, pediatra, anestezjolog i chirurg ogólny; liczny personel, w tym dwóch lekarzy i kilku ratowników - u nas ja i dwie/trzy pielęgniarki; radiolog - u nas zdjęcie do oceny przeze mnie, gdzie wiadomo, bez wykształcenia kierunkowego jest szansa, że coś nietypowego przeoczę, a na wyniki TK czekamy ok. 3 godzin, bo obraz leci do innego miasta do oceny tam).

W szpitalu w WM działa prężnie system triage, polegający z grubsza na tym, że o kolejności przyjęcia decyduje stan pacjenta, a nie „o której przyszedł”, a więc gdy ktoś przyjdzie z katarkiem, jest całkiem realna szansa, że posiedzi sobie z 6-8 godzin, zanim lekarz znajdzie dla niego czas. U nas triage nie ma, przynajmniej oficjalnie, bo nieoficjalnie staram się na bieżąco monitorować, kto z czym się rejestruje, by wyłapać tych, którzy potrzebują pomocy pilniej. Ok, to tyle, jeśli idzie o wstęp.

I teraz właściwa historia.

Przyjeżdża pan z córeczką lat bodaj 11 (w każdym razie poniżej 12 – więc część leków odpada). Bo córeczka złamała sobie rękę. Dziewczyny zbierają podstawowy wywiad przy rejestracji, ja akurat obok nich wypisuję innego pacjenta, więc słyszę.

- Co się stało?
- Córka chyba złamała rękę.
- W jaki sposób?
- Grali mecz w Większym Mieście w halówkę, potknęła się, no i chyba złamanie, tam byli ratownicy, to unieruchomili jej, no i przyjeżdżamy.
- Dlaczego tutaj? Przecież w WM jest duży szpital.
- Ale tutaj się krócej czeka.

Mnie się ciśnienie podnosi, bo jestem akurat między potencjalnym zawałem, zapaleniem płuc i udarem i tęsknie myślę o drugim lekarzu. Zerkam tylko na unieruchomienie – faktycznie chyba ratownicy, bo założone profesjonalnie. Pytam dziecko, czy boli, nie aż tak bardzo, zresztą już coś dostała od tamtych ratowników, więc nie podaję żadnych leków, odsyłam na korytarz. Zlecam RTG.

Godzinę później mama (dojechała w międzyczasie) dopytuje się, czy pamiętam o jej dziecku. Owszem, pamiętam, ale musi czekać na swoją kolej, to nie jest stan zagrożenia życia. Ale to JEST DZIECKO. Powtarzam mamie, że DZIECKO (w myślach dodaję za Solejukową z Rancza „toż przecie widzę, że nie jeleń”) ma czekać na swoją kolej. Ale ono cierpi. No ma może złamaną rękę (wynik RTG - w sensie samo zdjęcie do oceny przeze mnie - już jest, ale jeszcze go nie widziałam), to może i cierpi, ale dostało od ratowników środki przeciwbólowe, nie można tego co godzinę serwować, bo właśnie to jest dziecko, dawki maksymalne są niższe niż u dorosłych, a i rodzajów nie tak wiele. Mama z fochem wraca na korytarz.

Pół godziny później (wiwat, pani nie ma zawału! ból ustąpił, EKG nadal bez typowych dla zawału zmian, enzymy sercowe we krwi prawidłowe, będziemy wypisywać) tym razem tata pyta, ile jeszcze będą czekać. Siląc się na uprzejmy uśmiech, odpowiadam, że skoro przyjechali z WM, bo tutaj czas oczekiwania jest krótszy, to niech jeszcze wytrzymają, bo i tak nie czekają tyle, ile potrafi się czekać w WM. Tata mówi, że to jest skandal, żeby DZIECKO tyle czekało i wychodzi.

Po chwili zapraszam dziecko (faktycznie, ma złamaną rękę). Wypisuję receptę, skierowanie do poradni chirurgicznej, by ktoś tam ocenił sprawę za kilka dni. Na „do widzenia” słyszę od rodziców, że skoro badanie dziecka i wypisanie mu papierów (karta informacyjna, recepta, skierowanie) zajęło 10 minut, to czy naprawdę nie mogłam go przyjąć wcześniej? Na pytanie zwrotne, czy uważają, że są ważniejsi od innych pacjentów „na 10 minut” z choćby 40-stopniową gorączką i czy miałam może odpuścić sobie przyglądanie się EKG u potencjalnego zawałowca, nie dostałam odpowiedzi.

I od razu zaznaczę – ja nie neguję, że dziecko ze złamaną ręką może cierpieć i że to jest stan wymagający pojawienia się w szpitalu. Ale poważnie pojechać do szpitala w innym powiecie, mając jeden z dużo większą obsadą pod nosem i jeszcze taka postawa?

by DocMonster
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar Neomica
29 31

@didja: "jakie kryterium stosujesz, uznając, że osoba jedynie z widocznym objawem 40 stopni gorączki jest ważniejsza od złamanej ręki?" Ponieważ bardzo wysoka gorączka jest potencjalnie śmiertelna? I kiedy ona będzie obsługiwać złamaną rękę, temp. u pacjenta skoczy do 43 i ugotuje mu mózg? Nie mówiąc o tym, że tak wysoka gorączka może świadczyć np. a zapaleniu opon mózgowych i trzeba to w miarę szybko wykluczyć?

Odpowiedz
avatar konto usunięte
26 28

@Neomica: albo może to być objaw sepsy i liczy się dosłownie każda minuta

Odpowiedz
avatar jass
23 25

@nursetka: O czym by nie świadczyła, tak wysoka gorączka może mieć masę przyczyn i pacjentowi może się bardzo szybko i bardzo drastycznie pogorszyć, podczas gdy złamana ręka, w dodatku wcześniej obejrzana przez ratowników, to nijak nie jest stan zagrażający życiu. Wiadomo, że dziecko cierpi, no ale sorry, w takiej sytuacji to jest mniej ważne niż zagrożenie życia.

Odpowiedz
avatar katem
10 10

@didja: Z własnego doświadczenia powiem, że złamana ręka, profesjonalnie unieruchomiona, nie boli tak bardzo ( i to bez żadnych środków przeciwbólowych) spokojnie można parę godzin poczekać. Irytować może co najwyżej czas owego oczekiwania.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 25 stycznia 2020 o 3:40

avatar AnitaBlake
9 13

@Limek: a ja sie dziwie. Posiadanie dzieci i pierwszy raz na sorze nie zwalnia od myslenia. Co innego reka zlamana i przez nikogo nie widziana bez lekow itd a co innego juz opatrzona. Dziecko nawet jak nie ma duzego bolu to moze marudzic i plakac ze jest duzy. Nie oznacA to by dziecia nie wierzyc ale poprawke brac trzeba. Zlamana reka pomimo lekow na pewno daje w jakis sposob o sobie znac. Jednak jadac na dany sor trzeba sie zainteresowac jak tam jest (szczegolnie jak sie ma wybor i czas). Ja bylam w roznych szpitalach i zawsze liczylam i licze sie z tym ze mozna poczekac. Pamietam jak niedlugo po porodzie maz z rana na glowie (bagaznik mu zlecial) przyszedl. Dobrze ze tesciowie byli to zawioslam meza i czekalam z nim z 5h.. Innym razem poparzylam noge i karetka mnie przywiozla to lekarz po 30 minutach zerknal ale nim do pokoju trafilam to ze 2-3h minely. Tak to jest. Lepiej czekac z drobnymi rzeczami niz przyjechac hmm z 41stopniami lub z zawalem i stac w kolejce bo ktos byl pierwszy... Lekarz musi decydowac i pacjent musi sie do oceny dostosowac

Odpowiedz
avatar konto usunięte
9 11

@AnitaBlake: a ja pamietam taka sytuacje z soru jak mialam 5-6lat. Byla to Wigilia. Po ugryzieniu chyba komara spuchla mi noga i rodzice zabrali mnie na sor. Pamietam mezczyzne z zakrwawiona reka, ktora trzymal w reklamowce i jego kolega klocil sie z pielegniarka dlaczego go jeszcze nie przyjeli. A Pielegniarka na to czy nie widzi, że zajmuje sie dzieckiem :) piekne lata 90te ;)

Odpowiedz
avatar syphar
10 12

@Limek: Nie no jeśli ktoś byłby w sytuacji opisanej na miejscu rodzica dziecka nadal agresywny po wyjaśnieniu, że tu zawał tam prawie zejście, a dziecko ma złamaną, opatrzoną rękę to... Rodzica należałoby skierować do specjalisty i to na CITO. Psychiatry.

Odpowiedz
avatar PooH77
0 2

@AnitaBlake: "Dziecia"? xD

Odpowiedz
avatar digi51
12 12

@Limek: Sorry, ale nie. Dziecko otrzymało pierwszą pomoc, nie było zagrożenia życia i wcale nie cierpiało. Rodzice po prostu chcieli szybko odfajkować wizytę w szpitalu i wrócić do domu i wydawało im się, że otrzymają specjalne traktowanie, bo są z dzieckiem.

Odpowiedz
avatar Malibu
2 2

@Limek: powiedz tylko ile kosztowało Cię to wszystko w Szwajcarii? Szwajcaria jest bardzo specyficznym krajem a już ichszy system ochrony zdrowia diametralnie różni się od polskiego i kompletnie nie ma po co porównywać prywatnej służby zdrowia w bogatym kraju z państwową służba zdrowia w niezbyt bogatym, przynajmniej jak na warunki europejskie.

Odpowiedz
avatar Error505
23 25

@Ursueal: Ale chrzanisz. Właściwie to co piszesz to prawda tylko jakoś Ci się zapomniało, że w tym czasie umiera Ci jeden pacjent na zawał a drugiemu się mózg zagotował. Lekarza obowiązkiem jest podejmować decyzję komu pomoc jest w danej chwili najbardziej potrzebna.

Odpowiedz
avatar DocMonster
17 19

@Lobo86: Dziecko NIE skarżyło się na ból, to rodzice skarżyli się, że je boli, ono mówiło, że "właściwie nie boli". A ratownicy byli tam - obstawiali ten mecz.

Odpowiedz
avatar Armagedon
11 13

@Lobo86: Lobo, skarbie, najbardziej piekielne w obu opowiadaniach jest to, że na SOR w tamtejszym szpitalu dyżuruje tylko jeden lekarz. W dodatku musi "ogarnąć" nocną pomoc, jak również SOR dziecięcy, co w normalnym szpitalu nie powinno mieć miejsca. Ja sobie czegoś takiego nie wyobrażam, bo - niestety - w tych warunkach błąd lekarski, lub zła ocena stanu zdrowia pacjenta - jest tylko kwestią czasu. Wyżej nerek się nie podskoczy. Z drugiej strony - pacjent z reguły jest niedoinformowany, lub nawet często wprowadzany w błąd celowo. Bo tak mi jakoś do głowy przyszło, że ratownicy "obstawiający" mecz są w szkole po to właśnie, żeby w razie czego nie trzeba było na karetkę czekać. I to oni powinni poinformować rodziców dokąd powinni się udać z dzieckiem, żeby otrzymało jak najszybszą pomoc. A tu wygląda na to, że im powiedziano "paaanie, jedź pan do siebie, bo u nas to się baaardzo długo czeka, a u was szpitalik malutki to i szybciej pójdzie". Jeżeli tatuś wiózł dziecko prawie godzinę z jednego miasta do drugiego - to chyba z dzieckiem nie było tak źle? Być może przez tę godzinę, co ją stracił na dojazd, w szpitalu w WM panna zostałaby gruntownie przebadana i zdiagnozowana?

Odpowiedz
avatar digi51
12 14

@Lobo86: Ty jak zwykle udajesz specjalistę od wszystkiego, dopowiadając sobie coś, czegoś w historii nie ma, żeby pasowało do Twojej teorii.

Odpowiedz
avatar Error505
6 10

@Lobo86: decyzji dowódcy na polu walki się nie kwestionuje. Ja nie mam kompetencji, żeby to oceniać. Jeśli Ty masz to i tak nie ma znaczenia bo Ciebie tam nie było.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 22 stycznia 2020 o 11:24

avatar Leme
3 7

@Lobo86: Ratownicy obstawiający mecz nie są od tego, żeby każdego poszkodowanego wozić. Zajęli się dzieckiem, opatrzyli i wysłali rodziców do szpitala - nie było to zagrożenie życia, rodzice mogli sami pojechać, więc niby czemu karetka miałaby ich wieźć? W czasie, który ratownicy spędziliby na wożenie dzieciaka do szpitala, ktoś na tym meczu mógłby dostać zawału, doznać dużo poważniejszego urazu itd. A ratowników by nie było, bo robiliby za karetkę dla dziecka, które spokojnie mogło pojechać z rodzicami do lekarza. Ten poradnik odnośnie bicia dzieci już wycofali. Zrobiła się taka burza, że nie było wyboru. Katolickie wydawnictwo... A odnośnie tego przypadku kobiety, która straciła władzę w dłoni - no nawet jeśliby założyć, że dziecko też mogło tak skończyć, to inni pacjenci mogli skończyć w kostnicy. Serce jest ważniejsze niż ręka.

Odpowiedz
avatar MissArvii
3 3

@Leme: proszę nie siać dezinformacji, wcale nie katolickie. Baptyści.

Odpowiedz
avatar Leme
1 3

@MissArvii: Ok, powinnam była napisać "chrześcijańskie".

Odpowiedz
avatar krzychum4
7 7

Chce ci się jeszcze przepychanek słownych o tym kto w bardziej poważnym stanie jest, kto powinien być przyjęty, zbadany na cito a kto nie?

Odpowiedz
avatar Lapis
8 8

Lol, We Wrocławiu jest osobny SOR dziecięcy, więc dzieci mają swoją, dużo krótszą kolejkę. Byliśmy ze złamaną ręką w sobotę czy niedzielę wieczorem i wyszliśmy z gipsem po chyba 50 minutach.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
-3 9

To i tak nic. W latach '90 zerwałem kilka mięśni odcinka szyjnego w czasie wypadku. Z podejrzeniem urazu kręgosłupa. Karetka? Może za godzinę, może za dwie. Nie umieram, nie tracę przytomności. No to rodzice zawieźli mnie taksówką do jednej placówki - sorry, ale RTG nie działa. W drugiej to samo. W końcu się udało. Po kilkunastu h diagnoza i kołnierz ortopedyczny.

Odpowiedz
avatar Armagedon
12 12

@Lobo86: Trzeba było czekać na karetkę. Do wypadku muszą przyjechać. I nie czekałbyś kilkunastu godzin na diagnozę, bo zawieźliby cię do szpitala z działającym rentgenem. Poza tym - karetkowi mają pierwszeństwo. Swoją drogą, ciekawe do kogo miałbyś pretensję, gdyby okazało się, że odprysk z pękniętego kręgu przemieścił się i uszkodził ci rdzeń?

Odpowiedz
avatar konto usunięte
4 4

@Armagedon: tia...w szpitalu jak już do niego dotarłem to tylko skwitowali, że dobrze, ze przyjechałem sam, bo karetki bym się nie doczekał raczej. To nie taki typ urazu, żeby tam miało cokolwiek pęknąć czy odprysnąć, a najwyżej krąg by się jako cały przesunął. Tak czy siak - do kogo można mieć pretensje - dyspozytora, który powiedział, że szybciej będzie taksówką, czy niemedycznego rodzica? Wiesz, z jednej strony rozumiem lekarzy, pielęgniarki czy ratowników, ale z drugiej - nie dziwię się czemu ci ostatni po mordzie dostają, czemu pielęgniarki cięgi zbierają i czemu za lekarzami nikt się nie wstawia za bardzo. Buractwo, tumiwisizm i niedoedukowanie wręcz w podstawowym wymiarze. A kłamią tak, że następnego, który mnie (albo moją żonę) okłamie, to pozbawię zębów. Bo zwyczajnie mam dość bujania ze skutkami takiego postępowania. Mam przez to rozwalone stawy i cerę (wiecznym, acz niepotrzebnym leczeniem), żona podobnie, ale znacznie poważniej. Jak ostatnio byłem w szpitalu (służbowo) to spokojnie 1/3 -1/2 pacjentów, z jakimi miałem do czynienia, to wynik spartolonej roboty lekarskiej i to takiej podstawowej (typu nieumiejętność rozpoznania pełnoobjawowego zapalenia płuc).

Odpowiedz
avatar marcelka
2 8

powiem tak: z jednej strony rozumiem, że pierwszeństwo mają osoby w stanie zagrożenia życia. z drugiej strony piekielnością największą w tej historii jest całokształt sytuacji w służbie zdrowia - brak lekarzy = dłuższe kolejki, brak właściwej opieki. bo to jest skandal, żeby dziecko ze złamaną ręką czekało X godzin na pomoc. Nawet jeśli dostało jakieś leki przeciwbólowe. Powiem więcej - to jest skandal, żeby ktokolwiek (pomijając naprawdę przypadki hipochondrii i dolegliwości typu "mam trzeci dzień katar) czekał na pomoc tyle godzin. Czy - poruszając problem szerzej - tyle tygodni/miesięcy/lat, gdy mowa o wizytach na nfz. Do Autora historii: rozumiem sytuację, rozumiem, że dziecko zostało przyjęte najszybciej, jak to w waszej sytuacji było możliwe, ale rodzice mają prawo być oburzeni/zdenerwowani. I może to co powiem będzie nieempatyczne, ale liczy się dla nich przede wszystkim ich dziecko - i trudno im się dziwić. Nie usprawiedliwiam ich zachowania, ale serio, emocje robią swoje...

Odpowiedz
avatar Meliana
2 2

Abstrahując od clou historii - mam pytanie odnośnie tych leków u dzieci. Dlaczego część odpada z racji wieku? Chodzi o brak badań klinicznych w danej grupie wiekowej? Zawsze wydawało mi się, że leki dobiera się do wagi, a nie wieku pacjenta...

Odpowiedz
avatar Lapis
6 6

@Meliana: dzieci mają delikatniejszą, wątrobę, nerki, oraz nie w pełni rozwinięty układ nerwowy, więc tak, masa leków odpada.

Odpowiedz
avatar szafa
2 4

Serio dziwisz się, że ludzie jadą do Was? U nas też jest to popularne, bo na wrocławskich sorach ludzie umierają (nie koloryzuję). Oczywiście postawa rodziców karygodna, a Twoja jak najbardziej prawidłowa - Ty jesteś od oceny, kto może, a kto nie może czekać, ale nie dziw się, że nikt nie chce jechać do umieralni w dużych miastach, gdzie najpierw naczekasz się 15 godzin, a i tak pewnie ci powiedzą, że nic ci nie jest.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
0 4

Ale przecież to DZIECKO :). To choćby dorosły umierał Ci na oczach zajmij się dzieckiem z katarem.

Odpowiedz
Udostępnij