Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

O szukaniu pracy. Po historiach damsko-męskich (do tego tematu jeszcze wrócę) coś…

O szukaniu pracy. Po historiach damsko-męskich (do tego tematu jeszcze wrócę) coś lżejszego i z innej beczki - rozmowy kwalifikacyjne.

Jakieś trzy lata temu z kawałkiem z całkiem sporym hukiem rozstałam się z pracodawcą (również temat na historię) i musiałam znaleźć nową pracę. Do tematu podeszłam optymistycznie. Monachium to miasto z prawie zerowym bezrobociem, nie pracuje praktycznie tylko ten, kto nie chce, swoje biura ma tu mnóstwo międzynarodowych koncernów, więc ofert pracy też jest od groma. Do tego non stop słyszy się, jak to pracodawcom ciężko jest znaleźć kompetentnych kandydatów. Jako że w poprzednim miejscu zarabiałam więcej niż bardzo dobrze, Urząd Pracy (zwany odtąd Arbeitsamtem) wyliczył mi całkiem przyzwoity zasiłek, do tego miałam oszczędności, miałam przez kilka miesięcy z czego żyć. Nie byłam w sytuacji, w której musiałabym przyjąć pierwszą lepszą ofertę, więc mogłam trochę poprzebierać i poczekać, aż trafi się coś fajnego.

W zawodzie, który wykonuję, jest spora rozpiętość zarobków. Zależnie od branży, kondycji finansowej firmy, siły przebicia kandydata, stopnia desperacji pracodawcy i paru innych czynników (niekoniecznie jednak wymagań pracodawcy czy doświadczenia kandydata) zarobki netto zaczynają się od, powiedzmy, 1500€ (co na monachijskie warunki jest bardzo niską pensją - dla porównania, wynajęcie kawalerki kosztuje ok. 900€ plus opłaty, dyskont spożywczy oferuje kasjerom bez żadnych kwalifikacji czy doświadczenia i ze słabą znajomością języka na dzień dobry jakieś 1600€, granicę ubóstwa ktoś kiedyś wyliczył na 1700€; kwoty dotyczą Monachium, w reszcie kraju wygląda to inaczej), a potrafią sięgać nawet ponad 4000€. Kwota mniej więcej w połowie tej stawki jest już godziwą zapłatą, biorąc pod uwagę wymagania, godziny pracy, odpowiedzialność i zakres obowiązków, zarazem pozwalającą samotnej osobie na spokojne życie bez trosk finansowych i odkładanie jakiejś kwoty na czarną godzinę. Tyle tytułem wstępu.

W ciągu niecałych 4 miesięcy odbyłam ponad 40 rozmów, część osobiście, część online lub telefonicznie. Czasami słyszałam magiczne słowo "overqualified", czyli politycznie poprawny odpowiednik "za stara do młodego, dynamicznego zespołu", czasami nie odpowiadała mi forma zatrudnienia (czasowa umowa lub przez zewnętrzną agencję), czasami ktoś inny był po prostu lepszy, czasami rozbiegały nam się oczekiwania finansowe. To ostatnie z reguły następowało w ten sposób, że odbywała się rozmowa na temat moich kompetencji, wszystko było cacy, ale jak tylko przeszliśmy do rozmowy na temat zarobków i podałam stawkę (też nieprzesadnie wygórowaną, w końcu to ja pukałam do ich drzwi, a nie oni do moich), potencjalny pracodawca nie mówił wprost, że mają inne widełki płacowe, tylko łapał się za głowę, wykrzykiwał niemiecki odpowiednik "ło paaaani tyyyle piniendzy" (dwie firmy, okazało się, nie oferowały w ogóle żadnego wynagrodzenia, tylko wpis w CV), po czym wygłaszał wykład na temat mojego skandalicznego braku wymaganego doświadczenia, wiedzy itd. No to nie traćmy sobie nawzajem czasu, do widzenia. Ostateczne znalazłam satysfakcjonującą mnie ofertę i pracuję tam do dzisiaj, chciałabym jednak przytoczyć kilka "kwiatków" z tego okresu, które szczególnie zapadły mi w pamięć. Subiektywny ranking, od najmniej do najbardziej piekielnego.

1. Jakiś rekruter. Rozmowa wstępna przez telefon. Rozmowa toczy się po niemiecku, w pewnym momencie pani pyta mnie o znajomość angielskiego. Mówię, że biegła. Czy mogę to jakoś udowodnić. Opowiadam, że kończyłam anglistykę, mieszkałam 7 lat w Irlandii, tam pracowałam na uczelni, dorabiałam sobie jako tłumacz m.in. na policji i w sądach, naprawdę znam język. Zresztą wszystko jest udokumentowane w portfolio, które im wysłałam. No tak, ale oni wymagają certyfikatu B1 (to jest poziom w miarę średniozaawansowany, który pozwala porozumieć się w prostych sprawach: opowiedzieć, co jest na obrazku, napisać prosty list itd.). Odpowiadam, że nigdy tego certyfikatu nie robiłam, nie miało to kompletnie sensu, jako że mam dyplom ukończenia studiów, który potwierdza znajomość języka na dużo wyższym poziomie niż certyfikaty ze szkół językowych. Nie, ma być ten konkretny certyfikat i koniec, inaczej musi mi wpisać brak znajomości języka. No to nie, dziękuję, do widzenia.

2. Dobry kolega pracował w dziale HR w pewnym koncernie i któregoś dnia poinformował mnie, że pracownica na stanowisku pasującym do mojego profilu idzie na urlop macierzyński, nie wie, czy wróci i szukają kogoś na jej miejsce. Mam mu przesłać swoje CV, on mnie poleci. Tak zrobiłam. Za kilka dni kolega mówi, że jednak nic z tego. Szef działu wymyślił sobie, że zaoszczędzi i zamiast zatrudniać nowego pracownika, stanowisko pokryje praktykantem. Kolega tłumaczył mu, że stanowisko jest pełnoetatowe, wymaga doświadczenia, konkretnych umiejętności i praktykant, który przyjdzie na kilka godzin, zwyczajnie sobie tam nie poradzi. Na co szef: "będzie musiał sobie poradzić albo nie zaliczy praktyk".

3. Koleżanka (Polka), pracująca na podobnym stanowisku do mojego, dała mi znać, że u niej w dziale jest wolne stanowisko, równoległe do jej. Pracownica poszła na macierzyński, z którego nie wróciła, nowego pracownika na razie nie znaleźli (mimo że podobno usilnie szukają), obydwa stanowiska obsadza póki co ona sama i powoli już nie daje rady, bo obowiązków przybywa, a doby nie. Pogada z szefem, da mu moje CV, zobaczymy. Efekt rozmowy był taki, że szef poinformował koleżankę, że nikogo na to stanowisko nie zamierzają szukać, bo szkoda im pieniędzy, a ją po to ściągali z oddziału w Warszawie, żeby zapie*dalała na dwa etaty, bo żaden Niemiec nie chciał tego robić. Bo na pojedynczy to oni sobie Niemca znajdą i nie muszą cudzoziemców zatrudniać. I że jak się jej nie podoba, to może wracać skąd przyjechała. Kilka miesięcy później koleżanka znalazła pracę gdzie indziej i, ku zdziwieniu szefa rasisty, złożyła wymówienie.

4. Tym razem oferta z LinkedIn. Duży azjatycki koncern elektroniczny. Wysyłam CV, jest odzew, zapraszają na rozmowę. Przechodzę jedną, drugą, trzecią, są zadowoleni, chcą mi złożyć ofertę. Pensja bardzo dobra, ja też jestem zadowolona. Umawiamy się na podpisanie umowy. Dzień przed umówionym terminem dostaję od nich telefon:
- No bo ten... teges... Właśnie zauważyliśmy, że przekalkulowaliśmy budżet i jednak nie możemy pani zaoferować tyle pieniędzy, ile obiecaliśmy. Musimy troszeczkę zmniejszyć stawkę.
- Co to znaczy troszeczkę? (oferta była ogólnie bardzo dobra, stawka też, więc jakieś 10% mogę zejść, nic mi nie będzie)
- Nooo... Ten... Errrmmm... Jakieś 50%.
- Ile?
- 50%. Stać nas, żeby zapłacić pani połowę umówionej kwoty. To jak? Decyduje się pani?
- No raczej nie.
- Ale dlaczego? Poświęciliśmy pani mnóstwo czasu
- No i co z tego? Ja wam też.
- Czyli nie chce pani?
- No raczej nie.

5. Duża stacja telewizyjna. Pracownicy przyjmowani głównie z polecenia. Pracował tam mój kolega i, standardowo, któregoś dnia pojawiła się informacja, że zwalnia się stanowisko, kolega spytał , czy jestem zainteresowana, no jak nie, jak tak, wysłałam mu CV, on przekazał dalej. Przez ponad miesiąc zero odzewu. Kolega zagadał do szefa HR, jak się sprawy mają - tak, tak, są zainteresowani, niedługo się odezwą. Po kolejnym miesiącu faktycznie zapraszają na rozmowę. Najpierw przez Skype z dziewczyną, która odchodzi ze stanowiska i jeśli dobrze pójdzie, to kolejną już osobiście z potencjalnym szefem i kimś z HR. Odbyłam rozmowę przez Skype któregoś dnia rano, dziewczyna nie bardzo wiedziała, jak tę rozmowę prowadzić i o co mnie pytać, skończyło się tym, że to ja prowadziłam rozmowę, ale dzięki temu dowiedziałam się wszystkiego, co mnie interesowało. Stanęło na tym, że dziewczyna pogada z szefem, przekaże mu swoją opinię i da znać w najbliższych dniach w sprawie ewentualnej kolejnej rozmowy. Już tego samego dnia po południu zadzwoniła, że szef jest zainteresowany i proponują rozmowę osobistą w przyszłym tygodniu. Bardzo się cieszę, uzgadniamy termin. Ona ma tylko jeszcze prośbę, żebym w ciągu najbliższych 30 minut dosłała jej CV z datami dziennymi mojego początku i końca zatrudnienia u wszystkich pracodawców (miałam wpisane tylko miesiące i lata) i gdyby gdzieś była kilkudniowa luka, proszą o informacje, co przez te dni robiłam. Nie wiem, po co im to, ale ok, mówię tylko, że nie ma mnie w tej chwili w domu, bo załatwiam pewne sprawy na mieście, wrócę wieczorem i przyślę wymagany dokument. Tak też zrobiłam.

Tydzień później przychodzę na rozmowę osobistą. Witają mnie pracownica i jej szef. Z HR nikt "nie był w stanie znaleźć czasu w tak krótkim terminie". Faktycznie, moje CV wpłynęło zaledwie 2,5 miesiąca temu, mogli nie zdążyć. Rozmowa przeszła gładko, moje kompetencje im pasują, mnie ich wymagania też, hajs się zgadza. Potencjalny szef zadał mi tylko jedno dziwne pytanie, tj. "czy mój obcy akcent nie będzie przeszkadzał mi w wykonywaniu obowiązków". Musiałam mieć dziwny wyraz twarzy, bo zaraz się z tego wycofał.

Po zakończeniu rozmowy pracownica poprosiła mnie, żebym jeszcze chwilę została, bo miała do mnie jeszcze parę spraw. W zasadzie dwie sprawy, które mocno ją rozczarowały. Na rozmowie zrobiłam bardzo dobre wrażenie, ale przez te sprawy ona ma teraz dysonans poznawczy i nie wie, co o tym myśleć. A więc, sprawa pierwsza. Widzi, że jestem dobrze ubrana, pomalowana, no pełna profeska, natomiast podczas rozmowy przez Skype moja twarz wyglądała na nieumalowaną, co zrobiło na niej nieprofesjonalne wrażenie. Wytłumaczyłam jej, na czym polega różnica między makijażem dziennym, a takim "do kamery" i że owszem, podczas tamtej rozmowy też miałam na sobie makijaż, z tym że nie teatralny i przez kamerkę Skype mogło nie być go widać (już pomijając fakt, że nie ubiegałam się o stanowisko prezentera, tylko o zdecydowanie biurowe, to myślałam, że dziewczyna, pracując w telewizji, wie takie rzeczy). Druga sprawa, tydzień temu ona wyraźnie prosiła przez telefon o przysłanie dokumentu w ciągu 30 min, a ja wysłałam dopiero wieczorem. Jej nie interesują moje tłumaczenia, że byłam poza domem, jej zdaniem miałam obowiązek być cały czas w domu i czekać na jej telefon, ona się czuje zlekceważona i przekaże to wyżej. Biorąc pod uwagę ich tempo reakcji, dostosowanie się do jej oczekiwań mogłoby oznaczać siedzenie kołkiem przez miesiąc lub dwa, nie wychodząc nawet ze śmieciami. I faktycznie, chyba przekazała wyżej swoje odczucia, bo już półtora miesiąca po tej rozmowie dostałam z HR maila kopiuj/wklej o treści "Drogi kandydacie, dziękujemy za zainteresowanie stanowiskiem nr 12345678. Niestety przesłałeś nam swoją aplikację zbyt późno i nie jesteśmy w stanie zaprosić Cię na rozmowę wstępną".

6. Na koniec dwie oferty z Arbeitsamtu. Sprawa z Arbeitsamtem ma się tak, że opłacają ubezpieczenie i wypłacają zasiłek, ale co miesiąc trzeba się stawiać na rozmowę z doradcą i zdawać mu relację z poszukiwań pracy. Arbeitsamt czasami przysyła również oferty, które ma w swojej bazie danych. Są to z reguły oferty Januszexów, które nigdzie indziej nie mogły znaleźć kandydata (lub nie wiedziały w jaki sposób mogą go szukać), więc ich atrakcyjność można sobie wyobrazić. Problem polega na tym, że jeśli Arbaitsamt przyśle jakąś ofertę, to trzeba aplikować, a jeśli firma zaprosi na rozmowę, trzeba na nią iść i niezależnie od jej przebiegu trzeba wysłuchać Johannesa biznesu do końca, nie można wyjść trzaskając drzwiami, bo jak się Johannes poskarży, można stracić świadczenia. Jeśli dostanie się propozycję pracy i się ją odrzuci, trzeba mieć solidne wytłumaczenie.

Oferta nr 1. Koncern elektroniczny. Pracownika szukają od ponad roku i potrzebują naprawdę na cito. Wymagania na 2 strony A4, w tym: znajomość czterech języków, z tego dwóch niszowych (angielski i niemiecki biegle, do tego komunikacyjnie polski lub słowacki oraz szwedzki lub duński), doświadczenie w pracy tłumacza, doświadczenie w tworzeniu stron internetowych, w organizacji eventów, biegła znajomość MS Sharepoint i doświadczenie jako administrator oraz kupa innych rzeczy. Opis stanowiska mi pasuje, składam papiery. I cisza. Mija miesiąc, drugi, zero odzewu. Dzwoni do nich mój doradca, że no jak to tak, szukacie w końcu kogoś czy nie, co to ma być. W końcu jest odzew. Mail od pana z HR, że zapraszają na rozmowę w przyszły poniedziałek. Potwierdzam, że będę. W czwartek wieczorem zmarł nagle mój dziadek, pogrzeb wyznaczony na niedzielę. Piszę maila do pana z HR, że proszę o przełożenie terminu rozmowy na inny termin z takiej i takiej przyczyny. W piątek dzwoni do mnie pan z HR, że o przełożeniu na późniejszy termin nie ma mowy, bo muszą w końcu obsadzić to stanowisko i im się spieszy, ale czy mogę dzisiaj, teraz, zaraz, natychmiast. Jego co prawda nie ma dzisiaj w biurze, ale jest pan szef i on odbędzie ze mną rozmowę. Właśnie wyruszyłam w podróż do Polski, ale że daleko jeszcze nie ujechałam, mogę się wrócić, odwiedzić ich biuro i odbyć rozmowę.

Dzwonię do tego pana szefa, mówię, że niedługo będę i uprzedzam, że jestem trochę nieodpowiednio ubrana, bo jednak w ośmiogodzinną podróż nie wybieram się z reguły w garsonce. On, że nie ma sprawy, rozumie sytuację, zresztą jest piątek i on sam dzisiaj przyszedł do pracy w dżinsach i t-shircie. Docieram na miejsce. Rozmowa przebiega standardowo, doświadczenie, umiejętności i tak dalej. Podoba mu się, chcemy panią, dogadajmy jeszcze tylko finanse. Podaję swoją stawkę. Reakcja: "Ło paaaanii tyyyle piniendzy". No dobrze, to ile państwo proponują przy tych wymaganiach? Nie chce powiedzieć, ale mówi, że za tyle, co ja chcę, to u nich pracuje dyrektor finansowy. Myślę sobie, że musi być to wyjątkowy marny dyrektor finansowy, skoro nie był w stanie do tej pory znaleźć lepszej pracy. Pan mówi, że musi sobie przemyśleć sprawę, ale swoją drogą to mam niesamowity tupet, że przychodzę na rozmowę w dżinsach i ośmielam się żądać pieniędzy, za które mogliby mieć Niemca (no bo wiadomo, rodowitego Niemca z biegłym polskim znajdzie na pstryknięcie palcami). Tydzień później dostaję kopiujwkleja od pana z HR, że bardzo im przykro, ale zanim dostali moją aplikację, zdążyli już obsadzić stanowisko, więc niestety nie są w stanie zaprosić mnie na wstępną rozmowę. Podczas następnego spotkanie z doradcą opowiadam mu sytuację, on robi facepalma i mówi, że z ciekawości zaraz zadzwoni do tej firmy i spyta, jakie zarobki faktycznie oferują. Około 1100€ na rękę. Czyli niemiecka płaca minimalna. To pewnie jeszcze długo bedą szukać.

7. I najlepsze na koniec. Również oferta z Arbeitsamtu. Jednoosobowa firma w osobie Pana Turka (nazwijmy go Ahmedem Biznesu), zajmująca się czymś tam związanym z ochroną przeciwpożarową, szuka pracownika i podobno mój profil pasuje. Nie wiem, co niby miałabym tam robić, ale Arbeitsamt każe, trzeba aplikować. Wysyłam papiery. Następnego dnia o 4:55 rano telefon. Ahmed Biznesu zaprasza na rozmowę. Tak, dzwoni o czwartej pięćdziesiąt kurła pięć. Serio. Jako że oferta z Arbeitsamtu, muszę iść. Umawiamy się na ten sam dzień, idę. Ahmed opowiada, że ta oferta, którą wysłał do Arbeitsamtu to pic na wodę, ochronę przeciwpożarową ogarnia sobie sam, ale potrzebna mu pomoc w innej kwestii. Ostatnio kupił sobie firmę zajmującą się wynajmem powierzchni biurowych i nie ma pojęcia, jak ją prowadzić, bo się na tym nie zna. Jest mu potrzebny ktoś, kto mu to poprowadzi i to niby miałabym być ja. Obowiązki to zawieranie umów z najemcami, rozwiązywanie ewentualnych problemów, dopilnowanie, że wszystko gra i tańczy, a Ahmedowi hajs się zgadza. Myślę, fizyka kwantowa to nie jest, dam radę, on się raczej nie będzie w nic wtrącał, będę mieć sporą autonomię, nie brzmi źle.

Ale gdyby było tak pięknie, nie byłoby tej historii. Ahmed kontynuował. On sobie opracuje biznes plan, ile w którym miesiącu chciałby na tym interesie zarobić, a jeśli kwota nie będzie się zgadzać z rzeczywistością, ja ponoszę za to odpowiedzialność finansową, czyli jeśli np. jakieś biuro będzie przez miesiąc stać puste, albo będzie potrzebna naprawa, która jest w gestii wynajmującego, albo w ogóle Ahmed przeszacuje potencjalny zysk, ja mam wyskoczyć z kasy, swojej prywatnej. I mam mu podpisać coś in blanco na poczet moich potencjalnych kar finansowych. W tym momencie miałam ochotę wstać i wyjść, ale że oferta z Arbeitsamt, muszę wysiedzieć do końca. Potem było coraz ciekawiej. Godziny pracy: Ahmed wstaje o 5 (zdążyłam zauważyć), więc od tej godziny muszę być do jego dyspozycji do momentu, aż wszyscy najemcy wieczorem opuszczą biura. Dress code: Ahmed słyszał oraz widział w filmach, że profesjonalne firmy wymagają od pracowników określonego stroju, więc jego oczekiwania są nastepujące: biała bluzka rozpięta pod szyją, wąska spódnica do kolan z rozcięciem na nodze, pończochy samonośne, bo rajstopy mogą się nieładnie odznaczać i wysokie szpilki (już się domyślam, jakiego rodzaju filmy Ahmed oglądał). Zanim rozpocznie ze mną współpracę, Ahmed chciałby zaprosić mnie na godziny próbne, żeby zobaczyć, jak będzie się nam pracowało. Pora? Może jakoś wieczorem, jak już nikogo nie będzie i nikt nie będzie zawracał głowy. Jakaś 21, 22? W stroju służbowym. Jest mi tam coraz bardziej niezręcznie, próbuję zakończyć rozmowę, chcę wyjść i nie wracać. Ahmed przechodzi do finalnych punktów. Umowa? Ale po co umowa, on jest człowiekiem honoru, jego słowo będzie dla mnie najlepszą umową. Zarobki: „Pani ma status osoby bezrobotnej, tak? To Arbeitsamt płaci pani składkę zdrowotną i wypłaca zasiłek. Ja pani coś tam jeszcze dorzucę od siebie i wszyscy będą zadowoleni”. W końcu rozmowa się zakończyła, mogę wyjść.

Ahmedowi wysyłam maila, że ja się jednak nie zdecyduję, poblokowałam go, gdzie się da, bo nalegał na współpracę, po czym dzwonię do Arbeitsamtu i przedstawiam im sytuację. Nie mogłam rozmawiać z moim doradcą, który był ogarniętym gościem, byłam zdana na jakiegoś łebka na infolinii. Opowiadam, co i jak, łebek nie widzi problemu. Ja kontynuuję, że odpowiedzialność finansowa, że dziwny dress code i jakieś nocne próbne godziny, że się typa boję, łebek nie widzi problemu. Przekonała go dopiero praca bez umowy na koszt Arbeitsamtu. No tu EWENTUALNIE mogą mi odpuścić i łaskawie się zgodzą, żebym tej oferty nie przyjmowała, ale naprawdę w drodze wyjątku. Potem mój doradca oddzwonił z przeprosinami i zapowiedział, że wyciągną wobec Ahmeda konsekwencje.

Post Scriptum. Jakieś półtora roku temu, kiedy już dawno pracowałam w mojej obecnej firmie, byłam z moim partnerem na grillu u jego szefa (pracownicy byli zaproszeni z rodzinami). Wywiązała się rozmowa na temat sytuacji na rynku pracy. Któraś żona zaczęła opowiadać, jak to strasznie ciężko jest znaleźć kandydata. Ona pracuje w HR w jakiejś firmie IT i szukają już od dawna kogoś na stanowisko podobne do mojego, i nie mogą znaleźć. Albo ludzie nie mają wymaganego doświadczenia, albo chcą za dużo zarabiać. No po prostu straszne rzeczy. Pytam, jakie zarobki proponują. Mówi, że niezłe - na rękę 1500€. Pytam ją, czy wie, że Aldi proponuje więcej na start kasjerom bez żadnego doświadczenia. Na co ona, że nie ma przymusu pracy w ich firmie i ona nikomu nie broni pracować w Aldi. Kilka miesięcy później spotkałyśmy się przy jakiejś innej okazji. Nadal szukali kandydata.

zagranica

by Crannberry
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar DeceiverInI
0 8

Opisalas sie juz i tak dokladnie w poprzedneij historyjce kto cie mogl rozpoznac ten rozpozna wiec powiedz -- co to to ta twoja branza est?

Odpowiedz
avatar Crannberry
5 9

@DeceiverInI: też tak myślę, że ktoś, kto mnie zna rozpoznał mnie bez problemu w historii o teściowej ;) W branżach pracowałam różnych, tu w Niemczech wyszło, że głównie w IT. Moje stanowisko to taki gryziklawiaturek biurowy na trochę wyższym poziomie, czyli nie sekretarka, która odbiera telefon i parzy kawę, tylko bardziej zaawansowane rzeczy. W zależności od tego, czy w grę wchodzi „ogarnianie kuwety” jakiemuś preziowi, czy tylko sprawy operacyjne, nazywa się to albo Executive Assistant, albo Chief of Staff lub Program/Business Manager. Wrzucę Ci przykładowy opis stanowiska: Planning, organization and execution: • Annual business rhythm of Enterprise and Partner Group in coordination with the global organization (Worldwide and EMEA) and 32 subsidiaries across Central & Eastern Europe • Regional conferences with up to 100 participants, Leadership team meetings and seasonal team events • Executive travel logistics including agenda coordination with respective customers, partners and subsidiaries Business Management • End to end business administration to the EPG General Manager • Creation of weekly sales update, customer-ready and field seller readiness presentations • Marketing, travel and events budget monitoring and management • Internal, sales and customer/partner communication • SharePoint site administration and maintenance

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 5 listopada 2019 o 20:12

avatar eulaliapstryk
19 21

No jak to się dobrze czyta. Znowu, nie wiem, czy życzyć, żeby więcej piekielności Cię nie spotykało, czy mieć nadzieję na skomplikowane życie i kolejne historie. :D

Odpowiedz
avatar Crannberry
16 18

@eulaliapstryk: dziękuję! Naprawdę bardzo mi miło, że historie się podobają. Chyba zadowolę Cię w obydwu kwestiach. Po przeprowadzce do Niemiec przeżyłam jakieś 7 „chudych lat”, kiedy prześladował mnie „odwrotny dotyk Midasa” i wszystko, czego się dotknęłam, z hukiem i przytupem obracało się w g*wno, więc materiału mam jeszcze na co najmniej 4-5 historii. Potem sytuacja się nagle odwróciła i póki co wszystko się, odpukać, dobrze układa :)

Odpowiedz
avatar MagArt
1 3

Aż założyłam konto

Odpowiedz
avatar Jorn
10 10

Z twojej historii wynika, że wbrew temu, co piszą różni "znawcy" twierdzący, iż przekroczenie granicy na Odrze i Nysie oznacza przejście z piekła do raju, poszukiwanie pracy w Niemczech nie różni się zbytnio od poszukiwania pracy w Polsce 20 lat temu, kiedy ostatni raz szukałem pracy w ojczyźnie. Z własnego doświadczenia dorzucę, że 10 lat temu w Belgii, kiedy w tym kraju ostatni raz szukałem pracy, też się za bardzo nie różniło. Oczywiście szczegóły są różne, np. w Brukseli i okolicach wiele firm nie bardzo chce zatrudniać cudzoziemców za normalne stawki, więc zawsze do ogłoszeń wpisują wymóg perfekcyjnej dwujęzyczności w językach francuskim i niderlandzkim. Nawet jeśli na pierwszy rzut oka widać, że to ściema, nic z tym nie mogłem zrobić, bo oba te języki znam wystarczająco dobrze, żeby w nich pracować, ale oczywiście nie perfekcyjnie. Czasami się zapędzają i pewien mój znajomy Francuz też raz usłyszał, że jego francuski nie jest wystarczająco dobry, co w jego przypadku było jeszcze bardziej absurdalne, niż się może wydawać, bo jego spokojnie można było odrzucić na niderlandzkim, w którym ledwie dukał.

Odpowiedz
avatar DeceiverInI
2 2

@Jorn: a to nie est tak ze kreci sie nosami na cudzoziemnow w pracach lokalnie atrakcyjnych mam na mysli wlasnie takie cos jak autorka opisuje "buisness-porn-menager" czy inny "chef superasisstance" i tam jest kombinatoryka natomiast wszelkie prace typu hydraulik/elektryk/spawacz/murarz to inna bajka i tam stawki sa na dzien dobry wyzsze dla doswiadczonych bez krecenia nosem bo miejscowi wlasnie szukaja stanowisk biurowo-nierobowych a do realne roboty brak?

Odpowiedz
avatar Crannberry
8 10

@DeceiverInI: w zawodach typu malarz, kafelkarz, hydraulik, mechanik wszystko rozbija sie o to, czy gość zna język. Jeśli zna, zakłada własną działalność, klienci polecają go jedni drugim, zleceń ma tyle, że się podrapać nie ma kiedy, stawki dyktuje sam i żyje jak pączek w maśle (przykład, w poprzedniej firmie pracowała babka na stanowisku jakaś Digital Transformation Director czy coś takiego, jej mąż miał swoją działalność jako "Złota rączka", czyli naprawy, drobne remonty itd. i zarabiał więcej niż ona na jej dyrektorskim stołku). natomiast jeśli ktoś nie zna języka i nie jest w stanie się dogadać, pracuje u polskiego Janusza za minimalną stawkę, którą ten Janusz mu wypłaci albo i nie (niestety bardzo często nie)

Odpowiedz
avatar Crannberry
6 8

@Jorn: w szukaniu pracy w Polsce nie mam specjalnie doświadczenia, gdyż z kraju wyjechałam pod koniec studiów, ale mit, jak to na Zachodzie kasa leży na ulicy i nie trzeba kompletnie nic robic można spokojnie włożyc między bajki. Januszexy, myślę, też istnieją na całym świecie i wszędzie można na nie trafić. Na trudność w Niemczech nakładają się moim zdaniem dwie sprawy. Raz, ogólny trend, niezależnie od wykonywango zawodu, żeby pracownikowi płacić jak najmniej i zatrudnia się tego, kto jest najtańszy, niestety często kosztem kompetencji i później mamy kuriera, który nie umie wypełnić papierów przy odbiorze przesyłki, czy babę w urzędzie, która nie zna przepisów i nie radzi sobie z wypełnieniem formularza. A druga sprawa, Niemcy nie darzą cudzoziemców (głównie tych z Bloku Wschodniego) sympatią. Oczywiście przez swoja niechlubna historię mają na tyle instynktu samozachowawczego, że nie powiedzą tego na głos (trzęsą gaciami przed byciem oskarżonym o dyskryminację), ale dają to odczuć. Do tego dochodzi nie najlepsza opinia, którą wyrobiła nam fala emigracji z początku lat 90 i jest przekonanie, że Polacy mogą pracować tylko na produkcji lub "na szmacie". Jest to dość mocno zakorzenione i dość ciężko jest z tym walczyć

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
3 3

@Crannberry: Niestety, ale na początku lat dziewięćdziesiątych nasi rodacy dopuszczali się też kradzieży na masową skalę, słynna juma, czym utrwalili negatywne stereotypy o Polakach. Poza tym nie wiem, jak jest w Niemczech, ale w Irlandii wielu Polaków nie ma żadnych aspiracji, ambicji. Idą do najprostszej roboty i tam zostają. I jak ktoś startuje na wyższe stanowisko, to potencjalny pracodawca jest zdziwiony, że jakiś Polak jest chętny. Za jakiś czas będę miał ten sam problem.

Odpowiedz
avatar Crannberry
4 6

@pasjonatpl: o jumie nie chiałam już tak wprost pisać, żeby mnie ktoś zaraz nie oskarżył o "plucie na Polskę" ;) Ale jak sie poczyta polskie fora, to nadal bardzo popularne jest podejście "oje*ać Szwaba", zupełnie jakby mieszkali tam za karę na jakichś robotach przymusowych. A potem ten sam typek pyta o kontakt do jakiegoś polskiego adwokata od spraw karnych (ojoj, coś nie poszło). Ciekawe jest, co piszesz o Irlandii. Mieszkałam tam przez kilka lat i odniosłam wrażenie, że tam wyjechali właśnie głównie młodzi wykształceni ludzie, którzy oczywiście na start brali jakąkolwiek pracę, ale w miarę szybko zaczynali pracować w swoim zawodzie - mówię o tych, którzy tam postanowili osiedlic się i żyć, ci, którzy chcieli szybko zarobić i wrócić patrzyli tylko, gdzie jest najlepsza stawka za godzinę. Brak ambicji widzę właśnie w Niemczech. Ludzie nawet wykształceni (dotyczy to zwłaszcza kobiet) podejmuja się najprostszych prac fizycznych, głównie sprzątania, i tam zostają. Mieszkają w kraju kilkanaście/-dziesiąt lat i nie nauczą się po niemiecku nawet przywitać. Jakiś czas temu pojawiła się w mediach społecznościowych kampania jakiegoś towarzystwa polonijnego pt. "Nie każda Polka to sprzątaczka", mająca na celu walkę ze stereotypowym myśleniem i zwrócenie uwagi, że gros POlek wykonuje też inne zawody, typu lekarz, prawnik, inżynier itd. Pod artykułem wylew hejtu i bluzgów ze strony pań sprzątających pod adresem pań wykonujących inne zawody, o treści mnniej więcej "leniwe brudasy niech sie wezmą do uczciwej pracy!" (czyli sprzątania)

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
2 2

@Crannberry: W Irlandii owszem, szuka się pracy za jak najlepszą stawkę i są ludzie na wyższych stanowiskach, ale w dalszym ciągu niewielu. Co do pracowników tzw. średniego szczebla, to jest lepiej, ale jeśli chodzi o stanowiska wymagające naprawdę wysokich kwalifikacji, to niewielu próbuje się przebić przez szklany sufit. A o jumie to wiem sporo, bo mieszkałem przy granicy. Nigdy tego nie robiłem, ale nie dało się o tym nie słyszeć.

Odpowiedz
avatar Jorn
1 1

@Crannberry: Złaśnie tak to mniej więcej wygląda. Tylko, że nawet jeśli nie zna języka, to jeśli jest ogarnięty, dobrze wykonuje robotę i ma rozsądne stawki, to w Brukseli spokojnie wyżyje z polskich klientów, więc nie musi się u nikogo zatrudniać. Nawet krąży po tym mieście dowcip, że w wymienionych przez ciebie zawodach nie ma czego szukać bez znajomości języka polskiego, a sieć marketów budowlanych zaczęła swoje produkty opisywać również w języku polskim.

Odpowiedz
avatar Jorn
2 2

@Crannberry: To w Brukseli jest trochę inaczej (drugim polskim skupiskiem w Belgii jest Antwerpia, ale o tamtejszej Polonii praktycznie nic nie wiem). Oprócz tych pracujących "w sprzątaniu" i w budowlance jest też spora grupa ludzi pracujących w instytucjach UE, NATO i innych podobnych organizacji, a także w europejskich centralach dużych koncernów, których w Brukseli jest całkiem sporo. Zresztą ci z budowlanki i sprzątania też są niejednolici, niektórzy się rozwinęli do całkiem prężnych biznesów, a inni - jak piszesz - nawet się podstaw żadnego z tutejszych języków nie nauczyli. I oczywiście cała masa przypadków pośrednich.

Odpowiedz
avatar Koralik
5 5

A ja tak czytam i porównuję ten cały Arbeitsamt do PUPy...

Odpowiedz
avatar Ohboy
0 0

@Koralik: Jakiś taki przyjaźniejszy się wydaje.

Odpowiedz
avatar Crannberry
9 11

@Ohboy: Dużo zależy od tego, na jakiego doradcę się trafi. Mój był akurat spoko. Od razu powiedział, że pomóc mi nie będzie w stanie, ale nie będzie też przeszkadzał. Mam robić swoje i tylko raz w miesiącu dać mu wydruk excela ze stanem rzeczy, żeby miał coś w papierach. Rozumiał też, że rekrutacja do większości firm trwa około 3 miesięcy i nie cisnął, żebym znalazła jakąkolwiek prace w 2 tygodnie. Ale są też tacy, którzy wyślą księgowego na produkcję lub inżyniera na szmatę, żeby tylko statystykę zamknąć. Znajomą Arbeitsamt wysłał kiedyś na półroczny intensywny kurs języka (6 godz dziennie, 5 dni w tygodniu), po czym po 5 miesiącach biurwa przysłała jej pismo, że w sumie skoro chodzi na całodzienny kurs języka, to nie jest w stanie jednocześnie podjąć pracy na pełny etat, w związku z czym traci status osoby bezrobotnej i oni wzywają ją do zwrotu zasiłku i składek ubezpieczenia społecznego za ten okres, raptem 10 tys euro do natychmiastowego zwrotu, albo kierują sprawę do komornika. Sprawa jest w sądzie

Odpowiedz
avatar Ohboy
5 5

@Crannberry: O, to ta logika już podobna do PUPy ;)

Odpowiedz
avatar RP73
2 2

@Koralik: czasem chyba nawet ciekawszy. Moja malzonka po przyjezdzie tutaj poszla sie zarejestrowac i trafila na jakiegos 450€Achmeda, ktory doradzil jej, by wracala do PL, bo tutaj takich nie chca. Cos musi byc na rzeczy, skoro Urzad Finansowy, po otrzymaniu mojego rozliczenia podatkowego podjal decyzje o zwrocie tylko czesci wyliczonych pieniedzy, odrzucajac m.in. koszt przeprowadzki zony i jej kursow niemieckiego gdyz „nikt jej tutaj nie zapraszal i te koszty sa naszymi prywatnymi kosztami i im nic do nich”. Grunt, ze mnie sie z robota udalo. Ona dalej walczy o cos lepszego. Nawiasem mowiac super sie Autorke czytalo

Odpowiedz
avatar Schaedling88
0 0

@RP73: To nie tak, że nikt jej tutaj nie zapraszał. Koszty kursu języka niemieckiego, zgodnie z rozporządzeniem do EStG nie stanowią kosztów uzyskania przychodu. Koszt przeprowadzki zostałby uwzględniony, gdyby twoja żona przeprowadziła się z Polski do Niemiec mając już podpisana umowę z niemieckim pracodawcą. To wynika już bezpośrednio z ustawy. Urzędnik miał racje, to są wasze prywatne koszty.

Odpowiedz
avatar DeceiverInI
0 0

ja to bym w sumie chcial o irlandii ale na agencji pracy (holeandia) sie spazylem a samemu nie ebde kombinowal w obcym kraju na zywol

Odpowiedz
avatar Ara
3 3

"Overqualified" raczej nie oznacza, że za stara. Bardziej wyraża obawę, że będziesz się w danej pracy nudzić, więc szybko odejdziesz, że będziesz rozczarowana zarobkami na dłuższą metę - i znowu, szybko odejdziesz jak znajdziesz coś lepiej płatnego, lub, że Twoje ambicje względem kariery sprawią, że nie będziesz się dobrze czuć na danym stanowisku - co zaowocuje tym, że szybko odejdziesz.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 13 listopada 2019 o 13:38

avatar Crannberry
2 4

@Ara: też to tak na początku interpretowałam, aż przy jakiejś rozmowie przez telefon rekruterka się niechcąco wygadała, że szukają kogoś przed trzydziestką (bo młody, dynamiczny zespół itd.), a potem dostałam maila, że ze mnie rezygnują, bo "overqualified", a potem znajomy pracujący w HR mnie oświecił, że w przypadku zbyt wiekowych kandydatów też często używają tego słowa

Odpowiedz
avatar KoJotP
2 2

@Ara: Albo że w ciula walą i nie życzą sobie kogoś świadomego swoich praw i obowiązków. Albo że kadra kierownicza nie ten teges, a kulturalny i w krawacie będzie mąciwodą, itp. itd. Powodów jest mnóstwo, a hipokryzja HRów niezmierzona, dla nich ma być jak najłatwiej i bez komplikacji, drobna ryska na pieczołowicie wydumanym obrazie kandydata idealnego i out.

Odpowiedz
avatar Ara
1 1

@Crannberry: Ale właśnie "zbyt wiekowi kandydaci" oznaczają z perspektywy pracodawcy takie właśnie zagrożenie, o którym pisałem. Coś o tym wiem, bo jednak w rekrutacji pracuję już ponad 10 lat.

Odpowiedz
avatar szafa
3 3

Akurat porównywanie do pracy w markecie jakiejkolwiek pensji jest trochę irytujące. W Twoim wypadku jeszcze jest to uzasadnione, bo z tekstu wynika, że naprawdę masz sporo kwalifikacji i możesz podjąć naprawdę odpowiedzialną pracę, ale jak przy prostych pracach biurowych wymagających podstawowej znajomości excela i biegłego angielskiego słyszę płacz, że w markecie się zarabia więcej, to mnie trafia, bo praca w markecie jest ciężka i obciążona wieloma niedogodnościami, więc trudno, żeby ludziom płacić jakieś grosze za harówę wykańczającą fizycznie i psychicznie.

Odpowiedz
avatar Crannberry
2 4

@szafa: nie miałam broń Boże na celu dyskredytowania pracy w markecie, gdyż doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że jest ona ciężka i niewdzięczna. Posłużyłam się nią tylko i wyłącznie jako przykładem pracy, gdzie przy niskich wymogach formalnych wobec kandydata (w ogłoszeniach jako jedyny wymóg podawano podstawy języka i chęć do pracy) oferowano w miarę nieżenujące zarobki.

Odpowiedz
avatar szafa
2 2

@Crannberry: Dlatego tak czy siak dałam plusa za historię, bo rzeczywiście żenujący ci wszyscy Janusze i Grażyny, normalnie jak w Polsce ;)

Odpowiedz
avatar Zimny
1 1

Dobrze wiedzieć, że oferty zatrudnienia będące smutna parodią normalnego rynku pracy to nie typowo polska specjalność

Odpowiedz
Udostępnij