Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Odezwała się do mnie matka szukająca korepetycji dla syna. Mogłam rozłączyć się…

Odezwała się do mnie matka szukająca korepetycji dla syna.

Mogłam rozłączyć się już po tym, kiedy zignorowała moje „w zasadzie już nie udzielam korepetycji”, ale chyba trafiła na moment obniżonej asertywności i dałam się namówić na to, że przez weekend sprawę przemyślę i w niedzielę wieczorem dam odpowiedź. Myślałam, że chodzi tylko o kilka godzin na dobry start w liceum.

Nie zdążyłam jej napisać, że decyzję podjęłam negatywną, kiedy dostałam od niej rozpiskę nadchodzącego tygodnia z wiadomością, że popatrzyła w kalendarz i już „wstępnie” zaplanowała spotkania z chłopakiem. Codziennie, od poniedziałku do piątku, od 18.30 do 22.30, w weekend od 9 do 19.

I nie był to przedział czasowy na wyznaczenie godziny albo dwóch, tylko pięć razy po cztery godziny zegarowe i cały weekend, bo napisała też „40 godzin wyjdzie, troszkę za mało, ale może potem uda się więcej czasu wygospodarować, to pani od razu powiem”.

Stwierdziłam, że krótkim „NIE” raczej sprowokuję ją do ofensywy, zamiast zamknąć temat, więc zadzwoniłam i dowiedziałam się, co, jak i dlaczego.

Syn nie dostał się do klasy biologiczno-chemicznej, a on tak bardzo, bardzo, bardzo chce być lekarzem. Takie rozczarowanie, ale co zrobić, jest w matematyczno-informatycznej i tam na pewno nie przygotują go dobrze do matury, więc mama zawczasu przeciwdziała. Umówiła mu już angielski techniczny i myślała, że ja szkoliłabym go z chemii i biologii i gdybym jeszcze mogła polecić dobrego fizyka...

Codziennie, do oporu, najlepiej tak z 50 godzin w tygodniu, bo skoro nawet do liceum do odpowiedniej klasy się nie dostał, to znaczy, że jest bardzo źle i trzeba jak najszybciej zacząć rzecz naprawiać.

Zatkało mnie. Dosłownie mnie zatkało i byłam w stanie wystękać tylko tyle, że jedną pracę na etat to ja już mam i drugiej nie potrzebuję. I że szczerze wątpię, żeby takie korepetycje miały jakikolwiek sens i radzę porozmawiać z synem, a nie cudować.

Poprosiłam jeszcze, żeby więcej nie dzwoniła, ale nie zrozumiała, bo jej ostatnie słowa, zanim się rozłączyłam, to: „Pani jeszcze się zastanowi, tak? I jutro pani zadzwoni? Halo?”.

Naprawdę, naprawdę współczuję temu chłopakowi, jeśli mamuśka znajdzie kogoś, kto przystanie na jej szaleństwo i zacznie zmuszać syna do siedzenia nad książkami przez kilkadziesiąt godzin w tygodniu.

by Ursueal
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar Zunrin
7 9

Techniczny angielski? Aż zerknąłem sobie w obecne wymagania rekrutacyjne. Język o bcy nowożytny wymagany jest jedynie na dietetyce i zdrowiu publicznym (cokolwiek to jest). Na lekarskich zazwyczaj patrzą na biologię, chemię, fizykę i matematykę w różnych konfiguracjach. Na upartego wystarczy sama biologia z chemią.

Odpowiedz
avatar inatcor
11 15

150 netto/h załatwi myślę sprawę:)

Odpowiedz
avatar Meliana
26 26

@Habiel: Jeśli dzieciak fascynuje się biologią, to nie potrzebuje raczej 40 godzin korepetycji tygodniowo... Obstawiam, że to raczej matka fascynuje się wizją syna-lekarza, stąd taki pomysł na grafik. Swoją drogą, niby się śmieją, że matura jest coraz bliżej poziomu "pokoloruj drwala", ale widocznie jest wręcz przeciwnie, skoro jak twierdzisz, "nie ma szans na nadrobienie różnic" i "jest skazany na korepetycje od początku" - ja, ponad 10 lat temu, do matury rozszerzonej z biologii przygotowywałam się sama, bez korków. Do historii z resztą też. Zdałam obie. A żaden ze mnie nadinteligentny geniusz ani specjalnie zaciekły kujon.

Odpowiedz
avatar Ursueal
17 19

@Habiel: Żeby potrzebować 10 godzin korków z dwóch przedmiotów w tygodniu przez cały rok, trzeba być być trepem i celowo nie robić niczego we własnym zakresie. 50 wbiło mnie w glebę. Podejrzewam, że przy 15 mogłabym próbować przerabiać program z chemii do poziomu inżyniera i do końca liceum pewnie zdążyłabym zrobić z chłopakiem całkiem znośny projekt dyplomowy, pewnie nawet lepszy od mojego. Raz miałam uczennicę, która dopiero w klasie maturalnej zdecydowała się pisać rozszerzoną chemię i przy 4 godzinach lekcji w tygodniu zdała bez problemów na ponad 80% (chyba 86). Obstawiam, że dokładała drugie 4 albo 5 własnej pracy, była zresztą bardzo pojętna. Wtedy uważałam, że pracujemy dość intensywnie, zarówno ja, jak i ona odetchnęłyśmy z ulgą po maturze. Porozmawiałam o tym "projekciku" korków z sąsiadką, która uczy w liceum i dowiedziałam się, że to wcale nie jest jakieś niespotykane zjawisko - w jej szkole rodzice pytają od samego początku, ile godzin dodatkowych lekcje potrzeba, żeby dzieciak "dobrze zdał maturę" i wciskają go na zajęcia od 6 do 21. A potem mamy zawałowców przed dwudziestką.

Odpowiedz
avatar Habiel
-4 10

@Meliana: Kiedyś ciągnięto Ci wszystkie przedmioty, więc wybór profilu był czysto teoretyczny. Przy nowej maturze 2015 wybierasz profil. I tym sposobem ja w maturalnej klasie miałam w sumie po 12 h historii i wosu, gdy ci, którzy byli na profilach ścisłych mieli jedną/dwie godziny przedmiotu zwanego historia i społeczeństwo, czyli połączenie dwóch przedmiotów i skrojone do minimum. Ja sama jestem ofiarą tej matury. I mogłam podchodzić do rozszerzenia spoza profilu, nikt tego nie zabraniał, ale gdyby chodziło o rekrutacje na studia, to bez korepetycji nie miałabym szans, aby nadrobić różnice. Chciałam napisać rozszerzoną matematykę. Gdy zobaczyłam ile miałabym do samodzielnego (lub z korepytorem) nadgonienia, to stwierdziłam, iż nie jest to warte moich/rodziców pieniędzy i czasu. W skrócie: podstawowe matury są proste; rozszerzenia mają głupie systemy oceniania i wymagają już dużo większej wiedzy niż podstawa, a przepaść pomiędzy przedmiotem na poziomie rozszerzonym, a podstawowym w ciągu nauki, jest przepaścią nie do przebicia bez korepetycji. @Ursueal- Wyżej wyjaśniłam skąd ta większa liczba godzin. Musisz nadgonić to, co inni robią w szkole, bo ty takiego przedmiotu jak biologia czysto fizycznie nie masz. Może jeszcze nie spotkałaś się z kimś po tej pięknej, nieudanej reformie 2015. I tak, 50 godzin jest o wiele za dużą przesadą, jednak w przypadku gdy z biologii zostaje ci okrojone wszystko poza informacjami bardzo podstawowymi (nawet nie było na przyrodzie krzyżówek genetycznych z gimnazjum, bo to materiał dla rozszerzenia!), to obiektywnie rzecz biorąc, te 4-6 godzin lekcyjnych, musisz nadrobić samemu. Przykład z planu lekcji dla II LO (niestety plan zmieniał się po odejściu maturzystów i go wyrzucano ze strony) mojego byłego liceum dla profilu klasy, którą skończyłam 4 lata temu, czyli społeczno-prawnego: -5 h godzin historii rozszerzonej -3 h matematyki podstawowej -biologii brak; fizyki brak; chemii brak= przyroda w postaci 3h

Odpowiedz
avatar Meliana
4 6

@Habiel: Wydaje mi się, że jednak "ciut" przesadzasz. W moim LO miałam 1 godzinę biologii podstawowej i już nie pamiętam dokładnie, ale chyba 3 lub 4 godziny historii rozszerzonej. Niby przez trzy lata, fakt, ale jeśli myślisz, że w ciągu tych 45 minut raz na tydzień działy się cuda, to grubo nadinterpretujesz. Historyczka była strasznie zblazowana i jej się nie chciało, lekcje to była dygresja do dygresji w dygresji, a temat sobie doczytajcie z podręcznika. Matematyki podstawowej miałam 2 godziny w tygodniu - a dostałam się na politechnikę i egzaminy z matematyki pozdawałam. Fakt, potrzebowałam korków (2h/tyg miesiąc przed sesją) i musiałam włożyć w to sporo pracy własnej, ale zdałam. Moim skromnym zdaniem, to młodzież robi się albo coraz głupsza, albo coraz bardziej "upośledzona", skoro do wszystkiego potrzebuje korepetycji - a na to, że może by tak kupić/wypożyczyć dodatkowy podręcznik? Ćwiczenia? Może z poziomu akademickiego? Poczytać coś dodatkowo? Porobić sobie notatki z tego, co się czyta? To już dzieciaki nie potrafią wpaść, że tak można. Ale korki, korki, korki - z muzyki, wosu, polskiego, biologii, etc., - tak! Jak najbardziej, no jakże by nie! Po 6 godzin na raz, co najmniej! Wybacz, ale jeśli w ciągu tych kilkunastu lat poziom nauczania nie skoczył jakoś drastycznie w górę, to takie podejście jest dla mnie zwyczajnie nieuzasadnione. I o ile jeszcze rozumiem korepetycje z języków ob.cych, bo bez konwersacji żadnego poziomu się nie osiągnie, czy przedmiotów ścisłych, żeby ktoś kompetentny sprawdził poprawność rozwiązanych zadań (ale to godzina-dwie w tygodniu!), o tyle z całej reszty... Ujmę to tak - "za moich czasów", to się takich określało mianem "tępych, jak but z lewej nogi". No bo żeby nie umieć przeczytać ze zrozumieniem podręcznika w wieku nastu lat, to ja nie widzę żadnego usprawiedliwienia...

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 27 sierpnia 2019 o 10:07

avatar digi51
6 6

@Habiel: "Kiedyś ciągnięto Ci wszystkie przedmioty, więc wybór profilu był czysto teoretyczny" - nieprawda. U mnie w szkole były klasy profilowane, ja byłam w humanistycznej, w 3. klasie wcale nie mieliśmy fizyki, biologii, chemii, a matematyki tylko 2h. Osoby, które zdawały maturę z matmy (wtedy nieobowiązkową) dogadały się z dyrektorem i chodziły na matematykę dodatkowo z klasą mat-fiz. U nas z kolei stawiano na historię, WOS, języki. Osoby, które nie zdawały historii i WOSu były zwolnione z chodzenia na te przedmioty w drugim semestrze trzeciej klasy.

Odpowiedz
avatar ciotka
0 2

@Meliana: Habiel nie przesadza ani o milimetr - jest dokładnie tak, jak napisała, o reformie 2012 (matura 2015) niewiele mówiono w swoim czasie w masmediach i dlatego nie była ona tak znana, jak obecna i nikt przeciwko niej (niestety) nie protestował. A to był (i jeszcze jest) koszmar, który spowodował kompletny upadek przedmiotów przyrodniczych. Gdybyś chodziła do LO po 2012 roku i nie byłabyś w biol-chemie, to miałabyś 1 godzinę biologii, czy chemii nie przez 3 lata po 1 godzinie, ale przez ROK. Godzinę w tygodniu. I uczyłabyś się przez ten rok kompletnych bzdur, bo taka jest podstawa programowa. A podręcznik, w którym piszesz musiałabyś sobie kupić sama. I uczyć się z niego poza szkołą, samodzielnie lub na korkach, czy kursach. Nie dziwne, że pojawiają się antyszczepionkowcy, czy inni płaskoziemcy - produkty ścisłej specjalizacji i braku kształcenia przyrodniczego ogółu społeczeństwa w krajach anglosaskich. U nas też znajdują i znajdą w przyszłości świetną pożywkę, skoro edukacja przyrodnicza w praktyce kończy się w tej chwili na gimnazjum...

Odpowiedz
avatar Meliana
2 4

@ciotka: Kompletnie nie rozumiem, co chciałaś mi przekazać tym komentarzem. Do matury z biologii uczyłam się z podręcznika Ville`go. Dotarłam do niego po przypisach w podręczniku programowym. W ostatniej klasie prowadziłam dwa zeszyty - jeden szkolny, bo musiał być, drugi w domu, z tego co czytałam na własną rękę i z którego przygotowywałam się do egzaminu. Książki z których uczyłam się historii, do dzisiaj zajmują mi prawie dwie 60-cm półki na regale - encyklopedia historii starożytnej, kilka książek o Aleksandrze Wielkim, Persji, Rzymie, wyprawach krzyżowych, o rozwoju szlachty na ziemiach polskich, kilka tomów Wołoszańskiego... Tyle dojrzałam znad komputera, vademecum i "Notatki z lekcji" były tak zarżnięte, że nadawały się tylko na makulaturę. Chcesz mi powiedzieć, że jestem wyjątkowa, skoro bez niczyjej pomocy wpadłam na to, że chcąc mieć wiedzę "ponad" z przedmiotów które mnie interesują, to muszę pomoce naukowe kupić sobie sama i uczyć się poza szkołą? I jeszcze umieć narzucić sobie jako taką dyscyplinę, żeby to robić bez tutora popychającego mnie za ciężkie pieniądze w plecy kilka razy w tygodniu? Naprawdę to takie niezwykłe? To ja się zastanawiam, jakim lekarzem/nauczycielem/prawnikiem będzie taki młody człowiek, który nie wie jak, nie wie skąd, nie umie się zorganizować, nie chce mu się, nawet w czytaniu książek trzeba go kontrolować i za rękę prowadzić... Czy sięgnie po branżowe czasopismo, jeśli przełożony nie wciśnie mu go do ręki? Czy pojedzie na konferencję naukową, ot tak, żeby poszerzyć wiedzę, a nie dlatego, że musi ich ileś zaliczyć, żeby podwyżkę/awans dostać? Śmiem wątpić. I nie dziwne, że coraz więcej mamy konowałów zamiast lekarzy, którzy bez komputera/smartfona nie potrafią diagnozy postawić i nie wiedzą co na recepcie wypisać, skoro nauka to już nie jest przede wszystkim praca własna, tylko 8 godzin tłuczenia do głowy w szkole, a potem następne 8 na prywatnych lekcjach... Przykro mi, ale nie trafiają do mnie takie tłumaczenia.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 28 sierpnia 2019 o 0:22

avatar ciotka
0 4

@Meliana: Chciałam przekazać tylko tyle, że od 2012 nie będąc w biol-chemie W OGÓLE nie miałabyś biologii, więc nie mogłabyś mieć 2 zeszytów: szkolnego i własnego, ale co najwyżej własny. I kompletnie samodzielnie się uczyć, bez żadnego wsparcia ze strony szkoły. I tu dochodzimy do jednego z ważnych zadań nauczyciela, czy korepetytora - poćwiczyć z uczniem rozwiązywanie zadań egzaminacyjnych, żeby na maturze nie tracił głupio punktów za to, że np nie odpowiedział w pełni na pytanie. Więc ciekawa jestem kiedy byłaś w szkole i zdawałaś maturę, bo mam wrażenie, że strasznie się mądrzysz kompletnie nie znając obecnych realiów, tylko przekładając jakieś swoje dość dawne doświadczenia.

Odpowiedz
avatar Jorn
0 2

@Meliana: „Do matury z biologii uczyłam się z podręcznika Ville`go. Dotarłam do niego po przypisach w podręczniku programowym.” I tu mnie wbiło w fotel. Mam stare wydanie tego podręcznika, bo z niego normalnie korzystaliśmy na lekcjach biologii w liceum. Profil mat-fiz. „chcąc mieć wiedzę "ponad" z przedmiotów które mnie interesują, to muszę pomoce naukowe kupić sobie sama i uczyć się poza szkołą? I jeszcze umieć narzucić sobie jako taką dyscyplinę, żeby to robić bez tutora popychającego mnie za ciężkie pieniądze w plecy kilka razy w tygodniu?” Takie narzucanie sobie dyscypliny jest równie przeciwskuteczne jak 50 godzin korków tygodniowo. To jest takie 4Z. Skuteczną metodą jest za to skupianie się w miarę możliwości na przedmiotach, które się pokrywają z zainteresowaniami. Wtedy wiedza nie tylko łatwiej wchodzi do głowy, ale też w niej dłużej zostanie i nawet taki człowiek pozbawiony samodyscypliny może się obejść nie tylko bez korków, ale i bez zakuwania po godzinach, bo wiedzę ponadprogramową czerpie z czytanych DLA PRZYJEMNOŚCI książek i prasy, oglądanych programów TV, odwiedzanych portali internetowych, rozmów z ludźmi o podobnych zainteresowaniach itp.

Odpowiedz
avatar digi51
7 9

Nie wiem, co można robić z dzieciakiem w tym wieku przy nauce jednego przedmiotu 40h w tygodniu. Miałam kiedyś ucznia w ostatniej klasie gimnazjum, nauczałam go angielskiego, 4h w tygodniu. Dzieciak był niegłupi, więc po roku miałam z nim przerobiony materiał do końca liceum (!) wzdłuż i wszerz, testy gimnazjalne robił na 90/100%, maturę podstawową podobnie, rozszerzoną na ok.70%. Rodzice średnio zadowoleni, bo powinien mieć 100% za każdym razem. Tłumaczenia, że czasem te kilka pkt ucieka, bo pytanie jest niejasno sformułowane (czasami to sama się nad odpowiedzią głowiłam) lub zdarzy się nie dosłyszeć czegoś na nagraniu, nie docierały. Z jednym tylko matka ma rację. Szkoła nie przygotuje dobrze do matury, aby zdać na takim poziomie, aby dostać się na medycynę. Nawet najlepsza szkoła. Trzeba mieć dużo samozaparcia i dużo uczyć się samemu. Korepetycje mogą pomóc, ale w takim wymiarze godzin to kaźnia, a nie pomoc.

Odpowiedz
avatar Ursueal
5 5

@digi51: Ja wiem, co można zrobić przy 40 godzinach - dostać zajoba. Sama przed maturą (nie celowałam w medycynę, nawet nie w uniwerek medyczny) siedziałam góra 12-15 godzin tygodniowo nad wszystkimi przedmiotami, tak średnio. Wiadomo, czasem chciało mi się bardziej i może było 20 godzin, czasem chciało mi się mniej. Jasne, chciałam zdać tak, żeby dostać się na te studia, które wybrałam, ale miałam też plan B i nawet C. Rodzicom powiedziałam, że jak zdam nie dość dobrze, to pójdę do pracy i świat się nie zawali, jeśli poprawię wynik rok później.

Odpowiedz
avatar Jaladreips
6 10

Było wyskoczyć z jakąś ceną z kosmosu, przykładowo 5-krotność normalnej stawki. Albo by ci dała spokój, albo byś sobie ładnie dorobiła.

Odpowiedz
avatar JestemK
3 3

Nie wiem jakie są teraz stawki za korepetycje (kilka lat temu płaciłem 40zł za godzinę matematyki), ale licząc 50zł, to wychodzi 2000zł tygodniowo. Pewnie drugie tyle za angielski i fizykę (albo i więcej). To daje nam 148000zł (148 tysięcy zł) przy założeniu, że rok szkolny trwa 37 tygodni. Przez trzy lata trwania liceum koszt takich korepetycji wyniesie 450000zł. Dodatkowo "pani mama" mówiła o możliwym zwiększeniu liczby godzin, czyli spokojnie jakieś pół miliona złotych za naukę w liceum. Nawet jak zostanie lekarzem, to minie pewnie ładnych kilkanaście lat zanim mu się to zwróci. TO JEST CHORE!

Odpowiedz
avatar Ursueal
2 2

@JestemK: Wieczorowa medycyna w Wawie to plus-minus 240000 zł czesnego, więc wydatek też spory (a jeszcze trzeba się dostać). Niektórych stać, są też tacy, którzy finansowali studia z kredytu. Ludzie są w stanie zrobić wiele, żeby dopiąć swego, a rzadko kiedy to "wiele" ogranicza się do rzeczy rozsądnych. A jeśli rodzina jest zamożna i miesięczne zarobki liczy się w kwotach pięciocyfrowych, to 2000 na prywatne lekcje nie robi już takiego wrażenia. Godzina ćwiczeń aktorskich przygotowujących do egzaminów na akademię teatralną za moich czasów kosztowała 180-200 zł i byli chętni na 4-5 godzin w tygodniu. Po zrobieniu odpowiedniej specjalizacji i odrobinie obrotności 240 tysięcy to wcale nie spora kwota i czas odrobku liczy się bardziej w miesiącach niż latach.

Odpowiedz
Udostępnij