Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Losując, natrafiłam na historię o bibliotekarce, która wmawiała autorce, że drugi tom…

Losując, natrafiłam na historię o bibliotekarce, która wmawiała autorce, że drugi tom "Fausta" nie istnieje. I przypomniały mi się dwie sytuacje właśnie z bibliotekarkami w roli głównej:

1) Przeczytałam w czasach podstawówki książkę Noel Streatfeild "Zaczarowane baletki". Główne bohaterki w jednym rozdziale grają w przedstawieniu charytatywnym "Błękitny Ptak" wg sztuki Maeterlincka. To, czego dowiedziałam się o tej książce z opisów prób zachęciło mnie do jej przeczytania. W bibliotece publicznej dowiedziałam się, że taka książka nie istnieje, a Maeterlinck jest osobistym wymysłem autorki książki. To nie były czasy internetu, a ja miałam może ze 12 lat, więc uwierzyłam dorosłym, wydawałoby się wykształconym kobietom. Na szczęście nie próbowałam tą "wiedzą" szpanować, a parę lat później wpadłam (wreszcie!) na to, żeby naprostować swoje zdanie przy pomocy encyklopedii. W sumie może wreszcie to przeczytam?

2) W liceum oszalałam na punkcie "Ani z Zielonego Wzgórza", a konkretniej dalszych tomów tejże serii. Ze szkolnej biblioteki wypożyczyłam "Anię na uniwersytecie" i "Wymarzony dom Ani", ale coś mi nie pasowało. Zajrzałam do księgarni, gdzie na półce znalazłam "Anię z Szumiących Topoli", po przekartkowaniu zauważyłam, że ta książka powinna znajdować się pomiędzy tamtymi dwiema (opisuje okres, gdy Ania między studiami, a ślubem, pracuje przez trzy lata jako nauczycielka). Następnego dnia w bibliotece pytam o te książkę i dowiaduję się, że takiej książki nie ma, nie istnieje, nigdy nie została napisana! Wyjmuję z plecaka mój własny egzemplarz pierwszego tomu serii (tylko ten miałam, w końcu lektura szkolna) i pokazuję rozpiskę kolejnych części na tylnej okładce. No jak byk: "Uniwersytet", "Szumiące Topole", "Wymarzony Dom". Nie, taka książka nie istnieje, być może L.M. Montgomery planowała ją napisać, ale nigdy nie napisała i mam przestać zawracać im głowę.
Książkę znalazłam w bibliotece publicznej, ale po namyśle stwierdziłam, że jak są niedoedukowane, to niech takie pozostaną i nie poszłam im udowodnić, że jednak miałam rację.

Tak teraz, z perspektywy...

Serio tak ciężko przyznać się, że czegoś się nie wie, o czymś się nie słyszało? Dlaczego dorośli mają (no, może mieli kiedyś) tendencję do udawania przed dziećmi, że są alfami i omegami, a jak o czymś nie wiedzą, to to nie istnieje i kropka? To były dwie różne biblioteki, w sumie sześć dorosłych kobiet, z których żadna, ŻADNA nawet nie sprawdziła, tylko szły w zaparte.

biblioteki_różne

by singri
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar mesiaste
10 10

"Ankowe" książki przeczytałam wszystkie, ale bardziej dzięki domowej biblioteczce niż bibliotece. To samo "Tomki", "Pana Samochodzika" i inne młodzieżówki. Faktem jest jednak, że wiele bibliotekarek ,ale i wielu sprzedawców w księgarniach tak samo, nie ogarnia. Ja wiem, że nie każdy musi znać i czytać wszystko, ale jak napisałaś - wystarczy sprawdzić, powiedzieć nie wiem, a nie iść w zaparte. To zwyczajnie przykre, bo mega zniechęca do czytania, a i nikt nie chce być traktowany jak idiota na dłuższa metę.

Odpowiedz
avatar singri
2 4

@mesiaste: "Pan Samochodzik" mi jakoś nie podszedł. Tzn. czytałam, nwet mi się podobało, ale nie sięgnęłabym po te książki ponownie. Z domową biblioteczką było gorzej, bo mój ojciec tylko "Ekspress wieczorny" (później "Super express"), mama w ogóle, a moją miłość do książek traktowali jak fanaberię, w dodatku szkodliwą. Jedyne książki jakie są człowiekowi w życiu potrzebne, to lektury szkolne.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
2 2

@singri: Też przeczytałam prawie wszystkie Anie :) moja ulubiona to Ania na Uniwersytecie :) Tomkow nigdy nie dotknelam chociaż mielismy wszystkie w domowej biblioteczce. Wole Musierowicz :) łezka sie w oku kreci :) czekam aż wreszcie dorobia sie wlasnego domu i zbuduja swoja wlasna biblioteke :)

Odpowiedz
avatar misiafaraona
8 8

O to to to, właśnie pojawiło się w moich wspomnieniach, jak udowadniałam, że stolicą Turcji jest Ankara a nie Istambuł. W ósmej klasie ówczesnej podstawówki, za pomocą atlasu... a i tak oczywisty, naoczny dowód nie przekonał, bo cos tam, coś tam. Już nawet nie pamiętam co, za to pamiętam czuję gorycz.

Odpowiedz
avatar vezdohan
1 3

@misiafaraona: Widzisz, niewielkim kosztem nauka. Jak ktoś się myli, to wyciągaj wnioski, ale nie poprawiaj. Może się przydać.

Odpowiedz
avatar kartezjusz2009
13 13

Zauważyłem podobne zjawisko dużo wcześniej, ale w męskiej części. Mężczyźni z pokolenia wstecz względem mojego nie przyznają się do niewiedzy tylko idą w zaparte, że coś wiedzą. Jeśli jest to coś na prawdę trudnego, np. mechanika kwantowa, to odpowiedzą Ci: "Ale po co to wiedzieć?". A jak im wytkniesz błąd (i jakimś cudem udowodnisz), to udadzą, że nie było sprawy, ale nie usłyszysz "masz rację". Brak wiedzy?- Nie istnieje. Przyznanie się do błędu?- Potwarz. Przeprosiny?- Największy błąd życiowy. Stawiam, że jest to kwestia jakiegoś fragmentu kultury czy wychowania. Coś typu "starszy musi mieć rację, bo jest starszy". I nie pochwalam takiego zachowania, staram się zachowywać zupełnie inaczej.

Odpowiedz
avatar glan
-4 4

@kartezjusz2009: To jest kwestia psychologi. Według teorii analizy tranzakcyjnej sformułowanej przez Erica Berne każdy z nas ma w sobie mentalne dziecko, rodzica i dorosłego. Zależnie od sytuacji inne z nich przejmuje władzę nad naszym zachowaniem. Rodzic to ktoś, kto poucza i patrzy z góry. Niektórym włącza się on zbyt często (np. nauczycielom) i potem nie umią innych ludzi traktować po partnersku (jako dorosły) ani uczyć się od innych (jako dziecko).

Odpowiedz
avatar kartezjusz2009
1 1

@glan: Nawet jeśli to prawda (ta teoria), to nadal nie tłumaczy dlaczego starszy nie przyznaje się do błędu, nawet jeśli jest to poparte niezbitym dowodem.

Odpowiedz
avatar niemoja
3 5

Akurat "Ania" ma wytłumaczenie, bo w Polsce ukazało się sześć tomów, według chronologii wydania ("Topole" i "Ania ze Złotego Brzegu" zostały napisane 10 lat później). Dopiero gdzieś w latach 90-tych, gdy wydawano całą jej twórczość, "odnalazły się" również i te dwie części. Bibliotekarka szkolna fachowcem raczej nie jest; w bibliotece publicznej takie sytuacje raczej się nie zdarzają.

Odpowiedz
avatar Ursueal
0 2

@niemoja: Bibliotekarz w szkole prędzej jest fachowcem niż w bibliotece publicznej. Nauczyciel w szkole musi mieć wyższe wykształcenie i to związane ze swoimi obowiązkami, a bibliotekarz szkolny najczęściej to też nauczyciel. W bibliotece publicznej bibliotekarz nie dość, że musi mieć żadnych studiów, to nawet nie musi być po policealnej szkole bibliotekarskiej - przy okazji "otwierania" różnych zawodów kilka lat temu z ustawy o bibliotekach wykreślono obowiązek posiadania wykształcenia kierunkowego. To sprawiło, że mogą tam trafić ludzie naprawdę z przypadku, bo studia bibliotekoznawcze są dość trudne i ludzie po nich często wolą pracować jako analitycy danych albo specjaliści DTP niż pchać się do biblioteki, gdzie pensja jest zbliżona do minimalnej krajowej.

Odpowiedz
avatar Librariana
0 2

@Ursueal: Nie masz racji. Otwarcie zawodu oznacza, że nie wymaga się od pracowników posiadania wykształcenia kierunkowego, ale nadal konieczne jest wykształcenie wyższe. Ponadto rozmawiając z osobami, które skończyły bibliotekoznawstwo słyszę, że nie nauczyli się zbyt wielu rzeczy, przydatnych w zawodzie. Lepiej obeznany z literaturą będzie choćby absolwent filologii polskiej. Wszystko zależy od człowieka: można skończyć bibliotekoznawstwo i być totalnym ignorantem (znam takich), a można po pedagogice/socjologii (lub innych, niezwiązanych z literaturą studiach) być ekspertem, obeznanym w zarówno w klasyce, jak i nowościach wydawniczych.

Odpowiedz
avatar Ursueal
1 3

@Librariana: Ustawa o bibliotekach, rozdział 11, artykuł 29, punkt 2: W bibliotekach mogą być zatrudnione osoby z wykształceniem średnim lub średnim branżowym. Na tym kończy się artykuł, ba, cały rozdział ustawy poświęcony pracownikom bibliotek na tym się kończy. Nie wiem, gdzie tam wymaganie wykształcenia wyższego.

Odpowiedz
avatar Librariana
-1 3

@Ursueal: Ustawa dopuszcza taką możliwość, ale każda instytucja ma swoje wymagania. W moim mieście (a nawet w całym województwie) wykształcenie średnie mają tylko bibliotekarki dobiegające emerytury. Wraz z uwolnieniem zawodu pojawił się wymóg posiadania wyższego wykształcenia - z wyjątkiem osób, które w ciągu kilku najbliższych lat odejdą na emeryturę. Nie wiem, czy obecnie do jakiejkolwiek biblioteki mogłaby się dostać osoba ze średnim wykształceniem.

Odpowiedz
avatar Ursueal
0 2

@Librariana: Bogowie wielcy, widzicie i nie grzmicie. Ustawa nie "dopuszcza możliwość", ale tworzy standard: bibliotekarz nie musi mieć wyższego wykształcenia. Mówilibyśmy o "dopuszczeniu możliwości", gdyby gdzieś znalazł się zapis w stylu "w przypadkach szczególnych, na mocy osobnej decyzji, wykształcenie średnie wystarczy", to jest dopuszczenie możliwości. To, jak jest w twoim mieście nie tworzy obowiązujących przepisów. To, że każda instytucja ma swoje wymagania też nie jest źródłem obowiązujących przepisów. To, że biblioteki na prowincji są masową przechowalnią stażystów, krewnych i znajomych królika i sposobami na to, żeby do emerytury dotrwały zwolnione urzędniczki i nauczycielki po zredukowanych etatach w szkołach to, niestety, smutny fakt. Gmina bibliotekę zapewnić musi, ale bardzo rzadko oznacza to, że chce. Szczególnie mała gmina wiejska, dla której biblioteka jest kulą u nogi. Tam nie szuka się fachowca, bo fachowiec niewiele miałby do roboty, tam szuka się kogoś, kto będzie pchał tę taczkę do przodu i nie narzekał zbyt głośno. "Uwolnienie zawodu" polegało na tym, że z ustawy zniknął, utrzymujący się bardzo długo, zapis o tym, że bibliotekarz musi mieć kwalifikacje zawodowe. Przy okazji rozprawiono się też z bibliotekarzami dyplomowanymi, pozwalając ludziom myśleć, że to taki bibliotekarz, który ma dyplom. Tak samo potraktowano wtedy kilka innych zawodów, bo ówczesny rząd pilnie potrzebował medialnych sukcesów w zwalczaniu bezrobocia. W czasie tak zwanych konsultacji padło nawet pytanie, czy jeśli bibliotekarze, muzealnicy i ktoś tam jeszcze nie będzie musiał być wykształcony, to co z prestiżem zawodu? Odpowiedź "resortu" była bardzo celna: jakim prestiżem? Wymóg wyższego wykształcenia bibliotekarza, muszę cię rozczarować, nie istnieje. Chyba że łączy się bycie bibliotekarzem z inną funkcją, na przykład nauczycielem. Wtedy istnieje, bo wymuszają to osobne przepisy. Librariana jest chyba typem bibliotekarki przedstawionym w historii: nie znam się, ale będę się upierać przy swoim błędzie, bo mój!

Odpowiedz
avatar Librariana
1 1

@Ursueal: Mogę nie wiedzieć różnych rzeczy,nie mam z tym problemu, ale wiem, jakie są zasady przyjmowania pracowników do instytucji, w której pracuję. I wiem, że nie zostanie tam przyjęta osoba bez ukończonych studiów. Po prostu.

Odpowiedz
avatar Ursueal
0 2

@Librariana: Czy w TWOJEJ instytucji wymaga się wyższego wykształcenia i to jest DOBRA PRAKTYKA, a nie obostrzenie regulujące zawód jako taki. Gdyby polityka kadrowa się zmieniła i ktoś postanowił u ciebie zatrudnić kogoś tylko z maturą, nie można by tego zabronić, powołując się na ustawowy wymóg skończenia studiów, bo taki nie istnieje. To, że taka sytuacja, zatrudnienie kogoś po szkole średniej, jest zapewne mało prawdopodobna, to zupełnie inna sprawa i trzeba się cieszyć, że twoja biblioteka trzyma poziom, mówiąc nieco potocznie. Nie zmienia to faktu, że wymóg studiów jest naddatkiem w stosunku do wymagań ustatowych, czego uparcie nie chcesz przyjąć do wiadomości, mimo zacytowania przepisów.

Odpowiedz
avatar Ursueal
0 2

Żeby nie było: cieszę się, że wiele bibliotek wymaga ukończonych studiów jako warunku sine qua non zatrudnienia. Jestem za tym, że podnoszenie kwalifikacji było warunkiem awansu zawodowego (nie tylko zresztą wśród bibliotekarzy), bo starszy kustosz z samym liceum nie wygląda zbyt... szacownie. Cieszę się, że gro bibliotekarzy z własnej woli kształci się po dyplomie, specjalizuje i wychodzi z siebie, żeby pokazać, że ten zawód zasługuje na szacunek, jakim się go, niestety, nie darzy. Szkoliłam bibliotekarzy i wiem, że to często ludzie pracujący samą siłą zapału i powołania, bo pensje są śmiechu warte. Ale potem trafia się taka bibliotekarka, która postawiona przed najważniejszą ustawą regulującą własny zawód wmawia człowiekowi, że jest inaczej niż w ustawie zapisano... i witki opadają.

Odpowiedz
avatar Librariana
1 1

@Ursueal: no i ilu szkolonych przez ciebie bibliotekarzy nie miało studiów? Owszem, i w mojej bibliotece zdarzały się nawet panie bez matury, ale to było 30 lat temu. Ustawa, na którą się uparcie powołujesz jest z 1997 roku i obecnie nie ma kompletnie zastosowania. Żaden dyrektor nie zatrudni w bibliotece pracownika bez wykształcenia, nawet jeśli ustawa na to pozwala. Wbrew pozorom jest sporo chętnych do pracy, mimo śmiesznego wynagrodzenia.

Odpowiedz
avatar Ursueal
0 2

@Librariana: O matko, córko i sąsiadko... Ustawa o bibliotekach nie ma obecnie "kompletnie" zastosowania? To co mamy, wolną amerykankę? Gdyby ustawa "kompletnie nie miała znaczenia", Krajowa Rada Biblioteczna by nie funkcjonowała, narodowy zasób biblioteczny by nie istniał, ba, każda gmina z radością pozbyłaby się deficytowej instytucji, gdyby tylko mogła. A nie może, bo ta ustawa "kompletnie bez znaczenia" gwarantuje każdemu obywatelowi darmowy dostęp do materiałów bibliotecznych. Całkiem poważne i ważkie prawo obywatelskie, jak na coś "kompletnie bez znaczenia". Dla twojej informacji, bo widać, że informacji ci bardzo brakuje: tekst jednolity tej ustawy został opublikowany ostatni raz 2 i pół miesiąca temu. Konkretnie 11 czerwca, żeby uwzględnić ostatnie zmiany w prawie. Nieco zbyt AKTUALNIE jak na ustawę "kompletnie bez znaczenia". Mam propozycję - pokaż jutro tę wymianę komentarzy swojemu dyrektorowi i pochwal się tym, że nie dość, że nie znasz rudymentarnych przepisów odnoszących się do własnego zawodu, to jeszcze negujesz ich sens i moc. Taka postawa nazywa się prosto: celowa ignorancja. Na tym chyba skończę, bo najwyraźniej moje produkowanie się to już nie rzucanie pereł przed wieprze, tylko rzucanie pereł w guano.

Odpowiedz
avatar Librariana
1 1

@Ursueal: ja bym to raczej nazwała: rzucanie grochem o ścianę. Przecież nie neguję całej ustawy, tylko ten podpunkt, o który toczy się ta bezsensowna wymiana zdań...Tłumaczę, że u mnie w bibliotece ten akurat punkt ustawy nie jest brany pod uwagę przy zatrudnianiu pracowników. Było to wielokrotnie omawiane, również przez dyrekcję. I nie chce mi się wierzyć, że to odosobniony przypadek. Więc nie wpieraj we mnie ignorancji, bo to żałosne. Pracujesz w bibliotece? Znasz zasady panujące w konkretnych miastach?

Odpowiedz
avatar Librariana
5 5

Nie mogłabym się nie odnieść :) Niestety tak się zdarza. Mnie czasem dzieci pytają o kolejne tomy serii i SPRAWDZAM, jeśli nie wiem (a często nie wiem, bo nowych książek pojawia się mnóstwo). Niestety większość osób, pracujących w bibliotekach to ludzie z przypadku, którzy myślą, że ta praca polega na siedzeniu za biurkiem i przeglądaniu gazet. Niestety, trzeba się orientować w literaturze, a Montgomery to klasyka...

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 21 sierpnia 2019 o 11:35

avatar pusia
3 5

"Nie ma takiego miasta- Londyn. Jest Lądek, Lądek Zdrój" :)

Odpowiedz
avatar bazienka
-1 1

ja bym przyszla z tymi ksiazkami do kierownizek tych pan

Odpowiedz
avatar agatatq
1 1

Jako bibliotekarka z 27-letnim stażem (cześć w bibliotece naukowej, część w pedagogicznej) przypominam sobie zawsze w podobnych sytuacjach to, czego uczył mnie na studiach śp. profesor: "Bibliotkarz to nie jest ktoś, kto zna odpowiedzi na wszystkie pytania, lecz taki ktoś, kto WIE, gdzie tych odpowiedzi szukać". Odpowiedź "nie ma", "nie wiem" praktycznie nie wchodzi w grę. Raczej coś w stylu "sprawdzę", "poszukam", "zorientuję się". Nawet jak w mojej bibliotece czegoś nie ma, to mam narzędzia internetowe (KaRo, NUKAT, e-Omnis wkrótce) do sprawdzenia, gdzie poszukiwana pozycja się znajduje, nie wspominając o dostępnych bazach pełnotekstowych (Polona, czy Wolne Lektury). Bibliotekarz, jako człowiek, może coś zapomnieć (czytał lata temu itp.), ale powinien przynajmniej kojarzyć i spróbować poszukać odpowiedzi na pytania zamiast odsyłać z kwitkiem. Zwłąszcza w kontakcie z młodym Czytelnikiem, którego na tym etapie można zniechęcić do lektury lub kontaktów z biblioteką. Co do wykształcenia, nie bez powodu dopuszczalne jest średnie, gdyż pracownikami bibliotek są także magazynierzy, czy pracownicy administracyjno-biurowi lub obsługi. Kiedyś byli jeszcze gońcy, a im wystarczało nawet wykształcenie podstawowe (to już prehistoria). Ustawa nie precyzuje, że bibliotekarz ma mieć wykształcenie średnie, tylko odnosi się do pracownika biblioteki. Co do kształcenia w zawodzie bibliotekarza, niestety uczelnie wciaż mają przestarzałe programy. Mało gdzie uczą praktycy, a teoria od praktyki jest totalnie oderwana. Prowadzę zajęcia na studiach podyplomowych i zjeżdzają się na nie ludzie z całej Polski, bo gdzieś tam od kogoś słyszeli, że u nas to można praktycznych rzeczy się pouczyć. U mnie student dostaje listę lektur i teorię ma sobie sam ogarnać - jesteśmy dorośli, potem tylko wiedza jest sprawdzana. Natomiast podczas zajęć uczy się praktycznego działania na dokumentach bibliotecznych i poznaje cały proces obiegu dokumentu oraz zasady jego opracowania formalno-treściowego (które przeszło rewolucję w 2017 r.). Widzę różnicę między moim studentami, a uniwersyteckimi podczas praktyk w macierzystej bibliotece. Moi studenci nigdy nie mieli problemu z wdrożeniem się w pracę różnych działów po krótkim wprowadzeniu, natomiast "uniwersyciaki" przychodzą i słuchają jak "bajki o żelaznym wilku", bo z większością tematów się nawet nie zetknęli. Co ciekawe, zajęcia niektórych wykładowców uniwersyteckich są dziś słowo w słowo identyczne jak ponad 30 lat temu, kiedy to ja byłam studentką ;), a świat idzie, a nawet pędzi naprzód...

Odpowiedz
Udostępnij