Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Krótka opowieść o tym, jak nauczyciele mają swoich ulubieńców i jak potrafią…

Krótka opowieść o tym, jak nauczyciele mają swoich ulubieńców i jak potrafią gnębić "patologiczne" dzieci.

Sytuacje, które opiszę działy się dawno temu, gdy chodziłam do zerówki i pierwszej klasy szkoły podstawowej. W obu tych klasach (aż do klasy czwartej) mieliśmy tę samą wychowawczynię i to ona była piekielna, chociaż widzę to dopiero z perspektywy lat, bo dziecko nie umie za bardzo krytycznie oceniać zachowań dorosłych.

Pochodzę z małego miasta, w klasie było nas 22. Już od pierwszych dni w szkole widać było, że trójka dzieciaków jest bardzo blisko z panią nauczycielką, ponieważ dla nich nie była "panią", a "ciocią". Cała trójka mieszkała z nią po sąsiedzku i ich rodzice kolegowali się z nią. Nawet gdy już nauczono dzieciaki zwracać się do niej per "pani", to nadal były jej ulubieńcami. Przymykała oko na braki prac domowych, spóźnienia, rozmowy w czasie zajęć czy bieganie po korytarzu. Dwie dziewczynki w sumie nie sprawiały większych problemów, ale trzeci - Bartek (imię zmienione) - to był istny diabełek. Codziennością było kopanie w tornistry każdego, kogo mijał, porywanie niepilnowanych rzeczy i rzucanie nimi na drugi koniec klasy (często trafiając nimi kogoś innego), prowokowanie bójek z innymi chłopakami, zaczepki słowne. Trzeba przyznać, że nigdy nikogo "bardzo" nie uszkodził, ale nagany czy wpisu do dzienniczka też nigdy nie dostał.

Skoro się kogoś lubi, to trzeba kogoś innego nie lubić. Ofiarami nauczycielki zostały dwie dziewczynki pochodzące z wielodzietnych rodzin i mieszkające na biednym osiedlu (wtedy większość mieszkań tam była o układzie pokój z kuchnią i wspólna łazienka dla całego piętra; no kolorowo nie jest).

Było dużo sytuacji typowych dla gnębienia uczniów przez nauczycieli. Wyśmiewanie, gdy nie znały odpowiedzi na pytanie, komentowanie na głos błędów w dyktandzie, szydzenie z brzydkiego pisma. Dwóch sytuacji jednak nie zapomnę nigdy, bo były traumatyczne chyba dla całej klasy. Przynajmniej dla każdego, kto ma trochę empatii.

Sytuacja pierwsza.

W szkolnym sklepiku sprzedawano różne słodycze (o składzie: barwiony cukier), którymi się zajadaliśmy. Jeden z lizaków był w kształcie szminki, więc wszystkie dziewczynki uwielbiały udawać, że się nimi malują (po czym oczywiście je zjadać). Dla dzieciaków przerwy są zawsze za krótkie, więc czasem dojadało się coś na początku lekcji. Chyba każdy tak robił. Tak też ze swoją "szminką" zrobiła Krysia (imię zmienione).

Gdy nauczycielka to zobaczyła, o co nie było trudno, bo obie swoje antyulubienice usadziła w pierwszych ławkach (dodam: jako jedyne siedziały w ławkach same, wszystkie inne dzieci we dwójkę, a miejsca były przypisane do ucznia na stałe) krzyknęła do niej "Co ty robisz?". Krysia odpowiedziała, że je, ale już kończy, na co nauczycielka, nadal krzycząc, stwierdziła, że w klasie się nie je i zapytała, co to w ogóle jest. W tym momencie ktoś z klasy odpowiedział, że "szminka". Dzieciaki wiedziały, że chodzi o lizaka, nauczycielka już nie.

Wpadła w furię. Złapała dziewczynę za ubranie na karku i podniosła do góry. Wyrwała jej przy okazji lizaka i rzuciła na podłogę. Cały czas krzyczała o tym, że takich rzeczy się nie je, że Krysia jest nienormalna (i inne, gorsze określenia), że wzywa rodziców, że nie będzie tego tolerować. Trochę to trwało. Krysia, wywleczona pod tablicę, kuliła się przed całą klasą. Nic nie powiedziała, tylko płakała. Cała klasa przypatrywała się temu wszystkiemu w ciszy. W końcu nauczycielka kazała jej siadać na miejsce. Dopiero na przerwie mogła iść do toalety się ogarnąć.

Sytuacja druga.

Marta (imię zmienione) miała problemy z nauką. Nie wiem, czy wynikało to z jej uwarunkowań (zdolności lub lenistwa), czy raczej z sytuacji, w jakiej żyła, ale często nie miała prac domowych, zapominała zeszytów i książek, na lekcjach odpływała myślami gdzieś daleko itp. Pewnego razu pani nauczycielka znów zbierała prace domowe. Wszystkie dzieci zaniosły jej zeszyty tylko nie Marta, która cały czas szukała czegoś w plecaku. Na pytanie nauczycielki odpowiedziała, że ona pracę domową zrobiła i spakowała, ale jej nie może znaleźć. Normalną reakcją nauczyciela jest poczekanie, aż uczeń przeszuka plecak i się przekona, że zeszytu jednak nie ma. Przy dobrym humorze można pozwolić przynieść pracę domową następnego dnia. Przy złym humorze można wstawić jedynkę. Co zrobiła nauczycielka?

Podeszła do Marty, wyrwała jej plecak, stanęła na środku klasy i z tekstem "No zobaczmy czy się znajdzie" z wysokości półtora metra wysypała całą zawartość plecaka na ziemię. Zeszyty i książki pogięte, śniadanie zmiażdżone, kredki rozsypane. To są straty materialne, o emocjonalnych wolę nie myśleć, gdy Marta zbierała wszystko spod stolików i nikt się nie schylił jej pomóc. Nauczycielka patrzyła na to z jakimś takim zadowoleniem, jakby dała jej dobrą lekcję.

Po pierwszej klasie obie dziewczyny nie zostały przepuszczone do drugiej. Skończyły podstawówkę rok później. Nie wiedziałam, co się z nimi dzieje aż do czasów facebooka.

Marta niestety nadal żyje z rodzicami, na zasiłku i wychowuje samotnie dziecko. Krysia wyrwała się z tego wszystkiego. Mieszka w Anglii z mężem i dwójką dzieci i chyba wszystko u niej dobrze. Bartek został robotnikiem na budowie, a prywatnie neonazistą lubiącym robić zadymy.
Nauczycielka po kilku latach została dyrektorką tej samej szkoły i podobno wszyscy ją chwalą.

No ja nie chwalę.

szkoła

by Lucka
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar Iceman1973
4 8

Mam wrażenie, że opisujesz czasy PRL-u. Zgadłem? Też miałem w szkole taką matematyczkę. Aż kiedyś trafiło na mnie. Moja matka zrobiła taką zadymę, że dyrektorka musiała ją uspokajać. Koniec końców, Pani matematyczka musiała mnie przeprosić przy klasie.

Odpowiedz
avatar Lucka
8 10

@Iceman1973: Już nie PRL, ale niedługo po i mentalnie nadal głęboko w nim.

Odpowiedz
avatar Librariana
0 4

@Iceman1973: przeprosić przy klasie... To dopiero poniesienie konsekwencji... Niestety, dopóki do szkół trafiają przypadkowi frustraci, takie sytuacje będą się zdarzać. Może nie w skali szarpania, ale poniżanie i faworyzowanie to standard do dziś...

Odpowiedz
avatar dorota64
6 8

@Iceman1973: W czasach PRLu nauczyciel przepraszajacy publicznie ucznia? Chyba, że Tatuś był I sekretarzem PZPR w dużej fabryce.

Odpowiedz
avatar peroxydum
10 10

Biednemu zawsze wiatr w oczy... Nie dość, że w domu libacje i bieda, to jeszcze w szkole takie indywidua. O tym, że daleko od takie mentalności nie uciekliśmy niech świadczy fakt, że niektóre szkoły sadzają osobno uczniów, którym obiady funduje gmina/państwo. Niestety wiem, jak się taki człowiek czuje i ile trzeba nad sobą pracować, żeby tego poczucia krzywdy nie przekuć w gniew albo nie popaść w destrukcyjną apatię.

Odpowiedz
avatar Anytsuj
0 0

@Jaladreips: Nie rozumiem skąd tyle minusów? Ja też to zauważyłam, zwłaszcza w szkole średniej. Dodam, że jestem płci żeńskiej. Co więcej sama byłam faworyzowana, z powodu czego do tej pory czuję się nie w porządku wobec kolegów (i wstyd mi, że nie zapytałam nauczycielki dlaczego koledzy nie mają taryfy ulgowej, skoro ja mam). Nie zliczę ile razy, będąc w szkole średniej, nie przynosiłam na czas pracy domowej z polskiego kłamliwie tłumacząc, że zostawiłam ją na biurku (którego nawet nie miałam!). I nauczycielka pobłażliwie uśmiechała się, prosiła o przyniesienie pracy na kolejną lekcję i ołówkiem wpisywała minus (który wymazywała, kiedy przyniosłam zadanie), a chwilę później ostrym tonem ganiła moich kolegów za brak zadania i stawiała nieubłaganie jedynkę (długopisem).

Odpowiedz
avatar konto usunięte
8 8

U mnie w podstawowce nauczycielka faworyzowala dziewczynke z widoczna niepelnosprawnoscia. Wszystko uchodzilo jej na sucho np.spoznienia, dostawala szostki z odpowiedzi chociaz sama przyznala, że sie nie nauczyla. Na szczescie dziewczyna byla dosc rozsadna i wyrosla na normalna kobiete.

Odpowiedz
avatar bazienka
-1 1

@nursetka: w SP chodzilam do klasy z dziewczynkami- mama Kasi uczyla muzyki, mama Basi plastyki. Kasia miala sluch muzyczny, swpiewala w zespole "Muszelki". Basia mlowala tak sobie, nie wybitnie, na moim poiomie, ale zapodobna prace ja mialam 5 a ona 6. W innej SP mialam Karoline- corken auczycielki ZPT i potem zestepowala nasza wuefistke. Karolinka byla tez wnuczka woznej. Obie baby uwazaly, ze Karolinka jest cudowna. Otoz niekoniecznie- podburzala np. dzieciaki przeciw sobie, grala gwiazdeczke. Jak kiedys nie chcialam jej dac sciagan na sprawdzianiie i nazwalam glupim dzieckiem i ze trzeba bylo sie uczyc- potem na duzej przerwie mamusia Karolinki naskoczyla na mnie i przez duza przerwe mi wrzucala jaka to ja nie jestem. jak probowalam cos zrobic, wezwac do szkoly mame, by byly rozne szanse, to slyszalam, z e"jestem bezczelna",Obecna przy tym wychowawczyni nie reagolala, pozawalala na wrzucanie mi i obrazanie. w efekcie z przedmiotow mamy K mialam nizsze oceny a babcia wozna biegala z amna spluwala w moim kierunku i mowila, ze Karolinka jest o wiel lepsza od takiego gowna jak ja W LO mialam 2 dzieci nauczycieli, Bartka ( syna pani od muzyki) i Magdusie (corke pani od chemii), Bartek byl spoko, byl fajnym kolega, zdernim uczniem bez parcia- uczyl sie tego, co go interesowalo i tyle. Magdusia mialaw domy dryl. Jasne uczyla s ie dobrze, tylko jak przychodzilo do wychodzenia ocen to np. z 4 z odpowiedzi i 2 zes prawianu jakos "magicznie" wychodzila jej 5 na semestr... ogolnie wszyscy nauczyciele wystawili jej na swiadectwie maturalnym same 5 i 6 mimo ze na niektore nie zaslugiwala. byla ogarnieta dziewczyna, ale np. z polskiego nie zaslugiwala na 5 ni cholery.

Odpowiedz
avatar Italiana666
4 6

Zastanawiam sie dlaczego to zawsze dzieci z biednych, patologicznych rodzin padaja ofiarami nauczycieli. Tak jest do tej pory. Rozumiem, ze nauczyciel ma wieksze pole do popisu, gdyz patologiczny rodzic nie stanie po stronie dziecka. Jak sie nie ma zdolnosci pedagogicznych to do cholery nie zostaje sie nauczycielem.

Odpowiedz
avatar Anytsuj
0 0

@Italiana666: Kierunek studiów wybiera się za młodu, kiedy niewiele się wie o życiu i pracy, niewiele więcej z resztą o sobie samym, bo "tyle o sobie wiemy, na ile nas sprawdzono" i na pedagogikę trafiają osoby, które lubią dzieci i wydaje im się, że bycie nauczycielem to lajtowa praca. Później, kiedy życie już zweryfikuje powyższe, to wydaje im się, że jest za późno na zmianę zawodu i tkwią w tym byciu nauczycielem, przelewając frustracje na bezbronne dzieci. Aczkolwiek zgadzam się z Tobą- nie powinno tak być.

Odpowiedz
avatar VAGINEER
-2 2

Tak, tak, neonazistą... W tej historii stereotyp stereotyp stereotypem pogoni.

Odpowiedz
avatar Meg111
1 1

Historia piekielna ale myśle ze „Marta” nie została samotna matka z powodu wyrzucenia kredek z plecaka... Niemniej takie zachowania nauczycieli zostają w pamięci na długo.

Odpowiedz
avatar Anytsuj
1 1

Taka ciekawostka z czasów dosłownie dzisiejszych. Moja siostra (Kasia) jest przedszkolanką, opiekunką grupy, w której jest nasz bratanek. Czteroletni Wojtas nie jest służbistą, ale w przedszkolu zawsze mówi do Kasi per "pani". Nie dlatego, że ona go tak nauczyła. Po prostu, sam sobie taki nawyk wyrobił naśladując inne dzieci. Więc jak widzą się w przedszkolu, to jest "pani Kasia", a jak widzą się poza przedszkolem to już jest "ciocia Kasia".

Odpowiedz
Udostępnij