Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Zainspirowana którąś z kolei historią o piekielnych właścicielach psów, postanowiłam dorzucić zbiór…

Zainspirowana którąś z kolei historią o piekielnych właścicielach psów, postanowiłam dorzucić zbiór moich doświadczeń z ludźmi, którzy mózgu nie posiadają, ale psa już tak. I żeby była jasność, wiem, że wielu właścicieli ma poukładane w głowach, sama psy bardzo lubię, ale nie zmienia to faktu, że piekielności wciąż napotyka się mnóstwo, mimo że wydawałoby się, że dużo się mówi o wypadkach z psami, dużo pojawia się historyjek w mediach społecznościowych.

Historyjki chronologicznie z mojego umiarkowanie długiego żywota.

1.

Pierwsza piekielność jeszcze z mojego wczesnego dzieciństwa – sporą część dzieciakowego życia spędzałam u wuja na wsi. Było to lata temu, więc normą było, że niestety psy trzymało się na łańcuchach. Podobnie było u mojego wuja.

Trzeba przyznać, że pies był, jak na ówczesne warunki wiejskie, bardzo zadbany, miał pełno żarła, łańcuch na kilkadziesiąt metrów, murowany budynek w ramach budy itp. A skoro pies na łańcuchu, to po co jakieś ogrodzenia robić? A że pies raz na jakiś czas się z łańcucha zrywa, to cóż, zdarza się, nikomu nigdy krzywdy nie zrobił. No, przynajmniej nie pogryzł.

Może i nie pogryzł, ale pies to był owczarek niemiecki, który z mordem w oczach i warkotem bestii piekielnej miał zwyczaj rzucać się na ludzi, którzy przechodzili obok posesji, gdy akurat psisko się zerwało. Fakt faktem, że rzeczywiście nigdy w życiu nikogo nie ugryzł – nie wiem teraz, czy tak był wytresowany, czy tak już miał w swoim charakterze – ale można sobie wyobrazić, jaka to przyjemność zostać nagle powalonym na ziemię przez takie bydlę, już nie mówiąc o tym, że jakiejś starszej osobie mógłby od samego upadku połamać kości.

Wuj oczywiście nigdy nie ogrodził swojej posesji, a psa w końcu nieznani sprawcy zastrzelili, gdy akurat wuja nie było w domu.

I szkoda piesa w sumie, pewnie jakby ogrodzone było, toby dłużej pożył, zwłaszcza że z jego psiego punktu widzenia pilnował po prostu terenu (nigdy nie było tak, że po zerwaniu biegał luzem po wsi i skakał na ludzi).

Ale jeszcze bardziej szkoda ludzi, którzy pewnie mają traumę po czymś takim.

2.

Druga historyjka z udziałem mojej kumpeli i jej inteligentnych rodziców. Rodzinka owa miała sobie dobermana w swoim domku. Doberman znany z tego, że obcych nie trawi, gdy przychodzą jest ponoć zamykany dla bezpieczeństwa, a rodzinka jeszcze się chwali tym, że żaden kot nie przeżyje wizyty w ich ogródku. Tak więc zdecydowanie nie był to pies z gatunku "musze by krzywdy nie zrobił" i "wszystkich kocha".

Tak więc pierwsza wizyta u nich w domku. Przyjeżdżam z nimi, wchodzimy do domu razem, puszczają mnie przodem (!), a tam metr przede mną stoi warczące bydlę. "Ojej, rzeczywiście, chyba go nie zamknęliśmy, ojejku". Bogu dzięki psy uwielbiam, podejście do nich mam, wiedziałam, jak się zachować, znałam jego imię, pachniałam zapachem jego rodziny, więc skończyło się bez żadnych uszczerbków (zresztą byli na tyle blisko, że może zdążyliby go złapać jeszcze przed pierwszym chapnięciem), niemniej moim zdaniem to i tak było nieodpowiedzialne, bo był to chyba największy doberman, jakiego widziałam w życiu, no i byłam jednak na jego terenie, tak?

3.

Kolejna historyjka tym razem przydarzyła się mojej współlokatorce. Mieszkałam jakiś czas w akademiku, do którego przynależał niewielki parczek. Jak można się domyślić, dla mieszkańców okolicznych domów było to idealne miejsce na wyprowadzanie psów, uj tam, że to teren w zasadzie prywatny i nikt ze studentów psa na pewno nie ma. No ale cóż, samo wyprowadzanie psów to żaden problem (poza niesprzątaniem po nich), ale nie byłoby piekielności, gdyby ktoś nie był jak zwykle mądrzejszy od wszystkich.

Jeden z naszych sąsiadów miał owczarka niemieckiego, który zawsze biegał luzem bez kagańca. Zawsze. Właściciel natomiast zawsze miał argument, że pies spokojny, nigdy nikogo nie pogryzł. Aha. Czyli bierzemy psa na smycz dopiero, jak już kogoś pogryzie?

Jak się domyślacie, pewnego pięknego dnia ten spokojny pies zaatakował moją współlokatorkę. Bogu dzięki była zima, gruba kurtka, skończyło się na zniszczonej kurtce i swetrze, właściciel natychmiast do psa dobiegł i go odciągnął. Świadkiem sytuacji nie byłam (byłam tylko świadkiem, jak przyszła do pokoju roztrzęsiona), więc nie mam pojęcia, co psa sprowokowało (nieraz sama go mijałam i nawet uchem nie zastrzygł w moją stronę), ale nie zmienia to faktu, że "zawsze spokojny pies" w końcu kogoś zaatakował. A najlepsze, że później właściciel dalej go puszczał luzem.

I tak, lokatorka zgłaszała na policję – dowiedziała się, że przy takich stratach nie ma sensu nic robić (?!), do straży miejskiej – teren prywatny, ich to nie obchodzi, do zarządu akademika – wzruszyli ramionami, że jakby studenci zamykali furtki na klucz, toby nie było takich sytuacji, a ochrona w ogóle nie od tego jest.

4.

Często właściciele zapominają też, że pies pod kontrolą powinien też być nie tylko z uwagi na innych, ale na niego samego. W mojej rodzince był mały piesek. Tatuś rodzinki stwierdził, że przecież piesek nie może być ciągle na smyczy, musi sobie pobiegać. To go wypuścił luzem. Na parking. Przecież co się może stać na parkingu, tam wszyscy powoli jeżdżą. Co się stało, można się domyślić, placek z psa się stał. Podejrzewam przy okazji, że pewnie tatuś rodzinki się zajął telefonem, zamiast patrzeć, czy pies nie biega przy ruszającym właśnie samochodzie.

5.

Czasem nawet ze smyczą można być idiotą. Jadę do pracy rowerem, drogą osiedlową, wcześnie rano, ciemno jeszcze, ale widać mnie z daleka, bo oświetlenie porządne mam. No i widzę, że kręci się jakiś pies po ulicy po mojej lewej. Po mojej prawej na chodniku człowiek. No, norma, pies puszczony luzem, jak zwykle na tym osiedlu. A nie, jednak nie, jest długaśna smycz. W poprzek ulicy. Aha. Świetnie. Na szczęście szybko nie jeżdżę. Wyhamowałam, wrzasnęłam na gościa, że nie mam zamiaru roweru nad smyczą przenosić, bo nawet nie zareagował, zajęty telefonem.

6.

O magicznej kontroli nad psami. O tym, jak często spotykam psy bez smyczy i kagańca, to nawet się rozpisywać nie będę. Jeszcze przy ruchliwszych ulicach czy na ruchliwszych deptakach ludzie o tym pamiętają, ale niech już będzie jakaś osiedlowa uliczka, a już nie daj Boże niedaleko jakiś teren zielony, park czy inna łączka, to już puszczamy piesa, niech biega.

Taką właśnie dróżką sobie jeżdżę rowerem do pracy i psy luzem i bez kagańca to norma. Ostatnio wracałam spacerkiem ze znajomą, która psów się boi bardzo, jako że kiedyś została pogryziona. Oczywiście, jak to zwykle bywa, trafiłyśmy na dwa średniej wielkości kundle, które na nieszczęście były towarzyskie. Więc przybiegły się przywitać. Kumpela blada jak ściana, ja proszę właścicielkę, by wzięła psy na smycz. Właścicielka psy woła, psy mają ją w zadzie. Podchodzi, one bawią się z nią w berka. Super.

W tym czasie koleżanka trochę wróciła do siebie (psy odbiegły od nas) i, mówiąc kolokwialnie, rozdarła ryja, jako że jest to osoba wybuchowa i temperamentna, że pies powinien mieć kaganiec lub smycz. Pani, wielce urażona, powiedziała nam, że nie znamy przepisów, bo wystarczy, jak pies jest "pod kontrolą właściciela".

Odparłyśmy, że właśnie widzimy, jak je kontroluje. Nie, nie udało jej się przywołać własnych psów do siebie.

właściciele psów psy

by szafa
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar Balbina
2 12

Dłłłłłłłłłłługo,ciężko się czyta. I ciekawa jestem ile czasu autorka przypominała sobie aż tyle zdarzeń z psami w roli głównej.

Odpowiedz
avatar Armagedon
4 8

@Balbina: Nie ukrywam, że spasowałam w połowie trzeciego przykładu.

Odpowiedz
avatar Jorn
2 4

@Balbina: Ciężko się czyta, ale nie dlatego że długie, lecz że nudne. Sześć historii o tym samym.

Odpowiedz
avatar Trepcio
6 8

Mieszkałem w dwóch miastach, gdzie regulamin porządkowy i jego egzekwowanie było całkiem inne. Miasto nr 1 Regulamin porządkowy stanowi, że pies może chodzić bez smyczy i kagańca, o ile jest "skutecznie dozorowany". To miasto miało swoją Straż Miejską, której pracownicy i owszem kontrolowali to "skuteczne dozorowanie". Na wezwanie funkcjonariusza trzeba było zawołać psa i wydać mu komendę, by pies usiadł. Jeśli nie - to mandat i to chyba 600 zł. Więc Ci, co mieli wątpliwości co do posłuszeństwa swych braci młodszych - byli zmuszeni prowadzić psy na smyczy. Miasto nr 2 Regulamin porządkowy stanowi że "każdego psa należy prowadzić na uwięzi oraz z nałożonym kagańcem". Absolutnie durny przepis, więc nikt go nie stosuje. Jak mieszkam tu 7 lat to ANI razu nie widziałem psa I na smyczy i z kagańcem. Straży Miejskiej nie ma, więc biegają psy luzem, bez kagańca i często bez właściciela. Zdarza się (i to nie jednostkowe, tylko widuję to parę razy dziennie), że właściciel budzi się, wypuszcza psa na ulicę, a potem zgarnia go wieczorem. I które tu miasto jest piekielne?

Odpowiedz
avatar aegerita
0 6

Zgadzam się, piekielności faktycznie mnóstwo, ale nie wiem, co opisane incydenty mają wspólnego z nagłaśnianymi "wypadkami z psami i historyjkami w mediach społecznościowych". Nagłaśniane są zwykle pogryzienia i agresywne psy, a tutaj nie ma ani jednego, ani właściwie drugiego... 1. Trzymanie psa na łańcuchu, czyli po prostu złe traktowanie. Mimo zaniedbania pies chyba jednak agresywny nie był (bo sorry, ale "mord w oczach" i "bestia piekielna", a jednak mimo wielu możliwości nigdy nikogo nie ugryzł, to się nie bardzo klei). I mnie jednak trochę bardziej żal psa, który miał podłe życie, a na koniec dostał kulę, niż kogoś, kto może najadł się chwilowego strachu. 2. Następny debilizm: pies zachęcany do agresji, niesocjalizowany, izolowany we własnym domu. I znowu pies okazał się mądrzejszy od człowieka, bo stał i ostrzegał, nie rzucił się (czyli mimo idiotycznego wychowania znowu agresywny nie był). 3. Problemem nie jest fakt, że pies biegał bez smyczy i kagańca, tylko fakt, że zaatakował koleżankę - zakładając, że był to atak, a nie np. skok skutkujący porwaniem kurtki. Nie wiadomo, czy wina leżała wyłącznie po stronie opiekuna, który nie zauważył zamiarów psa, czy również koleżanka jakoś go sprowokowała (nie mówię, że tak było, po prostu jednak rzadko się zdarza, by pies, który zwykle mija ludzi bez "strzygnięcia" uchem, nagle bez powodu się na kogoś rzuca). 4. To już nawet nie jest zwykła głupota, tylko chyba chęć pozbycia się psa. Po co go w ogóle brać? 5. Jeżeli to była napięta smycz na jakiejś tam wysokości, to oczywiście kolejne kretyńskie zachowanie. Jeżeli linka leżąca na ziemi - to trochę przesadzasz. 6. No zgoda, psy nie powinny podbiegać do obcych ludzi, nieważne w jakich zamiarach. Dobrze, że te były ogarnięte na tyle, że kiedy już podbiegły, szybko zauważyły brak chęci kontaktu i go nie nawiązały, tylko odbiegły dalej. Znaczy było to niegrzeczne (ze strony babki oczywiście, że ma braki w procesie wychowawczym), ale bez przesady, dramatu tu nie ma. Też miałam niedawno podobną sytuację: idę sobie zajęta swoimi sprawami, a tu zaczepia mnie jakiś gościu z pytaniem o gatunek kwiatów, które miał w ręce. No nie miałam ochoty na żadną interakcję społeczną, więc z mojego punktu widzenia był właśnie "na nieszczęście towarzyski", ale że nie był chamski, namolny ani agresywny i w ogóle po chwili sobie poszedł, to traumy po tym spotkaniu żadnej nie dostałam... Nadmuchiwanie czegoś takiego do rangi historii o nieodpowiedzialnych pisarzach jest jednak cokolwiek na wyrost. BTW Nie wiem, czy taki był zamiar, ale opisujesz tu bardzo ciekawą tendencję. Skoro psy biegające bez smyczy są normą, a niepożądane zachowania zasługujące na uwagę to takie z gatunku "podbiegł i odbiegł", to znaczy, że ogromna większość psów jest naprawdę nieźle ogarnięta. Tyle dobrego.

Odpowiedz
avatar Wielopolka
1 1

W mojej wsi bylo normalne ze male i średnie psy biegaly samopas, ganiajac za rowerami i dziećmi. Nogi mialam pogryzione wielokrotnie. Do tej pory nie znosze psów. Nie mam do nich zaufania. Wydawalo by sie ze coniektóre sà w porzàdku ale mój màz do dzisiwjszego dnia ma paskudne szramy na twarzy po ataku psa który w jego rodzinie byl od 10 lat.

Odpowiedz
Udostępnij