Moja poprzednia historia dotycząca wychowywania (bądź nie) dzieci nie spotkała się z entuzjastycznym przyjęciem, ale mimo wszystko napiszę drugą, na podobny temat.
Siedzę sobie w pokoju i słyszę głosy z hallu. Moją córkę poznaję, siostrzenicę mojego partnera też, ale coś tych głosów za dużo. Wychodzę, a tam stoją wnuki sąsiadów, sztuk dwoje, i negocjują z moją córką, żeby poszła się z nimi bawić. Do tego chłopiec miał ze sobą strzelbę na kapiszony i strzelił ze dwa razy w progu pokoju mojej córki. Podejrzewam, że właśnie to ją wkurzyło. :D
Zanim się odezwałam, córka ich pogoniła ("To mój pokój, nie zapraszałam was!"), więc skierowali się w stronę schodów. Moje sarkastyczne pytanie: "A co się mówi, jak się do kogoś wchodzi?" spotkało się jedynie ze spojrzeniem mówiącym: "O co ci właściwie chodzi?".
Nie wiem, czy to taki trend w wychowaniu dzieci, że ładują się komuś do domu jak do obory? Bez zaproszenia? Ani "dzień dobry" ani "do widzenia"? Jeszcze jakby często u nas bywali, ale nie, to była ich pierwsza "wizyta", odkąd tu mieszkam.
Dla porównania - siostrzenica mojego partnera, bywająca u nas niemal codziennie, potrafi ze schodów zawołać: "Cześć, ciociu, N. u siebie?" i już wiem, kto przyszedł, kiedy i do kogo.
I że ten ktoś zauważa moje istnienie, a to też jest przecież ważne.
własny dom
Jakoś tak niedoinformowana się czuję. Te dzieci sąsiadów to kilkulatki, czy nastolatki? Bo to jednak sporo zmienia. Nie wiem w jakiej okolicy mieszkasz, może jest tam bezpiecznie i spokojnie, a domków wokół od pyty, ale... w twoim domu nie ma zwyczaju zamykania drzwi wejściowych na zasuwę? Nie boisz się, że - zamiast dzieci sąsiadów - wśliźnie się tam kiedyś ktoś całkiem niepożądany, z nie całkiem przyjacielską wizytą? A jeśli nikt w okolicy drzwi nie zamyka, bo stosunki na osiedlu są familiarne, to czemu się dziwisz, że weszły do was dzieci sąsiadów? Może takie, po prostu, panują tam zwyczaje? (Na marginesie, też się trochę dziwię, że - będąc u was po raz pierwszy - od razu trafiły do pokoju twojej córki.) Rozumiem, że rzecz działa się na piętrze? Czyli, dzieci weszły swobodnie do domu, rozejrzały się i - nikogo nie zauważywszy - poszły schodami na górę? A gdzie ty wtedy byłaś? W swoim pokoju za zamkniętymi drzwiami? No to komu one to "dzień dobry" miały powiedzieć? I skąd miały wiedzieć, że jesteś w domu? Dzieci, jak to dzieci. Są ciekawskie, wszędobylskie i prostolinijne. Przyszły zaprosić twoją córkę do zabawy. A ona im, mniej więcej, "nie zapraszałam was, wynocha" (nie lubi ich?). No to poszły jak zmyte, pewnie nie spodziewały się afrontu, trochę się "zawiesiły", więc może już o tym "do widzenia" zapomniały? PS Tak z ciekawości... Siostrzenica konkubenta owo "cześć ciociu!" to woła do zamkniętych drzwi? Bo przecież piszesz "...i już wiem kto przyszedł...". Bez tego wołania byś nie wiedziała?
Odpowiedz@Armagedon: Po kolei: Dziewczynka 9 lat, chłopiec 6-7. Dom nie był zamknięty na zasuwę, ponieważ teściowa była na podwórku, a teść zdaje się w garażu. Żadne z nich nie zostało zaszczycone "Dzień dobry", więc nawet nie wiedzieli, że ktoś przyszedł,nie obserwowali bramy, każde było zajęte swoją robotą. Gdyby był to ktoś obcy, psy zaczęłyby szczekać. Na dzieci widywane niemal co dzień za siatką nie szczekają. Dzieci do pokoju mojej córki zaprowadziła wspomniana wcześniej siostrzenica partnera - przyszła wcześniej i się przywitała, potem zeszła na dół, za jakiś czas przyprowadziła tę dwójkę. Drzwi do pokoju były otwarte. Ja zostałam wychowana tak, że jeśli wchodzę GDZIEKOLWIEK (gdzie wolno mi bez pukania), a nikogo nie widzę, rzucam dość głośno "DZIEŃDOOBRY!", żeby gospodarze wiedzieli, że ktoś się pakuje do środka. Gdyby zawołały będąc jeszcze na dole, albo ze schodów, bodaj "Jest tam ktoś?" albo "My do N., można?" słowa bym nie powiedziała. Jakoś i siostra i siostrzenica partnera umieją... Córka wcześniej była przez nie wołana i z balkonu odkrzyknęła, że nigdzie nie idzie bo chce sobie posprzątać dziś w pokoju. Zresztą, bawiła się z nimi nie raz i zawsze wracała z płaczem, nie przepada za ich towarzystwem. I ważna kwestia - te dzieci nie witają się z NIKIM. W sklepie wprawdzie nie wiem, jak się zachowują, ale nieraz widziałam jak wbijały do nas na podwórko i bez żadnych wstępów rzucały "N. może przyjść?" alb wręcz "O, N., chodź się z nami bawić." z całkowitym pominięciem pozostałych osób na podwórku. PS: Drzwi z hallu do wszystkich pokoi latem są stale otwarte. I tak, mała krzyczy "Cześć ciociu"albo po prostu "Cześć!" nie wiedząc nawet czy jestem na piętrze. Jeśli mnie nie ma, odpowie jej N. Jeśli nikt nie odpowiada, jest to sygnał żeby zejść na dół bo najwyraźniej nas nie ma. Wiedziałabym kto idzie, bo poznaję jej kroki. Ale powiedzenie "Cześć" czy "Dzień dobry" jest dla mnie niejako aktem kultury i dobrej woli. Ja już nie muszę się odrywać od tego, co robię i sprawdzać, kto idzie. I tu nie chodzi o to, że inaczej bym musiała. Raczej o to, że to w gestii gościa leży poinformowanie, że wchodzi. Jeśli nie ma w co zapukać, to w jakiś inny sposób.
Odpowiedz@singri: Widzisz, Ty tak zostałaś wychowana, ale to wcale nie znaczy, że to jest norma. Ja z tym na przykład zawsze miałam problem - nieśmiałym dzieciakiem byłam, jak dorośli byli gdzieś w zasięgu wzroku to oczywiście się witałam, jak nie wiedziałam czy ktoś jest to zawsze miałam dylemat czy krzyczeć "dzień dobry" czy nie, bo przecież to głupio tak się drzeć i w ogóle... ;) Także trochę za bardzo moim zdaniem równasz innych do siebie w kwestii, która naprawdę wcale nie jest standardem.
Odpowiedz@singri: Podejrzewam, że - po pierwsze - coś kręcisz, a - po drugie - się czepiasz. "Wiedziałabym kto idzie, bo poznaję jej kroki." No, tym razem jakoś nie dosłyszałaś, mimo otwartych drzwi, że kroków jest jakby więcej. Dzieciaki szły na palcach wstrzymując oddech? Poza tym, co? Ta super-hiper wychowana siostrzenica najpierw przyszła, przywitała się, potem zeszła na dół i - nie pytając o zgodę ani ciebie, ani twojej córki - tak sobie przyprowadziła na górę (do nie swojego domu) dwoje dzieciaków z sąsiedztwa, mimo, że córka nie chciała się z nimi bawić? Nooo, jak dla mnie, to te dzieciaki poczuły się normalnie zaproszone. Wymagasz od dzieci w tym wieku, żeby rozumowały jak dorośli? "Nie, no słuchaj, a pytałaś gospodarzy, a może "ciocia Zosia" nie będzie zadowolona, a, bo mówiła, że sprząta..." A już wymaganie od nich, w tej sytuacji, okrzyków "dzień dobry, jest tam kto?" - normalnie mnie ubawiło. Nie widziały nikogo dorosłego, to do kogo owo "dzień dobry" miały krzyczeć? Przecież nie musiały się "anonsować", bo wchodziły nie same. I właściwie po co siostrzenica je przyprowadziła? Nie wiedziała, że córka za nimi nie przepada? Może ty postaw się na miejscu tych dzieci. Jedna pannica je zaprasza, a druga traktuje jak żabi skrzek i pędzi spod drzwi. Jak dla mnie - to opiernicz należał się siostrzenicy. Poza tym, jeśli dzieci mieszkają "przez siatkę" - to zapewne widują was kilka razy dziennie. Może nie myślą o tym, żeby mówić wam za każdym razem "dzień dobry" i "do widzenia". A jeśli nawet w ogóle tego nie robią - to też nie jest do końca ich wina, bo pewnie ich tego, po prostu, nie nauczono.
Odpowiedz@singri: Ja nieproszona do czyjegoś domu bym nie weszła, ale... gdybym przyszła do koleżanki/sąsiadki i tam jakiś z domowników zaprowadziłby mnie do pokoju tej koleżanki, to już czułabym się w pewnym sensie zaproszona. I nie wrzeszczałabym "dzień dobry" gdyby w zasięgu wzroku nie było nikogo innego.
OdpowiedzPrzepraszam, może stary już jestem, ale zwrot mój partner to jak drapanie paznokciem po tablicy Dla mnie to takie pretensjonalne do przesady
OdpowiedzCzyli dzieci przyszły, zostały zaprowadzone przez siostrzenicę do twojej córki a ta je "pogoniła" a na końcu wchodzisz ty cała na biało i jeszcze sarkasz do zapewne zawstydzonych zachowaniem twojej córki kilkulatków: "A co się mówi, jak się do kogoś wchodzi?" Może dzieciaki trochę dzikie ale ty i twoja córka też nie dałyście popisu dobrych manier. I w samozachwytach i krytykanctwie nie zauważyłaś, że tez się nie przywitałaś z dziećmi, które zobaczyłaś pierwsza zanim one zobaczyły ciebie. I kolejna historia, w której twoja córka to nieskalany anioł zmuszony się mierzyć z brakiem wychowania/dietą/ sposobem życia innych bachorów. Serio singri?
Odpowiedz