Podjechałam parę dni temu po córkę do szkoły.
Zazwyczaj kończy ostatnią lekcję 12:25, ja odbieram ją ok 12:30-35, żeby już zaczęła się następna lekcja, bo nie znoszę tego szkolnego rejwachu. Wbijam więc na świetlicę, witam się, oglądam prezentowane rysuneczki, powoli się zbieramy, summa summarum zrobiła się nawet 12:45, więc lekcja trwała już od kwadransa.
Wychodząc z sali spotkałam na korytarzu chłopca ze starszej klasy i nauczycielkę. Wywiązał się między nimi dialog:
N: Janek, chodź do klasy.
J: Zaaaraz...
I kieruje się w stronę drzwi wyjściowych.
N: Janek, chodź do klasy, czekam na ciebie!
J: No zaaaraaz...
I wychodzi na podwórze. My zaraz za nim. Uczeń kręci się trochę w tę i nazad, aż ze środka dobiega krzyk.
N: Janek! Ja już idę do klasy!
J: No idę przecież, idę...
I krokiem anemika, jakby miał ze sto lat człapie z powrotem.
Za piekielność uważam fakt, że nauczycielka nie ma prawa w odpowiednim momencie złapać gówniarza za rękaw i zaciągnąć do klasy. Widać było po chłopaku, że kieruje nim coś pośredniego między złośliwością a lenistwem. Nie mogłabym być nauczycielką, bo bym czegoś takiego nie stolerowała i prędzej czy później wywaliliby mnie z roboty...
edit: imię chłopca oczywiście zmienione.
szkoła młodzież
Moja znajoma nauczycielka złapała smarka latającego po schodach szkolnych wte i nazad. Upomniała go trzymając za rękę. Na co smark powiedział: -proszę mnie puścić naruszyła Pani moją przestrzeń osobistą-
Odpowiedz@Balbina: No właśnie. Nauczycielka mi ostatnio powiedziała, że jak moja córka twierdzi że nie ma nożyczek i odmawia ich poszukania, to ona nie ma prawa dotknąć jej plecaka, nawet jeśli widziała do której kieszonki nożyczki były wkładane pięć minut temu. Dla mnie to jest chore, bo córa ma twardy charakter i wykorzystuje takie sytuacje żeby np nie zrobić ćwiczenia (tak, pracujemy nad tym, ale to nie jest tak hop-siup).
Odpowiedz@singri: opcja 1 - nauczycielka pozycza nozyczki twojemu dziecku; opcja 2 - plecak nalezy do ciebie wiec dajesz nauczycielce pisemne pozwolenia no otworzenie go
Odpowiedz@kazmirz: Kiedyś byłaby jeszcze opcja 3. Pała za nieprzygotowanie do lekcji. Teraz pewnie z tym gorzej, bo może niektórych rodziców nie stać na nożyczki?
Odpowiedz@Armagedon: Teraz są uwagi do dzienniczka. Uwagi, które czytam ja i które tak naprawdę we mnie uderzają.
Odpowiedz@starajedza: W dziecko? Nauczyciel nie bez powodu nazywa się WYCHOWAWCĄ. Pewne rzeczy powinien dziecku przekazać.
Odpowiedz@singri: Ty tak poważnie? Nie potrafisz przekazać sama własnemu dziecku pewnych zasad i oczekujesz, że WYCHOWAWCA zrobi to za ciebie kosztem innym dzieci? Odejdź od komputera i zajmij się wychowywaniem własnego dziecka, a nie zrzucasz ten obowiązek na innych.
Odpowiedz@starajedza: I wszystko jasne... Pozostaje tylko współczuć dziecku takiej matki, która świadomie je tak 'krzywdzi" i nie widzi w tym nic złego. Nie nauczy dzieciaka podstawowych zasad życia w społeczeństwie, bo od tego jest wychowawca - nazewnictwo go do tego zobowiązuje. Dziadkowie dla odmiany to synonim przechowalni. I to na całe szczęście, bo jeszcze zostawiłaby dziecko pod opieką pracownika w sklepie "na przechowanie". Czekam na kolejne genialne historie :)
Odpowiedz@eluszka: Dokładnie. Ja się zawsze zastanawiałam, czemu w PL nauczyciel w szkole, a tym bardziej na KOLONII LETNIEJ (czyli tam gdzie osobiście miałam styczność z tymi osobami) jest nazywany WYCHOWAWCĄ. Ludzie, czemu???? Wychowują to rodzice w domu. Kiedy dziecko jest wypuszczane do szkoły czy na kolonię, powinno już mieć podstawowe zasady współżycia w społeczeństwie wpojone. Nauczyciel jest od tego, żeby nauczyć dzieciaka tzw akademickich umiejętności. A na kolonii, opiekun ma sprawować opiekę i pilnować żeby dziecku nie stała się krzywda. WYCHOWANIE zostawmy tam gdzie być powinno, czyli w domu.
Odpowiedz@starajedza: Rozumiem, że jeśli proszę teściów DZIEŃ WCZEŚNIEJ żeby zostali z dzieckiem, a oni OBIECUJĄ że zostaną, a w dniu konkretnym nie dzwonią, nie informują rano że jednak nie (mieszkamy razem) tylko ot tak przyjeżdżają znacznie później niż zwykle, to jest to całkiem normalne? No to nie wiem, gdzie Ty się chowałaś, bo dla mnie normalna byłaby ODMOWA. Zwykłe, proste "Nie, nie zostaniemy ci z dzieckiem, mamy inne plany" albo "OK, ale będziemy tak koło tej a tej.". A nie "Jasne, spoko, nie ma sprawy, bądź gotowa o ósmej, to my wejdziemy a wy wyjdziecie, tylko powiedz mi czy ona jest po śniadaniu" a potem półtorej godziny czekania... Zresztą, do kogo ja mówię. Ty byś zapewne ciągała dzieciaka po mrozie, byleby tylko nie został z dziadkami, bo w ten sposób "krzywdzę" dziecko. Aha, w tygodniu nie dało się kupić, bo pojechaliśmy po buty dla Mojego, który w tygodniu pracuje. A nauczyciel ma przekazać wiedzę i zasady zachowania w szkole. @eluszka: OK, źle to ujęłam. Uwaga brzmiała: "Dziecko nie ma nożyczek!" podczas gdy powinna brzmieć: "Dziecko twierdzi że nie ma nożyczek i odmawia ich poszukania w plecaku!". Różnica polega na tym, że w pierwszym przypadku zaglądam do plecaka, widzę nożyczki i głupieję, bo jak "nie ma" jak ma? A w drugim bym zjechała dziecko za kłamstwa i upór. Zresztą była to sytuacja jednorazowa, następnym zapobiegłam.
Odpowiedz@eluszka: A skąd wzięłaś to, że nie uczę dziecka zasad życia w społeczeństwie, to ja nie wiem. Czytam moje historie, czytam i z każdej wynika coś zupełnie przeciwnego, a moje dziecko ma opinię dobrze wychowanego, choć energicznego (typ "sowizdrzała"). Nie ma to jak sobie coś wymyślić, a potem jechać po człowieku za swoje własne wyobrażenia.
OdpowiedzTo teraz wiecie dlaczego nauczyciele mają problemy z przerobieniem materiału na lekcji i dzieci mają stos zadań domowych - skoro minuty na lekcji upływają na utarczkach z takimi "śmieszkami" a mamusia jeszcze wyraża żale, że dziecina dostała uwagę bo przecież nauczycielka ma oczy z tyłu głowy i widzi co każdy uczeń chomikuje w plecaku. A poza tym wychowawca ma pod swoją opieką 20-30 uczniów z danej klasy. Nie całą szkołę. I nie każdy nauczyciel w danej szkole jest wychowawcą. Zadanie nauczyciela polega na przekazaniu i utrwaleniu partii materiału. Nie na łatanie dziur w wychowaniu, które zaniedbują niewydolni wychowaczo rodzice.
Odpowiedz@SunnyBaby: Hahahahahaha. Nauczyciel w klasie pierwszej nie jet wychowawcą? Gdybyście czytali moje inne historie, wiedzielibyście w jakim wieku jest moje dziecko. Ale po co, lepiej przeczytać jeden, oderwany, wyrwany z kontekstu komentarz, dorobić sobie do niego całą opowieść i o tą opowieść się na kogoś rzucać. Gdzie konkretnie skarżę się na nauczyciela? Gdzie napisałam, że nauczycielka ma problem z przerobieniem materiału? Ma taki z tym problem, że musi szukać materiałów dodatkowych, bo już by się jej materiał z książek skończył. Dobra, założyłam że rozmawiam z inteligentnymi ludźmi. Historia o nożyczkach, odsłona dla opornych: 1) Dziecko przynosi uwagę "Nie ma nożyczek. 2) zaglądam do plecaka, nożyczki są. 3) Pytam dziecka, dlaczego jest ta uwaga. Dziecko "nie wie". 4) Idę następnego dnia do nauczycielki i dopytuję. 5) Dowiaduję się, że dziecko twierdziło, że nie ma nożyczek i odmówiło poszukania w plecaku, bo nie ma i już. 6) Objeżdżam dziecko za okłamywanie nauczycielki i zapowiadam karę na następny raz. 7) Sytuacja się już nigdy więcej nie powtarza. Tylko tę drogę można byłoby skrócić, gdybym w uwadze dostała OPIS ZACHOWANIA DZIECKA a nie DOMYSŁ NAUCZYCIELKI. Ale oczywiście rozmaite osoby, co dziecko widziały chyba na obrazku, muszą się gdzieś wyżyć. Więc śmiało, hejtujcie mnie dalej. jeste przecież tylko człowiekiem, takim jak Wy.
Odpowiedz@starajedza: Aha, jasne. To teraz już wiem, skąd się biorą rozwydrzone bachory, które mówią nauczycielce, że jej tylko mamusia może zwracać uwagę. Ale komu to tłumaczyć - pani jawszystkowiemlepiej?
Odpowiedz@singri: "Nauczyciel w klasie pierwszej nie jet wychowawcą?" Ano, czasami nie jest. Uczę angielskiego w pierwszej klasie i nie mam wychowawstwa. "Tylko tę drogę można byłoby skrócić, gdybym w uwadze dostała OPIS ZACHOWANIA DZIECKA a nie DOMYSŁ NAUCZYCIELKI" Jaki niby domysł? Ja tu widzę stwierdzenie faktu: pracujemy z nożyczkami a dziecko nożyczek nie ma. Koniec, kropka. I wymaganie tworzenia jakichś opisów jest absurdalne. "Kocham" takich rodziców, którzy oczekują, że będę ich i ich dziecko traktować "bułkę przez bibułkę" bo przecież biedny nauczyciel padłby z nudów gdyby nie dociekał przez pół lekcji gdzie "bombelek" podział nożyczki i nie tworzył sprawozdań dla rodzica.
Odpowiedz@SunnyBaby: Zaraz, zaraz. To nie była lekcja angielskiego. I to BYŁA jej wychowawczyni. Serio tak trudno to wywnioskować? Domysł - dziecko twierdzi że nie ma nożyczek, więc pewnie ich nie ma. Dziecko jest cacy, prawdomówne, to ta obrzydliwa, roszczeniowa matka nie dopilnowała, żeby dziecko spakowało nożyczki. Prawda - Dziecko TWIERDZI że nie ma nożyczek. Krótko, jasno i wiem czego się trzymać. OK, może faktycznie zbyt ostro zareagowałam. Po prostu ta uwaga dotknęła mnie, bo zawsze pilnuję, żeby dziecko miało wszystko do szkoły spakowane, a nożyczek ma z pięć par. I to, że nie jesteś wychowawcą nie odbiera Ci PRAWA do zwrócenia uwagi dziecku, gdy robi coś nie tak. Nie wyobrażam sobie, żeby nauczyciel tolerował np żucie gumy podczas lekcji i leciał z tym do rodzica. Właśnie takie sytuacje sprawiają, że dziecko potem nie ma szacunku do nauczyciela. Bo tylko mamusia jest od wychowywania mnie. Oczywiście podstawowe zasady dziecko wynosi z domu, to nie podlega dyskusji. Ale pewne zachowania wypracuje się TYLKO w szkole, na linii dziecko-nauczyciel. Aha, pisze się "bąbelek". Nauczycielka, a nie wie...
Odpowiedz@singri: "Domysł - dziecko twierdzi że nie ma nożyczek, więc pewnie ich nie ma. Dziecko jest cacy, prawdomówne, to ta obrzydliwa, roszczeniowa matka nie dopilnowała, żeby dziecko spakowało nożyczki" Czyli, mówiąc krótko i zwięźle, to Ty masz jakiś problem ze sobą bo dziecko nożyczek nie miało, nauczycielka odnotowała ten fakt w dzienniczku a Ty masz takie pretensje jakby godność Ci naruszyła. "I to, że nie jesteś wychowawcą nie odbiera Ci PRAWA do zwrócenia uwagi dziecku, gdy robi coś nie tak. Nie wyobrażam sobie, żeby nauczyciel tolerował np żucie gumy podczas lekcji i leciał z tym do rodzica." No i niby co ja mam zrobić z faktem kiedy proszę o wyrzucenie gumy a uczeń nie reaguje. Wydrzeć mu te gumę siłą ze szczęk? Bo to mało mamuś, które nasłałyby FBI kiedy nauczyciel wywołałby stres w ich najdroższym dzieciaczku? I tak źle i tak niedobrze. Skontaktować się z rodzicem? Widać na Twoim przykładzie jakby się to skończyło - przecież nauczycielka ma obowiązek wiedzieć, że Ty zawsze pakujesz swoje dziecko, inna może oburzyłaby się, że u niej w domu gumy do żucia się nie spożywa i co to za herezje te nauczyciele opowiadają. "Aha, pisze się "bąbelek"" Nie słyszałaś o "bombelkach" i "madkach"?
Odpowiedz@SunnyBaby: No tak, chyba mam problem ze sobą. Rozmowa z Tobą uświadamia mi, że mam straszne parcie na to, żeby wszyscy wkoło uważali mnie za matkę idealną. Ale ja nie oburzałam i nie oburzam się na nauczycielkę. Oburzam się na Was za Wasz (moim zdaniem) agresywny ton. Za uznanie mnie z punktu, na podstawie kilku zdań, za roszczeniową, tępą Karynę podrzucającą dziecko każdemu w zasięgu wzroku. Głównie zawiniła tu starajędza, ale i Ty w to weszłaś. O "madkach" słyszałam, o "bombelkach" nie. Swoją drogą spłonęłabym ze wstydu, gdyby matka tak o mnie w szkole powiedziała, "bombelek" to dla mnie jest co najwyżej przedszkolak. I to taki młodszy.
Odpowiedz@singri: wiesz, gdybym miała dziecko, nie chciałabym żeby nauczycielka z zasady zakładała, że moje dziecko kłamie zamiast wpisywać uwagę. Dziecku byłoby miło. Przestań po prostu brać uwagi wpisane dziecku do siebie.
Odpowiedz@Monomotapa: Wiesz, trzeba znać swoje dziecko. Ja np WIEM, że moja córka potrafi skłamać. Potrafię rozpoznać, kiedy kłamie, walczę z tym i to się powoli wygasza. Ale wciąż jestem świadoma, że może mnie okłamać. Dlatego nie zdziwiłaby mnie ani nie oburzyła uwaga pt "Dziecko twierdzi, że nie ma nożyczek". Jest to zgodne z prawdą i skoro tu mam napisane "Twierdzi, że nie ma", a tu widzę, że jednak ma, to wiem, że dziecko skłamało. Nie napisałam, że nauczycielka ma mi napisać wprost "Kłamie, że nie ma nożyczek." Tak w sumie to podałam tę sytuację jako przykład na to, że współczesne wychowanie i prawo w pewnym stopniu również odbiera nauczycielom masę możliwości i sprawia, że rzeczywiście cały ciężar wychowania spada na rodzica. A są rzeczy, których się w relacji rodzic-dziecko nie wypracuje. Szacunek do wiedzy np. Szacunek do drugiego człowieka kimkolwiek by nie był, może i tak, ale szkoła bywa w tym pomocna. Poza tym mnie w tej szkole nie ma. A większą moc ma uwaga/kara wymierzona natychmiast niż po powrocie do domu czy zgoła jutro. Nie rozumiem, dlaczego nauczycielom nie wolno np postawić ucznia za karę do kąta... To działało przez wiele lat. Widziałam to na własne oczy. W klasach 1-3 mieliśmy wymagając wychowawczynię i było ok. (Mówię o moich szkolnych czasach). W klasach 4-8 była już inna. Mniej więcej w klasie szóstej powoli przestawaliśmy ją szanować, bo nie dotrzymywała słowa, dawała groźby bez pokrycia itp. A w ósmej klasie byliśmy uważani za najgorszą, najmniej zdyscyplinowaną klasę w szkole. Myślę, że była to po równi wina rodziców, jak i wychowawczyni. Każda skarga na nas kończyła się kazaniem, którego nikt nie słuchał i pytaniem, czy ona ma wprowadzić kary cielesne (na co nie pozwalało prawo). I tyle. Na zebraniach było podobno ogólne narzekanie na "klasę" jako całość...
Odpowiedz@singri: Dziewczyno, nie przejmuj się. Stary troll, oj przepraszam, starajedza posikuje w tej chwili z radości, bo po raz pierwszy ktoś poparł jej zdanie, które w dodatku (jak każda inna jej wypowiedź) jest wyrażone tylko i wyłącznie po to, aby wywołać gównoburzę. Popatrz, udało się!
Odpowiedz@starajedza: Zacytuj zdanie, gdzie tak napisałam. Bez tego teraz już nie zamierzam podejmować z Tobą polemiki. Odrób lekcje. Na pewno masz jeszcze jakieś szlaczki do porysowania.
Odpowiedz@Xynthia: Wiesz, ja akurat mam stosunkowo delikatną psychikę i chciałabym żeby ludzie myśleli o mnie jak najlepiej. A tu przychodzi taka i wali teoriami z dupy wyjętymi. Można się wkurzyć. Tym bardziej, że przypomina mi ona moją babcię, i NIE, NIE JEST TO KOMPLEMENT.
Odpowiedz@starajedza: Nie ma czegoś takiego jak wychowywanie dziecka W CAŁOŚCI. Część odpowiednich zachowań wpaja mu rodzic, część nauczyciel, część sąsiedzi, część rówieśnicy. Jeśli jednego z tych elementów brakuje, wychowanie nie jest pełne. Indianie nie bez powodu mawiali "by wychować dziecko potrzebna jest cała wioska". Udział w wychowaniu ma nawet kasjerka w hipermarkecie, gdy uprzejmie obsługuje moje dziecko. Udział w wychowaniu ma przypadkiem spotkana baba w sklepie, która żeby dziecko nie płakało czekając aż matka zapłaci, pobawi się z nim w "akuku". Osoba przebywająca z moim dzieckiem 4-5 godzin dziennie też ma wpływ na jego wychowanie. Ta konkretna akurat bardzo dobry. To jest fakt i z tym nie można walczyć, co z małpim uporem wciąż próbujesz robić.
Odpowiedz@starajedza: Coraz bardziej dochodzę do wniosku, że albo nie umiesz czytać, albo jesteś równie nienormalna co moja babcia. OK, ostatnia próba przekazania oczywistego: WYCHOWUJĘ MOJE DZIECKO 24 GODZINY NA DOBĘ. PEWNE ZACHOWANIA NIE DADZĄ SIĘ WYPRACOWAĆ WYŁĄCZNIE W RELACJI DZIECKO-RODZIC. DO JEDNYCH TRZEBA INNEGO DOROSŁEGO, DO INNYCH RÓWIEŚNIKÓW. WIE TO KAŻDY, KTO CHOĆ TROCHĘ INTERESUJE SIĘ WYCHOWANIEM DZIECI I MA NA TEN TEMAT JAKĄKOLWIEK WIEDZĘ. NIE WIEM, DLACZEGO JEST TO TAKIE TRUDNE DO POJĘCIA. Jest to naturalna kolej rzeczy. Oczywiście, lwią część obowiązków ponoszą rodzice, ale np zachowania w sklepie sama jej nie nauczę, potrzebny jest udział osoby z drugiej strony lady. Te osoby najczęściej robią to zupełnie nieświadomie, nawet nie wiedzą, że mówiąc mojemu dziecku "ale za mało masz pieniążków, dwadzieścia groszy będziesz musiała mi donieść" uczą je uczciwości i pamiętania o zobowiązaniach. A raczej utrwalają to, czego o uczciwości nauczyłam je ja. Zastanawiam się, ile trzeba mieć lat, żeby być do tego stopnia oderwanym od rzeczywistości? Piszesz prawidłowo, więc daję Ci jakieś 13... I sama jesteś żałosna, bo nie potrafisz podjąć rozsądnej polemiki tylko rzucasz tekstami dobranymi na zasadzie "to na pewno ją wkurzy".
Odpowiedz@singri: Z tym się zgadzam - przede wszystkim rodzice są odpowiedzialni za wychowanie, ale żeby zrealizować wizję @starajedza, należałoby dzieciaka trzymać w domu pod kluczem. Żadnej szkoły, żadnych koleżanek... Nierealne. Ja akurat jestem z pokolenia "wszystkie dzieci nasze są" i do tego wychowałam się na wsi. "Rodzice z wdzięcznością przyjmowali pomoc przypadkowych wychowawców" :), a do takowych zaliczał się np. sąsiad, który małoletnim złodziejom jabłek spuszczał w@@@@dziel od razu na miejscu zdarzenia :)
Odpowiedz@pchlapchlepchla16: O tym mówię. Nie żeby zaraz w@@!dziel, ale jakby za kradzież kazał mojej ogródek wypielić (celem zarobienia na jabłka) to bym mu jeszcze czekoladę odpaliła. W ten sposób dzoecko się uczy, że nie tylo matki trzeba się słuchać i że trzeba przestrzegać zasad nawet gdy matki w pobliżu nie ma.
Odpowiedz@singri: Toż ojciec za taką akcję zapraszał sąsiada na piwo, zamiast do sądu :)
Odpowiedz@pchlapchlepchla16: Ale ja jestem matką, a nie ojcem. Dlatego czekolada, a nie piwo ;)
Odpowiedz@singri: ja tam jednak skłaniam się ku opinii starejjedzy. W dzisiejszych czasach każda ingerencja obcego człowieka w wychowanie dziecka, chociażby przez zwrócenie uwagi, czy porządny chrzan, jest traktowana jako atak, a ogół rodziców byłby jeszcze gotów sprawę skierować do sądu. Dlatego też nie ma się co dziwić, że nauczyciele, choćby nawet wychowawcy, nie próbują na siłę dzieci wychowywać. W dzisiejszych czasach tym bardziej ważne jest, aby dziecko wychowanie, zasady funkcjonowania w społeczeństwie, wyniosło z domu. Poza tym, osobiście uważam, że rola nauczyciela w wychowaniu dziecka powinna się ograniczyć do tego, żeby ewentualnie uprzedzić dzieciaka, że w danej sytuacji nie wolno gadać, że trzeba siedzieć spokojnie, a jak inny dorosły wchodzi do klasy, to należy wstać. A dziecko powinno mieć już wpojone, że nauczyciela trzeba słuchać. Przy nawet kilkunastoosobowej klasie, gdzie dzieci zachowują się jak małpki, wychowywanie każdego z nich jest awykonalne. Również kwestia kłamania, przy materiale do zrealizowania i innych dzieciach w klasie, rolą nauczyciela nie jest dociekania czy dziecko kłamie, czy faktycznie nie ma nożyczek. Jeśli nożyczki miały być, a dziecko twierdzi, że nie ma, to jest nieprzygotowane do lekcji!, a uwaga jest po to, żebyś Ty wyjaśniła z dzieckiem sprawę dlaczego jest nieprzygotowane. Gdyby była to robota nauczyciela, to uwagi w dzienniczku nie miałyby racji bytu. Co do historii głównej, fakt, piekielne jest to, że nauczyciel może jedynie prosić ucznia o zrobienie czegoś, a uczeń ma to w nosie. Ale tu też, sprawa wychowania w domu. Jeśli rodzice nie uczulą dziecka, że nauczyciela trzeba słuchać, że w razie jak będzie niegrzeczne, to wyciągną konsekwencje, jeśli tych konsekwencji faktycznie nie będą wyciągać, to co ma zrobić taki nauczyciel? Tyle że to się odbije na samych rodzicach, bo w końcu i do nich dzieci przestaną czuć jakikolwiek szacunek. Wychowują rodzice, wychowawcy pomagają w wychowaniu, a nie oddalają za rodziców całą robotę.
Odpowiedz@singri: no to w takiej sytuacji dwie pały - jedna za nieprzygotowanie, a druga za brak pracy na lekcji (bo jak nie ma nożyczek, to jak?) - szybko by się oduczyła cwaniakować. Ach te efekty bezstresowego wychowania.
Odpowiedz@eluszka: Takich rodziców jest znacznie więcej - gdy moje dzieci były w podstawówce na jednej z wywiadówek jakiś rodzic miał pretensje, że jest za mało godzin wychowawczych i mu dzieciaka w szkole nie wychowują. Nie wytrzymałam wtedy i zwróciłam panu uwagę, kto mu dzieci zrobił.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 5 czerwca 2019 o 8:59
@katem: przykrą prawdą jest to, że do szkół przychodzą w dużej części dzieci, którym nie wpojono podstawowych zasad życia wśród ludzi. Są przekonane, że Są najwspanialsze na świecie i oczekują uwielbienia na każdym kroku. A jak coś jest nie po ich myśli, to dramat, fochy, skargi. Rodzice nie zdają sobie sprawy z tego, że krzywdzą dzieci. Ok, nie jestem specjalistą w tej dziedzinie, ale mam wrażenie, że przez takie wychowanie w uwielbieniu dla dziecka, coraz więcej nastolatków i młodych dorosłych ma problemy ze sobą. Wyobraźcie sobie, takie dziecko, które słyszało zawsze, że jest najwspanialsze, najmądrzejsze, w szkole rodzice skargami i awanturami walczyli o jego dobre wyniki. I potem weszło takie dziecko w dorosłość, gdzie z kolei już nikt się z nim nie patyczkuje, i nagle do jego dochodzi, że jednak nie jest tak bankowo, jak mi zawsze wszyscy wmawiali, życie na każdym kroku daje mu w pysk, rodzice już nie mogą się wykłócać o to, zeby go lepiej traktowano, bo pracodawca ma innych chętnych na jego miejsce. I mamy tu konflikt dwóch panujących trendów. Wychowanie bezgranicznie bezstresowe i prawdziwy świat. I drastyczny skok z jednego w drugie
Odpowiedz@singri: szkola ma byyc POMOCA w wychowywaniu, a nei zastapic rodzica w tej roli
OdpowiedzA ja zapytam tak przewrotnie - czy tylko ja pamiętam nauczycieli, którzy nie musieli nawet podnosić głosu, żeby największy nawet gagatek potulnie wykonał polecenie? No chyba że "to były inne czasy"... I dla jasności - to były te "inne czasy", kiedy nikogo nie oburzało, że nauczyciel wytargał za ucho, przywalił linijką przez rękę, postawił do kąta czy wywalił z klasy. Ale ci, o których mówię, jakoś tego nie robili, a posłuch wśród uczniów mieli. No fakt, takich było mało, ale byli. Więc problem może nie w tym, co nauczycielowi wolno, a czego nie, ale w tym, czy ma autorytet wśród uczniów, czy też go nie ma.
Odpowiedz@Xynthia: u mnie bylo podobnie, byli nauczyciele którzy mieli szacunek bez uciekania sie do przemocy, ale wiekszosc to byli nieudacznicy
Odpowiedz@Xynthia: Jest to bardzo słuszne pytanie, nie patrzyłam na to w ten sposób.
Odpowiedz@Xynthia: Duża część dzieci, z racji bycia dziećmi woli się bawić niż się uczyć, albo polenić nawet. Kiedyś to nauczyciel miał prawo nawrzeszczeć, zaciągnąć do klasy, przywalić linijką, a jak poskarżyłeś się rodzicowi, to rodzic też dał klapsa. Przy tym nauczyciele którzy nie stosowali takiej dyscypliny to było cudo. Teraz nauczycielowi nic nie wolno. I pomiędzy nauczycielem który wymaga wiedzy i odrobionej pracy domowej, a nauczycielem któremu można uciec i doprowadzić do płaczu, to ten drugi jest ten dobry. Bo nic takiemu uczniowi nie zrobi, a uczeń mniej czasu musi nad nauką się męczyć!
Odpowiedz@Xynthia: Dalej tacy się zdarzają, ale i oni mają coraz trudniej, bo dzisiaj wielu rodziców uczy dzieci postawy roszczeniowej i braku szacunku dla zawodu nauczyciela. Kiedyś byli tacy z autorytetem i też tacy o luźniejszym podejściu do dyscypliny, a jednak nie próbowali wejść nauczycielom na głowę tak jak teraz. Niektórzy przesadzali, ale w gruncie rzeczy cieszyli się, że mają spokój.
Odpowiedz@Xynthia: no faktycznie najlepiej wzbudzić w dziecku strach że jak zrobi coś źle to będzie bite bo ból to dobry nauczyciel. mi nikt nie tłumaczył że innym ludziom szczególnie starszym należy się szacunek chyba że sami się o to proszą. po prostu wiedziałem że tak jest. ktoś tu chyba myli strach z szacunkiem.
OdpowiedzKiedyś nauczyciel takiego delikwenta za ucho zaciągał do klasy. A jak się gówniarz poskarżył w domu, to jeszcze szmatą oberwał. Ale mamy tzw. "postęp", uczniowie mają prawa i zero obowiązków. Aha i nauczyciele mają magicznie (chyba) przekazać uczniom wiedzę bez odrywania ich od pogaduszek z kumplami, bez kartkówek, zadań domowych czy wymagania czegokolwiek.
Odpowiedz@Zunrin: a co robiła ta nauczycielka na korutarzu 15 minut po dzwonku, skoro powinna prowadzic lekcje? a ucznia zawołac raz, po czym wpisać mu nieobecnośc nieusprawiedliwioną
Odpowiedz@celulozarogata6: Wyglądało mi to na coś w stylu osobistych korepetycji. Klasa, którą nauczycielka otworzyła, wydawała się pusta.
Odpowiedz@singri, celulozarogata6 : Najprawdopodobniej było to nauczanie indywidualne. Dostają je uczniowie z zaburzeniami, specjalnymi dostosowaniami, którzy nie nadają się do pracy w grupie. Hipotetycznie-gdyby to dziecko miało autyzm i zostało by złapane za rękę, mogłoby to się skończyć podrapaniem(auto lub nauczyciela),atakiem histerii itd.
Odpowiedz@Kaskarzyna: Nie, to dziecko nie ma żadnego zaburzenia... Ja znam te dzieci, widuję je codziennie. Wiem, że autystyk nie ma napisu na szyi, ale jeśli widzę tego samego dzieciaka na korytarzu, jak biega, wrzeszczy, przepycha się z kolegami, szarpie ich za ubrania (w zabawie, jak to ma w zwyczaju młodzież, zwłaszcza męska) to nie są to zachowania typowe dla autystyka. No i jasne, że jeśli toleruje czy odwzajemnia szarpanie na ubranie/ramiona w wykonaniu rówieśników, to nie jest to dla niego zachowanie wywołujące jakieś niestandardowe reakcje. Wierzcie mi, znam tego chłopca. Dzieciak jak każdy inny, serio.
Odpowiedz@singri: A medycynę i psychiatre to gdzie skończyłaś, przepraszam bardzo, że diagnozujesz zaburzenia na oko? Czy wymądrzasz się tylko bez wiedzy o temacie i robisz z siebie idiotkę?
Odpowiedz@Shakkaho: A czy to tak trudno przyjąć do wiadomości, że znam szkołę, znam sytuację i WIEM że dzieci z zaburzeniami chodzą do szkoły specjalnej, 4 kilometry dalej? Poza tym widząc chłopca na korytarzu dwa razy dziennie, zawsze podczas przerw, można sobie wyrobić pogląd na jego stan zdrowia. Jeśli ma jakiekolwiek zaburzenie, to co najwyżej ADHD i to bardzo łagodne. Można nie mieć skończonej medycyny ani psychiatrii, ale mieć otwarte oczy, a można pokończyć dziesięć kierunków studiów i pozostać ślepym.
OdpowiedzDaję minusa z jednego powodu. Ani wtedy ani teraz nauczyciel nie powinien siłą ciągnąć ucznia do klasy. Po prostu wstawić nieobecność i wpisać twój uwagę do dziennika czy gdzie się to teraz wpisuje i tyle. No i powiadomić rodziców. W przypadku braku zainteresowania z ich strony powinien się tym zająć pedagog szkolny, ale taki z powołania, bo może to oznaczać, że wzorce zaszczepiane mu przez rodziców są co najmniej niewłaściwe. I w żadnym wypadku nauczyciel nie powinien opuszczać klasy z takiego powodu, bo ponosi odpowiedzialność za innych uczniów.
OdpowiedzA może to dzieciak z jakimś orzeczeniem i jego nauczyciel wspomagający?
Odpowiedz@misiafaraona: Na pewno nie. U nas w szkole nie ma miejsc dla nauczycieli wspomagających (mała, wiejska podstawówka). Dzieci z orzeczeniem są przenoszone tam, gdzie znajdą lepiej dostosowaną do siebie opiekę.
Odpowiedz@singri: moja znajoma też pracuje w małej, wiejskiej podstawówce i jeśli dzieciak potrzebuje nauczyciela wspomagającego to go sprowadzają. Jednak łatwiej doroslemu nauczycielowi przyjechać na wieś do podstawówki niż dzieciaka z orzeczeniem wypychac samego do miasta zwyklym pks'em, bo rodzice nawet samochodu nie posiadają albo wychodzą do pracy o 5. To, że "mała, wiejska podstawówka" nie oznacza, że nie dbają o uczniów. Wielkość i miejsce szkoły o niczym nie przesądza.
OdpowiedzSzacunku do autorytetu trzeba się nauczyć. Dzieciaki nie mają jak się tego nauczyć bo będąc dzieckiem naturalnie sprawdza się granice swoich możliwości. W przypadku, gdy ustawiamy granice pod osobniki, które są odpowiedzialne i mają samokontrolę (a więc kary tylko w formie wpisów do dziennika) to dzieciaki nie rozumiejące tych kar są poza kontrolą. Dobry system byłby taki, gdy nauczyciel miałby prawo zaciągnąć takiego ucznia siłą ale jednocześnie uczeń swoim zachowaniem mógłby zasłużyć na awans do grupy, gdzie nauczyciele już nie używają siły. W ten sposób dzieciak nauczyłby się, że powściągliwością i cywilizowanym zachowaniem zapewnia sobie awans społeczny.
Odpowiedzi zrobił się problem, bo jak walczyć z taką świętą krową, w dodatku świadomą swojego statusu. Gówniak wykorzystuje swoją pozycje i terroryzuje otoczenie. Kiedyś dostałby w d... i za ucho w 3s. byłby w klasie i nie byłoby następnego razu. Najgorzej ma nauczyciel, który odpowiada za kilkunastu uczniów, a oni mu się rozbiegają bez kontroli. Ja myślę że przebadałby się ze dwa duże owczarki pasterskie, żeby zagonić to stadko do klasy.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 2 czerwca 2019 o 19:45
Rozwiązanie jest banalne. Nauczycielka wchodzi do klasy i ogłasza: Musimy poczekać na Janka, bo mu się nie chce przyjść do klasy. Aby nie tracić czasu, to w międzyczasie zrobimy kartkówkę. Po szkole, reszta klasy nauczy Janka zasad współżycia społecznego.
Odpowiedz@krogulec: Odpowiedzialność zbiorowa to była za komuny. To nie dzieciaki mają cierpieć za jednego debila, tylko to nauczyciel powinien posiadać środki i możliwości, by egzekwować przestrzeganie zasad, bez uciekania się do manipulacji jaką zaproponowałeś.
Odpowiedz@8viridian: Ale skoro ich nie ma, to tak drobna manipulacja, zapewni mu większy respekt oraz spokój na przyszłość. A, że kartkówki i tak musi robić, to ma dwie pieczenie na jednym ogniu.
Odpowiedz@krogulec: I co, dzieciaki pocierpią z winy kolegi a później wymierzą mu samosąd? Mam nadzieję, że nie jesteś nauczycielem...
Odpowiedz@8viridian: Pocierpią? Z powodu kartkówki? Chyba raczysz żartować. I nie, to nie jest samosąd. Nie połamią ręki czy do nie zabiją. Tylko dobitnie wyjaśnią zasady współżycia społecznego i oczekiwania reszty klasy wobec niego.
Odpowiedz@krogulec: Chyba masz małe pojęcie o tym, jakimi metodami dzieciaki potrafią wywierać presję, szczególnie w grupie, a jak jeszcze im pod nos podsuniesz kozła ofiarnego... Wydaje mi się, że nie poddałeś tego pomysłu dokładnym przemyśleniom. Szkoła prócz przekazania wiedzy (treści) powinna również dawać młodym, nieukształtowanym osobom poczucie pewnego rodzaju bezpieczeństwa. Takiego, które bierze się z faktu, iż zasady są jasne, sprawiedliwe (w tym wypadku - ukaranie winnego, a nie grupy która zrobiła dobrze), a od wymierzania owej sprawiedliwości są osoby dorosłe, które biorą odpowiedzialność. Brakuje sensownego rozwiązania w zakresie środków i konsekwencji, jakie nauczyciel mógłby stosować wobec krnąbrnego lub wręcz bezczelnego ucznia. Dzieci, te młodsze i nieco starsze, warto uczyć w praktyce iż działania mają swoje konsekwencje. Więc jeżeli problem leży w braku odpowiednich mechanizmów, które nauczycielowi na to pozwolą, nie odwracajmy kota ogonem i nie wierzmy w pomysły domorosłych psychologów od siedmiu boleści. Bo "na chłopski rozum" to można kartofle z pola wykopać, a nie szafować opiniami dotyczącymi spraw tak wielowymiarowych jak rozwój i wychowanie dzieciaków w tym wieku.
OdpowiedzCałe szczęście, że zmieniłaś imię! :-D
OdpowiedzTylko że jeśli ciągnięcie dzieciaka za rękaw będzie legalne, to dość ciężko ustalić granice, co jeszcze nauczyciel może zrobić, a co jest już przemocą. Jeden zrozumie i delikatnie, ale stanowczo wprowadzi dziecko do klasy, a drugi stwierdzi, że skoro za rękaw mu wolno ciągnąć, to przywalić dziecku też można. Teraz przynajmniej jest jasna sytuacja. Dziecku można wpisać uwagę, można ochrzanić (w granicach rozsądku), zawiadomić rodziców itd. Fizycznie nie można go zmusić do niczego i dobrze, bo niektórzy wykorzystaliby takie prawo do faktycznego krzywdzenia dzieci, a nie tylko dyscyplinowania ich.
Odpowiedz@Leme: "a drugi stwierdzi, że skoro za rękaw mu wolno ciągnąć, to przywalić dziecku też można" ciekawą masz logikę.
Odpowiedz@meanraax: A jak chcesz prawnie ująć, że można dziecko zaciągnąć za rękaw do klasy, jeśli nie słucha poleceń, ale nie można stosować przemocy? Nie da się idealnie opisać granicy między lekkim naciskiem a robieniem krzywdy i niektórzy by takiego prawa nadużywali.
Odpowiedz@Leme: Kiedyś rozmawiałam z koleżanką, zawodowo psychologiem dziecięcym, w obecności mojej córki (jeszcze wtedy w wieku żłobkowym). W pewnym momencie przeprosiłam ją, poleciałam do dziecka, które szło gdzieś, gdzie nie powinno i zwróciłam dziecku uwagę. Ponieważ nie posłuchało, zostało wzięte pod pachę, zaniesione do wózka i przypięte pasami pomimo dość głośnych protestów. Wróciłam do koleżanki, a ona chyba na widok mojej zażenowanej miny powiedziała: "No tak, w stosunku do dzieci trzeba czasami użyć środków przymusu bezpośredniego, to nie ma nic wspólnego z przemocą." Rozwinęłyśmy temat i doszłyśmy do wniosku, że: zaciągnięcie za rękaw, rękę, zaniesienie tam gdzie trzeba, przypięcie w wózku gdy jest to konieczne przemocą nie jest. Z przemocą mamy do czynienia gdy używamy nadmiernej siły, bez potrzeby szarpiemy dzieckiem, krzyczymy, używamy słów obelżywych, o biciu nie warto wspominać. Ten rozdział wydaje mi się sensowny i się go trzymam.
Odpowiedz@singri: No dobrze, brzmi sensownie. Ale krytykowałaś to, że nauczycielka ma ograniczone prawa, a prawnie nie można ładnie ująć tego, co napisałaś, żeby w przepisach określić, co jest robieniem krzywdy a co nie. Na zdrowy rozum normalny człowiek wie, ale w kodeksie ciężko byłoby to zdefiniować. Więc przyjęcie po prostu, że nie można używać siły, jest dla mnie sensowne.
Odpowiedzgorsze rzeczy się dzieją w szkołach :)
Odpowiedz