Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Zadzwonił do mnie kolega zagrać w grę pt. "500 pytań z epidemiologii".…

Zadzwonił do mnie kolega zagrać w grę pt. "500 pytań z epidemiologii". Nie dało się nie zauważyć, że każda moja odpowiedź tycząca się zapadalności, objawów, parazytologii i podobnych spraw podkręcała nerwowość w jego głosie.

Kolega pracuje w podstawówce, do której dzisiaj przyszła nowa uczennica. Kolega widział ją przez jedną lekcję, zauważył, że dziewczynka drapała się po ramionach i karku, uznał, że to dziwne, ale nie poświęcił temu więcej uwagi. Dziewczynka jego lekcję przesiedziała i na przerwie poszła bawić się z innymi dziećmi.

Po południu do kolegi odezwała się inna nauczycielka, która od koleżanek po fachu zdobyła o nowej uczennicy informację nie tyle ważną, ile wyrzucającą z butów: drapanie dało się zauważyć już w poprzedniej szkole i bynajmniej nie była to alergia na nowy płyn do prania, jak zapewniali opiekunowie dziecka, tylko świerzb i cudem udało się opanować rozprzestrzenianie się pasożyta wśród dzieci i dorosłych po "zaledwie" kilkunastu zachorowaniach. Zmiana szkoły miała być ucieczką od ostracyzmu i społecznej sprawiedliwości wymierzanej nie na sali sądowej, ale na boisku po lekcjach. Do wspomnianej nauczycielki zadzwonili dobrzy ludzie z poprzedniej placówki edukacyjnej.

Musiałam kolegę zmartwić - tak, jeśli się drapała i miała widoczne zaczerwienienia, to wciąż jest chora. Tak, jeden dzień i wspólna zabawa wystarczyły, żeby móc zarazić innych. Ba, wystarczyło, że ktoś po niej usiadł na desce klozetowej albo wziął do ręki książkę, której dotykała. Świerzbowiec ludzki może przeżyć poza organizmem żywiciela kilkadziesiąt godzin i standardowe mycie ławek, łazienek i podłogi raczej nie zagwarantuje bezpieczeństwa, więc jutro też można się zarazić. Pod tym względem to jedna z paskudniejszych chorób - wymaga ciężkiej artylerii. I nie, sanepid nie pomoże, bo świerzb od dawna nie jest chorobą podlegającą ewidencjonowaniu, więc co najwyżej przyślą mail z informacjami, które można znaleźć w 10 sekund w necie. Rodzice powinni teraz bacznie obserwować swoje dzieci, ale jak im o tym powiedzieć tak, żeby nie wywołać paniki albo nie wyjść na debila, to już lepsze głowy od mojej muszą wymyślić.

Rozczarowałam go jeszcze bardziej - jeżeli sprawa ciągnie się, jak wynika z danych, dobre dwa tygodnie, to znaczy, że leczenie było źle prowadzone albo w ogóle go nie było, mimo skierowania do lekarza, wzywania rodzinki do szkoły, pogadanek i nacisków dobro-koleżeńskich (mimo wszystko walka ze świerzbem jest diabelnie upierdliwa i męcząca). A do przymusowego leczenia rodzinkę może zmusić de facto jedynie sąd rodzinny, ale zanim to nastąpi, zarazi się cała szkoła i rodziny uczniów i pracowników.

Kolega zgodził się ze mną, że jak jutro zacznie dzień od bicia na alarm, budowania barykady, podnoszenia larum wśród rodziców i telefonu do sądu rodzinnego, to będzie mieć bardzo ładne zdjęcie w gazetach i wystąpi w telewizji. W materiale "nauczyciel narusza dobra osobiste dziecka, ujawniając informacje szczególnie chronione". Bo w świetle przepisów, ktokolwiek wygadał się, że mała ma świerzb, złamał szereg praw z niesławnym RODO na czele. I choć pierwsza naplułabym w gębę i wepchnęła butelkę czystej kapsaicyny w rzyć komuś, kto przede mną zataiłby taką informację, oddając bachora pod opiekę, to jednak lubię kolegę na tyle, żeby przypomnieć mu, że wdzięczność pokoju nauczycielskiego nie uchroni go przed oskarżeniem, grzywną i w efekcie utratą prawa wykonywania zawodu. Zagrożenia życia nie ma, trwałego kalectwa i podobnego uszczerbku na zdrowiu też od świerzbu raczej nie będzie, więc nadzwyczajne okoliczności w rozumieniu organów nadzorujących nie występują.

A wszystko to po to, żeby chronić dobro dziecka, rzecz jasna.

Mój wewnętrzny demon żałuje, że w ramach oddolnej akcji "lekarze w prawdziwym świecie", nie mogę do szkoły kolegi wysłać na przymusową praktykę znajomej ze studiów, która strajk nauczycieli skomentowała w następujący sposób: "Coooo? Po jakiejś historii i innych gównach chcą zarabiać tyle, co ja? Ja jestem po prawdziwych studiach i mam poważną pracę!".
Znajoma przypadkiem robi specjalizację z dermatologii, no jak znalazł...

by Ursueal
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar krzycz
12 14

ehh. znowu słabe zrozumienie RODO... Słowa klucze - żywotne interesy.

Odpowiedz
avatar Ursueal
-4 16

@krzycz: Żywotne interesy wchodzą w grę tylko wtedy, kiedy nie ma żadnych innych sposobów oparcia na jakimś przepisie przetwarzania danych i ich zagrożenie jest oczywiste, bezsprzeczne i ma charakter wyjątkowy. Tutaj, po pierwsze, jest inna możliwość uprawomocnienia - przymusowe badanie na mocy postanowienia sądowego. Brzmi idiotycznie, ale jest. Po drugie, de iure zagrożenie też jest "tylko hipotetyczne", bo... jeśli ona już nie ma świerzbu, a rodzina mówi prawdę i to tylko alergia? Nikt w szkole nie jest ani parazytologiem, ani pediatrą, ani dermatologiem, ani nawet zwykłym lekarzem bez specjalizacji, pielęgniarka też jej nie badała, żeby móc urealnić zagrożenie. Sanepid też nie klepnie tego, że była pacjentką zero. Argumentacja z dupy, ale jeżeli rodzina przenosi dzieciaka do innej szkoły, zamiast wyleczyć, to znaczy, że ich działania też są z dupy (z przeniesieniem ucznia na 3 tygodnie przed końcem roku szkolnego są ceregiele większe niż z praniem każdej szmaty w domu). Na decyzję UODO czeka się ile, pół roku? Za pół roku to kolega będzie na czarnej liście we wszystkich szkołach w powiecie i machanie papierkiem, że chronił "żywotne interesy" go nie utrzyma na finansowej prostej.

Odpowiedz
avatar Armagedon
3 15

@Ursueal: Strasznie demonizujesz. No nie ma, urwał, sposobu, żeby tego świerzba powstrzymać. Wszyscy mają związane ręce, a najbardziej nauczyciel, bo RODO! Innymi słowy - ma on trzymać gębę na kłódkę, bo inaczej wywalą go z roboty, z wilczym biletem na dodatek. Ponieważ zagrożenie świerzbem nie jest ani oczywiste, ani bezsprzeczne i na pewno nie ma charakteru wyjątkowego. I tym sposobem całe miasto zaraz ogarnie świerzbowiec, bo jest on wredny, bardzo zakaźny i ciężki do wyleczenia. Należy mieć na względzie i to, że rodzina panienki też pasożyta hoduje z upodobaniem, a więc zaraża w pracy, szkole, na ulicy w piaskownicy, sklepie i autobusie. Nie chcą się leczyć, ponieważ lubią jak ich urewsko wszystko swędzi. Dlatego woleli "horom curke" przenieść do innej szkoły trzy tygodnie przed końcem roku, niż wysmarować ją preparatem aptecznym i wyprać łachy i pościel. Tak że - apokalipsa świerzbowcowa przed nami. Znikąd ratunku. A swoją drogą - ciekawe, kto jej w poprzedniej szkole tego świerzbowca wykrył, kto zdiagnozował i skąd się wszyscy dowiedzieli, że dziewczynka jet chora? W dodatku ktoś wyśledził do jakiej szkoły poszła, więc dobrzy ludzie poinformowali kogo trzeba o problemie. NO I CO TERAZ???

Odpowiedz
avatar niemoja
6 8

@Ursueal: Rodzice przenieśli dzieciaka ze względu na świerzb, czy ze względu na "ostracyzm i społeczną sprawiedliwość wymierzaną nie na sali sądowej, ale na boisku po lekcjach"? Musiało być "grubo", skoro rodzice zdecydowali się na załatwianie przeniesienia przed końcem roku szkolnego, więc raczej to nie była kwestia zaniedbanego leczenia.

Odpowiedz
avatar niemoja
1 11

Na moje oko, to objawy są trochę nietypowe jak na świerzb. Przede wszystkim - skoro choroba trwała już tyle tygodni, to dziewczyna powinna mieć skórę "wyjedzoną" a nie zaczerwienioną. Poza tym - ramiona i kark to raczej ostatnie miejsca, atakowane przez świerzb; prędzej drapałaby dłonie, łokcie, pachy. Z drugiej strony - świerzb "kluje się" około miesiąca; nie ma żadnej pewności, kto go rozniósł po szkole. Z opowiadania wynika, że dziewczyna drapie stale te same miejsca, a świerzb roznosi się po ciele.

Odpowiedz
avatar Iras
0 0

@niemoja: Wystarczy, że zostało zaleczone i już nie będzie widać zaawansowania i miejsca mogą być nietypowe - bo w typowych został wybity. wiele osób ma niestety takie podejście, że jak znikną objawy - to kończą leczenie sami z siebie, co w praktyce gwarantuje nawroty.

Odpowiedz
avatar bazienka
1 3

nie rozumiem jak mozna az tak zaniedbac dziecko, by nie podjac proby leczenia albo po zobaczeniu, ze sie nie powiodlo- kolejnej kuracji. i to w tak zarazliwej chorobie

Odpowiedz
Udostępnij