Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Pracowałam jako wychowawca kolonijny. Całe szczęście, że moim celem w tej pracy…

Pracowałam jako wychowawca kolonijny. Całe szczęście, że moim celem w tej pracy nie były pieniądze – bo one akurat są śmieszne (dostawałam około 650 złotych za 10-dniowy turnus, w czasie którego w teorii odpowiadałam za dzieciaki 24 godziny na dobę). Miałam (bardzo głupie) wyobrażenie, że praca z dzieciakami podczas wakacji, oprócz tego, że wymagająca, jest również fajna i pozwoli mi trochę odpocząć od miasta i nauki.

Łącznie przeżyłam 4 turnusy i po ostatnim powiedziałam – nigdy więcej. Dlaczego? Z wielu powodów, choć chyba najważniejszym są rodzice:

1) Zadaniem kadry podczas kolonii jest opieka na dziećmi. To oczywiste. Jednak rodzice wysyłają dziecko na wyjazd, muszą zdawać sobie sprawę z tego, że do pewnego stopnia dzieciak będzie musiał być samodzielny. Mimo to, rodzice nadal oczekują, że opiekun poświęci jego dziecku całą swoją uwagę.

Miałam w grupie bardzo fajnego, rozsądnego dzieciaczka. W czasie zajęć podszedł do mnie i powiedział, że źle się czuje – boli go brzuch. Mieliśmy wtedy falę zatruć pokarmowych na wyjeździe, więc nie była to szczególnie zaskakująca wiadomość. Zostawiłam grupę pod opieką koleżanki-wychowawczyni i zgarnęłam Młodego do pielęgniarki. Ta postawiła straszliwą diagnozę – to sraczka. Młody zaprowadzony do domku, w dobrym humorze, żartował z sytuacji i zapewnił, że sobie poradzi. Poprosiłam innego wychowawcę, który miał zajęcia parę metrów przed jego domkiem, żeby co jakiś czas do niego zajrzał i wróciłam do swojej grupy. Po skończeniu zajęć, czyli za jakąś godzinę, poszłam sprawdzić, co u niego słychać.

Wieczorem dzwoni matka. „Czemu moje dziecko zostało samo, jak było chore i cierpiące? To brak opieki, wezwę policję, naślę kuratorium, pozwę wszystkich za niedopełnienie obowiązków”. Rozumiem, że matka, kiedy jej dwunastoletni syn ma problemy żołądkowe, spędza z nim cały czas, kiedy biedny siedzi na toalecie i trzyma go za rękę? Rozumiem również, że inne dzieci mają nie realizować programu, bo jej syn ma sraczkę?

2) Z doświadczenia pamiętam, że jak zaczęłam wyjeżdżać na wyjazdy do miejsc, gdzie były również osoby sprzątające, naszą ulubioną historią było, jak to „panie sprzątaczki mnie okradły”. Pojawiała się ona zawsze, kiedy ktoś nie mógł czegoś znaleźć. Z doświadczenia pamiętam, że moi rodzice, a także rodzice moich znajomych, szybko nas ochrzaniali, kazali posprzątać pokój, nie oskarżać ciężko pracujących ludzi, a wszystko się znajdzie. Zaskakująco – mieli rację, a cała sytuacja była ważną lekcją o tym, że trzeba szanować innych i ich pracę. Tak było kiedyś.

Obecnie – wyjazd zimowy, siłą rzeczy pozwalaliśmy dzieciakom mieć odrobinę większy bałagan niż zwykle – ich rzeczy musiały się przecież gdzieś wysuszyć. Dostaję telefon od oburzonej mamy: „Moja córka powiedziała mi, że sprzątaczki ją okradły. Bardzo proszę, żeby przekonała pani sprzątaczki, żeby ruszyło je sumienie i oddały, co ukradły”.

Nie powiem, byłam bardzo zdziwiona, dziewczynka nie zgłaszała, że cokolwiek zgubiła. Ale zdecydowanie nie zamierzałam iść i prosić przemiłych pań sprzątających o oddanie czegokolwiek. Za to poszłam do pokoju dziewczynek i, wygodnie siedząc na krześle, poprosiłam, aby wyciągały swoje rzeczy z szuflad i układały je na boku. Zupełnie zaskakująco dla nich zagubiony zegarek odnalazł się w jednej z szuflad. Jak się okazało, dziewczynki nie podjęły nawet próby znalezienia zegarka. Ani córka, ani matka nie przeprosiły.

3) Jedna z dziewczynek miała tendencję do wpadania w histerię bez powodu. Podczas zajęć plastycznych pomyśleliśmy, że dla dzieciaków miłe będzie wysłanie swoich prac plastycznych rodzicom pocztą. Wspomnianej dziewczynce tak bardzo nie spodobał się ten pomysł, że zaczęła płakać, histeryzować i zupełnie nie dała się uspokoić. Mówienie, że skoro nie chce wysyłać, to nie musi tego robić, nie pomagało.

W stanie histerii Młoda zadzwoniła do matki, a matka do nas. Dowiedzieliśmy się, że znęcamy się nad dziećmi, wyzywamy i bijemy je (!) i ona już zaraz wzywa do nas policję. Na szczęście nigdy tego nie zrobiła, ale udało się jej całkiem solidnie nas zwyzywać.

Rozumiem, że rodzic powinien wierzyć swojemu dziecku, szczególnie, kiedy mówi, że dzieje mu się krzywda, ale być może zanim zacznie się obrażać innych ludzi, może warto spróbować wyjaśnić, jak naprawdę sytuacja wyglądała? Szczególnie, jeżeli dziecko ma skłonności do dramatyzowania.

4) Zawsze wydawało mi się, że oprócz tego, że wychowawcy mają opiekować się dziećmi, mogą mieć odrobinę luźniejszą, może trochę koleżeńską relację z wychowankami. W końcu kolonie to nie szkoła, jako wychowawca muszę dbać o bezpieczeństwo dzieci, ale też o to, żeby dobrze się bawiły.

Sjesta poobiednia. Czas dla instruktorów, żeby chwilę odpocząć, przygotować następne zajęcia. Dzieciak puka ze skargą, jest potraktowany poważnie. Ten sam dzieciak przychodzi kolejny i kolejny raz z coraz to nowymi problemami. Widać, że zaczął traktować to jak żart. Jego skargi stały się coraz bardziej absurdalne i wymyślone. Widać było, że robi to wyłącznie dlatego, że się nudzi, ale mimo próśb, nie chce przestać. W końcu jedna z wychowawczyń z uśmiechem i wyraźnym żartem powiedziała: „Jeśli jeszcze raz przyjdziesz, to wyrzucę cię przez balkon”. Dzieciak się roześmiał, ona się roześmiała, wszyscy myśleli, że problem rozwiązał się w miłej atmosferze.

Chwilę później dzwoni matka do szefa całego biura podróży: „Grożą mojemu dziecku, znęcają się nad nim, wzywam na kolonię prokuratora”. Prokurator nigdy nie przyjechał, koleżanka miała polecone, żeby więcej nie odzywała się do tego dziecka.

5) Program. Rozumiem, że wielu rodziców może uważać, że paintball / zorbing / quady / parki linowe / nocne wyjście do lasu / dowolna inna aktywność jest zbyt niebezpieczna dla ich dziecka. Ale pretensje do wychowawcy, że pozwolił dziecku na taką aktywność, wydają się być lekko niesprawiedliwe, kiedy program wyjazdu, zaprezentowany rodzicowi przed zakupem wyjazdu, dokładnie mówi, że tego typu aktywność jest dla dzieci przewidziana, a on w żaden sposób nie zaznaczył wcześniej, że nie chce, żeby jego dziecko w niej uczestniczyło.

6) Karta obozowa. Tak wielu rodzicom nie chce się jej dokładnie wypełnić, że w dużym stopniu przestała mieć jakąś wartość dla wychowawcy. Dla wyjaśnienia, wychowawcy przed zajęciami przeglądają karty i patrzą, czy muszą szczególnie uważać na jakieś dziecko. Dodatkowo mogą w razie potrzeby zweryfikować informację podaną im przez dziecko w karcie. Więc jeśli ośmiolatek mówi: „Jestem uczulony na mleko”, to można od razu zweryfikować, czy po prostu nie lubi czegoś i nie chce tego jeść, czy trzeba uważać, żeby aby na pewno nie zjadł niczego z mlekiem, patrząc do karty. Jednak w tym momencie karty są tak niestarannie wypełniane, że praktycznie trzeba z każdą głupotą dzwonić do rodziców i weryfikować informacje.

Jeszcze gorszą opcją jest kiedy rodzice świadomie nie podają schorzeń dziecka, z obawy, że nie zostanie przyjęte na wyjazd. Miałam kiedyś w grupie dzieciaka z wadą serca, który w teorii powinien unikać każdej aktywności fizycznej. Nie miał tego wpisanego w karcie, rodzice w żaden inny sposób nie przekazali tej informacji, on sam się wstydził i nic nie powiedział mnie albo pielęgniarce podczas kontroli.

Którejś nocy chłopcy hałasowali po ciszy nocnej i wyraźnie mieli za dużo energii. Więc zgarnęłam ich i stwierdziłam, żeby w ramach wytracenia nadmiaru energii pobiegali chwilę naokoło boiska – dla osoby zdrowiej mniej więcej tyle, żeby lekko się zmęczyli. Dla osoby chorej natomiast mogło się to skończyć tragicznie. Dzieciak dopiero po 10 minutach powiedział, że w sumie to on nie powinien biegać.

Skończyło się dobrze, dzieciak nie miał żadnych problemów ze zdrowiem przez to, ale świadomość, że ja odpowiadam za te dzieciaki prawnie była przytłaczająca.

I teraz mała uwaga z perspektywy wychowawcy. Mamy pod opieką paręnaście dzieciaków i robimy wszystko, żeby były bezpieczne i zadowolone z wyjazdu. Jednak nie możemy być w paru miejscach na raz i z każdym dzieckiem przez całą dobę – przecież musimy też spać, myć się, zajmować się formalnościami itd. Oznacza to, że jeśli dziecko bardzo chce oszukać wychowawcę, to prawdopodobnie mu się to uda. Dlatego też jeżeli nie ufasz swojemu dziecku, że będzie rozsądne i nie będzie chciało zrobić niczego głupiego, to proszę, dla dobra wszystkich, nie puszczaj go na kolonie.

kolonie

by purplelemoncat
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar Aniela
4 12

To co piszesz jest piekielne. I wydaje mi się, że za moich kolonijnych czasów, gdzie byłam uczestniczką nie było takich histerycznych dzieci. Po prostu musieliśmy być bardziej samodzielni i nikt nad nami nie wisiał i nie chuchał. Jednak to co ja pamiętam z różnych kolonii i zimowisk a byłam stałym uczestnikiem spowodowało, że nigdy nie puszczę na nie swojego dziecka. Wychowawcy, którzy nic nie robili z tym jak starsi chłopcy ( a bywałam na takich powiedzmy od 7 do 18 lat) podglądali i nagrywali dziewczyny pod prysznicem, jak byli wobec nich agresywni, jak raz wzięli powyciągali nogi od krzesła i karnisze i chcieli się naparzać z mieszkańcami bo coś im nie pasowało (tam w ogóle było towarzystwo z Nowej Huty same niezbyt bystre byczki i agresywne dziewczyny), jak wyrzucali prezerwatywy przez okno po upojnych chwilach ze starszymi dziewczynami z grupy, Na jednej z kolonii wzięli dzieciaki - ja miałam wtedy 16 lat a kolonie były od 12 (!) na prawdziwą dyskotekę we Włoszech i nikt nas nie pilnował. Mogliśmy chodzić po klubie bez problemu, dostawaliśmy bon na drinka alkoholowego. Był tłum spoconych, dorosłych ludzi i grupa nastolatków. Po pół godzinie większość dziewczyn wyszła przed budynek bo nie dało się w tym tłumie nawet potańczyć. Oczywiście wychowawcy balowali i się nie przejmowali tym, że pijani Włosi przechodzili obok i proponowali seks. Naprawdę chwila nieuwagi i taka impreza mogłaby się skończyć dla dziewczyn bardzo źle. Albo pojechałam na kolonię i mieszkaliśmy w szkole co nie było złe bo o tym wiedziałam ale prysznice były raz w tygodniu i to grupowe. Jako 9 latka to nie ubolewałam nad tym (chociaż mama po tygodniu przyjechała bo było to blisko i dużo rodziców wpadało w odwiedziny) to jak zobaczyla mnie to się za głowę złapała. Dwa lata później również pojechałam do szkoły na kolonię i tez kazali nam się kąpać pod grupowym prysznicem gdzie niektóre starsze dziewczyny były już bardzo rozwinięte i było to dla nich strasznie krępujące (dla mnie też, do dzisiaj pamiętam zażenowanie i wstyd jak wychowawczyni każe się rozebrać grupce nastolatek, które próbują się zakrywać przed innymi rękami). Nie wspomnę o brudzie, bardzo złym jedzeniu (bukiet warzyw to był kawalek konserwowej papryki i pól ogórka), puszczaniu dzieciaków samopas w obcym mieście w nocy i kadrze, która miała podopiecznych w pompie. Aha nie wspomniałam jak wychowawcy mówili nam, że za kilka dni przyjadą dzieci z domu dziecka i żebyśmy na nie uważali bo coś ukradną, nie mówili nic o rodzicach itp. W efekcie poza mną i koleżanką to nikt się do nich nie odzywał, wszyscy traktowali je jak gorsze a te dziewczyny były świetne. Przykro było wyjeżdżać. Żeby nie było tak przykro to w większości przypadków spędziłam bardzo fajnie czas, poznając nowych ludzi, stając się coraz bardziej samodzielna, zwiedzając i ucząc się dostosowania do różnych sytuacji. Do dzisiaj pamiętam cudowne chwile z nowo poznanymi osobami na kuligu, w jaskini czy na chrzcie kolonijnym. Z jednej strony chciałabym, żeby córa i takie miała doświadczenia ale za bardzo się obawiam braku odpowiedniej opieki. Niestety ale jeden wychowawca nie jest w stanie upilnować wszystkich. Dodam, bo pewnie znajdziecie kilka nieścisłości (chętnie poznam opinię innych), że jako nastolatka nie byłam uwiązana do nogi od mamy, chodziłam sama po mieście, byłam samodzielna i tak się staram własne dziecko wychować ale z perspektywy czasu mam mieszane uczucia co do tego czasu tym bardziej na koloniach.

Odpowiedz
avatar lady0morphine
15 15

@Aniela: Zastanawia mnie jak organizator mógł dopuścić do czegoś takiego. Ja ze swoich kolonii pamiętam jedną skrajną sytuację - grupa nastolatków piła piwo w nocy podczas jednej z pierwszych dyskotek. Następnego ranka po każdego z gagatków musieli bezwzględnie przyjechać rodzice i zabrać ich do domu. Oczywiście bez zwrotu kosztów. Regulamin podpisany przez rodziców przy zawieraniu umowy był dosłownie święty i organizator bardzo tego pilnował. Dzięki temu obóz był bardzo bezpieczny, mimo niespecjalnie bezpiecznych aktywności (paintball, quady, tyrolka, kajaki, jazda konna, nocne bieganie po lesie itp. itd.).

Odpowiedz
avatar Aniela
0 0

@lady0morphine: Nie wiem jakim cudem takie sytuacje miały miejsce. Często kadra była niewiele starsza od najstarszych uczestników. Na większości obozów alkohol był i wychowawcy specjalnie nie interweniowali, chyba, że ktoś przechodził z piwem na samym środku i go przyłapali ale i wtedy wylali cały alkohol i po problemie. Nikt nie dzwonił do rodziców w takich sytuacjach.

Odpowiedz
avatar bleeee
9 13

Widocznie czasy sie zmienily. Jako opiekun na kolonie dla chlopcow w wieku 10-15 lat jezdzilem w latach 2007-2010. Poniewaz osrodek byl w samym srodku lasu i prowadzila do niego piaszczysta droga (najblizszy asfalt jakies 5-6 km od osrodka) to nasze auta byly zawsze brudne. I standardowa kara za rozrabianie/pyskowanie/balagan w pokoju bylo mycie auta podczas 'sjesty' (czyli wszyscy odpoczywali, opiekunowie brali lezaki, rozkladali sie kawalek od auta i palcem pokazywali gdzie jest jest cytrynka (citroen berlingo - nasz 'wol roboczy') niedomyta. Nigdy nikt nie protestowal, ani nie mielismy skarg od rodzicow. 2 lata temu moj kolega postanowil pojechac raz jeszcze jako opiekun. I okazalo sie, ze nie ma zadnych kar, bo rodzice sie skarza. Nie ma nocnych wyjsc do lasu, bo rodzice sie skarza. Nie ma kapieli w rzeczce (najwieksza atrakcja naszego obozu - prysznice byly tylko na zewnatrz, wiec jak byla ladna pogoda, szlismy wszyscy nad rzeke sie kapac :)) bo rodzice sie skarza. W kuchni nie ma standardowej kanalizacji - jest rura odprowadzajaca wode na skarpe i tam splywa to do rzeczki (bardzo stary budynek, wiem, malo ekologiczne). Kuchnia mala wiec naczynia chlopcy myli w specjalnej bali na zewnatrz, w poblizu skarpy. Jeden myl, drugi plukal woda z weza, trzeci wycieral. Juz tego nie robia, bo wg rodzicow to bylo niebezpieczne. Nocleg dla uczestnikow byl w starej stodole, gdzie spali na lozkach wojskowych z siennikami (male materace wypelnione sloma). Juz nie mozna, musza byc normalne materace, bo rodzice... O tym, ze jak w jednym z budynkow cos bylo zepsute to chlopacy pomagali nam naprawiac (raz po wichurze wyrwalo nam okiennice - naprawialem to z chlopakami, nikomu nic sie nie stalo). Ale teraz, za przeproszeniem, nie moga kibla odepchac... I tak, oboz zalozony przez ponad 40 laty, na ktory ja jezdzilem jako dzieciak i pozniej jako opiekun stal sie czyms zupelnie 'zwyczajnym'.

Odpowiedz
avatar daroc
-4 6

Historia dobra i piekielna. Ale jeśli chodzi o wyrzucanie dzieciaka przez balkon... rzeczywiście żart prima sort.

Odpowiedz
avatar izka8520
2 2

Byłam opiekunką na kolonii. Miałam takiego jednego Kornela zafascynowanego jaszczurkami i innymi zwierzątkami. Znikał mi co chwila i odchodził szukać zaskrońców... Nie chciał w niczym współpracować i brać udział w zajęciach. Ciężkie dziecko również pod innymi względami. Miałam też małą Amelkę, która mocno tęskniła aż bolał ją brzuch i często płakała. O 23 spałam na stojąco opierałam się o łóżko piętrowe trzymając ją za rękę. Pojechała z rodzicami do domu przed czasem. Przynajmniej tak myślałam. Oddanie dziecka podpisane, a za jakiś czas dostaję telefon że młoda wraca.

Odpowiedz
Udostępnij