Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Pracuję na oddziale chirurgii w jednym z dużych miast Polski. Zdarza mi…

Pracuję na oddziale chirurgii w jednym z dużych miast Polski. Zdarza mi się pracować w szpitalnej poradni chirurgicznej i o tej poradni właśnie dzisiaj parę słów.

Na wstępie muszę zaznaczyć, że organizacja pracy i warunki lokalowe idealne nie są (niby ciepło, na łeb nie pada, pomieszczenia odnowione, ale o prywatność pacjentów ciężko - o tym niżej).

Pacjenci umawiani są na jedną godzinę i wywoływani przez pielęgniarkę lub lekarza. Generalnie nie wiemy, kto kiedy przyszedł i ile czeka, więc z jednej strony możesz przyjść o 11:00 i od razu zostać wywołany albo kwitnąć w poczekalni od świtu do opróżnienia korytarza - nie mamy na to wpływu. Dodam, że kiedy ja schodzę do poradni, jestem tam jedynym lekarzem, który w ciągu 4-6h musi zająć się czterdziestoma pacjentami. Wizyty trwają od kilku do kilkudziesięciu minut, są to zarówno szybkie kontrole z wynikiem badania hist-pat (jak wynik jest OK, to mówię o tym pacjentowi, dokonuję wpisu do dokumentacji i się żegnamy), kwalifikacje do zabiegów wymagające przeanalizowania dokumentów i zbadania chorego, a także zabiegi z zakresu małej chirurgii.

Zdaję sobie sprawę, że wyczekiwanie w kolejce powoduje narastanie irytacji pacjentów - bo każdy ma lepsze rzeczy do roboty niż oglądanie ścian przez kilka godzin. W tej historii piekielna jest dyrekcja, bo pozostaje głucha na nasze apele o wprowadzenie kilku kosmetycznych zmian w organizacji pracy, ale także pacjenci, którzy dokładają swoją cegiełkę do ogólnego nieciekawego obrazu. Jest kilka typów pacjentów, z którymi mam do czynienia, oto one:

1. Pytaczo-wściubiacze.

Jak już pisałem, warunki lokalowe nie są zbyt sprzyjające. Mam do dyspozycji gabinet, w którym przeprowadzam wizytę, a który oddzielony jest od korytarza tylko jednymi drzwiami. Powoduje to sytuacje, w których za pielęgniarką czy rejestratorką, która wchodzi do gabinetu, przez drzwi wściubia nos ktoś z kolejki po to, żeby zapytać, czy przyjmę, kiedy przyjmę, dlaczego tak długo i że w ogóle to gdzie indziej jest lepiej. Na prośbę, by wyszedł z gabinetu, taki pacjent nie reaguje w ogóle lub reaguje burknięciem. I nic to, że na leżance leży rozebrana pacjentka. Natomiast kiedy jego/jej wizyta zostanie w podobny sposób zakłócona - reaguje świętym oburzeniem. O tym, że taki pacjent najczęściej pisze skargę na personel i brak prywatności w poradni nie muszę chyba pisać?

2. Nieprzygotowani oburzeni.

Z tym typem mam do czynienia najczęściej przy wizytach kwalifikacyjnych. Każdy pacjent jest instruowany przez lekarza POZ, jakie dokumenty musi przynieść do poradni chirurgicznej celem kwalifikacji do zabiegu. Kwestia, o której piszę z reguły rozbija się o wyniki biopsji, bez której kwalifikacja do pewnej operacji jest niemożliwa, a którą KAŻDY pacjent przed przyjściem do naszej poradni ma wykonywaną. Często zdarza się, że pacjent nie ma ze sobą właśnie wyniku biopsji. Zgodnie z wytycznymi NIE WOLNO mi zakwalifikować pacjenta do zabiegu, gdy nie mam przed sobą wyniku biopsji, w związku z czym wyznaczam mu termin za 1-2 dni, by ten wynik dostarczył. Jedna pani po usłyszeniu tego komunikatu zaczęła straszyć mnie sądem i domagać się wyznaczenia terminu. Tekst „Jak tylko coś pójdzie źle, to was pozwę” raczej nie wprawia mnie w nastrój ustępowania, naginania zasad i pójścia na rękę.

3. „Brudny niedomytek, w stajni ciągle śpi”.

Pacjent z każdego przedziału wiekowego. Z daleka czuć, że z mydłem miał kontakt gdzieś w okolicy Bożego Narodzenia, z daleka też go słychać, bo najgłośniej na korytarzu gardłuje na temat tego „jak te konowały go leczo, że z jedno rano już się trzy miesiące buja”. Zwrócenie mu uwagi na fakt, że bandaż jest czarny i opatrunek należy wymieniać częściej niż raz na miesiąc nie załatwia sprawy. Co z tego, że siądę, wytłumaczę, przepiszę leki i pokażę, co i jak. Równie dobrze mógłbym gadać do ściany. I tak wraca co jakiś czas, przekonany o niekompetencji konowała, a ja po jego wizycie wietrzę gabinet.

4. Czekam tu godzinami, niech pan pojedzie do Niemiec zobaczyć, jak trzeba pracować.

Ten typ pojawia się zwykle pod koniec dniówki, więc ja mam równie dość jak pacjenci. Z reguły zbywam to milczeniem i robię swoje. Jednakże ostatni pacjent tego typu tak się nakręcił, że nie potrafił mówić o niczym innym. Dopiero zapytany, czy woli odbyć wizytę tutaj, czy jechać się leczyć do Niemiec, wrócił na właściwe tory.

słuzba_zdrowia

by luckybastard
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar krzychum4
10 10

Brat po operacji naderwanego więzadła pojechał na kontrolę, godzina 10 to teoria, bo podobnie jak opisano pacjentów zapisywano turami 8-10-12. Pytamy się kto na 10, pani w krzyk, że ona teraz wchodzi a smarkacze poczekają, nie będą przed nią wchodzić. Brat mówi, że nie chce wchodzić tylko się zapytał kto ma na 10. Nie, ona czeka od rana a on przylazł i już chce wejść. Poradnia akurat przyjmuje też osoby z SORu więc wszystko się opóźnia. Pan kombatant z czerwoną książeczką o kulach wszedł bez kolejki, nie pytając się nikogo. Niby takie prawo, trudno. Brat wszedł przed panią, ponieważ lekarz kazał mu wejść. Pani swoje pokomentowała, że żadnego szacunku dla pacjenta, że pewnie brat w kieszeń daje lekarzowi, ona śpieszy się etc etc. Oczywiście co wizyta inna historia, a że rejestratorki zapisują kilka osób na tą samą godzinę, trudno. Tak mają robić przykaz z góry.

Odpowiedz
avatar jasiobe
0 0

@krzychum4: Może trochę nie w temacie, wybacz, poniosło mnie. Jaka jest ELEMENTARNA różnica między polską i angielską służbą zdrowia? Otóż taka, że w angielskiej pacjent jest zapisany " na godzinę ". Pacjent przychodzi, grzecznie czeka w poczekalni ( waiting area ) aż pani pielęgniarka go WYCZYTA. Wtedy dopiero wchodzi. I żaden dziadek kombatant z czerwoną... ani pani z Pierduchowa-Bo mi-Pociąg-Ucieknie bez kolejki się nie WPIEPRZY. No chyba, że grzecznie poprosi w recepcji i ONI to uwzględnią. To tyle, dziękuję za uwagę.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 1 marca 2019 o 18:44

avatar katem
1 1

@jasiobe: Opisana w historii organizacja chyba jest jednak unikalna - od bardzo dawna praktycznie wszędzie zapisywano na konkretną godzinę (chyba jedynie na studiach wchodziło się do lekarza kolejności przybycia pod gabinet). Owszem, często zdarzały się "obsunięcia" i godzinę, nawet półtorej trzeba było poczekać. Jednak z takim zapisywaniem - wszyscy na jedną godzinę jeszcze się nie spotkałam. Owa dyrekcja zdecydowanie ma w d... pacjentów i lekarzy.

Odpowiedz
avatar Tenzprzeciwkacomakotairower
23 23

Się facet zdziwi jak bedziecie mieli tego wszystkiego dosyc i naprawdę wszyscy, od pielęgniarki do ordynatora, wyjedziecie do Niemiec...

Odpowiedz
avatar edeede
11 13

Podziwiam lekarzy pracujących z pacjentami z kokejki. Naprawdę, nawet jak czasem stracicie cierpliwość, to jesteście święci!! Pozdrawiam Autora!

Odpowiedz
avatar pasia251
11 11

Byłam ostatnio pacjentką poradni chirurgicznej - to, co się działo w poczekalni to jakiś absurd - akurat w tej poradni obowiązuję numerki i lekarz wywołuje wg tej kolejności. Nie przeszkadzało to jednak niektórym pacjentom czatować pod samymi drzwiami - "bo teraz ja wchodzę" - i awanturować się, jeśli lekarz poprosił kogoś innego. Co z tego, że wezwany miał kolejny nr - "przecież ja tu od 7 czekam i byłem pierwszy!"

Odpowiedz
avatar rodzynek2
4 4

Czy nadal istnieje coś takiego, że o kolejności wizyt decyduje lekarz?

Odpowiedz
avatar edeede
4 4

zależy od przychodni

Odpowiedz
avatar krzychum4
0 0

@rodzynek2: Oczywiście, numerki swoją drogą, ale lekarz może poprosić do gabinetu innego pacjenta. Pożalić się możesz przełożonemu.

Odpowiedz
avatar pasia251
4 4

@krzychum4: ale na co pożalić - to świetne rozwiązanie - np. ostatnio w poradni było tak: do gabinetu wszedł pacjent, który poza kontrolą wymagał również zdjęcia szwów i wymiany opatrunku, w czasie kiedy pielęgniarka w pokoju obok zmieniała ten opatrunek lekarz po kolei przyjąć prawie wszystkich pacjentów, którzy przyszli tylko z papierologią ( po skierowanie, po papier o zakończeniu leczenia), a kiedy wyszedł pacjent po opatrunku dopiero wszedł kolejny właściwy numerek... ale kolejka zmniejszyła się już o połowę.

Odpowiedz
avatar Jorn
6 8

Tak naprawdę piekielny jest tylko ten niedomyty. Pozostali są po prostu sfrustrowani kretyńską organizacją pracy poradni. Pierwszy by nie musiał dopytywać i wściubiać, gdyby się mógł umówić na konkretną godzinę. Oczywiście zawsze może być jakiś poślizg, ale nawet wtedy czekałby najwyżej godzinę, a nie pół dnia. Drugi by nie musiał targać papierów, gdyby lekarz miał do nich dostęp na swoim komputerze (mamy w końcu XXI wiek). A czarty przypadek jest odmianą pierwszego, tylko czekał nie pół, a cały dzień. Szkoda tylko, że pacjenci są tak tragicznie nieświadomi swoich praw, bo inaczej zabraliby już dawno swoje papiery i przenieśli się do poradni, gdzie pacjentów się traktuje jak ludzi.

Odpowiedz
Udostępnij