W pewnej szkole podstawowej dzieciaki przechodzą z pierwszej klasy do drugiej. Zmieniła im się także nauczycielka.
W pierwszej klasie uczyła miła, lubiąca dzieci Pedagog. W drugiej klasie szok. Od pierwszej lekcji wyzwiska, latające zeszyty - nie u jednego ucznia, a u wielu. Zachowanie wypisz, wymaluj jak Wiedźma - to było najgorsze określenie jakie mogło przyjść do głowy małemu dziecku.
W całej szkole pisało się „Lekcja Nr”, linijka niżej ”Temat” - u pani Wiedźmy należało pisać „W klasie”. Kto napisał nierówno - strona z zeszytu wyrwana. Brak żółtego pisaka do podkreślania - następna strona leci. Musi być pisak, bo kredka jest za blada. Wtedy nie było Tesco, gdzie towar czeka na klienta.
W handlu były pisaki w kompletach po cztery (czarny, czerwony, niebieski i zielony). Jej to nie obchodziło. Podarty przez nauczycielkę zeszyt trzeba było w domu ponownie przepisywać. Takich przykładów było dużo. Codziennie stres, stres i stres - od poniedziałku do soboty (wtedy nie było wolnych sobót). Za dużo stresu jak na 7-8 latka, który chociażby nie wiem jak się starał, przez całe życie nie będzie miał ładnego pisma, aby go można było odczytać, musi jako dorosły pisać wersalikami.
Dziecko nie wytrzymuje, idzie z płaczem do mamy.
- Mamo, ta pani w szkole to jest Wiedźma!
Odpowiedź matki: Dobrze, jutro pójdę do szkoły i zapytam się: gdzie jest klasa pani Wiedźmy, która uczy moje dziecko.
Dziecko w płacz. Na żartach się nie zna, ale zna doskonale konsekwencje ewentualnego odwetu nauczycielki; prosi, błaga wręcz matkę o zaniechanie, że już będzie się bardziej starać.
Kilkadziesiąt lat później na rodzinnym spędzie owa matka się pyta pewnego, starszego już pana:
- A pamiętasz, jak to mówiłeś o tym, że nauczycielka nazywa się Wiedźma i jak cię tego szybko oduczyłam?
- Pamiętam, jak najbardziej. W tym dniu straciłaś moje zaufanie.
Szkoła PRL
Tak było. Dzieci często nie były szanowane w domach.
Odpowiedz@edeede: Najgorsze jest to, że do tej pory masa ludzi uważa to za normę, a przeciwną postawę za jakieś "lewackie wymysły". Argument "bo za moich czasów było jeszcze gorzej, a wyrośliśmy na ludzi" jest w umysłach niektórych nieśmiertelny. Tyle tylko, że nie są w stanie zauważyć, że jednak nie do końca wyrośli na ludzi.
Odpowiedz@sramwamdomordy: to nie jest bezstresowe wychowanie, tylko brak wychowania.
Odpowiedz@anonimowakopalnia: ludzie chyba nigdy się nie nauczą tej różnicy...
OdpowiedzJa za to bardzo szybko się nauczyłam ,że wszystko co powiem do matki może być użyte w odpowiednim czasie przeciwko mnie
Odpowiedz@Balbina: Nie tylko może, ale i będzie - znam ten ból
Odpowiedz@Balbina: @TheDarkTower: Oj jak wielu z nas
Odpowiedz@Mavra: Oj, tak...
OdpowiedzWspółczuję komentującym matek. Wychowywana byłam w PRL-u a matkę miałam dobrą i szanującą mnie i moje rodzeństwo. Znałam też matki moich koleżanek i kolegów i nie widziałam w ich domach patologii, o której piszecie. Kto wam tak wciska, że wszystko, dosłownie wszystko za tego nieszczęsnego PRL-u było złe. W czasach mojego dzieciństwa wmawiano nam, jak to źle było za sanacji, ale już strefę prywatną zostawiano w spokoju.
Odpowiedz@katem: Wiesz,ja też byłam wychowana za PRL-u i to z toksycznymi matkami nie ma nic wspólnego.To chodzi o człowieka. Moja matka była tłuczona przez ojca i brata i nie umiała inaczej postępować bo tak się nauczyła.Jak nie biła to psychicznie wykańczała. Tata był zupełnie inny.Spokojny,stabilny emocjonalnie, wyrozumiały.Po prostu dobry człowiek. Gdyby nie on to życie pod jednym dachem z matką byłoby koszmarem.
Odpowiedz@sramwamdomordy: Na mojej koleżance matka złamała kij od szczotki. Kablem chyba też dostała nie raz. Najczęściej za nie posprzątany pokój, albo spóźniła się do domu pół godz. Myślę, że kara nie adekwatna do winy.
Odpowiedz@sramwamdomordy: Tak,za odrobinę skorupki z jajka która się znalazła w jajecznicy albo za czerwony krawat(pewnie nie wiesz o co chodzi z tym krawatem). A ja miałam bardzo częsty kontakt z trzepaczką do dywanów.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 27 lutego 2019 o 20:32
@Balbina: chętnie się dowiem, co to czerwony krawat. Jestem z 89 i tego moglem juz nie poznac
Odpowiedz@tomatek: Związek Młodzieży Polskiej – młodzieżowa organizacja ideowo-polityczna, działająca w Polsce w latach 1948–1957 i wzorowana na radzieckim Komsomole. Do takiego czegoś musiała należeć.Na nazwijmy to zbiórki i uroczystości musiała zakładać czerwony krawat.I jej ojciec a mój dziadek ile razy dorwał ją w tym krwawcie to spuszczał jej łomot. Bo nienawidził komunistów.
Odpowiedz@Balbina: dziękuję;)
OdpowiedzW PRL - niestety, lub "stety" - dzieci uczono szacunku do rodziców, nauczycieli, wychowawców i innych osób "starszych i mądrzejszych". No taki był po prostu trend. Mówiło się "dzieci i ryby głosu nie mają". Małego człowieka nie szanowano, nie liczono się z jego zdaniem i opiniami. W szkole, na koloniach, czy gdziekolwiek indziej nie było mowy, żeby wygrać z opiekunem, wychowawcą, nauczycielem. A rodzice najczęściej stawali po stronie dorosłych. Bo dziecko miało być grzeczne, wykonywać polecenia i nie dyskutować. Uwaga w dzienniczku - to był wielki stres, bo mogła się ona skończyć łomotem. Dlatego dzieci były często krzywdzone i karane zupełnie niesłusznie. Jeśli próbowały szukać sprawiedliwości u rodziców, mogły się zawieść srodze. Nauczyciel w szkole - to był pan i władca, rodzic też nie próbował dyskusji, nawet jeśli podejrzewał, że to dziecko mówi prawdę. No i, oczywiście, nie można było w domu (szczególnie młodszym dzieciom) mówić o nauczycielce "wiedźma", "czarownica", "małpa", "głupia baba" (lub podobnie o nauczycielu), bo to oznaczało brak szacunku do osoby starszej i samo w sobie było karygodne. No, czasy takie były, że nauczyciela stawiano na piedestale, niemalże tak wysokim jak lekarza. Ta opinia sięgała jeszcze czasów przedwojennych, kiedy to słowo "nauczyciel" brzmiało dumnie, to był KTOŚ, miał rozległą wiedzę ogólną, stanowił elitę, należał do inteligencji, wyróżniał się ogładą, mądrością i wyglądem. Wybaczano mu dziwactwa, stosowanie kar cielesnych i innych, gdyż robił to, czego przeciętny rodzic nie potrafił. NAUCZAŁ. I ciało pedagogiczne przez długie lata jeszcze "jechało" na przedwojennej opinii. A dzisiejszy nauczyciel jaki jest - każdy widzi. Jak wygląda edukacja ogólnie - też każdy widzi. Kogo tu szanować i komu bić czołem? Zresztą czasy się zmieniły, dziatwa jest "wyedukowana" przez internety, rodzice sami lekceważą belfrów, którzy kiepsko uczą, kiepsko wychowują i kiepsko zarabiają. A szkoła jest obowiązkowa, więc trzeba przez nią jakoś przebrnąć. Śmiechem-żartem, albo psim swędem, byle z klasy do klasy.
OdpowiedzA rodzice pokornie zgadzali się, żeby nauczycielka niszczyła zeszyty za ich pieniądze kupione? U mnie tylko raz się zdarzyło, że nauczyciel wyrwał kilku uczniom kartkę z zeszytu "za karę". Na drugi dzień rodzice ukaranych uczniów zażądali spotkania z nauczycielem, dyrektorem i odkupienia zeszytów. Bo w końcu to oni za te zeszyty zapłacili. I uczniowie nie musieli się obawiać zemsty nauczyciela, bo miał zapowiedziane, że i rodzice i dyrekcja przyjrzą się jego metodom wychowawczym.
Odpowiedz@bromba69: W PRL-u albo na początku lat 90-tych jak najbardziej coś takiego mogło mieć miejsce i rodzice nic by nie zrobili. Potem podejście do nauczycieli i szkoły zaczęło się zmieniać.
OdpowiedzCieszę się, że nie mam dzieci. Jakby mi po dziesiątkach lat utrzymywania dzieciaki i odejmowania sobie od ust dziecko taką bzdurę pamiętało z urazą, to by mnie wiadomo co strzeliło. Rozumiem, że w tamtym momencie to było okropne dla ciebie, ale pamiętać to i przeżywać przez całe życie i na starość matce wypominać? Dorosłeś kiedykolwiek?
Odpowiedz@szafa: Czasami pewna sytuacja wryje ci się głęboko w pamięć i nie puści. I nie masz na to wpływu. A pewnego dnia osoba, która spowodowała tą sytuację wraca do niej, tobie się ulewa i to z siebie wyrzucasz. Ciesz się, że ty takiej sytuacji w głowie nie masz. Ja niestety mam i rozumiem autora.
Odpowiedz@szafa: Wiesz,moja matka jedna ręką dawała a drugą lała. Pamiętam wiele bzdur jak to określiłeś i nie mam na to wpływu. A jestem już dorosłą kobietą. A moja rodzicielka jeszcze na "starość" potrafiła już nie ręcznie a ustnie dosrać i doj....
Odpowiedz@andtwo: Wierz mi, że mam. Moja matka cierpi na zaburzenia i potrafiła mnie wyzywać od małych żmij i niewdzięcznych czarownic, odkąd tylko pamiętam i psychicznie robiła mi piekło z byle powodu. Co nie zmienia faktu, że DOROSŁAM i potrafię patrzeć na nią obiektywnie i zrozumieć różne rzeczy i pomagam jej jak mogę. No ale to kwestia charakteru.
Odpowiedz@szafa: i całe szczęście, że nie masz dzieci. Z twoim podejściem tylko by ucierpiały. Kto wie, czy nie postępowałabyś jak twoja matka...
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 28 lutego 2019 o 17:48
@FlyingLotus: A co, z doświadczenia własnego wiesz, że jak się ma patologiczną matkę, to się wyżywa później na dzieciach? Przetestowałeś na własnych?
Odpowiedz@szafa: To w ogóle nie jest kwestia charakteru. Dorosłaś i po prostu zrozumiałaś, że jest chora. Co innego zj*bany charakter, gdzie rodzic celowo gnoi własne dziecko, a co innego ciężka choroba, na którą sama chora nie ma wpływu.
Odpowiedz