Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

W gastro się kradnie. Kradnie się na potęgę, do tego stopnia, że…

W gastro się kradnie.

Kradnie się na potęgę, do tego stopnia, że niektórzy uważają to za oczywistość. Mam nieodparte wrażenie, że 6 lat temu, jak zaczynałam z robieniem w tej branży, było dużo gorzej. Żadnych badań socjologicznych nie prowadziłam i nie przesadzajmy z tym, że ze mnie jakiś stary wyjadacz, co pracował wszędzie i wszystko już widział - to tylko moje przemyślenia.

Jak zaczynałam stawki były mierne (5 zł netto za godzinę jak dostawałeś napiwki, 7 zł jak nie dostawałeś), a praca ciężka zarówno pod względem fizycznym i psychicznym, choć wiele pewnie zależy od miejsca. Za byle co można było wylecieć. Ludzie nie raz robili na czarno, albo nabierali się na tydzień próbny pracy po 12 godzin i odchodzili bez zapłaty, bo Janusz biznesu stwierdził, że się nie sprawdzili. Ludzie jednak pracowali, bo za coś trzeba żyć, a i te 6 lat temu sytuacja na rynku pracy też, wydaje mi się, była gorsza niż teraz. Może właśnie dlatego było tak wielkie przyzwolenie na kradzież, bo ludzie czuli się zwyczajnie wykorzystywani.

Ja nigdy nic nie ukradłam, ale faktem jest, że nie miałam potrzeby. Jak próbowałam w swojej naiwności zwracać uwagę na złodziejstwo, to skończyło się na tym, że dostawałam po łbie i "życzliwi" uczyli mnie, by udawać, że się nie widzi. Przyznaję, że pewnie się usprawiedliwiam, ale niestety na dzień dzisiejszy gastro to branża, w której mogę w miarę ok zarabiać, mam bardzo elastyczny grafik i dzięki niemu mogę wszystkie swoje zobowiązania pogodzić. Mam jednak nadzieję, że za max dwa lata pożegnam się z tą pracą na dobre.

Wszystkie historie są prawdziwe.

Zaczynałam w agencji kelnerskiej - chodziłam do różnych hoteli i na cateringi. Ludzie wynosili - pojedynczo pakowane torebki herbaty (nie całe pudełka, pojedyncze saszetki), zupki w proszku, szary papier toaletowy z łazienek pracowniczych. Rzeczy za dosłownie grosze. Notorycznie podjadano, choćby kajzerki na śniadanie dla gości. Na cateringach z open barem napoczęte butelki z alkoholem. Nie każdy jednak się zadowalał czymś takim.

1. Impreza dla banku (już przez mnie opisywana ze względu na piekielność gości) - open bar, drogi alkohol bez limitu. Na sali 20 kelnerów plus 4 dziewczyny do obsługi szatni, w tym ja. Na początku odprawa, gdzie wszyscy jesteśmy ostrzegani przez głównego managera, że jak złapie nas kradnących alkohol wzywana będzie policja. Impreza się przeciąga - ja miałam wyjść około 22.00, młodszy manager jednak prosił, bym z innymi dziewczynami została do końca. Nie chciałam się zgodzić, bo impreza miała miejsce na Pradze Północ, więc raczej nieciekawej dzielnicy, a nie wiedziałam w ogóle, czy w odległości kilku czy kilkunastu przecznic odjeżdżają jakieś nocne autobusy. Jedna dziewczyna w tej samej sytuacji - miałyśmy wracać razem do Śródmieścia ostatnim dziennym tramwajem. Padła propozycja, że młodszy manager zawiezie nas samochodem na Dworzec Centralny. Zgodziłyśmy się i siedziałyśmy do 2.00 w nocy. Jak się ubrałyśmy (jesień), facet zaprowadził nas do samochodu i kazał na siebie poczekać. No i gwóźdź programu - między halą, w której była impreza, a samochodem przechadzał się pięć/sześć razy za każdym razem niosąc po 3-4 butelki wódki, whiskey, koniaku itp i układając na podłodze samochodu. Wyniósł alkoholu za spokojnie 800 zł. Na końcu chciał nam sprezentować po butelce piwa. Nie wzięłyśmy. Zawiózł nas do centrum. Jak czekałyśmy na swoje autobusy, dziewczyna z którą jechałam zaczęła się zżymać, że "sobie nabrał łiskaczy, a nam browary za 4 zł chciał dać". Widząc jednak moją minę trochę się zreflektowała i poradziła bym nie donosiła, bo nikt ze mną nie będzie chciał pracować. Jak rozmawiałam kilka dni później z koordynatorem ze swojej agencji poradził mi to samo, dodał też, że skoro nie znam imienia i nazwiska managera to i tak nic nie wskóram.

2. Rok później pracowałam w pizzerii sieciowej. Piwo było sprzedawane z kega na kufle i na dzbany. Od poniedziałku do czwartku dzban był w promocji 12,90, w pozostałe dni 18,00 zł. Wszystko w knajpie było ścisłego zarachowania z wyjątkiem sosów do pizzy i właśnie kega. Zaczęłam pracę w czerwcu, po 4 dniach szkolenia na jednym lokalu rzucono mnie na inny, który miał być moim stałym. Było lato, a knajpa była daleko od centrum i starówki, więc tak zwany niski sezon dla tego lokalu - na zmianie zawsze była jedna kelnerka plus kierowniczka i dwóch dostawców. Co ważne, byliśmy ulokowani w centrum handlowym, jednak dużo mniejszym i starszym od choćby Złotych Tarasów. Dochodziła 21.00, więc pora zamknięcia, zaczęłam powoli zamiatać podłogę. Wtem podchodzi do mnie ochroniarz i zagaja:

O: Cześć, jest ruda kelnerka?
J: Jaka ruda kelnerka? Nie, jestem tylko ja na zmianie.
O: OK, a sprzedasz mi dzban piwa w promocji za 10 zł?
J: Nie ma takiej promocji. Dziś jest promocja za 12,90.
O: Ale ruda sprzedała mi za 10 zł.
J: Jeżeli mam sprzedać za tyle, to muszę zapytać kierowniczki.
O: Kierowniczka się pewnie nie zgodzi, ale dobra idź zapytaj.

Poszłam, zapytałam. Kasia (dziewczyna była tylko 3 lata starsza ode mnie) stwierdziła oczywiście, że nie ma takiej promocji i jeżeli Ola (ruda) sprzedała mu dzban za dziesięć zł, to albo sama te 3 zł dołożyła, albo się pomyliła i nabiła kufel zamiast dzbana. Po czym dodała, że wyjaśni sprawę. Podeszłam do ochroniarza, powtórzyłam powyższe. Stwierdził, że "w takim razie on poczeka jak ruda będzie na zmianie". Wyroków wtedy nie ferowałam, bo byłam 2 dzień na lokalu i Oli nie znałam (i nie poznałam do września), jednak w świetle tego, co się działo potem można było domniemywać, że Ola puszczała piwo z kega na lewo. Po prostu mieliśmy bardzo duże straty w beczce - nie dało się tego wyjaśnić lekkim przelewaniem przy zwykłym nalewaniu piwa, bo potrafiło brakować nawet 8 litrów przy pojemności kega 50 litrów. Dowiedziałam się o tym przypadkiem - kierowniczka po każdej mojej zmianie sprawdzała ile mam zlewek w podkładce (autentyk) i wyrywkowo sprawdzała czy nie przelewam kufli i dzbanów. No i raz Oli nie było 3 tygodnie w pracy, bo rozchorowało jej się dziecko. I nagle brakowało dużo mniej. Zwolnić jednak Oli nie zwolniono, bo za rękę jej kierowniczka nie dała rady złapać. No i były braki w personelu.

3. Historia z zeszłego roku, też z agencji kelnerskiej. Hotel 2 gwiazdkowy. Kierownik bez żenady dogadał się z kelnerami i spisywał na straty butelki piwa, które chcieli po pracy wynieść. Skąd wiem? Bo wlazłam na zaplecze jak to robili. Kelner pakował butelki do swojego plecaka, a kierownik komentował "jak jest ważne aż 4 miechy, to nie spiszę na straty, bo się przyczepią. Weź Żywca, ma jeszcze dwa tygodnie tylko". Jak zobaczył, że jestem na zapleczu spytał co tu robię. Odparłam zgodnie z prawdą, że przyszłam się napić. Powiedział, że mam wracać na salę i potem się napiję. Wyszłam, po pracy się wypisałam na liście. O sprawie nie myślałam, aż dwa dni po zmianie dostałam telefon od koordynatora, że dostałam bana na hotel (czyli nie mogłam się już tam zapisywać na zmiany do pracy) i podobno się obijałam. Facet zdziwiony, bo skarg na mnie nie było, a tu nagle takie coś i co się ze mną w ogóle działo na tej zmianie. Prychnęłam ze złości i wyjaśniłam co widziałam, koordynator mi uwierzył, więc kary finansowej nie dostałam, ale do hotelu już chodzić nie mogłam. Kierownik najwyraźniej się bał, że nie udam, że nie widziałam i chciał się "zabezpieczyć".

Generalnie mam wrażenie, że jest lepiej, choćby dlatego, że ludzie nie wynoszą już tych drobnych rzeczy, o których wspomniałam na początku - każdy może się jako pracownik w hotelach czy knajpie napić herbaty za darmo, tak samo zjeść. Zniknęła więc konieczność podkradania, bo po co wynosić coś, czego można się napchać do oporu codziennie "legalnie". Po zakrapianych imprezach często napoczęte butelki alkoholu rozdaje się obsłudze, bo i tak hotel nic z tym już nie zrobi. Płace też są lepsze. No, ale żeby nie było tak różowo, to jak obsługiwałam w tym roku bal sylwestrowy w hotelu, to babki ze stewardingu wyniosły trochę sztućców. Tego hotel jeszcze za darmo nie rozdaje. Złapał je kierownik.

gastronomia

by mikado188
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar Tien
7 7

Niestety, taka smutna prawda o gastro. Teraz jest z tym o wiele lepiej. Sam znałem chłopaka który mi się pochwalił jak odchodził z pracy, że przez 5 lat do domu cukru nie kupił, żenada dla mnie.

Odpowiedz
avatar Kamil2586
4 4

@Tien: Najśmieszniejsze jest to, że słodząc 2 łyżekczi cukru do herbaty zużywam kilogram na dwa miesiące(sporo pije tej herbaty). Więc ile ukradł? Za 60zł? W 5 lat 60 zł, to oszałamiająca kwota... Jak koleżanka mi opowiadała iż w ich korpo, to jeden z głównych kierowników kradł cukier i kawę z socjalnego. Zarabiał jakieś 12-15k. I naprawdę? czasem naprawdę ciężko uwierzyć jak ludzie kradną bo mogą, i tylko dlatego...

Odpowiedz
avatar Hatsumimi
3 3

Nie tylko w gastro się kradnie. We wszelkiej maści zakładach produkcyjnych nie jest lepiej.

Odpowiedz
avatar Doombringerpl
5 5

Opisany problem dotyczy wielu branż. Mój ojciec pracował w pewnej dużej firmie, która teraz czasem ma duże zlecenia rządowa na drogi lub inne obiekty inżynieryjne. Był kierowcą. Jak wielu, kradł paliwo. Ze znajomymi wykradali sztabki metali kolorowych z magazynu. Zwolnił się, kiedy szefostwo, nieświadome jego poczynań i mające go za uczciwego, chciało mu dać do zarządzania magazyn, z którego wcześniej sam korzystał. Zwolnili dyscyplinarnie jego kolegą, który wynosił. Ojciec nie chciał pilnować, wiedząc, ze za wszelkie straty zapłaci w własnej kieszeni... W pracy, w której pracowałem, ludzie potrafili wynosić sprzęt wart tysiące. Firma jest produkcyjno-usługowa, więc czasem na obiektów jechały wartościowe części. Czasem na obiekcie wymieniało się coś i to co zostało, zabierali ci, którzy robili serwis. Dzięki taki częściom, wielu dorobiło się domów... Najlepsze jest to, że jednemu, który był mistrzem w wynoszeniu, podczas budowy domu, zarąbali kable już ułożone. Wyryli ze ścian i wykopali do złącza na granicy działki. A on biedny taki narzeka, że ludzie kradno! Mnie kiedyś próbował opchnąć mocno używany sprzęt za cenę trzykrotnie przekraczającą wartość nowego. Myślał, ze nie połapię się. Ten proceder nadal istnieje i im firma bardziej próbuje to ukrócić, tym pracownicy lepiej kombinują jak nie dać się złapać. Gorzej, że nie zawsze tymi najwięcej kradnącymi są ci najmniej zarabiający...

Odpowiedz
avatar szafa
4 4

W marketach to samo. Co prawda ludzi wynoszących jest znikoma ilość (i na szczęście się ich zwalnia), ale już na chama obżerających się towarem pod sprzedać jest pełno. Na moim dziale tylko ja tego nie robię. Inna sprawa, że w naszym markecie pracownik nie dostanie za darmo nawet nadgnitego jabłka czy torebki herbaty z rozdartego pudełka, więc obżerający się rzucają to jako argument ("tyle się wyrzuca, a my nic nie dostajemy"), ale jak dla mnie to jednak nie jest usprawiedliwienie na zżeranie pełnowartościowego towaru.

Odpowiedz
Udostępnij